ZE WSPOMNIEŃ NACZELNIKA WYDZIAŁU KRYMINALNEGO

Waldemar Gruszczyński

Mając kłopoty w Wydziale i widząc swoją bezsilność zdecydowałem się na złożenie raportu do Ministra Spraw Wewnętrznych o zwolnienie mnie z organów MO. Mój bezpośredni przełożony Komendant Miasta usiłował mi wyperswadować, abym tego raportu nie składał. Mimo to zdecydowałem się na odejście z MO – był to mój protest – sprzeciw wobec nagminnie łamiących prawo pracowników Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy.

Z Waldemarem Gruszczyńskim, majorem w stanie spoczynku, byłym Naczelnikiem Wydziału Kryminalnego KMMO w Gdańsku – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

Chciałabym poznać Pana historię, motywy, inspiracje, okoliczności, które sprawiły, że związał się Pan z tą formacją?

Zanim wstąpiłem do milicji pracowałem w Spółdzielni Pracy Auto – Remont w Gdańsku przy naprawach silników samochodowych. Po ukończeniu kursu jako galwanizator. Następnie w Zakładach Radiowych T-18 na wydziale produkcji małoseryjnej (wojskowej) jako tokarz frezer, byłem brygadzistą. Po ukończeniu szkolenia zdałem egzamin mistrzowski. Zasadniczą służbę wojskową odbyłem w Jednostce Wojskowej JW. 3972 w Pruszczu Gdańskim. Po powrocie z wojska do T-18 w wyniku sprzeczki z Kierownikiem szkolenia zawodowego zdecydowałem się na złożenie dokumentów w Wydziale Kadr KWMO Gdańsk.

Kto był Pana opiekunem?

Kapitan Kurczalski, fantastyczny człowiek.

Jakie miał Pan wówczas wyobrażenie o milicji?

Miałem pewną wiedzę, gdyż w milicji pracował starszy ode mnie szwagier. W województwie poznańskim, jeszcze przed wojną, pracował w policji mój wujek. Po złożeniu dokumentów musiałem trochę odczekać, gdyż w kadrach dokonywano sprawdzeń. Sprawdzano mnie w Jednostce Wojskowej, Zakładach Radiowych, „Auto-remoncie”, miejscu zamieszkania. Sprawdzano całą moją rodzinę, czy nie mamy nikogo na zachodzie, czy ktoś z nas nie był karany i zatrzymany w Izbie Wytrzeźwień.

Po sprawdzeniu został Pan wezwany do komendy.

Tak, dalej trzeba było przejść kompleksowe badania lekarskie w tym badania psychiatryczno-psychologiczne. Następnie był test składający się z około 500 pytań na które trzeba było odpowiedzieć. Po pewnym czasie zostałem wezwany przez Pana Kurczalskiego. Zakomunikował mi, że zostałem przyjęty. Dostałem legitymację. W tym samym czasie pracowałem jeszcze w Zakładach Radiowych T-18 na produkcji typowo wojskowej, małoseryjnej. Miałem trzy dni na to, by się ze wszystkiego rozliczyć i udać się do Komendanta Miejskiego MO.

Jak wyglądało Wasze pierwsze spotkanie?

Zapytał się mnie, gdzie chcę pracować. Moim marzeniem była praca w ruchu drogowym. Niestety tam nie było miejsca, zadzwonił do wydziału kryminalnego i tam też trafiłem. Przyszedł kierownik sekcji, zaprowadził mnie na trzecie piętro komendy miejskiej. Sekcja specjalizowała się w obserwacji i zatrzymywaniu złodziei kieszonkowych. Rok czasu tam pracowałem, praca była nad wyraz ciekawa i fachowcy niesamowici. Wyniki to chyba mieliśmy jedne z najlepszych w Polsce. Złodzieja kieszonkowego trzeba było złapać na gorącym uczynku. Współpracowaliśmy z personelem sklepowym w zwalczaniu złodziei kieszonkowych. Moje starsze koleżanki i koledzy byli szkoleni przez byłą złodziejkę kieszonkową z okresu międzywojennego dokonującą przestępstw na terenie Belgi, Holandii, Niemiec, Polski.

Pamięta Pan jakiś złodziei?

Takim złodziejem był na przykład Stanisław O, który po wyjściu z zakładu karnego ponownie wkraczał na ścieżkę przestępczą i kradł. Kradły całe rodziny. Po roku pracy zostałem przeniesiony do sekcji drugiej Wydziału Kryminalnego MO w Gdańsku. Zostałem skierowany na przeszkolenie do Łodzi, gdzie odbyłem sześciomiesięczny kurs do zwalczania przestępczości wśród nieletnich.

