Jarek, od czego powinnam zacząć recenzję Waszego dzieła „Służby specjalne. Podwójna przykrywka”? Trzeba postawić sprawę jasno. Recenzja będzie subiektywna, zresztą jak zwykle. Lecz tym razem do subiektywizmu dołączy też kontekst osobisty. Jak wiesz, nie udało Nam się spotkać przez ostatnie pół roku z powodów niewidzialnej ręki, która groziła paluchem mówiąc „nie teraz, może kiedyś”. Dałeś sobie założyć kajdanki, łudząc się, że Pan i Władca wypuści Cię z klatki. Trudno, tak się nie stało. Kilka dni temu zobaczyłam twoją twarz w telewizji śniadaniowej. Temat idealny dla dziennikarzy, którzy na antenie rozkminiają jaki krem stosować na dzień, jaki na noc, kiedy puścić dziecko do przedszkola i jak dbać o relacje z teściową. Ale może na tym właśnie polega promocja? Co ja tam wiem o biznesie? Nic. Postaram się zachować dystans do tego, że trochę znam bohatera książki. Skoncentruję się na samej treści i lekkiej analizie Waszych słów. Jeśli po przeczytaniu recenzji do końca uznasz, że jestem niesprawiedliwa, zawistna, okrutna i usuniesz mnie z listy znajomych, trudno, jakoś się z tym pogodzę. Grunt to umieć spojrzeć sobie prosto w oczy podczas porannego i wieczornego mycia zębów. Czy się pisze tak jak się czuje, czy też wikła się w jakieś chore układy, by się podlizać, zaistnieć, przetrwać? W końcu życie to sztuka wyborów.
Lubię książki Patryka Vegi. Przynajmniej dotychczasowe „Złe psy. W imię zasad” oraz „Złe psy. Po ciemnej stronie mocy” faktycznie czytało się bardzo dobrze. Bohaterowie i historyjki niezwykle ciekawe. Tego typu opowieści zawsze wprowadzają mnie w roślinny stan, tak jak u Lecha Janerki. Do tego trochę podkoloryzowania, czasem śmiech, czasem rozpacz. Ta książka jest inna, to wywiad rzeka z jedną postacią. Z rzeką różnie bywa, żywioł jest nieprzewidywalny, toną nawet najlepsi pływacy. I chyba tak jest z książką „Służby specjalne…”, popłynęliście nie wiadomo dokąd i po co, wybiło Was nie w tym miejscu co trzeba. Ale przeprawa dziurawą łódką zazwyczaj kończy się fatalnie. Przeprowadziłam wiele wywiadów, nie liczę, nie idę na ilość, a na jakość. Na wiedzę, doświadczenie, kulturę osobistą rozmówców. Dlatego też nie uznaję języka patologii, pełnego wulgaryzmów. Przekleństwa są okej, jeśli stosujesz je w odpowiednim momencie, sprawa jest na ostrzu noża, emocje sięgają zenitu, jesteś zaskoczony, zszokowany ect. Czasem z radości, bo wygrałeś w końcu w totka. Nie pojmuję w jakim celu bluźni się na kartach powieści. Jeszcze byłego policjanta można w niewielkim stopniu rozgrzeszyć, choć i tak nie do końca. Ale reżyser, scenarzysta, pisarz? W jakim celu zadawane są pytania w stylu „No co ty pierdolisz? albo „On nie chciał cię po tej akcji odjebać?” lub „Tak byli wkurwieni?”. Ani to nie buduje klimatu książki, ani nie podnosi jej walorów. Jest za to wizytówką braku szacunku dla Czytelników i dowodem na to, że komuś pomyliły się role. Pobudka.
Co do meritum. W książce jest trochę nowinek, lecz sporo informacji to niestety odgrzewane kotlety. Zwłaszcza dla ludzi, którzy przeczytali książkę S. Latkowskiego i P. Pytlakowskiego „Agent Tomasz i inni przykrywkowcy” wydaną w 2010 roku, obecnie trudną do nabycia. Wtedy jeszcze występowałeś jako Majami, który niewiele powie, gdyż jest związany tajemnicą służbową i państwową. Sześć lat później rozbierasz się do slipek, wskakujesz do lodowatej wody i mówisz o wszystkim, bo tajemnica już Ciebie nie dotyczy. Jednak w twoje opowieści mało kto wierzy – mówię o ludziach, którzy byli w służbach. Mnie mógłbyś opowiedzieć co chcesz i pewnie dałabym temu wiarę (bo lubię takie historie). Zapytałam ludzi z wywiadu, z policji, trój-literowych służb, a nawet sąsiadkę z siódmego piętra. Wszyscy kiwają głową, że puściliście wodze fantazji. Jeśli się na czymś nie znam, to pytam specjalistów. A co oni twierdzą po lekturze „Służb specjalnych..”? Że wiecie, iż biją dzwony, tylko nie wiadomo w którym kościele.
