Pierwsze wrażenie po zakończonej lekturze najnowszej książki Robina Cooka? „Fuck, nie możliwe?!”. A jednak! Mitt Fuller, zapowiadał się na świetnego chirurga. Posiadał odpowiednie predyspozycje, wywodził się z rodziny lekarskiej, co więcej, z wyróżnieniem ukończył uczelnię. Długo można byłoby wymieniać blaski, które oświetlały karierę Fullera. Właśnie rozpoczął kolejny etap życia zawodowego „rezydentura”, w wyjątkowym szpitalu, o ciekawej historii i bogatym dorobku naukowym pionierów chirurgii, ale nie tylko tej dziedziny.
Byłoby ładnie i pięknie, gdyby Robin Cook pozwolił bohaterom wykonywać ich zawód zgodnie ze sztuką. Czy jest coś piękniejszego od ratowania ludzkich żyć? Czy można toczyć większą walkę, niż walkę o kolejny oddech i bicie serc pacjentów? Nie pamiętam, żebym była wielką fanką thrillerów, ale ten, przyznaję z ręką na sercu, po prostu mnie zachwycił. Nakładem Domu Wydawniczego Rebis ukazał się „Szpital Bellevue”. Robin wyposażył głównego bohatera nie tylko w biały kitel i zdolność do szybkiego przyswajania wiedzy. Namaścił go trującym serum przeszłości, które sprawia, że walka ze śmiercią nabrała zupełnie nowego, nieoczekiwanego wymiaru.
Historia, która rozgrywa się na na stronach „Szpitala Bellevue”, chwyta za serce. Wszak każdy z nas, wyposażony w krztę empatii ze współczuciem podchodzi do bólu, chorób i cierpienia. Losy pacjentów poszczególnych oddziałów przywołują migawki z najbardziej mrożących krew w żyłach scen filmowych. Nic dziwnego, że gros akcji toczy się w nocy, gdy teoretycznie powinno być spokojniej, a jest jak jest. Mnóstwo zaskakujących momentów, niespodziewanych problemów, które podobnie jak w życiu realnym, trzeba rozwiązać tu i teraz. Trwa nierówny bój z czasem, a stawką jest ludzkie życie. Mitt Fuller jest wyjątkową postacią, taką, którą lubi się od pierwszego rozdziału. Lekarzem, którego chcielibyście spotkać w przychodni, a w najgorszym razie w szpitalu. Byleby nie w Bellevue. Dużo myślałam o tym, co się wydarzyło na oddziale i w czasie operacji – w tym thrillerze medycznym nie brakowało naprawdę ekstremalnych akcji. Być może ta kaskada ciekawych przypadków klinicznych, fale zaskoczeń i eksplozji ludzkich emocji sprawiły, że książkę przeczytałam z ogromną przyjemnością.
Robin Cook pokazał środowisko medyków jako żywy organizm, który funkcjonuje prawidłowo, gdy nie dochodzi do zakażeń, nie zaczyna podstępnie rozwijać się choroba, która stopniowo odbiera siły. Jest w tej fabule sporo psychologicznych i socjologicznych wątków. Jednak to czynnik cudu i wiary w siły wyższe sprawiają, że codzienność oddziału zamienia się w jakiś surrealistyczny medyczny świat. Tam, gdzieś wysoko, na piętnastym czy siedemnastym piętrze spotykał się twarzą w twarz rezydent z kostuchą. Co w jej oczach ujrzał Fuller, kogo udało mu się wyrwać ze szponów śmierci, czego nauczyła go rzeczywistość w barwach bieli?
Jeśli szukacie mocnego thrillera medycznego z niebanalną fabułą, barwnymi postaciami i zaskakującym zakończeniem, to polecam najnowszą książką Robina Cooka. Gdy kończę pisać tę recenzję, w wiadomościach pojawia się informacja o dwóch tragicznych zdarzeniach, do których doszło w szpitalu odległym od mojego miejsca zamieszkania o kilkanaście kilometrów. W tym samym dniu, w odstępie kilku godzin, ze szpitalnego okna wypadło dwoje pacjentów – oboje ponieśli śmierć na miejscu. Trwa dochodzenie, które przyniesie odpowiedzi na serie trudnych pytań. To dramat, szok i niedowierzanie. A teraz zapraszam Was do „Szpitala Bellevue”, gdzie demony przeszłości śmieją się z poczynań ambitnych lekarzy, operatorów, instrumentariuszek i rezydentów. Dlaczego drwią, co chcą osiągnąć i jak przełoży się to na bezpieczeństwo pacjentów? Na te i wiele innych pytań związanych z medycyną, śmiercią i życiem odpowiedzi znajdziecie u Robina Cooka.
Autor: Robin Cook
Tytuł: Szpital Bellevue
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania: 2025
Liczba stron: 365