Jak ocenia Pan ten kurs?

Był bardzo dobrze przygotowany, na wykłady przyjeżdżał ówczesny dyrektor Biura Kryminalnego. Po tym kursie wróciłem z powrotem do jednostki, do sekcji drugiej, czyli kradzieże i włamania.

W jakich godzinach Pan pracował?

Praca zaczynała się od godziny ósmej i nie kończyła się o godzinie szesnastej. Pracowaliśmy nawet po kilkadziesiąt godzin w zależności od potrzeb. W Komendzie Miasta była grupa operacyjna składająca się z pracownika pionu kryminalnego, dochodzeniówki, z Wydziału PG, technika. W domu dyżur pełnił przewodnik psa tropiącego. Ta pięcioosobowa grupa obsługiwała wszystkie poważniejsze zdarzenia. Mimo, że ktoś pracował po zagadnieniu kradzieży kieszonkowych, czy po zagadnieniu włamań i kradzieży, to trzeba było obsługiwać także inne zdarzenia od początku do końca. Na każdy zgon, czy to był czyn samobójczy czy też w wyniku przestępstwa, ściągano prokuratora. W Komandzie Wojewódzkiej było dwóch lekarzy, którzy na takie przypadki byli również ściągani. Wszystko było zorganizowane w sposób perfekcyjny.

Co działo się w sytuacji, gdy tych dwóch lekarzy było zajętych, pojechali na zdarzenia?

W takich sytuacjach ściągało się lekarzy i z Zakładu Medycyny Sądowej. Relacje z zakładem mieliśmy bardzo dobre. Pamiętam, że wówczas kierownikiem był profesor Manczarski. potem był profesor Raszeja. Nigdy nie było problemu by na miejsce zdarzenia przybył lekarz i prokurator.

Pamięta Pan swoje pierwsze zdarzenie na które Pan pojechał?

Był rok 1964 lub 1965, utonęły dwie dziewczynki. Jedna koleżanka drugą uczyła pływać w stawie. Niestety wpadły w jakieś wgłębienie, dół i na oczach wszystkich dziewczyny utonęły. Wokół było pełno młodzieży. Woda była zupełnie zmącona, nie można było znaleźć tych ciał. Patrol z Górek Zachodnich ściągnął rybaka z siecią. Przy jego pomocy udało się obie dziewczynki wyłowić. Zgromadził się ogromny tłum, który zaczął na nas napierać. Nawet matki podnosiły na ręce swoje dzieci, by mogły zobaczyć zwłoki dziewczyn. Ukryliśmy je w szuwarach i przez radiostacje ściągnęliśmy posiłki, by odsunęli gapiów. Przyjechał prokurator, medyk. Był to nieszczęśliwy wypadek.

Pierwsze oględziny miejsca włamania.

Na pierwsze zdarzenie kradzieży z włamaniem do mieszkania zostałem wysłany z grupą operacyjno dochodzeniową. Pamiętam, że prosiłem Pana Józia Kierownika Sekcji Dochodzeniowej, który takie zdarzenia obsługiwał o pomoc w oględzinach. Technicy dochodzeniowi byli świetnymi fachowcami, profesjonalistami, wiedzieli gdzie i w jaki sposób zabezpieczyć ślady przestępstwa. W KMMO pracowali jako technicy zawodnicy sekcji bokserskiej GKS Wybrzeże. Najlepszym i najbardziej uczynnym był Zbigniew Justka wielokrotny reprezentant Polski w boksie .

Czy awansował Pan na kierownika sekcji?

Tak, to był 1967 rok, gdy awansowałem na kierownika sekcji jako sierżant. Pracowało u mnie trzech kapitanów, jeden z nich niestety popełnił później samobójstwo. Zostałem skierowany do trzyletniej Szkoły Oficerskiej w Szczytnie.

Czego można było się w tej uczelni nauczyć?

Wszystkiego co wiązało się z pracą policyjną, przedmiotów było około dwudziestu pięciu. Trzeba było zdać nie tylko przedmioty zawodowe jak technika i taktyka kryminalistyczna, kryminologia, prawo karne, procesowe, administracyjne, konstytucyjne, logikę, statystykę, psychologię, psychiatrię, socjologię i inne. Szkołę kończyło się obroną pracy.

Czy wszyscy w tamtym okresie ukończyli szkołę?

Znakomita większość ukończyła. Były wysokie wymagania, nikt nikomu trójki za darmo nie stawiał.

Wrócił Pan z uczelni i co było dalej?

