Był niczym cud, objawienie dominikańskiej ziemi. Co ja mówię, był Bogiem, tak, zdecydowanie twórcą i kreatorem tamtejszego życia. Życia niewinnych, bezbronnych istot. Społecznik, animator, szeryf zwalczający przestępczość narkotykową, człowiek od zadań specjalnych i nie tylko. Miał moc, miał broń i nie zawahał się jej użyć. Skoro był taki boski, czemuż okazał się diabelskim wytworem wyobraźni młodych chłopców? A może wcale to nie była młodzieńcza wyobraźnia, może takie piekiełko ziściło się tutaj lub tam, na ziemi dominikańskiej? Może nie wszystkie opowieści o lubieżnych i ohydnych wyczynach padre Alberta wydarzyły się naprawdę? A czymże jest prawda według dwóch księży, którzy wykorzystując swoją pozycję społeczną i związaną z tym paletę cud-możliwości dopuścili się czynów haniebnych. Czynów, których prawdziwym imieniem jest „zło” a nazwiskiem „podłość”. Jakże łatwo było polować na dziecięce marzenia, obiecywać i obmacywać. Jakże trudno stawić czoła prokuratorskim zarzutom i przyznać się do winy. A jeśli nic takiego nie miało miejsca, jeśli nic tak naprawdę nie działo się w łazience i pokoju księdza Wojtka? Jeśli wszystko to jest kolejnym, fascynującym spiskiem w teorii spiskowej dziejów kościoła? A jeśli jednak twarde dyski mają już dość przechowywania niezliczonej ilości roznegliżowanych, biednych, wykorzystywanych dzieci. A może wszystko to z zemsty, na księdzu, który chciał zawojować Juncalito. Chciał zapewnić mieszkańcom tamtejszej wioski lepszy byt, zaprowadzić ich dzieci do wielkiego, lepszego świata. O tam, daleko za granicami, tam gdzie zaczyna się Polska, a kończy ich prawo do decydowania o własnym ciele. Ciałko nastolatków na widok których duszpasterzom ciekła nie tylko ślina. Wolna wola, zbawienie, pokuta. Ksiądz wszystko może, Bóg mu przecież wybaczy. Gdyby jeszcze miał co wybaczyć? Przecież robił to dla ich dobra, by były szczęśliwe, by wyściubiły swoje małe zadarte noski poza dominikańską wioskę.
A wszystkim tak całkiem poważnie przydałby się okulista. Wszyscy oni, jak jeden mąż, byli ślepi. Ci, którzy jeszcze cokolwiek dostrzegali byli zaś przytłoczeni ciężarem dobroci padre Alberta. Nawet gdy kościelne organy wybiły złą, fałszywą nutę, nikomu nie drgnęła powieka. Uciekaj dzieciaku, uciekaj, z daleka od księdza, w góry i lasy. Tam nie dotknie Cię jego dłoń, tam nie zrobi Ci krzywdy. Czyżby? „Wyspa ślepców” to także ukazanie kunsztu dziennikarskiego, o którym już niewiele się mówi. O ironio w mediach pokutuje wizerunek dziennikarza hieny, pozbawionego skrupułów, łasego na tanią sensację. W myśl zasady: im gorzej tym lepiej. Piotr Krysiak pokazał że można inaczej, że można docierać do prawdy nawet na kolanach, czołgając się i padając ze zmęczenia. Że czasem są takie sprawy, takie tragedie ludzkie gdy trzeba po prostu uczynić wszystko, by poznać prawdę. Poznawanie prawdy zaś może być drogą wyboistą, trudną, męczącą. Co poczuł dziennikarz uwięziony w oparach kłamstwa, jak długo zajęło mu smakowanie obłudy księdza Wojciecha? Czego się dowiedział i jakimi emocjami zostało to obarczone? Czy wytrzymał próbę zła z którym przyszło mu się zmierzyć? Czy wyciągnął dłoń do ofiar dominikańskiego piekiełka, a jeśli tak, to o czym młodzi chłopcy mu opowiedzieli. I skąd te łzy, ta złość, brak apetytu i sił do życia.
„Wszystkiego w życiu trzeba się bać”
Lektura „Wyspy ślepców” … do łatwych nie należy. Nie ma się co dziwić, porusza największe dramaty młodych chłopców, którzy z piętnem nieszczęścia musieli wkroczyć w dorosłe życie i iść, iść, nie zatrzymywać się, tym bardziej nie oglądać za siebie. Jest to jednak ważna książka, dotykająca tabu jakim jest pedofilia w szeregach duchownych. Łatwiej jest udawać że problem nie istnieje, że wszyscy są dobrzy. Łatwiej patrzeć na księdza danej parafii z uwielbieniem, z ufnością, z bożą miłością. A jednak życie bywa brutalniejsze niż kolejne kazanie, bywa bolesne bardziej niż godzinne klęczenie przed krzyżem, bywa nieznośne. Dzieci pozostawione same sobie, bez zrozumienia, z bagażem wstydu i marzeniami o korzystaniu z Internetu, oglądaniu filmów w telewizji. Łakomy kąsek dla głodnego wilka. Nie bójmy się takich książek, one skłaniają do refleksji, a może nawet wyostrzają czujność. Tak rodzicu, bądź czujny. To co wydarzyło się na dominikanie być może dzieje się w Twoim miasteczku. Diabeł nie zna granic, nie płaci kroci za bilety lotnicze, nie tankuje do pełna. On po prostu pojawia się tam gdzie chce i upatruje sobie słabych, biednych i zalęknionych. „Wyspa ślepców” to wzruszająca historia, którą każdy powinien znać. Owszem życie nie stanie się prostsze, a sieci pedofilskie rozbite raz na zawsze. Od czegoś trzeba jednak zacząć, postawić pierwszy krok. Zachęcam do lektury i kto wie, może działań na rzecz walki z pedofilami. Spotkajcie klienta w jego świecie…Odwagi.
Autor: Piotr Krysiak
Tytuł: Wyspa ślepców
Wydawca: Deadline
Rok wydania: 2017
ISBN: 978-83-947325-0-9
Liczba stron: 251