Arsène Lupin Dżentelmen włamywacz

fragm.okładki/Wydawnictwo Replika

Pamiętam, doskonale, majowe popołudnie. Chciałoby się napisać, niespieszne, beztroskie. Nic z tych rzeczy, człowiek raz zaznawszy kieratu z wielkim trudem próbuje się z niego wyzwolić. W pogoni za dniem jutrzejszym doskonale zdaje sobie sprawę, że oto pewne rzeczy już się wydarzyły i na nic zdaje się wyrwanie wskazówek zegara. A skoro wczoraj to już przeszłość, niechże chociaż „dziś” trwa całe wieki. Chwila spędzona u boku Arsène Lupin, detektywistyczna poezja. Spoglądam na cyferblat starego zegara, o którym zawsze marzyłam i którego nigdy nie udało mi się okiełznać. Wiem, że czas leci nieubłaganie, a Wydawnictwo Replika chciałoby wiedzieć, co ktoś taki jak ja, sądzi o dżentelmenie włamywaczu. I ja się im wcale nie dziwię, sama jestem ciekawa co też uchwyciło moje czujne oko. Przepięknie oprawione dzieło poświęcone honorowemu przestępcy cieszy nawet najbardziej wymagających czytelników. Mieniąca się złotem okładka zapowiada nie lada podróż do świata przepychu, bogactwa i co tu dużo mówić, olbrzymiej ilości kasy. Jest jednak małe „ale”. Maurice Leblanc nie tylko powołał do życia słynnego na cały świat człowieka tysiąca przebrań. Stworzył coś na kształt legendy, a kto wie, może nawet i pierwowzoru współczesnych przykrywkowców (żart, lepiej się z tego wycofam). Wiem, to stanowczo zbyt daleko idące dywagacje. Prawda jest jednak taka, że do samego końca nie wiedziałam w co wierzyć, brać za pewnik i komu ufać. Maurice jest ze wszech miar przekonywujący, a jego bohater tak bezpardonowo realistyczny, iż momentami można złapać się na pytaniu: czy nadal jesteśmy w czeluściach literatury pięknej, czy już zawitaliśmy w stronę faktów? A może połączenie jednego z drugim, kto wie?

Proszę, nie dziwcie się, że dałam się nabrać na te jakże efektowne sztuczki i zabiegi. Nie dość, że język wzbogacił mą duszę (na co dzień siorbiącą złe słowa), to jeszcze czas i miejsca akcji pozwoliły mi choćby na chwilę odpłynąć daleko, daleko stąd. To właśnie w maju na pokładzie „Provence” wyruszyłam na podbój wielkiego świata w którym wszystko jest barwnym, pięknym snem. I wierzcie mi, było mi dobrze podczas tych wojaży. Z nieudawanym zainteresowaniem przyglądałam się dokonaniom, ba, poczynaniom Arsène’a. Oczywiście, w głębi duszy kibicowałam śledczym, a szczególnie jakże uroczemu funkcjonariuszowi o wdzięcznym nazwisku Ganimard. Zachwycające przygody, niezliczone pokłady złodziejskiej fantazji. Wyobraźnia za nic mająca sobie sztywne ramy granic i dobrego smaku. Holmes by się nie powstydził, Sholmes także. Dzieło poświęcone seryjnemu włamywaczowi jest, o zgrozo, jak lek na całe zło, na zbolałą duszę i zmęczone codzienną zgnilizną umysły. Maurice odświeża dawno zakurzone półki dla literatury wysmakowanej, delikatnej, wysublimowanej. Upaja czytelnika zagadkowością, zanurza w odmętach sekretów i tajemnic oraz wymownych i jakże podejrzanych spojrzeń z ukosa. Każdy mógłby stać za brodniami popełnionymi przez Arsène’a. Jednak tak bezczelny typ zdarza się raz na milion, miliard albo i jeszcze rzadziej. Podobnie jak książka, która pozwala złapać oddech, naładować akumulatory, zapomnieć o ulotności dnia dzisiejszego i tęsknocie za wczorajszym.