Był rok 1970, awansowałem na zastępcę naczelnika wydziału kryminalnego KMMO Gdańsk. Następnie w latach 1977–1980 skończyłem studia prawnicze w Warszawie. Przez okres jednego roku byłem komendantem w dzielnicy Gdańsk Przymorze. W roku 1981 zostałem naczelnikiem wydziału kryminalnego w Komendzie Miasta Gdańska. W tej jednostce pracowałem do 1 lipca 1987r. skąd w stopniu majora odszedłem na własną prośbę.

Nie żałował Pan podjęcia takiej decyzji?

Było mi bardzo przykro, ale niestety czułem taką niemoc. Milicjant, policjant nie ma przyjaciół, jeśli ktoś, gdzieś go opluje. Pozostaje się samemu. Po przykrym doświadczeniu z pracownikami Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy z Gdańska i Warszawy to już nawet nie było tej wielkiej chęci do pracy, chociaż zawsze starałem się ze wszystkiego rzetelnie wywiązywać.

Jacy byli Pana przełożeni?

Zawsze trafiałem na bardzo dobrych przełożonych. I nawet w stosunku do generała Andrzejewskiego, który nie wezwał mnie na rozmowę celem wysłuchania mojej opinii na zaistniałą sytuację w wydziale, ja nigdy nie miałem pretensji. Generała informowali w sposób kłamliwy łamiącymi wszystkie zasady przyzwoitości funkcjonariusze IOF-u. Nie załamałem się tym, ale człowiek czuł się osamotniony. Pozostał niesmak. Po czterech latach podczas rozmowy Generał przeprosił mnie za swój stosunek do powyższej sprawy.

Czym się Pan zajął po odejściu ze służby?

Otworzyłem zakład trudniący się montażem zabezpieczeń w samochodach przed kradzieżami i włamaniami. Ponadto pracuję w Zakładzie Usług Technicznych w Gdańsku.

Jak na Pana decyzję o odejściu zareagowali przełożeni?

Mając kłopoty w Wydziale i widząc swoją bezsilność zdecydowałem się na złożenie raportu do Ministra Spraw Wewnętrznych o zwolnienie mnie z organów MO. Mój bezpośredni przełożony Komendant Miasta usiłował mi wyperswadować, abym tego raportu nie składał. Mimo to zdecydowałem się na odejście z MO – był to mój protest – sprzeciw wobec nagminnie łamiących prawo pracowników IOF.

Cofnijmy się jeszcze do czasów zanim złożył Pan raport o zwolnienie z milicji. Jak wyglądały codzienne relacje pomiędzy wydziałami?

Relacja między wydziałami i Komendami była bardzo dobra. Zależało to od kierownictwa. Nie były to rodzinne stosunki, ale określiłbym je jako koleżeńskie. Nie było konkurencji, a wzajemne wspomaganie się i współpraca. Jak sobie przypominam drzwi do przełożonych były zawsze otwarte. Z sukcesów byli wszyscy zadowoleni. Podam przykład, została dokonana kradzież z włamaniem do sklepu jubilera w Gdańsku Wrzeszczu. Sprawcy zabrali kasę pancerną o wadze 750 kg wraz z wyrobami złotymi wartości 21 milionów zł. Z ustaleń operacyjnych mojego wydziału wynikało, że kasa mogła być przewożona samochodem Tarpan z pewnymi uszkodzeniami. Na moją prośbę Naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego w ciągu 12 godzin ustalił wszystkie 1440 samochodów z województwa gdańskiego z numerami rejestracyjnymi i adresami właścicieli. Pracownicy mojego wydziału na jednym z wytypowanych samochodów na skrzyni załadunkowej zabezpieczyli odpryski farby odpowiadające odpryskom farby zabezpieczonej na miejscu przestępstwa. Ekspertyzę zabezpieczonych śladów wykonało laboratorium kryminalistyki KWMO Gdańsk. To umożliwiło nam na ustalenie czteroosobowej grupy przestępczej i jej zatrzymanie. Odzyskaliśmy zakopaną i nienaruszoną kasę wraz z całą jej zawartością. Dzięki naszemu zaangażowaniu i współpracy z innymi wydziałami ustalenie sprawców oraz odzyskanie łupów zajęło nam 7 dni.

Jakie relacje panowały między komendami w całym kraju? Czy może Pan opowiedzieć na przykładzie jakiejś sprawy?