Tak jak powiedziałam na wstępie, recenzja powinna dotyczyć książki, a nie jej bohatera. To nie może być na zasadzie lubię Cię, albo nie cierpię. Biorę książkę do ręki i się zastanawiam o czym jest, co autor chciał przekazać, o czym opowiedzieć, co można z niej wyciągnąć dla siebie, czy skłania do refleksji czy też jest jałowa. I plus jest taki, że Wasza książka pobudza nie tylko do refleksji, ale i do dyskusji na stanem kadrowym służb. Kto tam trafia i dlaczego? Na co mu się pozwala i jakie są tego konsekwencje? Kto na tym zyskuje, a kto traci? Czy jest to gra na siebie i totalny egoizm, czy też praca zespołowa i kopiemy do tej samej bramki? Czy są jakieś wartości, zasady, kodeksy etyki, granice przyzwoitości, czy też totalne rozpasanie i brak kontroli nad ludźmi? A jak już pracują w tych służbach to dla dobra kogo, kraju, swojej kochanki, czy własnej drogi na szczyt? Tylko co zastają na szczycie? Degrengoladę. Jak wiesz wojsko nie specjalnie mnie interesuje, poszedłeś, dostałeś wycisk, przetrwałeś, dołączyłeś do ekipy z kontrwywiadu. Oni Ciebie sprawdzili, ty sprawdziłeś ich. Zalegendowałeś się. Dobrze, że przynajmniej wspomniałeś kto tak naprawdę stworzył milicyjnych komandosów i że nie był to ten łysy Pan z telewizji. Poznałeś Jurka, który miał pomysł jak zagospodarować twój potencjał, choć nie do końca mu ten pomysł wypalił. Dostałeś propozycję przejścia do policji i tak też zrobiłeś. Czy dla dobra Ojczyzny, tego nie wiem. Z wywiadu wynika, że czułeś się jak ryba w wodzie, twój świat. Ostra broń, współpraca z prostytutkami. Zawsze ceniłam takich śledczych, którzy wyciągają od ludzi informacje, czasem na papier, czasem ustnie, ale nie poprzez sadystyczne tortury, a umiejętną grę, podchody psychologiczne. W końcu krzyk, rękoczyny to akty przejawiane przez słabeuszy. Gdy brak argumentu, pomysłu na poprowadzenie rozmowy, pojawia się myśl by komuś spuścić łomot. Siła argumentu, czy argument siły. A jeszcze jak dodatkowo jesteś gliną, to twój atrybut władzy jest Wielki niczym Wieża Eiffela. I potem takim gliniarzom wydaje się, że mogą cyt.”jebać go w łeb”. No, ale na polecenie Jurka z kontrwywiadu pniesz się w górę, podczas gdy inni nie mając takiego pchania wykonują mrówczą robotę, bez szans na sukces. Oczywiście wspominki o „Tygrysach” są mi bliskie, fajnie, że wspomniałeś o uratowaniu zdrowia, a nawet życia twojego kolegi. Jednak chwalenie się strzelaniem komuś koło głowy, wsadzaniem „klamki” do gęby, ściskaniem jaj, biciem pałą po bebechach, ciąganiu kimś po kocich łbach pod przykrywką niekonwencjonalnych metod to raczej nie powód do dumy. Chyba, że ktoś chełpi się sadyzmem. Podtapianie i podłączanie pod prąd – czy takie metody są dozwolone? A jeśli nie, to czy ktoś, kto otwarcie przyznaje się, że je stosował, ponosi jakąś odpowiedzialność karną? Wiesz, że po takich torturach 99% ludzi przyznałoby się do najgorszych przestępstw, których nigdy nie popełnili?
