Wiele ciekawych spraw utkwiło w mej pamięci, jednak najmilej wspominam rok 1999. Otrzymałem od przełożonych największe zadanie w mojej służbie. Zaplanować oraz przeprowadzić zabezpieczenie wizyty Jana Pawła II w Sosnowcu. Byłem wtedy Naczelnikiem Wydziału Prewencji sosnowieckiej policji. Po wstępnej analizie ryzyka, okazało się, że będzie to najtrudniejszy do zabezpieczenia fragment pielgrzymki Ojca Świętego. Na miejsce celebry wybrano plac, w pełni otoczony mieszkalnymi wieżowcami. Taką zresztą opinię wystawiło Biuro Ochrony Rządu oraz przedstawiciel ochrony papieskiej. Muszę tu podkreślić, że moja kandydatura na szefa planowania zabezpieczenia, musiała zyskać akceptację tych służb. Co do przygotowań i realizacji tej operacji policyjnej, to muszę powiedzieć, że ostatnie pół roku to właściwie ja i mój zespół „zamieszkaliśmy” w komendzie. Ja byłem gościem w domu. Odprawy, spotkania z wieloma podmiotami, analiza zagrożeń, intensywne działania operacyjne i prewencyjne przyczyniły się do bezpiecznego przebiegu tego spotkania. Po latach mogę zdradzić, że wykorzystaliśmy nowatorskie i jedyne w kraju rozwiązania. Ze względu na bardzo trudną lokalizację ołtarza, w bliskości wysokich bloków mieszkalnych, zastosowano przeźroczyste ekrany ze szkła kuloodpornego, co zapewniło podwyższony standard bezpieczeństwa Ojcu Świętemu. Stworzyliśmy, jedyny w tym czasie plan zabezpieczenia na wypadek zagrożenia terrorystycznego przy tego typu zabezpieczeniu. Zyskał on najwyższą ocenę Komendanta Głównego Policji. Sama realizacja zabezpieczenia przebiegła bez zakłóceń przy uczestnictwie 320 tysięcy pielgrzymów na Placu Papieskim przy ul. Gwiezdnej w Sosnowcu.
Z Krzysztofem Kwiatkowskim emerytowanym funkcjonariuszem Policji – rozmawia Anna Ruszczyk.
Na początku chciałabym Pana zapytać o Milicję. Jakie były motywy, inspiracje, okoliczności, które sprawiły, że związał się Pan z tą formacją?
Jak wielu młodych ludzi miałem słabość do munduru. Zawsze podziwiałem strażaków, żołnierzy i milicjantów. Może, dlatego że w mojej rodzinie było ich wielu. Szczególnie żołnierzy i milicjantów. W trzeciej klasie szkoły średniej a był to rok 1981 w szkole pojawił się szef Wojskowej Komendy Uzupełnień w Katowicach. Przedstawił nam możliwość podjęcia w przyszłości po maturze studiów na szkołach wojskowych. Moja decyzja była błyskawiczna, nawet bez konsultacji z rodzicami. Po kolejnej już rozmowie, w siedzibie WKU dostałem skierowanie na komisję lekarską i badania specjalistyczne. Udało się i otrzymałem w lutym 1982 roku skierowanie na obóz przygotowawczy do Wyższej Szkoły Wojsk Pancernych w Poznaniu. Z moim wzrostem 182 centymetrów poczułem się jak Gustlik z filmu „Czterech pancernych i pies”. A faktycznie myślałem już o usamodzielnieniu się, bo to będzie pięć lat życiowego egzaminu. Jednak życie napisało inny scenariusz. W kwietniu 1982 roku poznałem moją obecną żonę, w której się zakochałem po uszy. I co tu teraz zrobić. Udałem się do WKU i poinformowałem, że wypisuję się z tej „przygody”. Dostałem wtedy jasny sygnał albo szkoła albo Gołdap do Jednostki Wojskowej na „dziki pobór” w lipcu. Dalej sprawę stawiałem jasno, że do wojska już nie pójdę i „biletu” do Gołdapi nie odebrałem. Szukałem w myślach jak ten problem rozwiązać. Z ukochaną rozmyślaliśmy o planach i przyszłości. A tu kolejne wezwanie do WKU. Pomyślałem, że już się nie wywinę. Dowiedziałem się, że przecież wojsko można odsłużyć w milicji. Na komendzie zgłosiłem akces, przeszedłem kolejną procedurę kwalifikacyjną, badania lekarskie, testy psychologiczne i sprawnościowe oraz prześwietlenie rodziny do trzeciego pokolenia. Otrzymałem skierowanie na wojskowe szkolenie unitarne do Nadwiślańskiej Jednostki MSW w Katowicach gdzie zameldowałem się 30 lipca 1982 roku. Byłem szczęśliwy, że będę blisko narzeczonej. Intensywne szkolenie wojskowe zakończyłem 4 października 1982 r. Następnego dnia przetransportowano nas do jednostki macierzystej w celu odbycia zastępczej służby wojskowej w ZOMO Katowice- Piotrowice.
Jakie były Pana oczekiwania, wyobrażenia o służbie w Milicji?
