JAK ZOSTAŁEM PSEM

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

Byliśmy jednym z najlepszych zespołów w Warszawie. Przede wszystkim byliśmy zgrani, skuteczni, rozumieliśmy się, jeden za drugiego szedł w ogień. W pokoju siedziałem z kolegą, który miał już 5-letni staż w kryminalnym. W sekcji było nas łącznie sześć osób, w tym jedna dziewczyna, która zajmowała się przestępstwami przeciwko zdrowiu i życiu, ale związanymi z nierządem, przestępstwami zgwałcenia. Jako pierwsza szła na rozmowę z pokrzywdzonymi kobietami.

Z Andrzejem Mroczkiem, byłym funkcjonariuszem Policji, byłym kierownikiem sekcji ds. aktów terroru w Wydziale do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw w Komendzie Stołecznej Policji – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

 

Większość byłych funkcjonariuszy pisząc książki wskazuje, że trafili do policji z przypadku. Wcześniej zajmowali się czymś innym, aż pewnego słonecznego dnia wstąpili w szeregi mundurowych. Czy twój wybór również był dziełem przypadku, czy raczej dokładnie przemyślaną i zaplanowaną drogą?

Na pewno nie mogę mówić o przypadku. Wychowywałem się w dzielnicy robotniczej, gdzie byłem świadkiem działań milicji. Konkretnie chodziło o dzielnicowego, który ciągle nas ścigał, tylko dlatego, że sobie siedzieliśmy na bunkrze. Wtedy obiecałem sobie, że jak będę dorosły, wstąpię do milicji, policji i pokażę temu dzielnicowemu, że postępował niesłusznie. Jednak po skończeniu liceum w 1987 roku poszedłem do wojska, zostałem lokowany do Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych (NJW) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Z czasem jednostki te stały się podwaliną do utworzenia dzisiejszego Biura Ochrony Rządu. Siedziba jest w tym samym miejscu, czyli w Warszawie na ulicy Podchorążych.

Co robiłeś w tym wojsku?

Pół roku byłem na Szkole Podoficerskiej w podwarszawskiej Iwicznej. Dzisiaj jest tam siedziba oddziałów prewencji stołecznej policji. Pod koniec szkoły przyjechali pułkownicy z dowództwa, ustawili elewów w szeregu. Wybrali 25 i zawieźli do siedziby dowództwa NJW. Tam z każdym z nas była przeprowadzana rozmowa, jak się później okazało to był swego rodzaju casting na adiutanta Szefa Sztabu NJW MSW. Czyli najważniejsza funkcja jeśli chodzi o żołnierza służby zasadniczej.

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

Wygrałeś ten casting?

Tak, bez żadnych układów, znajomości, protekcji. Zostałem tym adiutantem. Nie czyściłem butów, ale organizowałem spotkania, praca stricte biurowa. Kiedy dobiegał koniec dwuletniej służby wojskowej (to był rok 1989), zaproponowano mi, abym został w wojsku na stałe, na żołnierza zawodowego. Nie byłem tym zainteresowany, więc mój szef sztabu zaproponował, abym przeszedł do MSW. Również odmówiłem. Kierowałem się wówczas ideałami patriotycznymi, to co się działo, nie bardzo mi się podobało. Z racji bycia adiutantem dużo widziałem i dużo słyszałem. Wiedziałem o tym, że będzie tworzona nowa struktura, zamiast milicji będzie policja. Postanowiłem, że spróbuję dostać się do policji bez żadnych protekcji. Zresztą razem ze mną z wojska odszedł mój dobry kolega. Na pewnym spotkaniu poznałem człowieka, którego przedstawiono mi jako komendanta Dzielnicowego Urzędu Spraw Wewnętrznych na Warszawę-Wola. Wydał mi i mojemu koledze polecenie, abyśmy w poniedziałek o godzinie 9.00 stawili się na ulicy Żytniej 36 u niego w gabinecie. Tak też się stało. Na spotkanie przyszła kadrowa, która przyjęła od nas podania o przyjęcie do służby. 16 marca 1990 roku zostałem przyjęty do pracy w policji. A właściwie formalnie jeszcze do Milicji, bo ustawa o policji weszła dopiero w kwietniu. Zastrzegłem na samym początku, że jeżeli jest taka możliwość, to nie chcę pracować w mundurze. Chciałem pracować w służbach kryminalnych, ale starano się wybić mi to z głowy. Twierdzili, że muszę trochę poczekać, dojrzeć do tego. Zostałem przyjęty do zespołu wywiadowczego.

