Więzienia lat 90’ to przepełnione cele. Brak w nich intymności, między innymi przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Ubikacja nie jest oddzielona od celi lub znajduje się tylko za zasłoną. Gorąca woda była włączana na kilkadziesiąt minut, by po posiłkach osadzeni mogli umyć naczynia. Ciepły prysznic więźniowie brali najczęściej we wspólnej łaźni, i to tylko raz w tygodniu. Człowiek, który nigdy wcześniej nie miał kontaktu ze światem przestępczym, musiał się nauczyć tam żyć. Zostawiony sam sobie musiał umieć przetrwać. Rzadko miał wsparcie ze strony personelu więzienia. Wszechobecna była podkultura więzienna, czyli grypsera.
Z Bogusławem Jobem, producentem filmu „Mój dług” – rozmawia Anna Ruszczyk.
W jaki sposób pandemia wpłynęła na produkcje filmowe?
Nie mieliśmy problemu z covidem, ponieważ w lipcu premier Morawiecki ogłosił, że nie ma już pandemii i wirusa a produkcja, zdjęcia odbywały się właśnie latem. A tak na poważnie. Przede wszystkim przestrzegany był wysoki reżim sanitarny według zaleceń, wytycznych sanepidu. Każdy aktor i osoba związana z planem filmowym po przybyciu na plan miała wykonywane testy i mierzoną temperaturę. Dla każdego członka ekipy filmowej były obowiązkowe maseczki i płyny dezynfekujące. Na planie przez cały czas przebywał lekarz i ratownicy medyczni, a także wyznaczona osoba, która pilnowała rygorów obostrzeń sanitarnych. Ograniczyliśmy do niezbędnego minimum liczbę osób znajdujących się na planie. Najważniejszą rzeczą była pełna dezynfekcja miejsc, w których realizowaliśmy zdjęcia oraz dezynfekcja części wspólnych, często dotykanych – klamek, krzeseł, stołów, garderób. Te wszystkie obostrzenia generowały niestety dodatkowe koszty produkcji, ale mam satysfakcję, że było bezpiecznie i nikt nie zachorował w trakcie realizacji filmu.
Jakiego kina dziś potrzebują widzowie?
Dziś przede wszystkim otwartych kin, bez obostrzeń. Rozumiem, że chodzi również o preferencje gatunkowe filmów. Kina najpewniej otworzą się na przełomie maja, czerwca. Z historii wiemy, że po różnych doświadczeniach typu wojny, kryzysy światowe, ludzie pragną się odstresować. Widzowie wolą wtedy oglądać filmy lżejsze z optymistycznym przesłaniem typu komedie i kino akcji. Ale może być i tak, że okres zamknięcia, pandemia spowoduje, że będzie popyt na filmy refleksyjne z przesłaniem, że warto żyć wolniej, przewartościować priorytety życiowe. No, cóż, gdybym wiedział, jakie będą preferencje widzów po pandemii byłbym bardzo bogatym człowiekiem.
W 1999 roku został zrealizowany polski film kryminalny „Dług” w reżyserii Krzysztofa Krauzego. Po blisko 22 latach na ekrany wejdzie „Mój dług”. Czego możemy się spodziewać?
Film „Mój dług” to konsekwencje wydarzeń z tamtych lat. Przedstawiamy dalsze losy jednego z bohaterów tej historii, Sławomira Sikorę, który został skazany na 25 lat więzienia. Akcja filmu rozpoczyna się aresztowaniem bohatera w 1994 roku i kończy się jego ułaskawieniem w 2004. Oryginalny scenariusz oparty na autentycznych wydarzeniach, różni się od zdarzeń przedstawionych w filmie „Dług”. Film zainteresuje pewnie dawnych widzów „Długu”, którzy będą chcieli poznać dalsze losy bohaterów oraz przyciągnie młode, nowe pokolenie widzów. To pełna napięcia fabuła, oparta na wspomnieniach głównego bohatera, łącząca różne gatunki od dramatu poprzez kino akcji, thrillera więziennego czy wątki melodramatyczne. To będzie historia na nowo opowiedziana, ale przede wszystkim, to wątek więzienia. Na pewno pokażemy prawdę. Niestety musieliśmy zrezygnować z wielu faktów i wydarzeń, ze względu na ograniczenia czasowe filmu. Mam nadzieję, że dojdzie do realizacji serialu, gdzie będą rozszerzone wszystkie wątki.
