Były funkcjonariusz Służby Więziennej: ciężkie czasy i trudne sytuacje cementują męskie przyjaźnie

Krzysztof Leśniowski (archiwum własne)

Puszczasz ludzi na spacer, 20 osób stoi na korytarzu po kontroli, ty masz otwartą 8-osobową celę, a tu nagle czterech na korytarzu się rozlicza. Biją się. Reszta krzyczy „zajeb cwela”, oddział ci się rozbujał. Pozostali osadzeni słysząc bójkę, walą w drzwi cel (napierdalają w klapy). A ty sam. I co robić? Zdarzało się mieć „ciepło w gaciach”. Różna klasa osadzonych siedzi, różnie byli zdemoralizowani. Był Pruszków, byli zabójcy, byli także i byli żołnierze po rosyjskim specnazie. Po pewnym czasie umiesz odróżniać zagrożenie od leszcza, którego namówili żeby cię przestraszył. Około 15 lat przerobiłem na oddziałach. Opinia o tobie też krąży po odsadzonych, ba, po kryminałach. Pracowałem łącznie przez dwa lata w innych zakładach. Przez ten czas nikt z osadzonych mnie nie zaatakował. Zresztą, nie możesz przychodzić do pracy z myślą, że coś się tobie stanie. Spalisz się po roku, dwóch. A co na wolności? Przecież mieszkamy w małym kraju. Spotykałem swoich osadzonych nawet 700 km od mojego miejsca zamieszkania. Większość sama mnie rozpoznaje, podaje mi rękę, ja z tym nie mam problemu, pytają co słychać. Nawet Gity czy Cwaniaki. Chyba najważniejsze to nie wchodzić w układy. Po to ktoś stworzył regulaminy. No i mimo wszystko, trzeba być człowiekiem. To chyba wraca.

Z Krzysztofem Leśniowskim, byłym funkcjonariuszem Działu Ochrony Służby Więziennej st. chor. SW w stanie spoczynku, obecnie Komendantem SM – rozmawia Anna Ruszczyk.

Dlaczego zdecydowałeś się na pracę w służbie więziennej?

Zawsze chciałem pracować w mundurze. Jednostkę w której odbywałem zasadniczą służbę wojskową niestety zamykali. To były lata, gdy o pracę w moim mieście i chyba w Polsce było ciężko. Złożyłem dokumenty do wszystkich „mundurówek” w powiecie. Liczyłem na dostanie się do straży pożarnej. Niestety albo i stety odezwał się tylko zakład karny. Stała praca, niedaleko domu. Czemu nie? Można spróbować.

Gdzie zdobywałeś pierwsze szlify?

1 maja 2002 roku drzwi Zakładu Karnego stanęły dla mnie otworem. Wcześniej oczywiście przeszedłem całe postępowanie, lekarz, psycholog, testy sprawnościowe. Zakład Karny w Wierzchowie stał się moim drugim domem na ponad 16 lat. Jest to zakład typu zamkniętego z odziałem aresztu, czyli jedynka, potocznie nazywany „zamek”. Wtedy dla młodocianych ”M” teraz dla osadzonych odbywających karę po raz pierwszy „P”. Pracowałem także w innych zakładach oraz aresztach śledczych.

Jak wyglądała służba więzienna kilkanaście lat temu, co się zmieniało z biegiem czasu?