Tak, była sprawa braci M. K. M w 1984 roku, którzy włamali się do Bazyliki Archikatedralnej w Gnieźnie. Nie tak dawno zresztą ukazał się pewien artykuł w internecie, w którym zawarto nieprawdziwe informacje. Według autora tego tekstu sprawę wykrył Poznań. Jest to totalna nieprawda. Sprawa została wykryta przez pracowników Wydziału Kryminalnego Komendy Miasta Gdańska, Komendy Dzielnicowej Gd- Przymorze, Wydziału Dochodzeniowo Śledczego KWMO w Gdańsku. W wyniku podjętych czynności operacyjnych sprawcy zostali zatrzymani przez pracowników milicji gdańskiej. W trakcie przeprowadzonego przez nas przeszukania zostały ujawnione dowody w postaci elementów (skrzydeł i połączeń śrubowych) z figury świetnego Wojciecha. KWMO Poznań otrzymał dowody rzeczowe i trzech sprawców, którzy brali udział w tym włamaniu. Mieliśmy wszystkie materiały, ale decyzją Komendanta Głównego musieliśmy przekazać sprawę do Poznania ze względu na to, że kradzież z włamaniem miała miejsce w Gnieźnie. Osobiście rozmawiałem z kustoszem Katedry Gnieźnieńskiej odnośnie znalezionych elementów i ich charakterystycznych połączeń z okresu XV-XVII. Kustosz potwierdził mi, że są to najprawdopodobniej elementy pochodzące z tego włamania. Zostały one rozpoznane przez Kustosza, który przyjechał do Gdańska wraz z pracownikami KWMO Poznań. W wyniku czynności operacyjnych zatrzymaliśmy trzyosobową grupę biorącą udział w kradzieży z włamaniem. Nie wysłaliśmy żadnych komandosów, tylko sprawców zatrzymali pracownicy wydziału kryminalnego oraz pracownicy z jednostek terenowych.

Gdzie zostali sprawcy zatrzymani?

W pociągu na trasie Działdowo-Malbork, jeden z braci w przedziale restauracyjnym, a drugi przy toalecie. Nie widzieli się, celowo uniemożliwiliśmy im kontakt wzrokowy. Zorganizowałem dla nich specjalny transport do Poznania. Nie ujmuję osiągnięć milicji poznańskiej. Niestety w tej sprawie była to niezdrowa konkurencja, chociaż my wykryliśmy sprawców i dostarczyliśmy dowody popełnionego przestępstwa. Sukces ma wielu ojców.

Jak ważną rolę w tamtych czasach pełniła statystyka, ulubione słowo policjantów?

Wiadomo było, że statystykę można było nieco naciągnąć. Prym wodziło KWMO Katowice, mieli 97% wykrycia przestępczości kryminalnej. Rzetelna wykrywalność oscylowała w granicach 56-60% przy przestępstwach pospolitych. Przy zabójstwach wykrywalność podchodziła do 90-95% dlatego, że prawie wszystkie były przez nas wykrywane, czasem mieliśmy wykrywalność 120%. Jak to możliwe? Załóżmy, że na naszym terenie były cztery zabójstwa, wszystkie wykryte. Dodatkowo udało nam się wykryć zabójstwa do których doszło w Warszawie. Te wykrycia szły wówczas na nasze konto.

źródło: archiwum Waldemar Gruszczyński

źródło: archiwum Waldemar Gruszczyński

Jak już jesteśmy przy zabójstwach, czy spotkał się Pan z przypadkiem, gdy nie do końca udało się ustalić czy doszło do zabójstwa, czy też samobójstwa?

Tak z takimi przypadkami spotkałem się w mojej pracy. Z relacji męża wynikało, że podczas pobytu w mieszkaniu jego żona popełniła samobójstwo wieszając się w łazience na lince od pojemnika spłuczki. Zwłoki były przeniesione do pokoju, byliśmy pewni, że kobieta została zamordowana przez męża. Swoje podejrzenia opieraliśmy na tym, iż dźwignia spłuczki pod ciężarem ciała powinna ulec zniszczeniu. Przeprowadzony eksperyment potwierdził prawdziwość zeznań męża samobójczyni. Drugim przypadkiem było zaginięcie Iwony F. w 1976r. zwłok do dnia dzisiejszego nie odnaleziono. W tym czasie zapoczątkował działalność przestępczą na terenie Gdańska Paweł Tuchlin „Skorpion”. Został zatrzymany za dokonanie szeregu zabójstw w maju 1983r. Osobiście uważam, że Iwona F. była pierwszą śmiertelną ofiarą tego zwyrodnialca.

Jak wspomina Pan współpracę milicji z Kościołem w kontekście spraw związanych z zabójstwami?