Jak postrzegałeś pracę milicjantów w okresie w którym dorastałeś? Czy to, czym się zajmowali i w jaki sposób podejmowali interwencje wpłynęło na twój wybór ścieżki zawodowej?

Mieszkałem w takim rejonie, gdzie służba bezpieczeństwa bardzo intensywnie operowała i miała zakłady pracy pod ścisłą kontrolą. Wiadomo jak to dzieci, bawiłem się w miejscu gdzie teoretycznie nie powinienem był się znajdować. Milicja i służba bezpieczeństwa ciągle nas ganiały. Później nadszedł taki etap, gdzie malowaliśmy hasła popierające Stoczniowców, Ruch Solidarnościowy. Jako 14-latek chodziłem na manifestacje które odbywały się w Warszawie. Podczas jednej z manifestacji, gdzie nie brałem czynnego udziału, tylko stałem i się przyglądałem, podeszło do mnie czterech nieumundurowanych mężczyzn. Zapytali co ja tutaj robię, więc im powiedziałem że stoję i patrzę. Więcej ze mną nie rozmawiali, tylko zaczęli mnie bić. Bili mnie otwartymi dłońmi, kopali po całym ciele. Do domu wróciłem na czworakach. W tamtym czasie obserwowałem gdy do kamienicy mieszczącej się obok mojego miejsca zamieszkania przychodził dzielnicowy. Po dwóch godzinach wychodził stamtąd, zataczał się. Nie podobało mu się, że siedzimy na bunkrze, albo że kolega ma kolczyk w uchu.

Było coś pozytywnego co wiązało się z milicją, pomagali ludziom?

Osobiście nie doświadczyłem niczego pozytywnego jeśli chodzi o działania milicji w tamtym okresie.

Odchodząc z wojska nie martwiłeś się oto, że dołączysz do ludzi, którzy w taki sposób niechlubny działali?

Nie miałem wówczas takiej świadomości. Myślałem, że w chwili gdy będzie tworzona policja, wyrzucą wszystkich milicjantów i ich z powrotem nie przyjmą. Miałem wówczas 21 lat, brakowało mi wyobraźni.

Co robiłeś na początku służby w policji, czym się zajmowałeś?

Przez pierwsze cztery lata pracowałem tylko na noc, co drugą noc w zespole wywiadowczym. Początkowo jeździłem jako trzeci ze starszymi. Większość z tych ludzi przeszła redukcję milicji i służby bezpieczeństwa, zostali pozytywnie zweryfikowani. Pracowałem 12 godzin, po czym miałem 36 godzin odpoczynku.

Przeżyłeś jakiś szok?

Pewnie, pierwszym szokiem była szkoła policyjna. Wówczas Ośrodek Szkolenia Policji dla naszego garnizonu mieścił się na ulicy Okrężnej w Warszawie, dzisiaj jest tam komisariat policji. Ponieważ nie było tam stołówki, to Starem tzw. „dyskoteką” jeździliśmy na posiłki aż na ul. Okrzei. Na tym przeszkoleniu nie można było być poza nawiasem. To nie było szkolenie podstawowe, tylko szkoła podoficerska. Trzeba było pić wódkę z glinianych kubków o pojemności 250 ml, żeby cię nie postrzegali jako odmieńca. Piło się popołudniu, a rankiem szło się na zajęcia.