Z biegiem czasu prawie wszystko zmieniało się. Począwszy od wyglądu samego zakładu po mentalność osób tam osadzonych. Kiedyś Zakład Karny miał swój specyficzny zapach, można powiedzieć, że „pachniał” kryminałem. Przynosiło się ten zapach na włosach i skórze do domu. Osadzeni byli mniej roszczeniowi. Było mniej obowiązków, które pomału były zrzucane na dział ochrony. Pod koniec mojej służby oddziałowy (stanowisko w Dziale Ochrony lub osoba pracująca na oddziale w bezpośrednim kontakcie z osadzonym) stawał się poniekąd ochroniarzem, wychowawcą, a nawet psychologiem. Kiedyś w telewizji jeden ze skazanych powiedział z przekąsem, że oddziałowy to taki ojciec i matka w jednym. Tak naprawdę to oddziałowy był cały czas ze 120 (albo i więcej) ludzkimi problemami. Tak 1 człowiek na ponad 120 osadzonych. Teraz te proporcje trochę się zmieniły. W 2002 roku zmienił się Kodeks Karny Wychowawczy w którym min. zmieniał się wiek klasyfikacji skazanych młodocianych do 21 roku życia. To był ciężki czas dla wszystkich. Mnóstwo konwojów z innych zakładów. Nikt nie chciał u nas siedzieć. Sporo samookaleczeń wśród skazanych jako formy protestu przed zmianą „kryminału”. Zresztą problem samookaleczeń wśród osadzonych także się zmieniał. Kiedyś było tego mnóstwo. Były pocięcia, wcierki (wcieranie opiłek metalu lub sproszkowanego szkła w oko), wstrzyki (wstrzyknięcie sobie różnych substancji np. kału w ciało), połyki (połknięcie ciała obcego np. kotwiczki zrobionej z drutu lub żyletek albo zapalniczek) i wiele innych pomysłów osadzonych. Obecnie osadzeni mają większą samoświadomość. Nie chcą robić „kariery w kryminale”. Z biegiem czasu zmieniło się także wyposażenie i uzbrojenie w SW. Uregulowano czas pracy, ale zmieniło się także podejście do pracy. Kiedyś uczyło się roboty od „starych gadów”(to pojęcie też jest nowym określeniem, dawniej nazywano nas „klawiszami”, osobiście nie lubię tego określenia) takich, co przeżyli komunę i bunty. Może nie wszystko robili dokładnie z przepisami, ale w tamtych czasach każdy znał swoje miejsce i wiedział co ma robić. Co się zmieniło, co najbardziej odczułem? Ludzie. Kadra. Kiedyś się sobie pomagało, ufało się sobie, teraz niestety jest inaczej. Osadzeni też mieli inne zasady. Dziś liczą się pieniądze. Kiedyś problemem w kryminałach był zacier (fermentujące owoce) teraz wchodzą do zakładu dopalacze. Coś strasznego, ale to jest kolejne wyzwanie dla SW.

Jakie są cienie i blaski pracy w więziennictwie?

Cienie i blaski? Z pozytywów mogę wymienić pracę w mundurze, szkolenia, wcześniejszą emeryturę (40% uposażenia) oraz stałe pieniądze. Natomiast jeśli chodzi o cienie to zdecydowanie nocki, święta na służbie, wyrabianie mnóstwa nadgodzin za które nie dostaniesz pieniędzy, praca w ciągłym stresie, a także ogrom przepisów do przyswojenia.

Gdybyśmy mogli porównać służbę więzienną z inną formacją mundurową, na przykład z Policją, gdzie są Twoim zdaniem większe możliwości rozwoju?