Czy jestem pod wrażeniem dokonań nieuchwytnego włamywacza? Czy podoba mi się jego sposób działania? Mówiąc skrycie: tak, i to bardzo. Mimo wszystko okaz rzadko spotykany, mistrz w swoim fachu, do tego gość o nieprzeciętnej inteligencji i pokaźnej dawce humoru. Cudnie blefował, wyprowadzał w pole i na manowce. Spędzał sen z powiek śledczych, sędziów i dziennikarzy. Był naprawdę niezły, a dokładniej, był bardzo dobry. W kradzieżach i robieniu niespodzianek, balansowaniu na cienkiej granicy dzielącej prawo od bezprawia. Przygody uwiecznione w dziele Leblanc’a stanowią doskonały przykład na to, iż literatura może nie tylko bawić, ale i uczyć. Uzupełniać niedobory humoru, groteski a niekiedy i ironii, także ironii losu. Bohaterowie zaplątani w gęste sieci tajemnic zrobią wszystko, ażeby prawda wyszła na jaw, a zagadka kryminalna została raz na zawsze rozwiązana. Czy w przypadku Arsène’a Lupin taka kolej rzeczy w ogóle wchodzi w grę? Czy po każdej z jego przygód mamy wielki finał w postaci rozwikłania sprawy? Przekonajcie się sami. Zachęcam do wyprawy po czarne perły, do miejsc strzeżonych wysokimi murami i basztami, będących obietnicą złowrogiej atmosfery i mrocznych zdarzeń. Duch książki? Morski, muzealny, kolejowy, mroźny z wyczuwalną wonią upływu czasu. Intrygują zakamarki, skrytki, tunele i tajemnicze przejścia. Intryga i pomysł na zagadkę to podstawa sukcesu Arsène’a. Ciekawe to wszystko, zaprawdę, i w dodatku arcy przejmujące. Wybuchowa mikstura skrajnych emocji i wartości wypływa z poszczególnych opowiadań kryminalnych. Każde z nich o zróżnicowanych walorach smakowych. Troszkę goryczy, słodkości, nuty kwasu i mdłości. Słowem, książka zaspokoi najwybredniejsze gusta czytelnicze.

Wiedzcie także, że historie, których ojcem stał się Maurice Leblanc nie pozwalają na bezczynne, próżne przemykanie wzrokiem po wstęgach liter. Autor angażuje nas na każdym etapie śledztwa, nie dając jednak odpowiedzi na kluczowe dla sprawy pytania. Bawi się w ciuciubabkę, podtyka fałszywe tropy. To dzięki jego talentowi do tworzenia fikcji ulegamy pokusie brania na serio tego co spotkało ofiary dżentelmena włamywacza. Są zbrodnie, trupy, ofiary przemocy, rozboje, wymuszenia, kradzieże. Opętani lękiem świadkowie, mistrzowie manipulacji. Wszystko to, co przeżył Arsène ma głęboki sens, wtopione jest w rzeczywistość dobrze nam znaną. Sprawy o których pisze Maurice mogłyby wydarzyć się naprawdę, czuć w nich wysoki procent prawdopodobieństwa i autentyczności. Ktoś taki jak Lupin mógłby stąpać po ziemi, człowiek o wielu maskach i tożsamościach, miotany pokusami, udręczony wewnętrznymi rozterkami. Mistrz kłamstwa grający na nosie całemu światu, nieuchwytny, wręcz genialny w swym postępowaniu złodziej. Kto wie, może nawet i on istnieje (oby). Zaciera ślady, kieruje na błędne tory dedukcji, podrzuca tropy prowadzące donikąd.

Kończę tę, może nieco dziwną recenzję. Ciężko trzymać się utartego szablonu, pisać w sposób schematyczny, jeśli poznało się tak barwną postać jak Arsène Lupin. Nie twierdzę przy tym, że to miłość do końca życia, jednak trzeba przyznać, ma on to coś w sobie. Coś, co zamykało ludziom oczy, sprawiało, że tracili czujność wpadając tym samym w ramiona najsprytniejszego ze wszystkich spryciarzy tego świata. Doskonała lektura dla koneserów przestępstw niewykrytych. Gorąco polecam miłośnikom zagadek kryminalnych, ceniących bogactwo wyobraźni złodziei i wielkodusznych mistyfikatorów. Próżno szukać wymówek, by nie sięgnąć do tak barwnego zbioru opowiadań kryminalnych. I już na pożegnanie mój ulubiony fragment zdania: „co odczuwał ów człowiek, który zgubił swój cień”. Jest w tym jakaś głębia, a ja wcale nie chcę się z niej wynurzyć.

Autor: Maurice Leblanc
Tytuł: 
Arsène Lupin Dżentelmen włamywacz
Wydawca:
Wydawnictwo Replika
ISBN:
978-83-66790-73-5
Liczba stron:
285

Facebook