Po szkole zacząłeś pracę w terenie?

Dokładnie. Ale musimy się trochę cofnąć do historii, ogłoszonej amnestii. To był początek lat 90′, uwolnienie gospodarki. Była ogromna pogoń za pieniądzem, co sprzyjało tworzeniu się małych i większych grup przestępczych. Wzrosła przestępczość ekonomiczna, zaś z więzień powychodziło mnóstwo kryminalistów. Zaczęli dokonywać masowo różnego rodzaju przestępstw. Były takie sytuacje, że jednocześnie na przykład na ulicy Wolskiej dokonano włamania do pięciu kiosków. Nas na noc było tylko dwa radiowozy nieoznakowane i jeden oznakowany na całą Wolę, Bemowo i przyległe do niej tzw. „zielone tereny”.

Jaka była procedura?

Trzeba było przyjechać do tego kiosku, a jak się kogoś trafiło na gorąco, trzeba było go wsadzić. Dodatkowo musieliśmy zabezpieczyć kiosk do czasu przyjazdu właściciela, ajenta. Siłą rzeczy brakowało ludzi. Potrafiliśmy zatrzymać trzech sprawców, którzy włamali się do trzech różnych kiosków. Kolejnych zatrzymywaliśmy jak szli z fantami. Łącznie mieliśmy już siedmiu, nie mogliśmy ich wsadzić do jednego dużego fiata. Skuliśmy ich kajdankami prowadząc przez miasto, a duży fiat nieoznakowany eskortował nas.

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

 

Podobała Ci się wówczas Twoja praca?

Tak, chociaż cały czas dążyłem do tego by mieć większy udział w sprawach. Przykładowo jak jechałem na zabójstwo, to moja rola ograniczała się do tego, by potwierdzić na miejscu fakt zabójstwa, zabezpieczyć miejsce zdarzenia, poszukać ewentualnych świadków. Bywało i tak, że udawało się od razu wyjść na sprawcę lub sprawców i wówczas ich zatrzymywałem. A jeśli nie było zatrzymania, sporządzałem dokumentację. Przyjeżdżali kryminalni i oni to dalej ciągnęli. Nie wiedziałem co dalej działo się w sprawie, a bardzo mnie to ciekawiło. Chciałem mieć wpływ na to, co dalej się działo z tą sprawą.

Wtedy jeszcze nie było Wydziału Zabójstw w Komendzie?

Nie, wówczas na każdej dzielnicy funkcjonowały wydziały kryminalne a w nim sekcja operacyjna do spraw przeciwko życiu i zdrowiu.

Lata 90′ to sporo strzelanin w mieście, w jaki sposób byliście zabezpieczeni? Kamizelki?

[śmiech, a nawet gromki śmiech] Nie mieliśmy kamizelek, były na wyposażeniu w magazynie. Później dostaliśmy kamizelki, ale były bardzo ciężkie, takie jak te stosowane przez oddziały zwarte ZOMO. One się absolutnie nie nadawały do pracy operacyjnej. Po ubraniu kamizelki robiłem się niższy o siedem centymetrów.

Broń na pewno mieliście ze sobą?

Tak, P-64 wspaniała broń… Miałem taką jednostkę, gdzie był problem z szybkim przeładowaniem tej broni. Aby móc szybko reagować, jeździliśmy wbrew zasadom, z przeładowaną bronią i odciągniętym bezpiecznikiem. Tak nie powinno być, narażaliśmy siebie i innych. Nie mieliśmy innego wyjścia, aby w razie czego szybko zareagować.

Nie było szansy na szybkie przeładowanie?

Gdybyśmy mieli robić to zgodnie z procedurami, to musielibyśmy mieć tę broń zabezpieczoną. Odbezpieczenie jednym palcem P-64 było wręcz zadaniem niesamowitym. Następnie trzeba byłoby ją przeładować i krzyknąć „Stój, Policja!”, „Stój bo będę strzelać”. Upłynęłoby sporo czasu.

