Wrodzona ciekawość i zawzięty charakter sprawiają, że chcesz wiedzieć więcej, wchodzić na wyższy level, stawać się lepszym w tym, co robisz. Cholerna ambicja sprawia, że masz „klapy na oczach” i musisz wykazywać się przed kolegami, przełożonymi, ale i przed samym sobą również. Niestety, takie nabieranie rozpędu i utrzymywanie wysokiego tempa w tej robocie jest zgubne. W końcu każdy przypłaci to zdrowiem, rozpadem rodziny albo zarzutami prokuratorskimi.
Z Michałem Łańko, byłym funkcjonariuszem kryminalnym Komendy Miejskiej Policji w Słupsku, współautorem książki „Operacyjniak” – rozmawia Anna Ruszczyk.
Dlaczego zdecydowałeś się na napisanie wspólnie z Adrianem Ksyckim książki „Operacyjniak”?
Tego nie było w planach. W 2020 roku Adrian szukał konsultanta do swojej pierwszej powieści kryminalnej „Telepata”. Chodziło wówczas o rzetelne przedstawienie czy opisanie w książce czynności „policyjnych” bohaterów. Znaliśmy się z czasów młodości, wtedy moja żona zadeklarowała Adrianowi, że ja chętnie pomogę. Oczywiście dowiedziałem się o tym jako ostatni. To był mój pierwszy kontakt ze światem książki, tak od kuchni. Natomiast dla Adriana to również był pierwszy kontakt ze światem policyjnym, tak od kuchni. Potem kolejna powieść kryminalna pisana przez Adriana, „Strzyga”, kolejne rozmowy na wideo, konsultacje, kreowanie postaci policjantów. Chyba właśnie wtedy zacząłem się zatracać w tej zupełnie dla mnie nowej rzeczywistości. Pamiętam, że dwa lata później, usłyszałem od Adriana coś w stylu „chodź napiszemy razem książkę, taką opisującą Twoją służbę w Policji”. Wzajemna wymiana doświadczeń sprowokowała nas do popełnienia książki pt. „OPERACYJNIAK”.
Jakie emocje towarzyszyły Ci w podróży do przeszłości, do spraw sprzed kilku lub kilkunastu lat?
To było trochę jak przywoływanie starych demonów. Pamiętam, że bardzo mozolnie otwierałem się przed Adrianem w rozmowach o przeszłości. Świat kryminalnych to świat ludzi bardzo hermetycznych. Zawiedziesz zaufanie kolegów, przełożonego i już możesz liczyć się z tym, że pójdziesz „w odstawkę”. Niestety, w pojedynkę za wiele nie zwojujesz na ulicy. Nawet po kilku latach w cywilu, rozmowy o tej „robocie” przychodzą z trudem, są bardzo zachowawcze. Prawdę mówiąc przez pierwsze lata naszych rozmów z Adrianem, trochę może nieświadomie, ale na pewno, poddawałem go sprawdzeniu. Musiałem mu w pełni zaufać, uznać za „swojego” po to, żeby otwarcie móc z nim rozmawiać o przeszłości. Adrian tego zaufania nie zawiódł. Nie wykorzystał bez mojej zgody wiedzy, jaką posiadał ode mnie, w żadnej ze swoich wcześniejszych powieści. Za to, między innymi, go szanuję.
Jak to jest z tymi „starymi demonami”? Wracasz czasami myślami do spraw, którymi się kiedyś zajmowałeś, analizujesz je na nowo?
Oczywiście, że tak. Zupełnie jak w życiu codziennym, zawsze mogłeś zrobić coś inaczej albo lepiej. Przynajmniej połowa spraw operacyjnych z tamtego okresu była podejmowana z własnej inicjatywy. Jako funkcjonariusz operacyjny nie czekasz na zgłoszenie o przestępstwie. Zbierasz, potem przetwarzasz informacje z miasta i zaczynasz „rzeźbić” pod konkretną grupę figurantów. Tacy ludzie zwykle działają bez rozgłosu. Napisaliśmy w książce czym skończyła się walka dwóch grup przestępczych ze Słupska. Robili na mieście afery, więc skończyło się zmasowanymi zatrzymaniami i więzieniem. Znowu powiem „jak w życiu”, na każdej wojnie korzysta ktoś trzeci. Demony w głowach kryminalnych to nie tylko obrazy, zapachy czy głosy, to również poczucie, że coś spierdoliłeś. To wlecze się za tobą bardzo długie lata. Większości ludzi wydaje się, że policjanci kryminalni nic nie robią, gwiazdorzą, tymczasem oprócz dźwigania ciężaru spraw nad którymi pracujesz przez wiele miesięcy, po cichu, dźwigasz ciężar porażek. Z czasem rzadziej cieszysz się z sukcesów. Po prostu powoli się wypalasz.
