Bestie z Polskim rodowodem

fragm.okładki/Wyd. Replika

ŚLĄSKI POSTRACH DZIKIEGO ZACHODU

Na cmentarzu Concordia w El Paso w Nowym Meksyku spoczywa jeden z najsłynniejszych obok ,,Dzikiego” Billa Hickoka rewolwerowiec – John Wesley Hardin, który zginął tragicznie 19 sierpnia 1895 roku. Trzy kwatery na południe zlokalizowana jest mogiła ze znacznie skromniejszym, płaskim nagrobkiem, w który wmurowana jest odrestaurowana tablica z napisem: „Martin M’Rose / Polish Cowboy / Died at Hands of Others / June 29. 1895”5. Między śmiercią M’Rose’a a Hardina jest tylko sześć tygodni różnicy, spoczywają też niedaleko siebie. Za życia również łączyło ich wiele: miłość do tej samej kobiety i bandycka przeszłość. Martin M’Rose, Mroz, Mraz, Mros, Mrose, Morose, Maros, Moras czy Mc Rose to po prostu Marcin Mróz – prawdziwy kowboj, urodzony 24 listopada 1861 roku w miejscowości Panna Maria w Teksasie. Kilka miesięcy wcześniej jego rodzice, Barbara i Walenty Mrozowie, przyjechali do USA spod Strzelec Opolskich.

(…)

Kwerenda w archiwach wspólnoty św. Jadwigi daje pewien wgląd w młodzieńcze lata Marcina Mroza. W 1859 roku, w kościele San Fernando w San Antonio, Valentine Mroz poślubił Barbarę, córkę Lawrence’a Plocha. Kiedy urodziło się ich drugie dziecko, Martin, chłopiec został ochrzczony w kościele św. Marii w San Antonio w dniu 24 listopada 1861 roku. Martin był jednym z pierwszych dzieci osadników urodzonych w Ameryce, nigdy nie widział Śląska. Początkowo Martin wiódł życie typowego śląskiego chłopca. Był częścią dużej rodziny i miał uczęszczać do szkoły, aby poznać liczby, litery i modlitwy. Poznał je po polsku i prawdopodobnie po niemiecku. Angielskiego nauczył się dzięki kontaktom z Amerykanami, choć nie ma wątpliwości, że mówił z mocnym akcentem. (…)Następne lata przynosiły kolejne rozczarowania nowym światem, w jakim przyszło żyć osadnikom z Opolszczyzny. Pewnego razu krowy należące do rodziny Mroza weszły w szkodę na polu niemieckich emigrantów. Niemcy przywłaszczyli sobie zwierzęta, co jeszcze bardziej sfrustrowało Marcina Mroza, którego Amerykanie zwali po swojemu Martin M’Rose, bądź Morose, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „ponury”W rewanżu Martin zaczął kraść krowy niemieckim sąsiadom. Nie tylko on zresztą. Martin Maros (to „nasz” Mróz), Sam Kravitz, Simon Kosub i Michael Dylla pojawiają się w aktach sądowych w San Antonio w latach siedemdziesiątych XIX wieku pod zarzutem zawłaszczenia cudzego bydła. Martin został oskarżony o kradzież jałówki, ale później go uniewinniono. Około 1880 roku wyruszył na ranczo braci Mc Gowan nad rzeką Atascosa na południe od San Antonio. Właściciele umieścili go w obozie z kowbojem, który nazywał się Dee Harkey, gdzie przebywał przez trzy lata, ucząc się angielskiego, a także obchodzenia się z krowami. Był dużym, prostolinijnym, niebieskookim blondynem, dlatego podejrzewano go o całkowity brak wyobraźni, a co za tym idzie – dwulicowości. Tak więc kiedy chciał pożyczyć dobrego wierzchowca o imieniu Red Bird, żeby udać się do miasta, Mc Gowanowie wyrazili zgodę. Oczywiście nigdy nie dotarł do wskazanego celu, za to tak długo poganiał rumaka, aż dotarł do rozległych łańcuchów Pecos na południu Nowego Meksyku, gdzie dorobił się na swoistym bydlęcym „rebrandingu”, dostarczając do Kansas i Wyoming stada oznakowane jego „drabiną”. Opracował bowiem nowatorski pomysł przebijania znaków identyfikacyjnych, jakie wypalano zwierzętom na zadach. Jego żegadło z końcówką przypominającą drabinę potrafiło „zamazać” cudze piętno o kanciastym kształcie.Wkrótce zgromadził wokół siebie sporą bandę złodziei bydła. Chociaż cieszył się reputacją twardego rewolwerowca, nie istnieje żadne źródło, które potwierdza, że kiedykolwiek kogokolwiek zabił. Miał dużo odwagi (albo mało wyobraźni), ale jego strzeleckie konfrontacje zakończyły się jedynie drobnymi ranami, co uchroniło go od poważniejszych kłopotów. Według jednego z pisarzy w 1891 roku wyrzucił Boba Forda, człowieka, który zabił Jessego Jamesa, z własnego salonu w Walsenburgu w Kolorado.