Oczywiście, oczekiwania wobec tej służby były wtedy również dla mnie jasne. Służba w mundurze, nietuzinkowy zawód, walka ze złem i pomoc ludziom. Tak krótko mogę to określić. Co do wyobrażenia o służbie, to jak powiedziałem wcześniej w mojej rodzinie były tradycje mundurowe. Ojciec, wujek byli milicjantami. W domu zawsze mówiło się o etosie służby, honorze, godności i praworządności. Wiedziałem, że to ciężka i trudna służba. Ojca całymi dniami nie było w domu. Nagminnie telefon dzwonił a on niejednokrotnie, kilka razy w ciągu dnia wychodził do komendy. Tego trudu moja mama nie zniosła i rodzice rozstali się. Po latach wiem, również na swoim przykładzie, że partnerzy życiowi mundurowych stoją przed wielkim wyzwaniem tej służby. Nienormowany czas pracy niejednokrotnie odciska piętno na rodzinie i krzyżuje najwspanialsze życiowe plany.
Czy trudno było zostać milicjantem?
Tak! Ówczesna procedura kwalifikacyjna niczym nie odbiegała od obecnej. Komisja lekarska bardzo szczegółowo przeprowadzała badania medyczne, testy sprawnościowe jak i psychologiczne były na podobnym poziomie jak dziś. W tam tych czasach kandydat na milicjanta również musiał być niekarany i mieć nieposzlakowaną opinię. Wiem jednak o kilku przypadkach odmowy przyjęcia do służby osób posiadających rodzinę na Zachodzie. Cóż takie to były czasy PRL-u.
W jaki sposób te wyobrażenia zostały zweryfikowane, co się potwierdziło, a co było zaskoczeniem?
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że zaskoczenia nie było, bo ojcem był milicjant i trudy tej pracy znałem z domu. Większość miała potwierdzenie w rozmowach z tatą o tej służbie. Byłem wtedy młodym człowiekiem i wiem, że dyscyplina, szacunek dla przełożonych, samokształcenie i zaangażowanie w to co się robi ukształtowały mój charakter i pozwoliły przetrwać trudy służby.
Jak wspomina Pan początki pracy milicyjnej?
W dniu 5 października 1982 r. rozpocząłem odbywanie zastępczej służby wojskowej w BCP ZOMO Katowice-Piotrowice. Pierwsze dni wyróżniały się nieludzkim wysiłkiem fizycznym przy wymianie płyt chodnikowych na placu alarmowym jednostki. Spowodowało to chorobę i umieszczenie mnie w izbie chorych. Pełniący tam służbę lekarz po kilku tygodniach doprowadził mnie do zdrowia. Zaproponował również dowódcy jednostki, abym pozostał na izbie chorych jako sanitariusz, gdyż zauważył, że potrafię robić opatrunki i zastrzyki domięśniowe. Umiejętności tych nauczyła mnie mama, która w młodości była pielęgniarką. Ta sytuacja spowodowała, że nie uczestniczyłem w szkoleniu programowym mojej kompanii. Po kilku miesiącach z delegowania powróciłem na pododdział, o co zabiegał dowódca i szef kompanii. Osoby te nagminnie mnie musztrowały i szydziły z faktu mojej służby jako sanitariusz. Wiosną 1983 roku, powiększano pluton przewodników psów służbowych w jednostce. Podczas spotkania organizacyjnego zgłosiłem się do tej służby i skierowano mnie wraz z zakupionym psem do Zakładu Tresury Psów Służbowych w Sułkowicach na kurs „Przewodnik Psa Obronnego”. Po powrocie do jednostki po dwóch miesiącach ponownie wysłano mnie na kurs „Wyszukiwanie Narkotyków”. Kończąc ten kurs na stałe przydzielono mnie do zawodowej Kompanii Wzmocnienia, gdzie dowódcą był oficer, dobry znajomy dotychczasowego mojego dowódcy kompanii. Chyba po znajomości kontynuował szykany wobec mojej osoby. W dniu narodzenia mego syna, ten przełożony nie wyraził mi zgody na wyjście z jednostki i dowóz ciężarnej żony na porodówkę. Wobec powyższego samowolnie opuściłem teren jednostki, skacząc przez ogrodzenie i udałem się po żonę do domu i odwiozłem do szpitala. Po powrocie do jednostki przełożony ukarał mnie 14 dniowym zakazem opuszczania miejsca zakwaterowania i oświadczył mi, że bardzo się postara aby po zakończeniu służby zastępczej nie przyjęto mnie do żadnej jednostki MO w województwie katowickim. Na zakończenie mojej zastępczej służby wojskowej ten przełożony wystawił mi negatywną opinię, która po moim odwołaniu została utrzymana w mocy. Otrzymałem ją za publiczne na kompanii negowanie sojuszu z ZSRR i wymuszania składek na TPPR przez przełożonych. Ponadto stwierdzono w opinii, że wywołuję negatywne nastroje i opinie, w stosunku do przełożonych jestem nietaktowny i nierozważny. Wskazano, że wymagam dużego uświadomienia po linii etyki moralności socjalistycznej. Osiągam w służbie słabe wyniki i powinienem być pod stałą kontrolą ze strony przełożonych i kolektywów milicyjnych. Stałem się wrogiem systemu. Taka sytuacja w znaczącym stopniu utrudniała mi znalezienie miejsca do dalszego pełnienia służby, już jako zawodowy milicjant. Jedyne miejsce gdzie mogłem podjąć służbę był Wydział Transportu WUSW w Katowicach. Zostałem tam przyjęty na stanowisko milicjant-kierowca pojazdów służbowych. Realizowałem zadania transportowe pojazdami osobowymi na rzecz różnych wydziałów WUSW. W 1985 roku zostałem skierowany na przeszkolenie do szkoły podoficerskiej w Łośniu. Następnie mój przełożony zaproponował mi etat referenta i zajmowałem się