Na wstępnie książki napisaliście, że niektóre imiona i nazwiska zostały zmienione. Przyjrzyjmy się kto został anonimem, a kto nie. Mówisz o Kornatowskim, Rapackim, Jarosławie Sokołowskim, Piotrze Wróblu, ale chronisz dane Jurka, Iksińskiego, Igrekowej, Pana biznesmena, Pani artystki. Dziwny zabieg, gdyż większość Czytelników którzy znają książki „Masy”, dziennikarzy śledczych, poczytali trochę o polskiej mafii, doskonale wiedzą o Kim jest mowa. Więc po co cała ta otoczka tajemniczości, gdy karty już dawno zostały odkryte? Chwalisz się, że nosiłeś broń, a powinieneś trzymać w sejfie. Czyli robię co chcę, bo mogę wszystko. Jestem niezniszczalny, nie boję się nikogo, nawet paragrafu, bo za mną stoi Jurek. „Normalny” glina tak nie zaryzykuje, bo jak go złapią to po nim. Ja straci robotę to nie utrzyma rodziny. I koniec zabawy w kowboja. Ciekawa jest również legenda związana z „Nikosiem”, znali go wszyscy, bo taki to był otwarty człowiek. Zastanawia mnie jednak, skąd tak sprzeczne informacje co do okoliczności zamachu na jego życie. Żeby nie było, „Nikosia” nie znałam, ale w jednej książce czytam, że dostał 2 kule, w innej 6. Raz było dwóch cyngli, raz jeden. Raz siedział sam, innym razem ze swoim wspólnikiem. Ustalcie jedną wersję. Czy mam się odnosić do scen łóżkowych? Nie czuję sympatii do facetów, którzy sypiają z kobietami dla osiągnięcia jakiś korzyści, załatwienia biznesu, wyciągnięcia informacji. Nawet pod przykrywką, dla dobra kraju, by ludziom żyło się lepiej. Albo ktoś się sprzedaje i idzie do łóżka, bo ma w tym interes, albo ma wysokie morale i tego nie robi. Tutaj nie ma kompromisu. Co do szyfrówki z Warszawy, to ponoć nie Policja ostrzegła „Nikosia” a zupełnie inne źródło.
Rozpisałam się, czyli książka dobra, bo wyzwala emocje. Nie wiem Jarek co chciałeś tą publikacją osiągnąć? Mówiłeś w jakimś programie, że kończy się Majami, a zaczyna Jarosław Pieczonka. Czy tak się stało, czy Tobie to pomogło, czy czujesz się teraz lepiej? Jeśli tak, to dobrze. Ale jak sam zauważyłeś, nie pozostaniesz bohaterem narodowym. Odnoszę wrażenie, że Ktoś wyświadczył Ci niedźwiedzią przysługę. Teraz poszukaj tego niedźwiedzia. Wiesz, w swoim niedługim życiu przeprowadzałam takie wywiady, po których dochodziliśmy z rozmówcą do wniosku, że lepiej tego nie puszczać, bo… Czasem przy autoryzacji treść wypowiedzi zmieniała się o 90 stopni. Wiesz dlaczego? Dla bezpieczeństwa, by chronić ludzi, którzy jeszcze dzisiaj żyją, by nikogo nie skrzywdzić, nie urazić i co ważne – nie zostawić po sobie niesmaku. I tego zabrakło w Waszym przypadku. Nie wszystko i nie o wszystkim można i trzeba mówić. Nie wszystko jest na sprzedaż. Chociaż tak się wydaje „twórcom” i celebrytom, którzy ulegają ich czarowi.
Wczoraj wieczorem zapaliłam świeczki w salonie. Mąż zdziwiony pyta „co Ty robisz?”. Odpowiedziałam, że szukam pozytywnych komentarzy pod artykułami i wywiadami, których udzieliłeś. Szukam ich ze świecą i nie znajduję. Ludzie mówią, że przechwałki, coś tu nie gra, Borewicz, że prawdziwi agenci się nie ujawniają, dużo ułańskiej fantazji, megalomanii. To są najłagodniejsze określenia.
W chwili, gdy publikuję recenzję zapewne jesteś daleko stąd. Może wcielasz się w nową rolę, pijesz szampana w najdroższej knajpie w Paryżu, wstąpiłeś do klasztoru i odziany w szatę z kapturem przycinasz drzewka bonsai, może grasz w szachy z Putinem, lub wstąpiłeś do zespołu gospel? Może szkolisz kolejnych agentów jak wciągać mąkę zamiast koki i udawać naćpanego – teraz pewnie nowi będą mieli łatwiej. Wszystko jest równie możliwe, jak i nieprawdopodobne. Jedno jest pewne, podniosłeś poprzeczkę w beletrystyce. Minie sporo czasu zanim kolejnym uda się przez nią przeskoczyć.