Przestępcy mieli z pewnością łatwiej pod tym względem i posiadali nowocześniejszy sprzęt.

Oni posiadali taki sprzęt, jaki był m.in. z wycofywanych rosyjskich jednostek wojskowych z terenu NRD i z Polski. Olbrzymia fala broni zalewała Polskę. Ruscy handlowali bronią, kałachami, materiałami wybuchowymi i wszystkim co tylko możliwe. Przestępcy mieli do dyspozycji znacznie większe ilości broni, amunicji, mieli więcej możliwości.

Co obserwowałeś na początku tworzenia się policji? Było szybkie działanie ku lepszemu, czy też marazm i pewnego rodzaju przespanie pierwszych lat?

Zdecydowanie przespanie co wynikało z prostej przyczyny. Skala ówczesnej przestępczości i olbrzymie braki kadrowe w policji przytłoczyły tych, którzy byli odpowiedzialni za sprawne funkcjonowanie tej instytucji. Nikt sobie nie radził z tym wszystkim. Pamiętam jak za przyprowadzenie znajomego, który zaczął pracę w policji, dostałem w zamian premię w połowie miesiąca. Brakowało ludzi i środków, tak naprawdę do 1997 roku trzeba było jakoś opanować to, co działo się wewnątrz samej policji.

Jakiego rodzaju przestępstw było najwięcej w latach 90′?

Włamania, rozboje, kradzieże samochodów, w tamtym czasie w Warszawie ginęło 60-70 samochodów w ciągu doby. Pracowałem wówczas w wywiadzie. Zatrzymywałem i wsadzałem do aresztu między innymi takich złodziei jak dzisiejszy świadek koronny „Patyk”. W tym też kontekście mam swoje przemyślenia, co do jego udziału w zabójstwie generała Marka Papały. Ale to już odrębny wycinek moich reminiscencji.

Nie śmiali się później, jak wychodzili stamtąd?

Oczywiście, że tak. Weź pod uwagę, że wychowałem się w otoczeniu trzech kamienic. Mniej więcej 10-15% rówieśników wyszło na prostą, z jakimś pomysłem i wizją na życie. Niestety pozostali zaczęli działać indywidualnie bądź w grupach przestępczych. Niejednokrotnie zdarzało mi się, że na gorąco zatrzymywałem swojego kolegę z podwórka z którym kiedyś grałem w piłkę. Przykładowo był to napad z bronią. Znajomy nie miał do mnie pretensji, gdyż wiedział, że nasze drogi już dawno się rozeszły. Czasem padała prośba bym przekazał jego matce jaka jest sytuacja, aby wiedziała co się stało. Najgorsze było to, że poszedłem do pracy do komendy na dzielnicy na której się urodziłem i wychowałem. Nie miałem wówczas świadomości, że ta przestępczość będzie tak wyglądała. Ci, którzy tworzyli policję również nie byli przygotowali na taką rzeczywistość, nie przewidzieli takiej multiprzestępczości. Od prostytucji, poprzez handel bronią i materiałami wybuchowymi, napady z bronią w ręku, kradzieże samochodów, kradzieże z włamaniem do mieszkań, czy tez strzelaniny i zabójstwa – wszystko to było na porządku dziennym. Tak przy okazji zapytam, czy wiesz jakie były okoliczności poprzedzające wprowadzenie zakazu przyciemniania przednich szyb w samochodach? Pewnie nie wiele osób o tym wie albo pamięta. Pokrótce, początek lat 90, warszawska Wola ulica Góralska. Mój kolega z sekcji wywiadowczej zastrzelił złodzieja samochodowego podczas kradzieży „na gorąco”. Miało to miejsce w godzinach nocnych. Otrzymaliśmy informację, że na tej ulicy przy bloku w Fiacie 126p siedzą złodzieje. Kolega podbiegł do tego samochodu od strony pasażera. Szyby tego „malucha” były ze wszystkich stron oklejone ciemną folią. W tym samym momencie mężczyzna siedzący wewnątrz pojazdu zrobił taki ruch rękoma – zamachnął się jakby chciał oddać strzał z pistoletu do policjanta. Mój kolega nie miał czasu na analizowanie i oddał strzał w kierunku tego mężczyzny. Strzał śmiertelny. Jak się później okazało to co trzymał w rękach ten mężczyzna to było etui z kluczami samochodowymi. To była ciężka sprawa dla nas, ale przede wszystkim dla kolegi, który nie wytrzymał psychicznie późniejszej nagonki.