odbudową powypadkową pojazdów służbowych. W listopadzie 1987 roku Wydział Kadr WUSW powiadomił o tworzeniu samodzielnego ogniwa ochrony placówek konsularnych. Wobec tego faktu i sprawdzeniu zakresu służby tej komórki złożyłem akces przejścia na proponowane wyższe stanowisko. Zyskiwałem wtedy niewiele. Nastąpiła zgoda i uzgodnione przeniesienie. Podjąłem się wstępnej organizacji tej komórki. W szczątkowej ilości milicjantów podejmowaliśmy wyłącznie zadania umundurowanych patroli pieszych w rejonach placówek konsularnych w Katowicach. Zadania były realizowane w oparciu o służbę patrolową i ruchu drogowego Milicji Obywatelskiej. W grudniu 1987 r. kadrowiec poinformował mnie, że nasza komórka zostaje przydzielona do Wydziału „B” WUSW bo tak zadecydował ktoś w Warszawie. Z dniem 16 grudnia1987 roku zostałem zobowiązany do napisania raportu a nie jak wcześniej obiecano mi, przeniesienie na wniosek Szefa WUSW. Gdy zameldowałem się do swego nowego Naczelnika Wydziału, ten oświadczył, że on nic nie wie o przyłączeniu tej komórki do jego wydziału. Stwierdził również, że w jego wydziale nigdy nie było mundurowych. Stwierdził, że mam sobie radzić sam. Przy takim podejściu przełożonego i braku zainteresowania naszym kilkuosobowym zespołem, braku zaplecza techniczno-socjalnego i wyposażenia do służby a zarazem mojej bezsilności, począwszy od miesiąca maja 1988 roku podejmowałem wielokrotne próby zwolnienia się ze służby. Moje raporty były odrzucane bez rozpatrzenia, głównie z powodów uzasadnień o zawinieniu przełożonych sytuacją kadrową i socjalno-bytową komórki. Dopiero 15 września 1988 roku zwolniono mnie na własną prośbę po napisaniu kolejnego raportu z dodatkowym uzasadnieniem o przyczynach poszukiwania lepszej pracy w cywilu. Od tego dnia pozostawałem poza resortem spraw wewnętrznych.
Jak wyglądała statystyka przestępstw w latach 80′ w Polsce i w Waszym regionie? Z jakimi rodzajami przestępstw mieliście najczęściej do czynienia?
Na tamte czasy statystyka była mi obca. Przecież byłem zwykłym szeregowym milicjantem. Jedynie co mnie interesowało to wykonać prawidłowo powierzone mi zadania. Realizowałem wyłącznie zadania patrolowe na terenie miast byłego województwa katowickiego. W tamtych czasach do powszechnych przestępstw należały kradzieże, rozboje, pobicia. Natomiast zabójstwa zdarzały się sporadycznie. W kwestii wykroczeń to dominowały te dotyczące porządku publicznego i bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Podobnie jak dzisiaj.
Gdyby miał Pan ocenić z perspektywy czasu przygotowanie milicjantów, wyszkolenie, wyposażenie, kwalifikacje….
Co do wyszkolenia milicjantów mam swoje wyrobione zdanie. W tamtych czasach większość funkcjonariuszy przychodząc do służby była po wojsku lub wojskowej unitarce. To pozytywnie przekładało się na ich przygotowanie do służby. Byli zahartowani, mieli wiedzę o służbie wartowniczej i obchodowej co z łatwością przekładali na zadania patrolowe. Mieli wiedzę dotyczącą znajomości posługiwania się bronią i to wielu rodzajów. Potrafili chociaż w małym stopniu rozpoznawać materiały wybuchowe i na przykład zagrożenia chemiczne. Większość kandydatów potrafiła pływać i posiadała prawa jazdy. Dzisiaj jest z tym rożnie, z mojej obserwacji podwładnych znacznie gorzej. Wyposażenie na tamte czasy było odpowiednie. Tak mi się zdaje. Zgodne z rozwojem techniki i produkcji w czasach PRL-u. Brak dostępu do wyższych technologi z krajów zachodnich, powodowało na przykład użytkowanie przez dziesięciolecia pistoletów „TT” i P-64. Broń ta była w wielu przypadkach zawodna, powodowała zacięcia i nie w każdych warunkach była do zastosowania. Jej amunicja rykoszetowała, co zagrażało osobom postronnym i oczywiście milicjantom. W latach 80 do służby przyjmowano mniej kandydatów z wyższym wykształceniem niż dzisiaj. Ja też do nich się zaliczam. Studia ukończyłem dopiero w 1997 roku i zostałem oficerem. Po latach mogę powiedzieć, że na wiedzę policjanta ma znaczący wpływ doświadczenie zawodowe. Bo przecież większość spraw różni się od siebie. Wiedza wyniesiona ze szkoły to głównie teoria, która jest potrzebna ale nie jest kluczem do rozwiązywania problemów. W okresie milicji nie przywiązywano dużej wagi do kształcenia kadr w zakresie zarządzania zasobami ludzkimi, zresztą w innych zawodach też tego brakowało. Obecnie wysoko stawia się ten kierunek kształcenie wśród policjantów. Również podjąłem edukację w tym zakresie na studiach menedżerskich na Uniwersytecie Śląskim, zresztą jest to wymóg aby można było zostać komendantem jednostki.
Jaka atmosfera panowała pomiędzy Pana kolegami, z innych sekcji, wydziałów. Czy była rywalizacja, czy raczej współpraca i nastawienie na pracę zespołową? W pewnej książce wyczytałam, że funkcjonariusz milicji powinien był w ramach koleżeństwa zwracać uwagę swoim kolegom na niewłaściwe jego zdaniem prowadzenie przez nich postępowań. Co więcej gdyby to nie poskutkowało, to powinien meldować o tym fakcie przełożonym. Czy tak naprawdę się postępowało?