BANKIER ALA CAPONE

Kim był człowiek, który u szczytu swojej przestępczej kariery był ponoć księgowym mafii słynnego Ala Capone? Kim był człowiek, który nie tylko w międzywojniu, lecz także kilka lat po wojnie wzbudzał zainteresowanie ówczesnej prasy, a dzisiaj mało kto o nim słyszał? Według polskiej metryki nazywał się Abraham vel Aleksy Sycowski i urodził się w 1892 roku w Wielgomłynach pod Radomskiem. Z kolei z hiszpańskiego paszportu wynikało, że przyszedł na świat w Vigo w 1894 roku i nazywał się Antonio Fernández Navarro.

(…) Podobno Sycowski jako gwardzista Ala Capone brał między innymi udział w słynnej rzezi w noc św. Wawrzyńca, kiedy to członkowie gangu słynnego mafiosa przebrani za policjantów rozstrzelali z karabinów maszynowych członków innej bandy w ich kryjówce. Sycowski był również podejrzany o udział w napadzie na herszta konkurencyjnej bandy, Jacka Diamonda. Według innych źródeł wcale nie zajmował się krwawą robotą. Na głowie polskiego Żyda znajdowała się głównie buchalteria. Zajmował się także logistyką przemytu spirytusu. Jednak pewnego dnia drogi Kida i Ala się rozchodzą. Doszło wręcz do otwartej wojny, gdy Tiger przejął sto pięćdziesiąt należących do Capone wagonów wyładowanych alkoholem. Sycowski nie ma zresztą dobrego zdania o Alu Capone: „Zupełnie nie wiem, dlaczego ten typ jest taki sławny i uchodzi za króla gangsterów. W rzeczywistości nie jest to żadna wybitna osobistość, jest to straszliwy tchórz. Zawsze gdy się robiło niebezpiecznie, kazał pracować innym ludziom, a sam usuwał się w bezpieczne miejsce. To wszystko reklama wokół jego osoby”.W 1924 roku szefem FBI zostaje John Edgar Hoover. Rozpoczyna krucjatę wymierzoną też w handlarzy zakazanych trunków. Jego podwładni likwidują składy z alkoholem, rozbijają gangi, aresztują skorumpowanych polityków. Na celowniku jest także Kid Tiger, więc aby oczyścić swoje imię, w wigilię Bożego Narodzenia przeprowadza zbiórkę pieniędzy (udaje mu się zgromadzić milion dolarów), które przekazuje na rzecz ubogich dzieci z Chicago. Nie chroni go to jednak przed ręką sprawiedliwości – fiskus wylicza mu ponad osiemdziesiąt milionów dolarów zaległego podatku. „Kiedy nastąpiła reorganizacja skorumpowanej policji amerykańskiej – czytamy w „Kurjerze Poznańskim” – i «gunmani» Hoovera rozpoczęli tępić gangsterów, Sycowski uciekł z Ameryki, uratowawszy sporo gotówki. Podał się za członka rodziny książąt Romanowych i posiadaną, skradzioną biżuterię sprzedał. Ostatnio skazany został w Stanach Zjednoczonych na grzywnę w wysokości 800 tysięcy dolarów. W dodatku polowali na niego ludzie Capone. Nie miał już nic do stracenia – kobiet zawsze się wystrzegał, bo uważał, że mają zbyt długie języki. Jedynym wyjściem wydawała się ucieczka. Jak podaje Tomasz Michał Kolmasiak, w 1933 roku Sycowski kupił bilet na statek do Europy. Według „Gońca Częstochowskiego: „Z Ameryki zbiegł na własnym jachcie, który następnie sprzedał w jednym z portów europejskich Sycowski miał gdzie uciekać, bo „we wszystkich krajach ma ulokowane kapitały, aby wszędzie znaleźć odpowiednie środki”. Po wyjeździe bawił w wielu krajach (w hotelach, kasynach i we wpływowych kręgach marzących o szybkim dochodowym biznesie), ale policja prędko dawała mu do zrozumienia, że jest persona non grata. Amerykańscy śledczy przesłali bowiem do odpowiednich władz w poszczególnych krajach kartotekę Sycowskiego. Po jakimś czasie, gdziekolwiek się zjawił, nigdzie nie mógł liczyć na zgodę na stały pobyt. Nie pomagały nawet dolary, które przeznaczał na szpitale, badania naukowe czy cele dobroczynne.