Współpraca z kościołem układała się poprawnie. Nigdy nie spotkałem się z odmową pomocy przy wykonywanych czynnościach. Przypominam sobie jak w okolicach Grójca ksiądz udostępnił nam kaplicę cmentarną (uprzednio był to nieduży kościół) gdzie została przeprowadzona przez lekarza medycyny sądowej sekcja zwłok dwóch osób ekshumowanych pochowanych przed 6 miesiącami. Przy rozdziale darów w kościele św. Brygidy w Gdańsku pracował społecznie i pomagał Sławomir G. Człowiek ten w swoim miejscu pracy w przychodni zdrowia na ul Wałowej zamordował przygodnie poznaną kobietę w lokalu Akwarium. W wyniku podjętych czynności operacyjnych i pomocy osób związanych z kościołem sprawca wraz z towarzyszącą jemu przyjaciółką został zatrzymany. Nie napotkaliśmy na żadne przeszkody ze strony księży, aby dokonać przeszukania pomieszczenia zajmowanego przez Sławomira G. Za powyższy czyn mężczyzna ten odbywał karę w Zakładzie Karnym Łuków, niestety będąc na przepustce dokonał ponownego zabójstwa kobiety.

Jak to było z włamaniem do Kurii biskupiej?

Kradzieży z włamaniem do Kurii Biskupiej w Gdańsku Oliwie dokonało dwóch sprawców. Zamierzali dokonać włamania do trumny Biskupa Nowickiego celem kradzieży sygnetu. Zrezygnowali, gdyż nie mogli sforsować zamka krypty. Zdecydowali się na zabór eksponatów z gablot i świeczników. Dokonali kradzieży medalu unikatowego, który otrzymał Biskup od Papieża Jana XXIII. Wszystkie kradzione przedmioty (lichtarze połamane) zostały odzyskane i oddane Biskupowi. Szczególne podziękowania otrzymaliśmy za odzyskany unikatowy medal.

Kto zazwyczaj jeździł na takie włamania do kościołów?

Na miejsce zdarzeń jeździła grupa operacyjno – dochodzeniowa, której kierownikiem był zastępca naczelnika lub naczelnik. W poważniejszych sprawach na miejscu zdarzenia byli Komendanci.

Czy Kościoły były na noc zamykane?

Oczywiście, ale były to zamki dość prymitywne. Poza tym zdarzało się, że ktoś celowo schował się i pozostawał na noc w kościele. Kradł i wychodził nad ranem, gdy kościół był otwarty. Mieliśmy też w Oliwie przypadek zbezczeszczenia zwłok, które były wystawione w kościele przed pochówkiem. Nekrofil został tam na noc. Podczas oględzin ustalono, że zwłoki zostały zbezczeszczone. Zatrzymano w kościele ukrywającego się sprawcę.

Zauważyłam, że niewiele mówi się w Polsce o problemie nekrofilii.

Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, że dotknięty takim zboczeniem człowiek jest bardzo hermetyczny. Wie, że będzie przez wszystkich potępiany. Na przymorzu miało miejsce zdarzenie, gdzie sprawca napastował spacerującą kobietę z dzieckiem. Na podstawie zeznań oraz dzięki jej zaangażowaniu został ustalony sprawca. Podczas czynności dochodzeniowych i operacyjnych ustalono, iż jako grabarz pracujący na cmentarzu dopuszczał się zbezczeszczenia zwłok.

Czy były takie sprawy, gdzie wiedzieliście kto jest sprawcą, ale brakowało dowodów?