Milicja czy policja to formacje, które opierają się na pracy zespołowej. Zresztą bardzo mało jest samodzielnych stanowisk. Głównie to służba oparta na zaufaniu wzajemnej pomocy i wsparciu. Oczywiście, że ktoś musi być liderem i kierować tą grupą. Najlepsze wyniki osiągały zespoły zgrane, zdyscyplinowane które potrafiły ewentualne niedociągnięcia jednostek korygować wewnątrz grupy. Były takie sytuacje i teraz też występują, kiedy trzeba przełożonego powiadomić. Nie ma cienia wątpliwości co do naruszenia dyscypliny służbowej lub gdy funkcjonariusz dopuścił się przestępstwa. To nie wynika z donosicielstwa, tylko z wzajemnego zaufania w grupie i ochrony wizerunku formacji, która przecież stoi na straży prawa.
Jak była zorganizowana praca milicjantów, ile godzin pracowaliście, w jaki sposób i kto ustalał priorytety zadań?
Głównie odniosę się do pionu prewencji a dokładnie do służb patrolowych. W jednostce gdzie odbywałem zastępczą służbę wojskową, czyli ZOMO w Katowicach, struktura właściwie była identyczna jak w dzisiejszych Oddziałach Prewencji Policji. Były drużyny, plutony i kompanie na wojskowe podobieństwo. Zadania również nie różniły się. Codziennie służba patrolowa, zabezpieczenia imprez masowych, manifestacji oraz działania alarmowe w przypadku działań pościgowych, klęsk żywiołowych czy katastrof. Służba patrolowa w większości była oparta o system 12-godzinny co dzień. Jeden dzień w tygodniu był dniem dyżuru alarmowego dla całej kompanii, w trakcie którego prowadzono szkolenie. A w przypadku potrzeby jako pierwszy pododdział wyjeżdżał na działania. Czas dojazdu do miejsca pełnienia służby nie liczył się do wymiaru służby, która musiała wynosić co najmniej 8 godzin czystego patrolowania w rejonie któregoś z miast województwa katowickiego. Województwo było podzielone na trzy strefy zagrożenia. Pierwsza to miasta o największym zagrożeniu przestępczością, gdzie służba była kierowana całodobowo na trzy zmiany. Zadania natomiast były określane według dominujących kategorii przestępstw i czasu ich zaistnienia. O wolnym nikt nie myślał, bo wielokrotnie bywało tak, że po powrocie ze służby przyjmowało się służbę na pododdziale, wartę w jednostce lub dodatkowo w trybie alarmowym udawaliśmy się na krańce województwa bo kibice rozrabiali lub ktoś zaginął i trzeba było przeczesać las za zaginionym. Byliśmy najtańszą służbą, bo otrzymywaliśmy wynagrodzenie w granicach żołdu. Co sześć tygodni można było skorzystać z przepustki 48 godzinnej lub trzydniowej, jak dowódca miał dobry humor. Również można było utracić ten przywilej przepustkowy z powodów rożnych przewinień, czy niezrozumiałych okoliczności. Ponadto wielokrotnie służba odbywała się dodatkowo jako czyn społeczny. Pododdziały wyjeżdżały do prac rolnych, na rzecz Państwowych Gospodarstw Rolnych, na przykład na wykopki czy sianokosy. Pamiętam dobrze jak uczestniczyliśmy przez wiele dni w pracach ziemnych, kopiąc rowy na największym osiedlu katowickim gdy tam układano infrastrukturę telekomunikacyjną. Co zresztą było pozytywnie przez społeczeństwo odbierane. Podsumowując powiem tak, dzisiaj chyba taki system służby byłby nie do przyjęcia, przez policjantów a związki zawodowe, których wtedy nie było zaprotestowałyby.
Czy według Pana istniał problem alkoholizmu, picia na komendzie, komisariacie?
Problem alkoholowy istniał i istnieje. Jeśli chodzi o picie przez policjantów, to nic innego jak odreagowanie po służbie i poszukiwanie sposobu na pozbycie się problemów. Jakich. To proste. Stres i nieumiejętność radzenia sobie z nim. Jeżeli ktoś wielokrotnie w służbie musi podejmować błyskawiczne decyzje, które decydują o życiu ludzkim. Ogląda i zapamiętuje obrazy przemocy, krwi, zwłok ludzkich, dręczonych i okaleczonych dzieci, to przecież nienormalna sytuacja dla człowieka. Nie można wobec tego przejść obojętnie. To zostawia blizny na psychice. Wtedy sięga się po najprostsze rozwiązania, szybkie parę kieliszków i świat wygląda inaczej. Po służbie alkohol pozwala niektórym, zrzucić z siebie odpowiedzialność, za fakt że nie zdążyli lub nie potrafili komuś pomóc a można było zapobiec tragedii czy śmierci. Kiedyś nie było psychologów. A zresztą i dzisiaj nie każdy policjant potrafi obnażyć się przed psychologiem. Bądź sądzi że ten o wszystkim powie przełożonemu, a on uzna go za słabego glinę i będzie chciał się go pozbyć z jednostki. Największy problem jest wtedy, kiedy policjant wpada po uszy. Nie potrafi funkcjonować bez alkoholu. Wtedy zawala służbę, staje się agresywny i rozładowuje złe emocje przemocą. To taki korkociąg. W takim przypadku błyskawiczna reakcja środowiska, kolegów jest jedynym rozwiązaniem. Niewolno tego problemu bagatelizować. Co do picia w jednostkach policji to obecnie ten problem znika. Groźba utraty pracy znacząco ukróciła te praktyki. Za milicji niejednokrotnie tolerowano te przypadki a w skrajnych sytuacjach w niektórych jednostkach było środowiskowe przyzwolenie na picie w służbie.
