Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach

Spotykam się ze znieczulicą w swojej pracy, zbierając tzw. wywiad środowiskowy. Ludzie mieszkają obok siebie, ale mówią, że „sąsiada nie kojarzą”. Spuszczają wzrok, co jest niezwykle wymowne. Nieraz zamknięto mi drzwi przed nosem, kiedy pytam, czy nie słychać czegoś niepokojącego u sąsiada, nie słychać krzyków, nie widać interwencji policji. Musimy reagować na wszelkie przejawy przemocy, edukować, czym ona jest w ogóle jest, bo niewiele osób mówi o przemocy ekonomicznej, seksualnej, emocjonalnej, alienacji rodzicielskiej, która towarzyszy rozwodom. Nadal część naszego społeczeństwa jest przekonana, że lepiej nie zaglądać nikomu, co się dzieje w domu.

Z Hanną Flarą, kuratorką sądową, autorką książki „Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach” – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

Na początku naszej rozmowy chciałabym dowiedzieć się, jak zaczęła się Pani droga kuratorki sądowej? Czy ta praca była i jest spełnieniem marzeń zawodowych?

Pewnie Panią zaskoczę, ale na początku studiów nawet nie byłam do końca zorientowana czym zajmuje się kurator sądowy, ponieważ wokół mnie nikt kuratora w tamtych czasach nie miał. Byliśmy sporym rokiem, studia były naprawdę ciekawe, ale też wymagające, mieliśmy odbyć praktyki długo- i krótkoterminowe. To był właśnie czas na podjęcie decyzji, co do dalszej drogi zawodowej. Możliwości było wiele, mogłam pracować w policji, służbie więziennej, placówkach opiekuńczo-wychowawczych, świetlicach socjoterapeutycznych, w zakładach poprawczych, dokształcając się mogłam zostać terapeutą uzależnień czy właśnie kuratorem sądowym. Mogę śmiało powiedzieć, że przepadłam na praktyce w sądzie. Zostałam rzucona na głęboką wodę, moja opiekunka – Pani kurator zabrała mnie niemal od razu w teren i kazała spisać pierwszy wywiad środowiskowy. Czułam, że dotykam czegoś wielkiego. Miałam naprawdę sporo szczęścia, że nie byłam tylko do podawania kawy czy numerowania akt. Byłam moim autorytetem.

W jaki sposób rewidowała Pani swoje wyobrażenia o kurateli sądowej z rzeczywistością, w której funkcjonowali dozorowani? Co było największym zaskoczeniem lub rozczarowaniem w pracy z podopiecznymi?

Na studiach, jak wiadomo, miałam sporo teorii, spodobała mi się zwłaszcza jedna, mówiąca o roli kuratora w życiu podopiecznych, że może on być dla nich „osobą znaczącą”. Kojarzę jeszcze rolę peryferyjną. Chciałam więc z założenia pełnić tę pierwszą, przecież będziemy się z podopiecznymi widywali regularnie, będę dotykała sfer przykrych, bolesnych, pracowała z traumą, muszę zatem być na tyle blisko, aby moi podopieczni mi zaufali, chcieli rozmawiać, ale też zachować dystans urzędnika, który zrobi, co nakazują przepisy. Oczywiście, żadna publikacja nie zawiera odpowiedzi na pytanie, jak to połączyć. Największym zaskoczeniem były nierzadko te intymne wyznania, dzielenie się ze mną radościami i smutkami. Rozczarowania dotyczyły młodej mnie kuratorki, naiwnie wierzyłam, że jak wszystkim służbom „będzie się chciało”, połączymy siły, nasi ludzie w terenie zmienią swoje życie. Niestety, ich cechą jest to, że wracają do utartych schematów, skryptów, bo takie posiadają i znają. Wtedy zaczynam pracę od nowa. Tak, jak napisałam w mojej książce, to nie jest praca na sukces. Choć maleńkie się zdarzają i cieszą wtedy podwójnie.

Profilaktyka czy resocjalizacja, a może jedno i drugie. Co jest istotą, sednem pracy kuratorki sądowej?

Wiedziałam, że padnie to pytanie. Zdecydowanie jedno i drugie. Jeśli coś w socjalizacji nie zagrało, przekazywane normy, wartości, pewne wzory zachowań zostały mocno zaburzone albo wręcz stały się antywzorami, należy je zrewidować i spróbować naprawić. Wierzę jednak, że to profilaktyka, uświadamianie, próba zapobiegania to gadanie, gadanie i słuchanie ma wielki sens w mojej pracy. Musi pojawić się u moich podopiecznych wewnętrzna motywacja, aby chcieli coś w życiu zmienić, a o to trudno. Myślę, że słuchanie i usłyszenie o problemach moich ludzi jest sednem tej pracy, jak wiadomo wszelkie uzależnienia czy patologie mają głębsze podłoże. Nie mam założenia zmienić na siłę, ja wciąż próbuję.