Ciężko tę służbę porównywać z inną. Praca przy biurku chyba jest podobna, myślę, że te osoby są prawdziwymi gadami czy psami [uśmiech], przynajmniej ja znam takie osoby. W pracy w więzieniu najgorsze jest to, że przez ponad 12 godzin jesteś zamknięty. Nie chodzi już o to, że wokoło jest niebezpiecznie. Samo zamknięcie, odizolowanie oddziałowego od innych jest deprymujące. Samemu nie możesz opuścić oddziału, nie masz telefonu komórkowego, nie masz dostępu do internetu. Żeby zadzwonić do rodziny, bo masz taką potrzebę, prosisz o połączenie. W sumie nie masz na to czasu. Musisz wypełniać porządek dnia, określony przez regulaminy. Czasem nie masz czasu na kawę, którą pijesz postawioną na kracie, kanapki jesz w tzw. międzyczasie pomiędzy czynnościami na korytarzu. Wszystko musisz sobie zaplanować. Kolega z nocki rozpisał ci spacery, boiska, zajęcia z wychowawcami, telefony, siłownie. Musisz pamiętać o grupach spacerowych, o bezpieczeństwie podczas przeprowadzania na korytarzu, kto z kim ma konflikt, pilnować czasu kontroli zachowania osadzonych wymagających zwrócenia szczególnej uwagi. Jest coś takiego jak karta „potencjalnego samobójcy”. W niej psycholog określa częstotliwość takiej kontroli. Powiedzmy najrzadziej jest to do 3 godzin w porze dziennej i do 2 godzin w porze nocnej. Sam znam przypadek, gdzie pani psycholog określiła czas do 15 min. a masz powiedzmy na oddziale 3 z kartą, odział ma około 100 osadzonych, a ty masz porządek dnia do realizacji. Prowadzić dokumentacje, pilnować czasów, dokonywać planowanych kontroli cel i pomieszczeń, szykować grupy do lekarza stomatologa, na rozmowy do wychowawcy, psychologa, dyrektora. Dochodzą widzenia, kontrole osadzonych. Dostaniesz kogoś do pomocy albo nie, bo nie ma ludzi. Czasem ze zwykłej ludzkiej zawiści nie dostaniesz takiej pomocy, bo może zrobisz coś nie tak i cię dyrektor uwali. Wszystko jest fajnie dopóki nie wyskoczy coś nadzwyczajnego. A tu wyjazd na SOR bo osadzony zasłabł, bo źle się czuł od dwóch tygodni a nikomu nie zgłaszał, a to ktoś nie chce wejść do wskazanej celi. Trzeba wezwać d-ce zmiany, dodatkowe rozmowy z wychowawcą, czekanie na podjęcie decyzji o użyciu ŚBP. Wierz mi, dużo można opowiadać na ten temat. No i nie ma co porównywać. Nawet praca na różnych stanowiskach jest tak naprawdę nieporównywalna. Jak zaczynałem to na posterunku służbę pełniło się 11/12 godz. Przerwa była, chyba, że trzeba było iść na oddziały pomóc. A na posterunkach nie było toalet. Albo dowódca da podmianę, albo radź sobie sam. Podłe czasy.

Krzysztof Leśniowski

Jak wygląda codzienność pracy na „enkach”, na jakie niebezpieczeństwa narażeni są funkcjonariusze podczas wykonywania swoich obowiązków?

Nasz zakład nie miał całego oddziału „N”, czyli niebezpiecznych (osadzonych zakwalifikowanych jako wymagających osadzenia w areszcie śledczym lub zakładzie karnym typu zamkniętego w warunkach zapewniających ochronę społeczeństwa i bezpieczeństwo aresztu lub zakładu oraz osadzonych niebezpiecznych) tylko kilka cel, ale charakter oddziału się zmieniał. Praca w kamizelkach i co najważniejsze z kolegą, który cię ubezpiecza. Porządek dnia podobny tylko ograniczenia dla N. Przy wyjściu z celi na spacer wstrzymuje się ruch osadzonych i osób postronnych. Kontroluje odzież i ciało osadzonego pod względem przedmiotów niebezpiecznych i niedozwolonych. Zakłada się kajdanki, powiadamia stanowisko dowodzenia, wyprowadza na plac spacerowy. Cela i plac spacerowy jest wzmocniony pod względem technicznym, dodatkowe siatki na kratach, monitoring. Jak N spaceruje, ty robisz kontrolę celi pod kątem znalezienia przedmiotów niebezpiecznych czy niedozwolonych. W celi przed drzwiami i oknem znajdują się kraty koszowe tzw. tygrysy. Taką kratę otwiera się tylko do wyjścia, przez nią podawane są posiłki i inne rzeczy jak jest w niej osadzony. Wiem, że w jednym z zakładów karnych w Polsce podczas kontroli osadzonego, „N” wbił funkcjonariuszowi ołówek w oko. Wina funkcjonariusza, który nie miał wystarczająco przymkniętej przyłbicy w kasku. To jest jeden z przykładów ryzyka zawodowego. Oddziałowy narażony jest przede wszystkim na ataki niewerbalne. Mało kto atakuje funkcjonariusza, musi być naprawdę zdesperowany albo chory. No chyba, że był to zakład. Ale tak czy tak ląduje się na N. Osadzeni mają naprawdę dużo czasu na myślenie czy kombinowanie. Robią noże, chowają żyletki. Narażonym jest się na zakłucia przy kontrolkach osadzonych i kontrolach cel. Trzeba bardzo uważać. Mamy CHV, HIV i inne paskudztwa.

Z czym wiąże się ochrona na tego typu oddziałach?