Jak często zdarzały się samobójstwa wśród milicjantów, jak często dochodziło do postrzeleń z broni służbowej?
Dokładnych statystyk nie znam. Znam konkretne przypadki. Podobnie jak z alkoholizmem. Problem jest do zaobserwowania. Osoba taka jest do rozpoznania przez dobrego obserwatora. Przecież doświadczony glina to dobry obserwator i analityk. Problemy nierzadko narastają na przestrzeni dłuższego czasu. Tutaj widzę dużą rolę przełożonych, którzy muszą być blisko podwładnych a nie zarządzać zza biurka. Ale obecna polityka kadrowa doprowadza do takiej sytuacji, że coraz młodsi oficerowie zostają przełożonymi a brak doświadczenia zawodowego i życiowego powoduje niedostrzeganie tych i podobnych problemów. W przypadku milicjantów jak i policjantów właśnie to broń była i jest środkiem po który sięgają, bo każdy ma do niej dostęp i jest skuteczna.
Czy zdarzało się, że ludzie odchodzili ze służby, byli wypaleni zawodowo?
Oczywiście i ja do takich chyba należałem w milicji. To nie trudy służby powodują, że ludzie odchodzą, bo organizm jest bardzo wytrzymały. To beton, czyli twardogłowi przełożeni i atmosfera pracy. Jeżeli przez dłuższy czas, jest ktoś ignorowany, zarzuca mu się coś czego nie zrobił i skłóca się zespół aby donosili na siebie wzajemnie – to nie warunki do służby. Wtedy jeden się podda a drugi poszuka innej roboty.
Dlaczego odszedł Pan z Milicji?
Jak powiedziałem na wstępie naszej rozmowy, przez przełożonych. Najpierw mnie wprowadzili w błąd co do miejsca pełnienia służby. Potem kolejni całkowicie pozostawili, nie biorąc odpowiedzialności za podwładnych. Stan ten nie mógł pozostać bez mojej reakcji. Musiałem zwolnić się z tej służby. Niedawno dowiedziałem się mając dostęp do moich akt z IPN-u, że nawet sfałszowali moje dokumenty, by ukryć swoją niekompetencję i haniebne zachowanie.
Co dobrego, przyjemnego zapamiętał Pan z „okresu milicyjnego”?
Każdy moment, gdy mogłem pomagać ludziom. Może krótka to odpowiedź, ale dla mnie, mówi wszystko. Zresztą do dzisiaj mi to zostało. Wielokrotnie, żona mi zwracała uwagę – masz za dużo empatii w sobie. Przecież całego świata nie uratujesz. Niestety jestem wrażliwy na krzywdę i nic z tym nie zrobię.
Jest początek lat 90-tych, ponownie wstępuje Pan w szeregi, tym razem Policji. Dlaczego? Czy to było jak wejście drugi raz do tej samej rzeki?
Widząc korzystne zmiany w kraju a także dokonujące się przemiany społeczno-polityczne oraz przygotowania do utworzenia Policji III RP w 1990 roku podjąłem starania o ponowne przyjęcie. Znowu przechodzę pełną procedurę kwalifikacyjną i z dniem 1 marca 1990 roku ponownie ubieram mundur. Mówi się, że dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzi się. Wtedy wydawało mi się, że bez munduru nie mogę żyć. Natomiast obecnie zastanowił bym się, czy wybrać ten zawód.
A jeśli nie ten, to jaki?
Prawdopodobnie zostałbym strażakiem. Ten zawód również jest ciekawy i daje dużo satysfakcji z pełnionej służby. Ma wiele podobieństwa do pracy policyjnej. Głównym zadaniem strażaków jest pomoc ludziom. Podam może zasłyszaną informację od jednego strażaka. A wyraził się tak „Ogień jak przestępca przychodzi skrycie i zabiera majątek a czasem życie”.
W jakich wydziałach Pan służył, jak wyglądał początek służby w Policji?
Po powrocie do służby skierowano mnie do poddziałów prewencji. Do tych samych koszar gdzie rozpoczynałem swą karierę. Wtedy brakowało ludzi. Powołana policja niczym właściwie nie różniła się od poprzedniczki milicji. Realizowała te same zadania a struktura na początku była prawie identyczna. Natomiast nowy demokratyczny ustrój w naszym kraju spowodował, że odeszło ze służby w organach bezpieczeństwa wielu funkcjonariuszy. Jedni nie mogli zaakceptować zmian, inni nie przeszli weryfikacji. W moim przypadku, było to ponowne rozpoczęcie służby. Jednak wielu pozytywnych przełożonych pamiętało mnie z wcześniejszego okresu i umożliwiło służbę, którą realizowałem na następujących stanowiskach w pionie prewencji. Dowódca Plutonu Lekkiego Kompanii Prewencji KOP MO, Asystent Wydziału Prewencji KWP w Katowicach, Starszy Asystent Zespołu Dyżurnych Wydziału Prewencji KWP w Katowicach, Specjalista Wojewódzkiego Stanowiska Kierowania KWP w Katowicach; koordynacja działań sztabowych, Naczelnik Sekcji Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Sosnowcu, Z-ca Naczelnika Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, Naczelnik Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, Z-ca Komendanta Miejskiego Policji w Katowicach, oraz Komendant Powiatowy Policji w Będzinie.