Mimo wszystko polecam lekturę tym, którzy szukają czytelniczej rozrywki. Książka jest lekka, czcionka duża, papier gładki, więc czyta się szybko i przyjemnie. Polecam także młodym stażem funkcjonariuszom, tym co składają przysięgę i wierzą w jej słowa. Oprócz tego zachęcam byłych funkcjonariuszy, by przy piwku, grillu poczytali i pomyśleli o barwnych losach swojego kolegi, wywiadowcy, przykrywkowca, najemnika. Czy też byście tak chcieli, czy coś Was ominęło?
Anna Ruszczyk
Autor: Patryk Vega
Tytuł: „Służby Specjalne. Podwójna przykrywka”
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
Rok wydania: 2016
ISBN: 978-83-7515-399-6
Liczba stron: 394
Szacunek. Recenzja przemyślana i bardzo rzetelna. Szokuje że takiego gościa kreuje się na „super glinę”…
Świetna recenzja, ale ja byłbym bardziej dociekliwy, bo czytając ten wywiad, czytam miedzy wierszami. A tam aż się skrzy od przekłamań, fanfaronady i zwykłych koszałków opałków. Aż skręca mnie z ciekawości, co na temat tych wszystkich „wyczynów” J. Pieczonki chcieliby powiedzieć jego koledzy z wydziału, sekcji, komendy itp. Zbyt dużo tam sprzeczności, które pojawiają się bez świadomości „bohatera”, że po prostu snuje takie zwykłe „baju baju nocą, baju baju w dzień”. Zbyt długo pracowałem w wydziale kryminalnym komendy wojewódzkiej w dużym mieście, abym wszystko to, co opowiada J. Pieczonka brał na poważnie. Ale recenzja naprawdę świetna, chociaż nie zgadam się z zalecaniem książki młodym policjantom. na polskich komisariatach i tak już zbyt dużo krwi przelano. Dla takich bohaterów jest tylko jedno miejsce – niestety – w kryminale. Piszę to jako emerytowany wyższy oficer policji, który przez ćwierć wieku walczył z bandytami i nigdy nie przyszło mi do głowy, by ich tak traktować. I dlatego po przejściu na emeryturę (do dziś) broni nie noszę, bo wiem, że „kryminał” mnie szanuje, o czym nie raz mogłem się przekonać. Dziś leży sobie ona spokojnie w stalowym schowku. A kiedy służyłęm, nosiłem ją również w „czasie prywatnym”, albowiem gliniarz z kryminalnego swego „gliniarstwa” na wieszaku w komendzie po 16:00 nie zawiesza.
Czasami zdarza się, że recenzja jest lepsza od recenzowanego działa. I tu mamy do czynienia właśnie z takim przypadkiem. Nie byłem milicjantem, ani policjantem, ale w ciągu wieloletniej służby wojskowej też zdarzyły mi się różne epizody, które z perspektywy dnia dzisiejszego ktoś może uznać za fantazje i ubarwianie życiorysu. A przecież prawdą jest , że bez prawa jazdy prowadziłem czołg, uganiałem się SKOTEM i BRDM, pilotowałem śmigłowiec MI 8 ( bo pilot był równie młody i głupi jak ja). Dlatego mam wiele wyrozumiałości dla opowiadań i fantazji ludzi , szczególnie tych, którzy mieli możliwość lub musieli działać niekonwencjonalnie.Jest jednak różnica między „młodzieńczą fantazją”, a działaniem poza prawem w bezpiecznym cieniu „parasola mocodawców”.
Sądzę, że dominujący w społeczeństwie brak poczucia bezpieczeństwa, widoczne i utrwalane z każdą zmieniającą się władzą uwikłanie polityczne policji powoduje , że tęsknimy za stróżem prawa typu Brudny Harry, co w zasadzie dobrze odczytuje Vega. Ale tym razem komercyjnie przegiął i poleciał, poleciał o jeden most za daleko…..
Jestem takiego samego zdania…mialem tą wątpliwą „przyjemność” przyglądać się poczynaniom tego „asa” w Trójmieście jako zwykly policjant. Masakra!!! Jeżeli ktoś tylko otworzył usta o jego wyczynach to momentalnie byl posądzony o tzw. Niejasne kontakty z tzw”miastem”..