Kilka dni temu udałam się do Biedronki po mandarynki. Wszyscy miłośnicy cytrusów wiedzą, że ostatnio były niezłe promocje na te pyszności. No ale wejść do sklepu i nie spojrzeć na półkę z książkami to jak wsiąść do nowiuśkiego porsche i się nie uśmiechnąć pod nosem. Wybór był prosty, albo wezmę Durczoka „Przerwa w emisji”, albo historię seryjnego mordercy. Biorąc pod uwagę moje dość nietypowe gusta literackie wybrałam książkę Artura Górskiego „Po prostu zabijałem”. A przekonał mnie dopisek widniejący na okładce, który gwarantował autentyczność przedstawionych wydarzeń.
Autentycznie … to się nieco wkurzyłam, gdy okazało się, że książka jest sztucznie „nadmuchana”. Mało treści, sporo pustych stron, szerokie marginesy, no i fakt że kolejne rozdziały zaczynają się nie od samej góry, lecz od wysokości 1/3 strony. I tym sposobem autor, oraz wydawnictwo wypuścili dwustustronicową powieść, choć de facto mogłaby liczyć znacznie mniej (i kto by wówczas ją kupił?). Co do samej treści. Cóż, jeśli to Wasza pierwsza przygoda z seryjnym mordercą, to możecie być rozemocjonowani. Jeśli zaś nasiąknęliście już literaturą o mrocznej duszy zabójców, zwyrodnialców, gwałcicieli, jeśli chociażby oglądacie codziennie wiadomości, śledziliście losy Kajetana, to nic nie powinno Was zszokować. Nie jest to literatura faktu, pamiętnik mordercy spisany słowo w słowo. Jak sam autor zaznacza, poprzeplatał fakty z fikcją i wyszło takie oto dzieło. Niestety dla mnie mdłe, nijakie, bez drugiego i trzeciego dna. To nudna, wręcz chaotyczna narracja skazańca, który do końca dni słońce będzie widział zza więziennych krat, czego sam nie żałuje. Gdybym miała opowiedzieć w skrócie o czym jest ta książka, to zajęłoby mi to 20 sekund. To mało, ale tak jest gdy powieść nie dostarcza rozrywki, tudzież bodźców do głębszych refleksji. Ot facet ze zwichniętą psychiką jeździ pociągiem po całej Polsce, a nawet wyfruwa za granicę i morduje ludzi. Bez celu, bez sensu, bez głębszej motywacji. Opowiada dziwne historie, żeby nie rzec, brednie. Podziwiam Artura Górskiego za determinację do wysłuchania tego człowieka. Myślę, że szybko zakończyłabym z nim pogaduszki krótkim skwitowaniem „ale Ty jesteś nudny”. Plącze się, nie kończy wątków, zaczyna nowe, zupełnie z kosmosu. Zresztą opowiada i o kosmosie, i o Piśmie Świętym, a przyznam, że nie mam cierpliwości do takich ludzi. Widać, że ma facet totalnie spapraną psychikę skoro naśmiewa się z komandosów, ba czuje się od nich lepszy. Dlaczego? A no dlatego, że to on nie waha się wbić nóż komukolwiek, gdziekolwiek, to on nie boi się gąszczy i lasów, w których morduje gejów i prostytutki. Taki z niego as.
Reasumując, jeśli szukacie ciekawej literatury o seryjnych mordercach, to rozejrzyjcie się za czymś innym. A że zło fascynuje i zarazem przeraża, takich książek na rynku jest całkiem sporo. Jeśli chcecie posłuchać bełkotu seryjnego mordercy, który zaczął swoją działalność w czasach milicyjnych, a skończył w połowie lat 90′, to sięgnijcie po „Po prostu zabijałem”. Przy czym nie oczekujcie spójności wypowiedzi, weźcie większy margines na wyobraźnię autora jak i jego bohatera.
Tym razem dałam się nabrać, a wydawnictwo Burda Książki odniosło sukces. Wypuścili na rynek książkę z interesującą okładką o nietuzinkowej fakturze, wypukłych literach i czerwonych plamach imitujących krew. W dodatku na okładce nie zabrakło słowa „Masa”. A jak wiadomo jeśli coś firmuje Jarek Sokołowski, to z pewnością szanse na sprzedaż drastycznie wzrastają. Jak to w życiu bywa, nie z każdego cytrusa można wycisnąć smaczny sok, podobnie jak nie z każdego bandyty ciekawe opowieści.
Werdykt: mandarynki były pyszne, książka niestety mniej. Na szczęście wydałam 24,99 zł zamiast ceny widniejącej na okładce 34,90zł, a i to uważam za przesadnie dużo jak na taką lichą treść.
Autor: Artur Górski
Tytuł: „Po prostu zabijałem”
Wydawnictwo: Burda Publishing Polska
Rok wydania: 2016
ISBN: 978-83-8053-172-7
Liczba stron: 216