Co z okresu policyjnego najbardziej utkwiło w Pana pamięci?
Wiele ciekawych spraw utkwiło w mej pamięci, jednak najmilej wspominam rok 1999. Otrzymałem od przełożonych największe zadanie w mojej służbie. Zaplanować oraz przeprowadzić zabezpieczenie wizyty Jana Pawła II w Sosnowcu. Byłem wtedy Naczelnikiem Wydziału Prewencji sosnowieckiej policji. Po wstępnej analizie ryzyka, okazało się, że będzie to najtrudniejszy do zabezpieczenia fragment pielgrzymki Ojca Świętego. Na miejsce celebry wybrano plac, w pełni otoczony mieszkalnymi wieżowcami. Taką zresztą opinię wystawiło Biuro Ochrony Rządu oraz przedstawiciel ochrony papieskiej. Muszę tu podkreślić, że moja kandydatura na szefa planowania zabezpieczenia, musiała zyskać akceptację tych służb. Co do przygotowań i realizacji tej operacji policyjnej, to muszę powiedzieć, że ostatnie pół roku to właściwie ja i mój zespół „zamieszkaliśmy” w komendzie. Ja byłem gościem w domu. Odprawy, spotkania z wieloma podmiotami, analiza zagrożeń, intensywne działania operacyjne i prewencyjne przyczyniły się do bezpiecznego przebiegu tego spotkania. Po latach mogę zdradzić, że wykorzystaliśmy nowatorskie i jedyne w kraju rozwiązania. Ze względu na bardzo trudną lokalizację ołtarza, w bliskości wysokich bloków mieszkalnych, zastosowano przeźroczyste ekrany ze szkła kuloodpornego, co zapewniło podwyższony standard bezpieczeństwa Ojcu Świętemu. Stworzyliśmy, jedyny w tym czasie plan zabezpieczenia na wypadek zagrożenia terrorystycznego przy tego typu zabezpieczeniu. Zyskał on najwyższą ocenę Komendanta Głównego Policji. Sama realizacja zabezpieczenia przebiegła bez zakłóceń przy uczestnictwie 320 tysięcy pielgrzymów na Placu Papieskim przy ul. Gwiezdnej w Sosnowcu. Miłym akcentem po zakończeniu tej operacji policyjnej, było wyróżnienie mojej osoby przez władze kościelne Medalem Papieskim. Natomiast co do trudności w realizacji zadań, muszę powiedzieć, że było to lokalizowanie i rozpoznanie ładunków i materiałów wybuchowych. W 1997 roku ukończyłem specjalistyczny kurs w Centrum Szkolenia Policji w Legionowie. Po jego zakończeniu byłem Dowódcą Nieetatowej Grupy Rozpoznania Minersko-Pirotechnicznego. Trudność sprostania tym zadaniom polegała na wewnętrznym przełamaniu strachu i lęku przed możliwymi konsekwencjami wynikającymi z wybuchu i śmierci. Nieetatowe grupy w pierwszej kolejności po otrzymaniu sygnału o podłożeniu bomby lub odnalezieniu przedmiotu przypominającego ładunek wybuchowy udawały się w to miejsce. Organizowały ewakuację terenu lub obiektu, następnie wstępnie w bezpośredniej bliskości oceniały te przedmioty czy jest konieczna interwencja minerów-saperów z pododdziałów antyterrorystycznych policji. Oczywiście w przeważającej ilości były to alarmy fałszywe, jako głupi żart a rozpoznawane przedmioty to porzucony bagaż lub imitacja bomby. Proszę jednak zważyć, że takie zadanie było bardzo trudne, bo potencjalne zagrożenie życia było najwyższe. Ja do dzisiaj pamiętam każdy z tych przypadków i nie mogę ich wymazać z pamięci.
Jakie były główne zadania prewencji?