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

Czy byłeś non-stop pod telefonem, musiałeś lecieć do roboty na każde zawołanie?

Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych. Były jakieś cegły, ale mało dostępne dla przeciętnego obywatela. Pracowałem wówczas w zespole wywiadowczym, nie mieliśmy telefonów. Miałem pracę 12/36, rzadko się zdarzało tak, aby kazano nam przyjść dodatkowo. Albo informowano nas wcześniej, albo przysyłano łącznika do domu. Bywało i tak, że przez wiele tygodni stałem i pilnowałem wzburzonych mieszkańców pod Warszawą, ponieważ Monar chciał utworzyć w dwóch willach ośrodki dla narkomanów. Dzień i noc staliśmy i pilnowaliśmy tych domów, ponieważ dochodziło tam do aktów dewastacji. Trzeba było pilnować tego mienia. Mieszkańcy protestowali. Oni siedzieli i my tam siedzieliśmy. Podeszła do mnie młoda dziewczyna z prośbą, bym jej się podpisał na krótkich spodenkach. Chciała się ze mną umówić, powiedziałem jej, że nie mogę się z nią spotykać, gdyż nie miała ukończonych 18 lat. Umówiliśmy się, że ja się podpiszę, a ona zgłosi się do mnie jak będzie pełnoletnia. Oczywiście nigdy już się nie spotkaliśmy.

Byłeś zadowolony ze swojej służby w policji, z tego czym się zajmujesz?

Tak, bardzo mi się to podobało ale też pewne działania powiedzmy sobie delikatnie balansowały na granicy dzisiaj bym powiedział głupoty. Podczas pierwszej strzelaniny strzelałem z broni, która do mnie nie należała. Wtedy jeszcze nie miałem swojej broni. Robiliśmy zasadzkę na złodziei samochodów na warszawskim Bemowie, robiliśmy akurat samochód kradziony z wypełnionymi fantami w środku. Trzecia nad ranem, zbliża się oświetlony samochód do tego kradzionego, musieli nas zauważyć, gdyż zaczęli uciekać. Moi starsi stażem koledzy rzucili się w pogoń dużym fiatem. Ponieważ kierowca nie miał jak strzelać, dali mi broń abym to ja strzelał. Razem z drugim kolegą strzelaliśmy do tego uciekającego samochodu. W pewnym momencie zjechali do lasku, stanęli samochodem przed szlabanem i zaczęli uciekać na piechotę. Goniłem ich dalej, zaś oficer dyżurny przez radiostację krzyczał ponoć „co tam się dzieje? dzwonił jakiś pułkownik!” Okazało się, że rykoszet wpadł do mieszkania. Awantura była straszna. Dobrze, że nie doszło do tragedii. Został przestrzelony zbiornik paliwa uciekającego samochodu. Benzyna była rozlana po całej jezdni. Wystarczyłoby, aby któryś z pocisków trafił i wyzwolił iskrę, byłoby nieszczęście wielkie. To była właśnie moja pierwsza strzelanina.

Pamiętasz jeszcze jakąś inną akcję, gdzie doszło do wymiany ognia?