Świat jest mały. Czy zdarzyło Ci się spotkać na ulicy figurantów, których rozpracowywałeś?
Tak, w galeriach, sklepikach, na placach zabaw czy nawet w szkołach do których, jak się wielokrotnie okazywało, prowadzaliśmy nasze dzieci. Zwykle nie udawaliśmy, że się nie znamy. Raczej usłyszałem chłodne „dzień dobry” z głupim uśmieszkiem na twarzy, zdarzało się podanie ręki na przywitanie. Ta sfera prywatna jest i zawsze była świętością. To, czym zajmujemy się „po godzinach”, to zupełnie inna sprawa. Swoją drogą dziwnie, ale przyjemnie było zobaczyć ludzką naturę niektórych „chamów” z miasta w rodzinnej scenerii. Ganiajmy się, ale i szanujmy, zwłaszcza w aspekcie naszych rodzin. Czasem nam się udawało kogoś przechytrzyć, później drugiej stronie udawało się zrobić nas w chuja. Przestępcy uczą się od nas taktyki policyjnej. Im więcej razy figurant trafiał przed sąd, tym bardziej stawał się doinformowany, w jaki sposób go rozpracowaliśmy. Oczywiście wszystkiego nigdy nie mogli być pewni, ale jak w każdym fachu, zdobywasz doświadczenie.
Która część pracy nad tą książką była dla Ciebie najtrudniejsza? Czy udało Ci się pokazać sedno służby operacyjniaków bez zdradzania tak zwanej kuchni?
Mam wrażenie, że najtrudniejszym, ale i najważniejszym dla mnie elementem książki było zakamuflowanie tożsamości operacyjniaków. Stąd m.in. powstał pomysł, żeby wprowadzić bohatera sierżanta Roberta Młodziana oraz małej grupy jego kolegów po fachu. Mocno zamieszaliśmy w tym kotle i tak na przykład w niektórych rozdziałach mogą odnaleźć się raz jedni prawdziwi operacyjni, potem kolejni. Te postacie nie przedstawiają konkretnych osób, są mieszaniną cech wyglądu i charakterów gliniarzy, których szanuję i bardzo dobrze wspominam. Zresztą, dwóch z wyżej opisanych i bliskich mi osób nie miało problemu z udzieleniem Adrianowi szczerego wywiadu. Podkreślę tylko, że celowo nie wtrącałem się do rozmów Adriana ze wspomnianymi policjantami. Co do drugiej części pytania, to uważam, że w jakimś stopniu udało nam się przedstawić zaplecze tej „roboty”. Oczywiście, są jeszcze bardzo wrażliwe obszary wynikające ze specyfiki wykonywanych na co dzień czynności operacyjno – rozpoznawczych, których nie mogę i nie chcę wprost ujawniać. Wyprzedzając Twoje kolejne pytanie, nie wskażę czego one dotyczą.
Za co można kochać tę robotę i ją nienawidzić? Co ona daje i zabiera?
Kryminalni mają ogromne możliwości wykorzystywania własnego potencjału psychofizycznego. Im jesteś bardziej kreatywny, tym bardziej odnajdziesz się w tym klimacie. Często nawet najdziwniejsze pomysły okazywały się trafione. W tej robocie nie było głupich pomysłów, były tylko te niewłaściwie wykorzystywane. Największą zmorą w tej szarej codzienności było, jest i będzie sporządzanie dokumentacji. I nie mam tu na myśli wypełniania dokumentacji procesowej, ale tworzenie planów realizacji, sprawozdań i analiz zgromadzonych w wielu segregatorach, niejawnych akt sprawy. Pisanie notatek z każdych podejmowanych pod konkretną sprawę czynności operacyjnych, to jest na porządku dziennym. Do tego stale zmieniające się lub aktualizujące przepisy zmuszały nas do przestawiania swoich nawyków, zachowań czy pomysłów pod dyktando ustawodawcy. Nie ma lekko, nigdzie nie jest, dlatego trzeba być „elastycznym” w tym, co się robi. Co muszą poświęcić operacyjni? Tak naprawdę siebie, swoje zainteresowania, niektóre ambitne plany na przyszłość. Oczywiście relacje z rodziną również są na drugim miejscu czy tego chcesz, czy nie. Często plany urlopowe, jakieś wyjazdy były uzależnione od aktualnego biegu twojej sprawy operacyjnej w której rzeźbisz jak w gównie od kilku miesięcy. Najlepsze jest to, że sami wszczynamy takie rozpracowania poszczególnych grup przestępczych, jakby mało było przestępstw już popełnionych. Ale satysfakcję lub ciężar porażki masz gwarantowany.
