„Osiemnaście stopni poniżej zera” Stefan Ahnhem [recenzja]

fragm okładki /wyd. Marginesy

Początek wakacji, ciepło, ukrop, plaża, babki z piasku, lody, a może nawet piwo. Byle było porządnie schłodzone, byle zimna ciecz przyjemnie orzeźwiała. Są jednak i tacy, którym wyobraźnia podsunęła ciekawsze obrazy. Mroźne mozaiki z udziałem ludzkiego ciała. Skostniałe ofiary psychopatycznego zabójcy, tak jak ten, który będąc zamrożonym mknął przez miasto autem, aż dojechał do nabrzeża z którego droga prowadziła w jedną stronę. W stronę głębokiej wody. I tak oto zakończył swój żywot zamrożony trup-kierowca. Pan „Warkoczyk” lekarz medycyny sądowej doskonale wiedział co mówi, a skoro tak było to… dotychczasowa wiedza policjantów została wdeptana w ziemię. „W osiemnastu stopniach poniżej zera” było faktycznie bardzo chłodno, choć nie zabrakło gorących emocji. Pojawił się chociażby tajemniczy pokój do gorącego seksu, takiego, który rzadko kończył się happy endem dla pięknych pań. Ahnhem zabrał mnie w świat doskonale zorganizowanego zabójcy, od którego śledczy muszą się sporo jeszcze nauczyć. I jak to w dobrym kryminale deptali mu po piętach, a jednak byli za daleko by ocalić kolejne ofiary przed morderczym tournée. „Osiemnaście stopni…” to także opowieść o kryzysie, rozpadzie rodzinnych więzi, poszukiwaniu miłości, zdradzie, bólu i nienawiści. O strachu przed zmianami, motylach w brzuchu odczuwanych przy pierwszym euforycznym zakochaniu. Happy slappingu, a raczej Smiley Slappingu w najgorszym z możliwych wydaniu. Ciemnej twarzy darknetu, egzekucjach bez sensu, bez celu i pogardzie dla ludzkiego życia. Mówiąc wprost, o śmierci w otoczeniu rozchichotanych, żółtych buziek. Ahnhem doskonale kreśli świat funkcjonariuszy pełnych wad, kompleksów, skłonnych do gierek i podstępów, a także łasych na stanowiska. To świat w którym nie wszyscy radzą sobie z alkoholem, emocjami, z samym sobą. Czy pomimo wewnętrznych tarć uda im się znaleźć zabójcę, który bez cackania kradnie cudze życie, tożsamość, pieniądze? Czy wszyscy ci, którzy stanęli na jego drodze musieli naprawdę zginąć? Może nie ma wspólnego mianownika, może zginęli bo pojawili się w nieodpowiednim miejscu i czasie. A może zobaczyli to coś, co sprawiło że musieli skończyć w foliowych workach? Czytając „Osiemnaście stopni…” zrozumiecie dlaczego małe dziewczynki nie powinny wywoływać duchów, a tym bardziej z nimi rozmawiać. Jak kończą osamotnieni nastolatkowie, których nikt nie rozumie, jak kiepsko wygląda świat ich oczami i dlaczego cierpią. Poczujecie smak zimnej wódki spożywanej w zamrażalce, a także smak walki o życie za wszelką cenę i do końca. Staniecie oko w oko z powieszonym policjantem przebranym w kobiece ciuszki. Czyżby po służbie wcielał się w rolę Drag Queen? Spotkacie się z atrakcyjną panią mecenas, której sztuczka zaprezentowana w areszcie to istny majstersztyk.

Na koniec mój ulubiony fragment „Byczku miły, byczku miły, powiedz, ile rożków kózki w twoje plecki wbiły”. Przyznam szczerze że w pewnym momencie straciłam rachubę w ile plecków wbił się zabójca-sadysta. Ile można się bać, ile czekać aż kolejna ofiara wyląduje w zimnej skrzyni? Ahnhem, przez Ciebie śniły mi się koszmary, ale tak realistyczne jak śmierć twoich bohaterów. Tu nie ma się co śmiać, a kurierów z zamrażalnikami omijam już szerokim łukiem.

Autor: Stefan Ahnhem
Tytuł:
Osiemnaście stopni poniżej zera
Wydawca:
Marginesy
Rok wydania:
2017
ISBN:
978-83-65586-96-4
Liczba stron:
502

Facebook