Tak, dostaliśmy w nocy informacje o jakiś strzałach oddawanych w mieszkaniu. Pojechaliśmy we trzech, cichutko wchodzimy na klatkę. Wiedzieliśmy że w mieszkaniu pali się światło. Pod drzwiami usłyszeliśmy brzęk przeładowywanej broni, głosy dwóch mężczyzn rozmawiających ze sobą. Wezwaliśmy posiłki, choć z tym było ciężko, bo nie było ludzi. Był wówczas do dyspozycji pluton specjalny, tak jak dzisiejsi antyterroryści. Nagle padł strzał i nastąpił wybuch. Okazało się, że jeden z mężczyzn strzelił do telewizora i ten telewizor wybuchł. Zaczęli krzyczeć, że wychodzą z mieszkania. Wycofaliśmy się na podwórku, po chwili wyszło dwóch mężczyzn z bronią długą. Jak tylko wyszli z klatki schodowej to zaczęli strzelać, przed siebie, do góry, wszędzie. Pluton specjalny jeszcze nie przyjechał, nie bardzo wiedzieliśmy co robić, miałem raptem nieco ponad pół roku służby i do tego bez broni służbowej. Mężczyźni udali się w kierunku głównej ulicy i szli, na szczęście już nie strzelali. Szliśmy za nimi. Przy torach kolejowych były krzaki, jeden z nich poszedł zrobić siusiu, zostawiając karabin. Drugi stał i czekał. To był idealny moment na obezwładnienie ich, tak też się stało. Nie bardzo mogliśmy zadziałać inaczej, aby podjąć jakąkolwiek interwencję trzeba było mieć wsparcie.

Gdzie nauczyłeś się strzelać?

W wojsku w Nadwiślańskich Jednostkach, potem w szkole.

Czy zabierałeś broń po służbie do domu?

Wtedy jeszcze nie mogłem, gdyż nie miałem skończonych trzech lat służby. Do trzech lat funkcjonariusz jest w służbie przygotowawczej i jak mi powtarzano nie jest pełnoprawnym funkcjonariuszem. To dzisiaj tak jest, że ktoś ma rok służby i myśli, że jest nie wiadomo jakim doświadczonym funkcjonariuszem. Podobnie jak awanse. Dziś jakaś dziewczyna lub chłopak po trzech latach służby jest sierżantem aspirantem albo komisarzem. Kiedyś trzeba było w danym stopniu przechodzić kilka lat.

Pamiętasz swojego pierwszego, bezpośredniego szefa?

Tak, to był kierownik mojej sekcji wywiadowczej, w porządku człowiek. Nie miałem jeszcze skończonych trzech lat służby, gdy kierownik idąc na urlop, zaczął mi powierzać obowiązki. Spotkało to się z wielkim zdziwieniem wśród moich kolegów. Byłem najmłodszy, a wydawałem polecenia starszym od siebie stopniem, wiekiem i doświadczeniem zawodowym kolegom. Czasem ich to denerwowało, ale zaakceptowali taką sytuację. Pamiętam jak dziś, jak jeden z nich powiedział „Andrzej, ja tak patrzę na ciebie i widzę, że ty karierę zrobisz w policji”.

I zrobiłeś?

Nie uważam, abym zrobił jakąś karierę jeśli chodzi o policję. Może gdybym z pewnymi ludźmi jeździł na grilla…, albo nie przywiązywał pewnych wartości do tego co robię w ramach służby w policji, byłoby inaczej. Ale nie żałuję.

Jakie wówczas przeważało myślenie wśród ludzi wstępujących do Policji. Szli, bo chcieli coś zrobić pożytecznego na rzecz bezpieczeństwa, czy trafiali tam trochę z przypadku, z jakiś innych pobudek?