Satysfakcja. Co oprócz niej motywuje do ciężkiej służby?
Wrodzona ciekawość i zawzięty charakter sprawiają, że chcesz wiedzieć więcej, wchodzić na wyższy level, stawać się lepszym w tym, co robisz. Cholerna ambicja sprawia, że masz „klapy na oczach” i musisz wykazywać się przed kolegami, przełożonymi, ale i przed samym sobą również. Niestety, takie nabieranie rozpędu i utrzymywanie wysokiego tempa w tej robocie jest zgubne. W końcu każdy przypłaci to zdrowiem, rozpadem rodziny albo zarzutami prokuratorskimi.
Czy w trakcie służby pojawiały się u Ciebie chwile zwątpienia, czy warto było poświęcać się dla tej służby?
Nigdy nie wątpiłem w to, czy warto było się poświęcać tej robocie. Owszem, było wiele momentów, w których słabość brała górę, refleksje, przemyślenia mieszały mi w głowie, jesteśmy tylko ludźmi. Byłem również świadkiem wypalenia się zawodowo u kilku moich kolegów. To jest stopniowy i powolnie postępujący proces u każdego, ale w pewnym momencie dopada cię jak niechciana choroba i zżera od środka. Umysł to piękna rzecz, gorzej jak zacznie płatać Tobie figla i zaczynasz widzieć piekło. Jak sobie z tym radziliśmy? Pracowaliśmy jeszcze więcej, dzięki temu nie było czasu ani miejsca w głowie dla tego typu pierdół. Trochę jak w korporacji. Ktoś powie, zresztą słusznie, że nic na siłę, można zmienić Wydział. Owszem można, jednak w rzeczywistości zrealizowanie takiego planu może spotkać się z brakiem akceptacji ze strony przełożonych. Ja osobiście takich doświadczeń nie mam, zresztą mnie i reszty chłopaków nie trzeba było trzymać w Wydziale siłą.
Kto najbardziej zagraża operacyjniakowi: przełożony, przestępcy, mściwy kolega czy smutni panowie?
Największym zagrożeniem dla wszystkich Policjantów jest rutyna i zbytnia pewność siebie. W połączeniu ze skrzywioną po czasie psychiką mogą okazać się dla ciebie zgubne i zakończyć się poważnymi konsekwencjami. Wiem o tym z własnego doświadczenia. Co do reszty, to tylko głupiec nie dostrzegł by opisanych w tym pytaniu zagrożeń. Na każdym etapie, praktycznie każdy może podłożyć Tobie tzw. „Świnię”. Dlatego tak ważne jest wzajemne zaufanie, o którym mówiłem wcześniej. Biuro Spraw Wewnętrznych – jak się na kogoś uwezmą, to zawsze coś znajdą. Służba w pionie kryminalnym to ciągłe balansowanie na „cienkiej niebieskiej linie”. O upadek nie trudno. We wszystkim co robiliśmy można było dopatrzeć się jakiś nadużyć czy zaniedbań. Zwykle zaczynają grzebać w teczkach osobowych źródeł informacji. Mają dostęp do wszystkiego.
W jakiej kondycji są dziś Wydziały Kryminalne, i jakie wyzwania są przed nimi stawiane?
Uważam, że największym wyzwaniem nie tylko dla kryminalnych, ale dla całej Policji, będzie przepaść pokoleniowa. Z czasem Policja odmłodnieje, a jej szeregi już zasilają młodzi ludzie z pokolenia „Z”. Bardzo roszczeniowi, nieco rozleniwieni wygodami współczesnego świata. Przede wszystkim brakuje poszanowania dla hierarchii, z jaką zderzają się ci młodzi adepci, wstępując po raz pierwszy do formacji mundurowej. Kiedyś musiałeś odbyć zasadniczą służbę wojskową lub zastępczą w oddziałach prewencji Policji przez rok. Tam uczono młodych „kociambrów” szacunku do starszego stopniem oraz gdzie jest Twoje miejsce w szeregu. Na miano bycia „Psem” musiałeś sobie zasłużyć, wykazać się. Nie wiem w jakiej kondycji są aktualnie Wydziały Kryminalne, z pewnością mają się dobrze. Widzę w mediach, że robią wyniki, zatrzymują „chamów”, zdejmują z rynku narkotyki, pomagają społeczeństwu pozbywać się „chwastów”. Zresztą, na brak chętnych nie narzekają, bycie „Operacyjniakiem” stało się modne. No, a jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Czy dobrze myślę, że tej typowej roboty operacyjnej nowi uczyli się od starych, doświadczonych policjantów, a jeszcze wcześniej milicjantów? Kto dziś przekazuje know-how świeżo upieczonemu operacyjniakowi?