Oczywiście, na Zaspie w Nowym Porcie mieszkał starszy człowiek, miał domek i kury. Rodzice często wysyłali do niego dzieci po jajka. Pewnego dnia przyszły do niego dziewczynki, zapukały do drzwi i zauważyły, że ktoś w jasnym płaszczu wyskoczył przez okno. Weszły do środka i zobaczyły, że ten starszy człowiek leży na tapczanie z rozciętą głową. Okazało się, że zadano mu cios siekierą. Sprawca uciekając porzucił siekierę. Na miejscu zdarzenia zabezpieczono ślady obuwia, linii papilarnych oraz w wyniku penetracji terenu odnaleziono porzuconą, zakrwawioną siekierę. W obejściu właściciel trzymał psa, który szczekał na osoby odwiedzające zamordowanego. Przedmiotowa siekiera została rozpoznana jako wyposażenie jadłodajni, której właścicielem był mężczyzna stale przebywający w obejściu zamordowanego gdyż hodował tam króliki. Prokurator, który posiadał wieloletnie doświadczenie zawodowe nie zdecydował się na zastosowanie aresztu. Powyższe uniemożliwiło udowodnienie dokonanej zbrodni i była to nasza porażka. Drugim przypadkiem była sprawa Włodzimierza S. sprawcy napadów na kobiety o podłożu seksualnym. Działał na terenie dzielnicy Gd-Olszynka. Okaleczał kobiety. Jestem przekonany, że był on sprawcą zabójstwa 67-letniej kobiety. Niestety nie udało się udowodnić tego zabójstwa z powodu braku możliwości zabezpieczenia śladów na miejscu zdarzenia. Powodem były bardzo intensywne opady deszczu, które skutecznie zniszczył ślady. Trzeci przypadek to działalność przestępcza Tadeusza K. któremu udowodniono ponad 50 kradzieży z włamaniem do mieszkań. Przestępstw dokonywał w porze nocnej. Wsławił się brawurową ucieczką z aresztu KMMO Gdańsk. Podejrzewaliśmy go o dokonanie w roku 1974 kradzieży z włamaniem do Muzeum Narodowego w Gdańsku z którego zostały skradzione 2 bardzo cenne obrazy „Kobieta niosąca żar” Petera Brueghla i „Ukrzyżowanie” Antona von Dyck malarzy flamandzkich. Przestępstwa tego miał dokonać na zlecenie. Przestępstwa nie wykryliśmy mimo podejrzeń, a obrazów nie odzyskano.

Czy mieliście sprawy zabójstw wśród homoseksualistów?

Na terenie miasta Gdańska takie przypadki zdarzały się często. Jak sobie przypominam to w miesiącu lipcu 1976 r. powracająca z pracy żona w mieszkaniu odkryła zakrwawione zwłoki męża byłego żołnierza zawodowego. W toku wykonanych czynności ustaliliśmy, że nieżyjący w przeszłości przyprowadzał do swojego domu w godzinach przedpołudniowych (żona pracowała do godz. 19) przygodnie zapoznanych chłopców. Urzędował na tak zwanej 100-u metrówce między dworcem PKP a hotelem Monopol. Nie był znany jako homoseksualista funkcjonariuszowi zajmującemu się tą problematyką. Na miejscu zdarzenia oprócz śladów kryminalistycznych zabezpieczono marynarkę z legitymacją szkolną z Zakładu Wychowawczego z centralnej Polski jak również nóż, który posłużył sprawcy do pozbawienia życia właściciela mieszkania. Ustalono jakie przedmioty zginęły z mieszkania zamordowanego. Sprawa wydawała się, że jest już wykryta. Pojechaliśmy do Zakładu Wychowawczego, gdzie okazało się, że właściciel legitymacji zgłaszał jej utratę ok. 6 miesięcy wcześniej. Sam przebywał z grupą wychowanków na rajdzie kolarskim w rejonie Brodnicy i nie był sprawcą tego przestępstwa. W wyniku analizy teczek personalnych ponad 100 wychowanków ustaliliśmy, że jeden z nich ma ciotkę mieszkającą w Gdyni. Podczas ucieczek odwiedzał ją. W tym czasie był na ucieczce. Domem rodzinnym uciekiniera był Halinów k/Warszawy, tam też pojechaliśmy. W tej miejscowości przy pomocy Komendanta Milicji odzyskaliśmy dowody przestępstwa. Sam sprawca został zatrzymany w Kaliszu podczas włamania do sklepu.

Czy środowisko homoseksualistów było hermetyczne?

Tak, choć jak dochodziło do zabójstwa, to bardzo chętnie udzielali informacji, pomocy. Mieli charakterystyczny slang. W Wydziale Kryminalnym KMMO Gdańsk tą problematyką zajmował się wyznaczony pracownik, który miał bardzo dobre rozpoznanie. W środowisku tym posiadał osobowe źródła informacji.

Jak w tamtych czasach pozyskiwało się osobowe źródła informacji, czy ciężko było pozyskać dobrych informatorów?

Zasady pozyskiwania osobowych źródeł informacji na całym świecie od wielu dziesiątek lat są takie same. Milicja czy to policja bez wiedzy operacyjnej – wyprzedzającej jest ślepa i głucha. Mogę Pani powiedzieć, że najlepsze osobowe źródła informacji w wielu wypadkach nie były nigdzie zewidencjonowane. Był fundusz operacyjny z którego korzystano.

Co mógłby mi Pan powiedzieć o sprawie brutalnego zabójstwa marynarza w 1984 roku?