Większość osób które przyszły na początku lat 90′ miały pasję do wykonywania tego zawodu. To się mniej więcej zaczęło zmieniać w połowie lat 90′. Potem przychodziły osoby, które również kierowały się taką ideą, ale już było u nich widać inklinacje do tego, aby piąć się po szczeblach, a nie robić karierę merytoryczną. Był rok 1994 gdy dostałem polecenie od kierownika abym po służbie zgłosił się do zastępcy komendanta Komendy do spraw kryminalnych. Myślałem, że może coś przeskrobałem, sknociłem jakąś notatkę. Na spotkaniu pojawił się Naczelnik Wydziału Kryminalnego, zapytano mnie, czy zgodziłbym się przejść do Wydziału Kryminalnego do sekcji I. W pierwszej chwili to był dla mnie szok, kryminalni to była zawsze elita. Zajmowali się tym co było najciekawsze, najistotniejsze, stricte pracą policyjną. Miałem czas na podjęcie decyzji do następnej służby. Wtedy, w 94 roku urodziła mi się córka. Ten charakter pracy nie był łatwy do pogodzenia z życiem osobistym, dochodziło do nieporozumień. Do tej pory miałem stałe godziny pracy, w kryminalnej zdecydowanie nie byłoby takiej możliwości. Argumentowałem, że chcę robić w życiu coś ciekawszego, chcę mieć wpływ na wykrywanie spraw i to jest dla mnie olbrzymia szansa. Zgody od małżonki nie uzyskałem, zrobiłem tak jak ja uważałem.

I tym sposobem trafiłeś do sekcji pierwszej?

Tak, to byli niesamowici ludzie. Byliśmy jednym z najlepszych zespołów w Warszawie. Przede wszystkim byliśmy zgrani, skuteczni, rozumieliśmy się, jeden za drugiego szedł w ogień. W pokoju siedziałem z kolegą, który miał już 5-letni staż w kryminalnym. W sekcji było nas łącznie sześć osób, w tym jedna dziewczyna, która zajmowała się przestępstwami przeciwko zdrowiu i życiu, ale związanymi z nierządem, przestępstwami zgwałcenia. Jako pierwsza szła na rozmowę z pokrzywdzonymi kobietami.

Mocno byłeś obłożny pracą?

Spraw było naprawdę mnóstwo, jedno wydarzenie goniło drugie. Nie można było na spokojnie przeanalizować konkretnie jakiegoś zabójstwa. Oczywiście cały czas pracowaliśmy operacyjnie nad tymi sprawami. Podobnie jak w szkole tak i tutaj musiałem wejść w to środowisko. Bywało i tak, że pracę zaczynało się od spożycia alkoholu. Nie było tak codziennie, ale dość często. To nie było tak, że ktoś zasypiał, zataczał się, był kompletnie pijany.

Czemu to miało służyć, rozładowaniu napięcia?

Tak, zdecydowanie. Cały czas działało się na adrenalinie. Z drugiej strony wspólne picie scalało grupę, zespół.

Czułeś, że możecie na siebie liczyć, polegać na sobie w każdej sytuacji?

Tak, nawet z biegiem lat patrzę na ludzi, którzy ze mną współpracowali, w samych superlatywach. Byliśmy bardzo zgranym kolektywem ludzkim.

W jakich pracowaliście warunkach?