Dokładnie tak. Dawniej policjanci służyli do pełnej emerytury po 30 – 35 lat albo dokąd ich pesel w dowodzie osobistym nie wyrzucił. Mentalność była inna, człowiek wiązał się z pracą i poświęcał bez reszty. Od kilku ładnych lat tamto pokolenie jest już wspomnieniem. Jednak, słyszałem ostatnio o najstarszym gliniarzu w Polsce, który dobił już do 47 lat służby. To musi być kopalnia wiedzy dochodzeniowo – śledczej i dobry nauczyciel tego fachu. Aktualnie średnia stażu, z jakim odchodzili w ostatnich latach policjanci na emeryturę to 20 lat służby. Mimo to, młodzi Policjanci trafiający do wydziałów nadal uczą się roboty od starszych od siebie stażem kolegów czy koleżanek. To nie jest tak, że nagle wszyscy odejdą a ostatni zgasi światło. Poza tym, jest jeszcze policyjne archiwum, w którym przez wiele lat gromadzone są materiały z naszych działań terenie. Nic się nie zmarnuje. To taka kryminalna biblioteka, z której uprawnieni operacyjniacy również mogą skorzystać.
Wróciłbyś do służby?
Teraz to musiałbym spytać o to moją żonę [uśmiech]. To nie są takie proste do podjęcia decyzje. Dobrze jest mi w miejscu, w którym aktualnie jestem. Chociaż czuję, że mógłbym jeszcze przysłużyć się jakoś tej formacji.
Poruszyłeś ciekawą kwestię wykorzystywania potencjału doświadczonych funkcjonariuszy. Czy polska Policja chętnie korzysta z wiedzy i umiejętności byłych policjantów?
Uważam, że nie koniecznie. Jak odwieszasz mundur na stałe do szafy, to po chwili idziesz w zapomnienie. Normalna kolej rzeczy. Fabryka pracuje dalej, rekrutuje kolejnych pracowników. Nie ma ludzi niezastąpionych. Jednak, zgodnie z ustawą masz możliwość powrotu na stanowisko z którego odszedłeś w ciągu 5 lat, do niedawna były to 3 lata. To jest zbyt duża formacja, żeby rozpatrywać pojedynczych policjantów przez pryzmat lepszy czy gorszy, czy bardziej lub mniej doświadczony. Dlatego dobrze jest nabywać doświadczenie m.in. po to właśnie, żeby korzystać z niego po odejściu z Policji, na potrzeby własne oraz cywilnego rynku pracy.
Książka „Operacyjniak” została bardzo pozytywnie przyjęta przez Czytelników i Czytelniczki. Czy macie w planach napisanie kolejnych części true crime?
To prawda, ta książka z impetem wdarła się na czytelniczy rynek. Przyjemnie czyta się te wszystkie recenzje i opinie Czytelników. Słyszałem, że na niektórych podziałała ona jako inspiracja do wstąpienia w szeregi Policji. To dobrze, dosyć mocno podkreślałem w książce, że ani nie namawiam, ani nie odradzam podjęcia się służby w Policji – taka decyzja jest indywidualną sprawą każdego kandydata. Co do kontynuacji naszej książki to razem z Adrianem rozpoczęliśmy już pracę nad kolejną częścią „Operacyjniaka”. Czytelnicy zgodnie podnoszą że „chcemy więcej”, czy np. „mam lekki niedosyt”. Pierwsza część była dla mnie wyzwaniem, budziła we mnie mieszane uczucia zwłaszcza w kwestii jej odbioru przez czytelnika. Okazało się, na szczęście, że niepotrzebnie się tym stresowałem. W kolejnej części otworzę się bardziej. Poznałem już grupę adresatów tego gatunku i powiem tak, zaufałem Wam i czuję, że z wzajemnością.
Dziękuję za rozmowę