Zakres zadań prewencji jest bardzo obszerny. Ale można w skrócie powiedzieć, że to zespół przedsięwzięć ukierunkowanych na profilaktykę i przeciwdziałanie zagrożeniom. Z pewnością zabrakło by mi czasu na ich pełne omówienie. Powiem jednak co dominowało w mojej pracy. Najwięcej zadań realizowałem z zakresu bezpieczeństwa imprez masowych i w rejonach objętych klęskami żywiołowymi. Moja praktyka, wiedza i doświadczenie zawodowe z tego zakresu powodowała, że przełożeni stawiali mi zadania, kierowania jednymi z największych operacji policyjnych w kraju. Ponadto również z tej dziedziny wykonywałem zadania poza granicami kraju. Przytoczę tu najważniejsze z nich. Udział w akcji ratowniczo-gaśniczej podczas pożaru „stulecia” w rejonie Kuźni Raciborskiej skierowany z OP KWP Katowice, udział w akcji ratowniczej podczas powodzi „stulecia” w rejonie Jeleniej Góry skierowany z Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, opiekun grupy angielskich „spottersów” w trakcie zabezpieczenia meczu Polska – Anglia w Chorzowie, dowódca zespołu planistycznego zabezpieczenia wizyty Jana Pawła II w Sosnowcu oraz dowódca podoperacji „celebra” z udziałem 320.000 pielgrzymów, dowódca operacji „DERBY”, Chorzów Stadion Narodowy – mecz ligowy pomiędzy Ruchem Chorzów a Górnikiem Zabrze, widzów 28.500, impreza najwyższego ryzyka. Ponadto dowódca „spottersów” w ramach delegacji polskich policjantów do zabezpieczenia meczy piłkarskich Euro 2008 Austria – Szwajcaria, skierowany przez KGP w Warszawie, dowódca delegacji polskich policjantów jako „spottersi” przy zabezpieczeniu meczu Banik Ostrava – Spartak Moskwa, skierowany przez KWP w Katowicach w związku z udziałem w meczu kibiców GKS Katowice, dowódca operacji „PRAGA”, Chorzów Stadion Narodowy – mecz piłkarski w eliminacjach do mistrzostw świata w piłce nożnej RPA 2010 pomiędzy Polską a Czechami, widzów 47.000 , impreza najwyższego ryzyka, dowódca delegacji polskich policjantów „spottersów”do zabezpieczenia meczu FC Brno – Banik Ostrava, skierowany przez KWP w Katowicach w związku z udziałem w meczu kibiców GKS Katowice, dowódca operacji „ROCZNICA” Katowice, manifestacja związkowców największych krajowych central związkowych w związku z niezadowoleniem z następujących przemian gospodarczo – społecznych w Polsce, impreza podwyższonego ryzyka, uczestników 5.000, dowódca delegacji polskich policjantów do zabezpieczenia meczu Czechy – Polska w Pradze, skierowany przez KGP w Warszawie, dowódca operacji Katowice HWS SPODEK, runda finałowa Mistrzostw Europy Mężczyzn w Koszykówce – Eurobasket 2009, uczestnicy – 8 drużyn reprezentacyjnych z Europy, widzów ogółem – ok. 50.000 widzów, impreza wysokiego ryzyka oraz kierownik delegacji szkoleniowej w ramach Programu Rządowego ”Polska Pomoc” realizującej szkolenie kadry kierowniczej ukraińskich milicjantów na potrzeby Euro2012 Donieck – Ukraina.
Co Pana motywowało do ciężkiej pracy, a co podcinało skrzydła?
Jedno z lepszych pytań. Motywacja w policji to nic innego jak satysfakcja z wykonywanej służby, wsparta systemem nagród i wyróżnień. Najważniejsza jest atmosfera w pracy. Następnie sprawiedliwe podejście przełożonych do oceny pracy policjantów. Jeżeli to jest zapewnione, służba staje się przyjemnością, pomimo jej trudu i występujących zagrożeń utraty życia lub zdrowia. Gdy podział nagród pieniężnych jest przejrzysty i obiektywny, to można powiedzieć, że satysfakcja ze służby jest zagwarantowana. W moim przypadku, tak było. Przełożeni doceniali moją pracę i byłem nagradzany. Wielokrotnie otrzymałem nagrody pieniężne od Ministra Spraw Wewnętrznych, Komendanta Głównego, Wojewódzkiego i Miejskiego Policji. Dwukrotnie przedterminowo awansowałem w stopniu oficerskim. Zostałem wyróżniony przez Ministra Spraw Wewnętrznych Austrii, za służbę w tym kraju. Otrzymałem srebrny medal ”Za zasługi dla obronności kraju” od Ministra Obrony Narodowej. Minister Spraw Wewnętrznych wyróżnił mnie brązową, srebrną i złotą odznaką ”Zasłużony Policjant”. Natomiast od Prezydenta RP na wniosek przełożonych otrzymałem Srebrny i Złoty „Krzyż Zasługi”.
Z jakimi problemami musiała się zmierzyć prewencja?
To jedno pytanie jest tak szerokie, że moglibyśmy poświęcić mu kolejną rozmowę. Ale do rzeczy. Profilaktyka i przeciwdziałanie przestępstwom i negatywnym zjawiskom. To kwintesencja prewencji „miękkiej”. Dynamika życia powoduje, gwałtowny wzrost niepokojących zjawisk i tym wyzwaniom należ się przeciwstawić. Powiem hasłowo Stalking, dopalacze, terroryzm, pedofilia, przestępczość komputerowa, nawet zmiany klimatyczne i ekologia. To niektóre zjawiska z którymi prewencja musi sobie poradzić aby ochronić obywateli. Wyuczyć wśród ludzi takie postawy i zachowania aby nie stali się ofiarami tych zjawisk i przestępstw. W kwestii organizacyjnej tej służby, podjąłem kilka nowatorskich rozwiązań. Będąc Naczelnikiem Wydziału Prewencji KWP w Katowicach, wraz ze swoim zespołem stworzyliśmy pierwsze w kraju patrole narciarskie na stokach Beskidów. Było to konieczne, ze względu na dużą ilość zdarzeń niepokojących narciarzy, jak agresywne zachowania na stokach, jazda po alkoholu i wzrost kradzieży sprzętu narciarskiego. Drugie, to stworzenie Grup Szybkiego Reagowania w jednostkach terenowych śląskiego garnizonu, na bazie ogniw patrolowych. Ta nieetatowa formacja w czteroosobowych patrolach zmotoryzowanych, dobrze wyszkolona, wyposażona i na co dzień uzbrojona w broń automatyczną, wyręczała w mniej skomplikowanych interwencjach policyjnych antyterrorystów. Zresztą proces ich doskonalenia zapewniali instruktorzy z formacji antyterrorystycznej a dodatkowe wyposażenie w specjalistyczny sprzęt zapewnił Komendant Wojewódzki Policji. Podobnych rozwiązań było wiele. Nie sposób je wszystkie wymienić. Ale to życie wymuszało ciągłe poszukiwanie nowych rozwiązań na potrzeby służby.