Dlaczego warto poznać historię Sławomira Sikory?
Jego historia to pewna przestroga, lekcja, która jest ciągle aktualna zwłaszcza w obecnym czasie, kiedy pęd za pieniędzmi, gromadzeniem dóbr, karierą staje się priorytetem. Że czasem nie warto iść na skróty. Mieć ograniczone zaufanie do ludzi, którzy obiecują „złote góry”. Że życie może się zmienić o 180 stopni dosłownie w ciągu kilku sekund? Chodziło też o to, żeby pokazać polskie więzienie, system, w którym 90 procent ludzi, którzy trafiają do niego, stają się okaleczonymi do końca życia. Tracą rodziny, przyjaciół. Tylko nielicznym udaje się wrócić do normalności, poukładać życie na nowo.
W filmie „Mój dług” zostaną ukazane więzienne losy Sławomira Sikory. Jakie było polskie więzienie na początku lat 90’?
Więzienia lat 90-tych to przepełnione cele. Brak w nich intymności, między innymi przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Ubikacja nie jest oddzielona od celi lub znajduje się tylko za zasłoną. Gorąca woda była włączana na kilkadziesiąt minut, by po posiłkach osadzeni mogli umyć naczynia. Ciepły prysznic więźniowie brali najczęściej we wspólnej łaźni, i to tylko raz w tygodniu. Człowiek, który nigdy wcześniej nie miał kontaktu ze światem przestępczym, musiał się nauczyć tam żyć, zostawiony sam sobie, musiał umieć przetrwać. Rzadko miał wsparcie ze strony personelu więzienia. Wszechobecna była podkultura więzienna, czyli grypsera. Kiedyś była to ideologia dominująca, podkreślająca bardzo silne więzi pomiędzy grypsującymi skazanymi. Żeby grypsować, trzeba było mieć frajerów, żeby ich gnębić. To odwzorowanie struktury świata. Teraz pozycję w więzieniu buduje się na pieniądzach i wpływach, które za tym idą. Większość obostrzeń z zamierzchłych lat odeszła do lamusa. Frajerzy często jedzą przy blacie z grypsującymi, grają razem w karty czy play station. I w sumie nikt już nie patrzy na to krzywo. Jeżeli ktoś był zawsze w porządku, nie donosił, nie siedzi za krzywdzenie dzieci, to grypsera nie robi mu kłopotów po drugiej stronie.
Czy można powiedzieć, że życie napisało scenariusz do tego filmu?
Ależ dokładnie tak. Fabuła oparta jest na wspomnieniach głównego bohatera. Film opowiada autentyczną historię, przebieg tragicznych wydarzeń sprzed paru lat. Scenariusz powstał na podstawie dzienników więziennych oraz kilkudziesięciu godzin zapisów video i dźwiękowych (nigdzie niepublikowanych) będących zapisem historii Sławomira Sikory. Scenarzysta filmu Andrzej Sobek po przejrzeniu materiałów i przeczytaniu setek stron wspomnień spotkał się również ze Sławkiem Sikorą na kilkudniowej sesji w nietypowym miejscu, bo w klasztorze. To spotkanie, w tych niezwykłych okolicznościach, pozwoliło poznać intymne, skrywane odczucia, pełne otwarcie się bohatera wydarzeń. Tym samym dało gwarancję autentyczności faktów, dlatego też Sławek jest współtwórcą scenariusza. Bohater filmu w ciągu 10 lat przebywał w ponad 100 celach, na kilkunastu oddziałach (również psychiatrycznych) w kilku więzieniach w całej Polsce. To również pretekst do pokazania historii osadzonych, podziały na grypsujących i frajerów, patologii więziennictwa, niedoskonałości wymiaru sprawiedliwości. Mocne, wstrząsające sceny pogłębiają zapis codziennej więziennej rzeczywistości widzianej z perspektywy, punktu widzenia naszego bohatera.