Jak dziś ocenia Pani system kurateli sądowej, czy wymaga on reform, jeśli tak, to jakich?

Zdecydowanie wymaga on reform, przede wszystkim jesteśmy nadmiernie obciążeni zadaniami, wiele sądów zrezygnowało już z pomocy kuratorów społecznych, więc automatycznie cały referat prowadzi kurator zawodowy. A nie pojawiają się zbyt często nabory na aplikację kuratorską. Ponadto jesteśmy zawodem niebezpiecznym, a nie chroni nas nic, o czym wielokrotnie wspominam w książce. Uważam, że wsparcie psychologiczne czy superwizje powinny być regularną formą wsparcia dla kuratora, który wraca z terenu z informacją o śmierci dziecka i musi radzić sobie sam. Uważam także, że większy nacisk powinien być nałożony na szeroko rozumianą współpracę pomiędzy instytucjami pomocowym, aby zadania się łączyły a nie dublowały, aby przepływ informacji o tym, że w rodzinie dzieje się źle, był błyskawiczny. Pochyliłabym się także nad finansowaniem kuratorom szkoleń, które często odbywamy za własne środki.

Nakładem Wydawnictwa Feeria ukazała się książka Pani autorstwa „Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach”. Dlaczego zdecydowała się Pani na uchylenie drzwi do tak trudnej i mrocznej strefy życia społecznego?

I z tego miejsca serdecznie raz jeszcze dziękuję Paniom z Feerii, które w ten tekst uwierzyły. Książka ta powstała z potrzeby przekazania potencjalnym czytelnikom wiedzy o tym zawodzie. Chciałam przemycić także nieco wskazówek metodycznych dla przyszłych kuratorów, bo wierzę, że służbę tę zasilą wspaniali pasjonaci zawodu. Sporo powstało książek o służbie więziennej, policjantach, negocjatorach, a o naszym zawodzie, do niedawna, poza podręcznikami, niewiele było publikacji „z terenu”. Mnie, na początku drogi zawodowej, bardzo brakowało takiej właśnie książki, która traktowałaby o tej pracy wprost, z której mogłabym jako studentka tworzyć jakieś wyobrażenie o zawodzie.

Z jakimi zagrożeniami i problemami musi się liczyć kuratorka sądowa, na co trzeba być przygotowaną decydując się na pracę z podopiecznymi?

Będą to sytuacje bezpośrednio związane z podopiecznymi, którzy nierzadko mają nas za wrogów, są podejrzliwi, nieufni, składają na nas skargi, są wściekli na nas, kiedy składamy wnioski o odwołanie „zawiasów” czy „warunku”. Musimy liczyć się z tym, że pojawią się próby zastraszania, wywierania nacisku czy skracania dystansu. Praca z drugim człowiekiem jest niezwykle wymagająca i ciągle wymaga wglądu przede wszystkim w siebie.

Czy Pani zdaniem mamy w Polsce problemy związane z kryzysem zdrowia psychicznego? Pytam w odniesieniu do Pani obserwacji i praktyki wynikającej z pracy w terenie.

Powiedziałabym, że ogromne. Mamy rzesze osób niedodiagnozowanych, widać na pierwszy rzut oka, że mają problemy natury psychicznej, a dotąd nie zgłosili się do lekarza czy mają błędną diagnozę. Poza tym mam do czynienia z osobami, które posiadają orzeczenia o niepełnosprawności (także te związane z chorobami psychicznymi), mają pełne diagnozy, ale ich nie ujawniają. Z moich doświadczeń zawodowych wynika, że są to już coraz młodsze osoby, które nierzadko latami zażywały środki psychoaktywne, co znacząco wpłynęło na ich kondycję psychiczną. Nie chcą jednak przyjąć do wiadomości, że nie ma podziału na narkotyki miękkie i twarde, nie ma „bezpiecznego brania”, bez konsekwencji. Kurator zostaje z taką osobą sam na sam w jego domu lub środowisku. Pytanie, na ile szybko rozezna się w sytuacji i sam dobierze środki do dalszej pracy. Jako kuratorzy zadajemy pytania o sytuację zdrowotną, nikt jednak z naszych podopiecznych nie poniesie odpowiedzialności za to, jeżeli zatai przed nami taką informację.