Przede wszystkim ochrona społeczeństwa przed osadzonym zakwalifikowanym do kategorii wymagających – stwarzających (N). Poza tym administracja czyli tez dział ochrony chroni pozostałych osadzonych i siebie przed atakiem N-ki ale też N-ki przed innymi osadzonymi albo ludźmi z zewnątrz. Ktoś z tzw. półświatka (mafii) będzie chciał odbić albo zabić takiego osadzonego np. podczas badań poza Zakładem Karnym. F-sze są wyposażeni w dodatkowy sprzęt ochrony osobistej, inne są procedury przy opuszczeniu celi, oddziału czy zakładu przez N. Dozorowanie i konwojowanie odbywa się przy zwiększonym składzie funkcjonariuszy. W celi dla N nie umieszcza się więcej niż 3 osadzonych z tą klasyfikacją.

Za Twoich czasów funkcjonowały już Grupy Interwencyjne Służby Więziennej?

Częściowo tak. GISW zostały powołane na Euro 2012 w razie pomocy przy powiedzmy kibolach, którzy mogli trafić do zakładów. Wcześniej każdy z funkcjonariuszy mógł zostać zadysponowany do interwencji na terenie zakładu lub do konwojów np. z N. Dowódca tworzył grupę z tych funkcjonariuszy, których miał na zmianie. Zdarzało się, że wspomagali nas funkcjonariusze administracyjni. Każdy mundurowy przechodzi szkolenie z technik interwencji i samoobrony więc wsparcie jest.

Z jakimi trudnymi sytuacjami musiałeś sobie radzić, czy kiedykolwiek odczuwałeś zagrożenie ze strony osadzonych?

Praca na oddziale czy w ogóle w Dziale Ochrony jest mocno obciążona psychicznie. Trudne było na przykład ułożenie sobie pracy, żeby w jednym czasie zachowując zasady bezpieczeństwa swojego i osadzonych, załatwić np. pobranie osadzonego na rozmowę z dyrektorem, pobranie 5 osadzonych np. do konwoju, doprowadzenie osadzonego do stomatologa bo przyjeżdża na 2 godz, a wszystkim się spieszy i każdy tylko na chwilę. Trudna sytuacja? Puszczasz spacer, 20 osób stoi na korytarzu po kontroli, ty masz otwartą 8-osobową celę, a tu nagle czterech na korytarzu się rozlicza. Biją się. Reszta krzyczy „zajeb cwela”, oddział ci się rozbujał. Pozostali osadzeni słysząc bójkę, walą w drzwi cel (napierdalają w klapy). A ty sam. I co robić? Zdarzało się mieć „ciepło w gaciach”. Różna klasa osadzonych siedzi, różnie byli zdemoralizowani. Był Pruszków, byli zabójcy, byli także byli żołnierze po rosyjskim specnazie. Po pewnym czasie umiesz odróżniać zagrożenie od leszcza, którego namówili żeby cię przestraszył. Około 15 lat przerobiłem na oddziałach. Opinia o tobie też krąży po odsadzonych, ba po kryminałach. Pracowałem łącznie przez dwa lata w innych zakładach. Przez ten czas nikt z osadzonych mnie nie zaatakował. Zresztą, nie możesz przychodzić do pracy z myślą, że coś się tobie stanie. Spalisz się po roku, dwóch. A co na wolności? Przecież mieszkamy w małym kraju. Spotykałem swoich osadzonych nawet 700 km od mojego miejsca zamieszkania. Większość sama mnie rozpoznaje, podaje mi rękę, ja z tym nie mam problemu, pytają co słychać. Nawet Gity czy Cwaniaki. Chyba najważniejsze to nie wchodzić w układy. Po to ktoś stworzył regulaminy. No i mimo wszystko, trzeba być człowiekiem. To chyba wraca.

Czy praca, którą wykonywałeś blisko 17 lat, dostarczała Ci satysfakcji, czułeś się spełniony zawodowo?