„Jest on amerykańskim «królem piwa» – twierdził „Głos Poranny” – a poza tym mężem, który na nielegalnym handlu alkoholem w okresie prohibicyjnym zarobił majątek, oceniany na 50 do 60 milionów dolarów. Był on zbyt wielki i zbyt ostrożny – sumy łapówek, które rozdzielał, szły również w miliony – aby można go było zwyczajnie zaaresztować i wsadzić do więzienia. Ale wiadomo było, że jako niewidoczny «Boss» utrzymuje setki band przemytniczych. Aresztować go więc nie można, ponieważ dotychczas przynajmniej, wszyscy poinformowani o jego działalności i tajemnicach, zaludniający prawie bez wyjątku więzienia amerykańskie, zachowują milczenie. Można się jednak dobrać do pieniędzy, które zarobił. I amerykańskie władze podatkowe oświadczają, że musi im wypłacić okrągłą połowę swego nieprawnie zdobytego majątku. «Kid Tiger» jednakże nie płaci i dlatego jeździ już od dłuższego czasu po świecie, czyniąc szeroki łuk wokół Stanów Zjednoczonych. Ale wszędzie dopędza go list gończy władz podatkowych i każde państwo stara się możliwie jak najszybciej pozbyć tego niepozornie wyglądającego multimilionera, który rozrzuca wokół siebie pieniądze i wynajmuje w luksusowych hotelach całe piętra na swój użytek. Wydaje się, że powtórzy się widowisko, które miało swego czasu miejsce z amerykańskim milionerem Insultem. Insulta, jak wiadomo, ujęto wreszcie w Atenach i przetransportowano przymusowo do Stanów Zjednoczonych” Kid Tiger nie zapomniał również odwiedzić rodzinnych stron. Pisał o tym dziennikarz „Gońca Częstochowskiego”, według którego: „Sycowski, pochodzący z pod Radomska,znany jest i z tego, że podczas swej «wizyty» w Częstochowie ofiarował czek, opiewający na grubszą sumę w dolarach, z przeznaczeniem na budowę teatru. Oczywiście czek oszusta okazał się bezwartościowy, jako nie mający pokrycia. Sycowski zresztą wszędzie udawał hojnego dobroczyńcę i rozdawał fałszywe czeki na różne cele społeczne w Radomsku, Wielgomłynach, z której to gminy właśnie pochodził.

Fragmenty pochodzą z książki Jarosława Molendy „Bestie z Polskim rodowodem” Wydawnictwo REPLIKA.

Facebook