W strasznych, rozpadające się krzesła i biurka, pamiętające jeszcze czasy Gomułki. Obdrapane korytarze, spadające elementy farby i tynku, na wierzchu były widoczne różnego rodzaju przewody. Pamiętam, jak pół roku trwała wymiana kabli na jednym, niedługim korytarzu. Wiercenia i hałasu było przy tym sporo. Przez trzy tygodnie nie mieliśmy prądu w górnych punktach, nie mogliśmy włączać tego światła. Mogliśmy korzystać z gniazdek. Każdy przyniósł lampkę nocną z domu, i tak siedzieliśmy przy tych lampkach dniami i nocami, w zależności kto na którą miał zmianę. Oprócz tego mieliśmy dyżury w grupach, które wypadały średnio 2-3 razy w miesiącu. Przychodziłaś i obrabiałaś wszystkie wydarzenia, które zgłaszane są oficerowi dyżurnemu, nie tylko te, którymi zajmuje się twój wydział. Trzeba było ogarniać kwestie procesowe, przyjęcie zawiadomienia, oględziny, zabójstwa, znalezione zwłoki, włamania. Pewnego dnia przyszedł do nas kierownik i mówi, że był u naczelnika, w poniedziałek przyjedzie do nas gość ze Scotland Yard’u. Spojrzeliśmy się na siebie, bo jak tu kogoś zapraszać, przecież to był obciach. Mina sierżanta ze Scotland Yard’u po zapoznaniu się z naszymi warunkami pracy była bezcenna. Zupełnie jakby znalazł się w epoce kamienia łupanego.

W jakiej sprawie przyjechał?

W Londynie doszło do zabójstwa, zamordowano starszego mężczyznę, miał około 86 lat. Sierżant powiedział nam, że pierwsze jego tropy prowadziły do Australii, więc tam poleciał w poszukiwaniu sprawcy. Dla nas to był szok, wyjazd za granicę, do Australii. Z Australii trop go zaprowadził do Warszawy. Sprawca na naszym terenie zatrudnił się jako lektor w szkole językowej. Sierżant prosił nas, abyśmy mu pomogli ustalić i zatrzymać sprawcę zabójstwa z Londynu. Po trzech dniach doprowadziliśmy sprawcę przed jego oblicze policjanta ze Scotland Yard’u. Oczywiście byliśmy z siebie dumni, zadziałaliśmy szybko i sprawnie. Sierżant był wniebowzięty, powiedział że jest pełen podziwu dla nas. Dodał, że gdyby ich policjanci mieli takie umiejętności jak nasi, to by mieli większą wykrywalność zabójstw. Powiedział również, że my pracujemy tak jak kiedyś Sherlock Holmes, a nie tak jak oni na komputerach. Podkreślił, że nie dość że super pracujemy to w takich kiepskich warunkach. Później otrzymaliśmy podziękowanie od Królowej Elżbiety za udzieloną pomoc. O tym jak dalej przebiegała moja służba, opowiem Ci w następnym wywiadzie.

Dziękuję za rozmowę

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

źródło: archiwum Andrzej Mroczek

Andrzej Mroczek  od 1990 roku funkcjonariusz Policji w zespole wywiadowczym na warszawskiej Woli. Później detektyw w Wydziale Kryminalnym KRP Warszawa Wola w sekcji operacyjnej zajmującej się wykrywaniem i zwalczaniem przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu. Po utworzeniu specjalistycznych wydziałów w Komendzie Stołecznej Policji kierownik sekcji ds. aktów terroru w Wydziale do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Główny specjalista i analityk Wydziału Przeciwdziałania Zagrożeniom Terrorystycznym i Przestępczości Zorganizowanej w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Ukończył szereg specjalistycznych kursów operacyjno – rozpoznawczych i dochodzeniowo – śledczych, m.in. certyfikowane: Identyfikacji Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych ATF (Bureau of Alcohol,Tobacco and Firearms) Departamentu Skarbu USA, polskiego śledztwa powybuchowego oraz ZD11 niemieckiego BKA, Terroryzmu i Proliferacji Broni Masowego Rażenia Departamentu Obrony USA. Posiada uprawnienia do neutralizacji ładunków i urządzeń wybuchowych pozyskiwanych drogą operacyjną (minersko-pirotechniczne). Odznaczony przez Prezydenta RP brązowym Krzyżem Zasługi i MSWiA resortową brązową i srebrną odznaką Zasłużonego Policjanta (za wkład z zakresu zwalczania aktów terroru kryminalnego i bezpieczeństwa antyterrorystycznego).

Facebook