W 1984r. na terenie byłego pasa startowego podczas prac budowlanych wyznaczono wysokimi krawężnikami pasy ruchu dla samochodów. Na jednym z nich znaleziono zwłoki młodego mężczyzny. Czynności na miejscu zdarzenia zostały wykonane przez drogówkę, jako wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Następnego dnia zadzwonił do mnie z Zakładu Medycyny Sądowej prof. Raszeja informując, że to nie wypadek lecz zabójstwo – pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Podjęte przez pracowników Wydziału Kryminalnego czynności operacyjno – dochodzeniowe doprowadziły do ustalenia sprawcy. Tragicznego dnia jak zawsze w tym rejonie biegał rekreacyjnie 39-letni marynarz bardzo sprawny fizycznie. Został bez żadnej przyczyny zaatakowany przez grupę pijanych młodych ludzi w tym „K i N„. Bezpośredni sprawca zabójstwa trenował walki wschodnie. Po zadanym ciosie nogą w okolicy szyi, zaatakowany upadł tracąc przytomność. Był bity kopany, największą aktywność i brutalność przejawiał „K” . Całemu zajściu przyglądali się koledzy. Odchodząc z miejsca zdarzenia „K” zabrał ofierze zegarek marki Casio.

Dotarliście do jakiś świadków tego zdarzenia?

Tak, ustaliliśmy, że w tym dniu przebywała grupa młodych sfrustrowanych mężczyzn będących pod wpływem alkoholu. Pozwoliło nam to na wytypowanie 10-cio osobowej grupy.

Zastaliście sprawcę w domu?

Tak, leżał na tapczanie w swoim domu odpoczywając. Chwilę przed naszym przyjazdem wrócił z mszy świętej. Zachowanie jego rodziców, a w szczególności matki było skandaliczne. W wyniku przeprowadzonego przeszukania został odnaleziony zegarek zamordowanego jak i inne przedmioty pochodzące z innych kradzieży. Jako ciekawostkę mogę Pani podać, że sprawca ukrył zegarek w piwnicy sąsiada po uprzednim zdjęciu drzwi z zawiasów, nie otwierając przy tym kłódki. Sprawca zabójstwa był młodym człowiekiem, zdemoralizowanym, hardym i bez skrupułów. Nie wykazywał żadnej skruchy.

Wiem, że miał Pan w swojej karierze milicyjnej sprawę związaną z otruciem cyjankiem potasu. Kim była ofiara, jakie były okoliczności tego zdarzenia?

Przypominam sobie 3 przypadki pozbawienia życia przy wykorzystaniu przez sprawców cyjanku potasu. Na terenie dzielnicy Gd- Przymorze krawiec wynajmował mieszkanie w którym miał swój warsztat usługowy. Codziennie żona lub dzieci przywoziły mu obiad. W sobotę w godzinach popołudniowych syn po wejściu do pracowni stwierdził, że jego ojciec nie żyje. Żona zmarłego zauważyła brak sygnetu, który zawsze mąż miał na palcu, portfela i innych drobnych przedmiotów. Nieżyjący dnia poprzedniego po powrocie do domu z pracy narzekał na dolegliwości żołądkowe. Mimo złego samopoczucia w sobotę poszedł do pracy, ponieważ miał dokonać drobnych poprawek w uszytym garniturze ślubnym klienta. Około godziny 11-tej w poniedziałek otrzymałem informację z ZMS, że ze wstępnych badań wynika, iż krawiec został otruty cyjankiem potasu. Sprawcą okazał się „K” klient szyjący ślubny garnitur.

Powiedział dlaczego go otruł?

Przyznał się do dokonania zabójstwa. Truciznę podawał ofierze dwukrotnie. Pierwsza próba w piątek się nie udała, ponowił w sobotę zwiększając dawkę trucizny. Truciznę podawał częstując rzemieślnika tzw. wódką kawalerską. Powód zabójstwa to niechęć zapłacenia za garnitur oraz kradzież sygnetu, wartościowych przedmiotów, bonów dolarowych. Cyjanek potasu nabył od znajomej magister chemii pracującej w zakładzie galwanizerskim.

Jak udawało Wam się rozwiązać sprawy, w których ofiary nie były w stanie opisać wyglądu sprawcy, nie widziały jego twarzy?

Pamiętam jeden taki przypadek. Na terenie ogródków działkowych Gdańsk-Stogi została zgwałcona kobieta. Na miejscu zdarzenia w sposób profesjonalny przeprowadzono oględziny miejsca zdarzenia, a technicy zabezpieczyli znalezione slipy, które jak się okazało później należały do sprawcy. Zgwałcona nie była w stanie podać rysopisu sprawcy, była duszona, straciła przytomność. Zeznała, że napastnika pozna po barwie i tonacji głosu oraz charakterystycznych dłoniach. Podejrzewany podawał alibi powołując się na świadków ze spotkania towarzyskiego. Ustalono, że w czasie imprezy wyszedł na około 30 min. Czynności dochodzeniowe z wykorzystaniem psa (zapachowe) potwierdziły, że zabezpieczone slipy należały do „K”.