Jak oddzielić życie prywatne od zawodowego, by nie przesiąknąć problemami drugiego człowieka, czy to w ogóle jest wykonalne w tym zawodzie?

Zajęło mi to kilka, jeżeli nie kilkanaście lat, a więc odpowiadając na Pani pytanie, tak, jest to wykonalne. Żyłam pracą, terenem, przeżywałam każde spotkanie z podopiecznym, każdą rozmowę, każdy zarzut pod moim adresem, dramaty, które przyszło mi oglądać, czułam ogromną niemoc. Miałam potrzebę wygadania się. Bywało, że praca przychodziła w snach-koszmarach, o tym także napisałam w książce. Dobrze sprawdzały się poranne superwizje koleżeńskie przy kawie, jak to roboczo nazywałam. Obecnie, nadal przeżywam to, co zobaczę, usłyszę, potrafię już jednak oddzielić życie prywatne od zawodowego. W czasie urlopu wyłączam służbowy telefon, nie sprawdzam maili, nie wspominam o pracy. Nie jestem też w stanie oglądać programów telewizyjnych o ludzkich tragediach. Mam już w sobie zgodę na to, że działam w pewnym obszarze, dam z siebie wszystko, ale może być różnie. Mam powiedzenie, że moment, w którym opuszczę służbę będzie oznaczał, że się „skończyłam” zawodowo. Oczywiście warto mieć pasję, zainteresowania, nie związane z zawodem.

W książce porusza Pani mnóstwo ważnych aspektów związanych z dozorem, ukazując zarówno cienie, jak i blaski pracy, a może nawet nie pracy, a służby ludziom. Gdyby jeszcze raz miała Pani podjąć decyzję o wyborze zawodu, czy weszłaby Pani na tę samą ścieżkę?

Zdecydowanie tak! Uważam, że mamy wpływ na to, jak potoczy się nasze życie, jakich dokonamy wyborów. Moja ścieżka zawodowa jest konsekwentna, nie dokonywałam drastycznych zmian. Czuję, że mogę się rozwijać. Ciągle się też uczę. Gdyby było mi źle, zmieniłabym coś. Ja kocham pracę z ludźmi, żyję ze słuchania, a może gadania. Nie miałam dotąd podobnych dni w pracy, łączy ona w sobie pracę biurową – wtedy piszę sprawozdania, wywiady środowiskowe, karty czynności – oraz terenową, gdzie spotkam człowieka, poznaję jego trudne historie. Tak, idę dalej tą drogą.

Na koniec chciałabym dowiedzieć się, czy my, społeczeństwo, jesteśmy w stanie realnie wpływać na zmniejszenie skali zjawiska przemocy. Jak to jest z tą znieczulicą, faktycznie ludzie zobojętnieli na cudzą krzywdę czy to mit niepotrzebnie powielany w mediach?

Uważam, że tak. Spotykam się ze znieczulicą w swojej pracy, zbierając tzw. wywiad środowiskowy. Ludzie mieszkają obok siebie, ale mówią, że „sąsiada nie kojarzą”. Spuszczają wzrok, co jest niezwykle wymowne. Nieraz zamknięto mi drzwi przed nosem, kiedy pytam czy nie słychać czegoś niepokojącego u sąsiada, nie słychać krzyków, nie widać interwencji policji. Musimy reagować na wszelkie przejawy przemocy, edukować czym ona jest w ogóle jest, bo niewiele osób mówi o przemocy ekonomicznej, seksualnej, emocjonalnej, alienacji rodzicielskiej, która towarzyszy rozwodom. Nadal część naszego społeczeństwa jest przekonana, że lepiej nie zaglądać nikomu, co się dzieje w domu. Kampanie społeczne może szokują, ale nie dają wiedzy ani narzędzi, nad czym ubolewam. Przemoc nie zawsze ma wielkość i kolor śliwy, to także „biała przemoc” psychiczna. To także dokuczanie, przemoc rówieśnicza, wyszydzanie, ośmieszanie, nagrywanie głupawych filmików o rówieśniku i wpuszczanie ich do sieci. Mówmy o tym głośno, rozmawiajmy z własnymi dziećmi, bądźmy wsłuchani, nie bagatelizujmy problemów. Chciałam, aby moja książka niosła także przesłanie: widzisz, reaguj, pomóż, nie odwracaj oczu, nie zatykaj uszu.

Dziękuję za rozmowę

Facebook