Dostarczała satysfakcji, podobała mi się. Pokochałem pracę na pełnych obrotach, wyzwania, pracę na krawędzi. Nauczyłem się inaczej patrzeć na świat, ale ta praca zmienia też na gorsze. Ludzie nie rozumieją kryminalnych problemów z którymi w głowie przychodzisz do domu. Sporo moich kolegów popadło w alkoholizm. Po odejściu ze służby zdarzały się wśród nich próby samobójcze i samobójstwa. Ryzyko zawodowe. Nie do końca czuję się spełniony. Mogłem więcej, chciałem więcej. Odszedłem ze służby z małym niedosytem i lekkim poczuciem tego, że jednak mnie olano. Ale świat nie stoi w miejscu. Jest progres, jest nowa praca. Są nowe szkolenia, ludzie, wyzwania. Życie nie znosi pustki.

Udało Ci się zawiązać w pracy przyjaźnie, które przetrwały po dzień dzisiejszy?

Tak. Nie jestem odludkiem i osobą, która usiedzi na miejscu. Mam kilku przyjaciół ze służby. Spotykamy się (rzadko, ale jednak) na różnych zlotach związanych z hobby, czasem się odwiedzamy. Zdarzają się wspólne urlopy, wódeczka, żeby obśmiać sytuacje i ludzi z „dawnych lat”. Ciężkie czasy i trudne sytuacje cementują męskie przyjaźnie.

Krzysztof Leśniowski

Jesteś magistrem pedagogiki, jak dziś wygląda kwestia resocjalizacji skazanych oraz problem recydywy? Co zrobić, aby człowiek po opuszczeniu murów zakładu karnego nie powrócił na ścieżkę przestępczą?

Pojęcie resocjalizacji zostało usunięte w 2002 roku z Kodeksu karnego wykonawczego jako cel odbywania kary pozbawienia wolności. Chyba to cały czas było pojęcie. Podczas odbywania kary większa część osadzonych staje się kochającymi tatusiami i synkami, pracują, uczą się uczęszczają na kursy, malują, są w grupach wsparcia itp. W większości sytuacji robią to na pokaz. Do wokandy każdy papier się przyda. Są też tacy, którzy nic innego nie potrafią, tylko kraść, oszukiwać, wymuszać. Wolność – to są wakacje od kryminału, bo to właśnie tu, w kryminale, są kimś. Osadzony ma dach nad głową, tutaj nie ma kolejek do lekarza, stomatologa. Podstawią jedzenie pod nos a jak nie smakuje to można złożyć skargę do Strasburga na nieludzkie traktowanie. No bo to jest nieludzkie, żeby co tydzień dwa razy w tygodniu była parówka albo zupa której on nie lubi. Są też ludzie, którzy już nigdy tą drogą nie pójdą. Epizod w życiu, błąd młodości jak to nazywają. Według mnie powrót do byłego środowiska jest w większości przyczyną powrotu do kryminału. Właśnie niepowrót do przestępstwa jest głównym wyznacznikiem „resocjalizacji”. Kryminał nie wychowa. Mamy naprawdę kulawy system, ale nie stać nas na 5-osobowe grupy resocjalizacyjne. Czyli pięciu osadzonych, jeden wychowawca, jeden ochroniarz. Rzeczywistość jest taka, że jeden oddziałowy zabezpiecza ok. 120 osadzonych, wychowawców jest dwóch i mamy pół psychologa na oddział. Z jednej strony brak pieniędzy z drugiej państwo, które woli wypłacić odszkodowanie dla byłego recydywisty za to, że musiał wąchać dym papierosowy, bo na miesiąc rzucił palenie. Państwo woli dać pieniądze a nie spowodować, żeby po wyjściu były osadzony podjął pracę. Niestety nie ma złotego środka.

Gdybyś wrócił na początek swojej drogi zawodowej, wstąpiłbyś ponownie do Służby Więziennej?

Hmm, trudne pytanie. Tak pół na pół. Z tą wiedzą, którą posiadam teraz o SW wróciłbym tylko do tych czasów z początku mojej kariery. Jest wiele ciekawszych rzeczy do robienia na świecie. Z drugiej strony, miałem ładną szkołę życia i robiłem to, co lubiłem. Uwielbiam wyzwania, więc kto wie, może poszedłbym raz jeszcze tą samą drogą, żeby sprawdzić siebie czy dałbym radę.

Dziękuję za rozmowę

Facebook