Czy kobieta rozpoznała sprawcę po głosie?

Ofiara gwałtu bezbłędnie rozpoznała go po głosie jak i po dłoniach. Sprawca na podstawie materiałów dowodowych został skazany.

Zdążył Pan poznać jakiś znanych gangsterów, zanim odszedł Pan ze służby?

W okresie mojej pracy poznałem bardzo wielu przestępców, których w późniejszych latach określano jako gangsterów. Pyta Pani czy znałem „Nikosia”. Tak. Jego i jego brata jako nieletnich zatrzymywałem za dokonanie włamania do kiosku ruchu w pobliżu ich miejsca zamieszkania. W pewnym okresie czasu był on bramkarzem w lokalach gastronomicznych w tym w ekskluzywnym lokalu w Gdyni Orłowie. Grał hazardowo w karty. Na przełomie lat 80-tych hurtowo sprowadzał na podstawione osoby kosmetyki (szampony), cytrusy i inne przedmioty z Niemiec. Był organizatorem sprzedaży samochodów osobowych i ciężarowych kradzionych na terenie Danii, Austrii, Niemiec. Słyszałem, że miał być założycielem firmy ubezpieczeniowej. Przestępcza działalność „Nikosia” pozostawała w zainteresowaniu Wydziałów KWMO i KMMO oraz Służby Bezpieczeństwa w Gdańsku. Słyszałem, że kierowca „Nikosia” Henryk G. w niewyjaśnionych okolicznościach utopił się podczas kąpieli w jeziorze mimo, że był zdrowym i bardzo dobrym pływakiem. Ostatni raz z „Nikosiem” rozmawiałem w połowie lat 90-tych. Podczas rozmowy na temat jego ucieczki z Polski powiedział mi, że nie uciekł, a wyjechał na podstawie paszportu otrzymanego od Edwarda M. W 2010 roku dowiedziałem się od naocznego świadka, że „Nikoś” uratował w ostatnim momencie życie człowiekowi, którego „Szwarceneger” wieszał w pomieszczeniu fermy lisiej.

Jaki był finał tej opowieści?

Szwarcenegera” nie znałem. „Szwarceneger”, „Nikoś”, „Tata” zostali zastrzeleni. O działalności przestępczej „Nikosia” i powiązaniami z grupami przestępczymi po roku 1987 tylko słyszałem. Z mojej wiedzy wynika, że część informacji o działalności przestępczej „Nikosia” opisywanych w książkach i publikacjach jest prawdziwa, a część jest wytworem fantazji osób piszących spowodowana brakiem profesjonalizmu i rzetelnej weryfikacji zdobytego materiału.

Dziękuję za rozmowę

Waldemar Gruszczyński – pracował w Wydziale Kryminalnym KMMO Gdańsk jako inspektor, kierownik brygady do zwalczania kradzieży kieszonkowych, kierownik sekcji II, z-ca naczelnika wydziału, komendant Komendy dzielnicowej (1980-1981), następnie naczelnik wydziału kryminalnego Gdańsk (1981-1987). Wielokrotnie nagradzany przez Ministra Spraw Wewnętrznych, Komendanta Wojewódzkiego, Komendanta Miejskiego między innymi za: sprawę W.S. sprawcy napadów na kobiety na tle seksualnym, „Skorpiona” (9 zabójstw, 11 usiłowań), włamanie do jubilera Gd-Wrzeszcz (straty 21 milionów zł), wykrycie sprawy włamania do Katedry Gnieźnieńskiej św. Wojciech, włamanie do mieszkań Ministra Administracji i I sekretarza partii w Gdańsku, zabójstwo w Jelitkowie, zabójstwo lekarza dokonanie przez B.K., zabójstwo homoseksualisty przez wychowanka Domu Wychowawczego, ustalenie sprawców kradzieży gotówki – napad na konwojenta, zabójstwo kobiety na ul. Wałowej w Gdańsku, zabójstwo kobiety w Oliwie w Dolinie Radości, ustalenie sprawców napadów na plebanie kościelne, ponad 50 kradzieży popełnionych przez T.K. sprawcę zabójstwa (Stogi – Krakowiec),zabójstwo dokonane przez stolarza wykonującego usługę rzemieślniczą i za szereg innych zdarzeń. Zainteresowania – sport (kolarstwo), motoryzacja, historia, miłośnik psów wszelkich ras także wielorasowe.

Facebook