Kto był sprzymierzeńcem w trakcie realizacji przedsięwzięcia?
Na pewno koproducent filmu Henryk Mazur i jego firma oraz Prezydent Krystian Kinawstowski i Urząd Miasta w Kaliszu. Także Szkoła Wyższa Wymiaru Sprawiedliwości i oczywiście dystrybutor filmu Monolith. Bez ich wszechstronnej pomocy nie dałoby się nam zrealizować tego filmu. Raz jeszcze im serdecznie dziękuję.
Czy udało się Panu dotrzeć do śledczych biorących udział w śledztwie w sprawie podwójnego morderstwa, do którego doszło w 1994 roku?
Tak, oczywiście. Było to bardzo ciekawe spotkanie i doświadczenie. Mogłem dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak to wyglądało z drugiej strony, czyli szczegóły śledztwa w sprawie znalezienia zwłok, z odciętymi brzeszczotem głowami. Uchylając rąbka tajemnicy śledztwa, mogę powiedzieć, że tylko przypadek zdecydował, że trafiono na ślad sprawców.
Co stało się z głowami zamordowanych mężczyzn?
No cóż, w tamtych latach, po zabójstwie w ówczesnych mediach krążyła barwna, okrutna opowieść, że bohaterowie tych wydarzeń odciętymi głowami prześladowców grali w piłkę. Nagonka mediów, wyolbrzymianie zdarzeń, publikowanie absurdalnych informacji (między innymi gra „w piłkę”) nastawiły negatywnie opinię publiczną i wpłynęły na wysoki wyrok sądu. Rzeczywistość była jednak bardziej prozaiczna. Głowy zostały wrzucone do rzeki i nigdy nie zostały odnalezione.
Ofiary haraczownika stały się oprawcami. Doszło do zbrodni. Czy ta sprawa mogłaby Pana zdaniem mieć zupełnie inny finał, czy można było znaleźć inne wyjście z matni?
Myślę, że pewnie by mogła mieć inne zakończenie, gdyby w tamtym czasie policja i wymiar sprawiedliwości nie zbagatelizowali ich skarg. Ofiary wymuszeń i gnębienia odbijały się o mur bezduszności. Tak naprawdę zostali sami z tym problemem. Zareagowali w obronie własnej i swoich bliskich. W pewnym momencie znaleźli się w pułapce, bez wyjścia. Zostali zupełnie bez pieniędzy spłacając fikcyjny dług, grożono śmiercią zarówno im jak ich bliskim. Przytoczę słowa pani sędzi ogłaszającej wyrok, słowa świadczące o zupełnej bezduszności wymiaru sprawiedliwości „Trzeba było zadzwonić na telefon zaufania.”
Lata 90’ już za nami, czy to oznacza, że sprawy porachunków, zastraszeń, porwań, pobić i bandyterki przeszły do historii? Czy w obecnych realiach Sławomir otrzymałby pomoc ze strony Policji?
Byłoby wspaniale, gdyby te wszystkie zbrodnie zniknęły wraz z końcem lat 90-tych. Niestety, zbrodnie, przestępstwa są coraz bardziej wyrafinowane i równie brutalne jak w tamtych latach. Wraz z rozwojem mediów i portali internetowych jesteśmy praktycznie, codziennie atakowani informacjami o kolejnych makabrycznych wydarzeniach, wymuszeniach czy porwaniach. Nowym zjawiskiem są prześladowania, pobicia osób o innej orientacji seksualnej czy też ludzi o innym kolorze skóry, obcokrajowców. Ciekawe i trudne pytanie. Czy Sławek otrzymałby teraz pomoc od policji? Uważam, że wszystko zależy od danego człowieka, jego podejścia do swoich obowiązków, zaangażowania. Mam nadzieję, że trafiłby na uczciwego policjanta z zasadami, który traktuje swój zawód jak misję i swoje powołanie. Życzyłbym mu tego i … oczywiście nam wszystkim.
Dziękuję za rozmowę