Czy kiedyś statystyka była równie ważna jak dzisiaj?
Po transformacji ustrojowej jako młody policjant nie dostrzegałem dużego zainteresowania statystyką moich przełożonych. Ja wiedziałem, że za konkretną pracę poza wypłatą można było otrzymać premię. Najwyższą oczywiście uzyskiwało się za zatrzymanie sprawcy przestępstwa na gorącym uczynku lub w bezpośrednim pościgu. Kolejną premię można było uzyskać za zatrzymanie osoby poszukiwanej lub ustalenie jej pobytu bądź odzyskanie skradzionego mienia. Pozostałe efekty pracy w znacznej większości należały do obowiązkowej reakcji na zdarzenie a za to była wypłata. Teraz jak powszechnie słychać, wielu przełożonych nakłada na przykład limity mandatów za ujawnione wykroczenia i stosuje tzw. kreatywną statystykę. Wynika to z ciągłego pokazywania jak ta formacja jest skuteczna. Zapominając, że prawdziwym miernikiem bezpieczeństwa jest społeczne jego poczucie w konkretnym rejonie. To mieszkańcy wiedzą, czy żyje im się bezpiecznie, czy wieczorem bez strachu mogą poruszać się po dzielnicy a jeżeli ktoś ich okradnie to policja zrobi wszystko co do nich należy.
Na finiszu zostaje Pan Komendantem Powiatowym Policji. Jak to jest być szefem takiej jednostki?
To najwyższa nobilitacja i spełnienie kariery zawodowe dla policjanta. Przejście całej drogi od patrolowca do kierownika samodzielnej jednostki, od podoficera do oficera starszego. Tak stało się w 2010 roku. Zostałem Komendantem Powiatowym Policji w Będzinie. Kierowałem kilkusetosobową jednostką. To wielka satysfakcja, gdy mogłem kierować wspaniałym zespołem ludzi, których tam zastałem. Starałem się wykorzystać swoje doświadczenie w poprawie funkcjonowania tej jednostki. Bardzo ceniłem sobie współpracę z lokalnym samorządem i instytucjami współpracującymi z policją.
Jak z perspektywy czasu ocenia Pan ten rozdział życia?
Powiem krótko oddałem dla tej służby wszystko co najcenniejsze. Zdrowie, lata młodości, czas odebrany rodzinie, większość świąt spędzonych na służbie. Gdy powinienem być przy dzieciach, uczestniczyć w ich życiu i rozwoju, dzielić z nimi troski, oddawałem się służbie. Jednak w każdej możliwej chwili starałem się być dobrym ojcem i mężem. Żona wiele nocy przepłakała, gdyż nie wiedziała co się ze mną dzieje. Bo nie zawsze mogłem jej o wszystkim powiedzieć. Strasznie przeżywała, każdy dzień moich zabezpieczeń meczy piłkarskich, szczególnie o podwyższonym ryzyku a zwłaszcza jak wracałem ze służby poobijany czy ranny. Przychodzi taki moment w którym człowiek decyduje się na przejście na emeryturę.
Jak to jest odejść z „firmy”, czy zawarte w trakcie służby przyjaźnie przetrwały do dziś?
Trudny to moment, ale nieuchronny. W lutym 2012 roku odchodzę na emeryturę. Ostatnie lata służby, to coraz większe kłopoty zdrowotne. To wynik tych prawie 30 lat pracy. Zresztą tak też orzekła komisja lekarska przyznając mi III grupę inwalidzką w związku z powstaniem schorzeń w wyniku służby. Kolejna komisja orzekania o niepełnosprawności kwalifikuje mnie jako osobę niepełnosprawną. Myślę sobie, że najbliższy czas pozwoli mi nadrobić zaległości wobec rodziny oddać wnukom, to, czego nie mogłem dać dzieciom. A co do przyjaźni. Tak przetrwały i trwają nadal. Regularnie spotykamy się, wspieramy i w trudnych chwilach pomagamy sobie wzajemnie. Lecz najgorsze przychodzi 17 sierpnia tego roku. Tego dnia otrzymałem Decyzję Zakładu Emerytalno-rentowego MSWiA obniżającą mi emeryturę do poziomu 1299,10 zł. To efekt ustawy „dezubekizacyjnej” zafundowanej przez obecną władzę policjantom. Zostałem zakwalifikowany do grona funkcjonariuszy pełniących służbę na rzecz państwa totalitarnego. A wymiar jej to 9 miesięcy służby, o których powiedziałem na wstępie naszej rozmowy patrolując rejon konsulatu Czechosłowacji w Katowicach. Bez winy zastosowano karę. Tak obecnie wygląda sprawiedliwość za całą prawie 30 letnią służbę „ku chwale ojczyzny”.
Będzie Pan walczył z innymi funkcjonariuszami o sprawiedliwość?
Oczywiście, bo moje życie to ciągła walka ze złem. Nie mogę się pogodzić z tym, że ta ustawa traktuje mnie gorzej niż przestępcę, a dziesiątki ich zatrzymałem. Bo przecież okres służby w PRL-u przelicza za każdy rok po 0%. A w przypadku przestępcy opuszczającego zakład karny po wyroku przelicza się po 0,7%. I pomimo służby po 1990 roku, te lata też są ograniczone górnym pułapem. Bo emerytura policyjna nie może być wyższa, niż średnia ZUS-owska. Cała ta ustawa jest niekonstytucyjna. Dlatego na tą chwilę jedynie pozostaje droga sądowa. Z pewnością długa, bo prawdopodobnie może skończyć się przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.
Dziękuję za rozmowę