Patryk Vega „ZŁE PSY. W IMIĘ ZASAD”

Patryk Vega "Złe psy. W imię zasad"

Z rozpracowywaniem środowiska policyjnego jest jak z niekończącą się historią. Formacja arcyciekawa, wręcz barwna. Z jednej strony mamy zakrojone na niewielką skalę działania marketingowe, mające na celu uzasadnić istotną rolę funkcjonariuszy, z drugiej co rusz wyciekają kompromitujące ich nagrania.

Nie wiadomo, co lepsze, co gorsze, bowiem większość z nas chce być doceniana, a z drugiej strony nie marzy nam się rola czarnego bohatera filmiku zamieszczonego na kanale youtube. No cóż, taką cenę płaci się za bycie funkcjonariuszem i złożoną na kolanie przysięgę. W czasach, gdy mój dziadek służył w milicji, nikt jeszcze nie śnił o fali hejtu, stygmatyzacji mundurowych. O tym, co się działo na łódzkich osiedlach, wiedzą tylko najbliżsi i niech to pozostanie tajemnicą.

Dziś sprawa wygląda zupełnie inaczej. Do służby garną się nie tylko miłośnicy seriali W-11, „Policjantów i policjantek”, „Stołecznej drogówki”. O przyjęcie w szeregi walczą ludzie, którzy nie mają innego pomysłu na życie. Szkoda. Bo gdybyśmy mieli samych prawdziwych gliniarzy z krwi i kości, z charakterem i kręgosłupem moralnym, którego żadna władza polityczna nie przetrąci to byłoby wspaniale. Ale byłoby też nudno i nasze rozważania o mundurowych nie miałyby większego sensu. A skoro jest inaczej, to zapraszam w świat „Złych psów” autorstwa Patryka Vegi.

Jeśli zastanawiacie się, kim jest mężczyzna z okładki, to od razu Wam odpowiadam, to nie jest model z kolorowego pisma w stylu Vogue. To Sławek Opala, jeden z najlepszych w historii gliniarzy, doskonały operacyjniak, człowiek legenda. Na jego temat powstało już wiele artykułów, zatem nie będę w tym momencie oddawać miejsca jego biografii. Był świetnym „psem” – możecie przyjąć na słowo – miał naprawdę dużą wykrywalność. Zaangażowany w policyjną robotę do granic wytrzymałości, które jednak przekroczył. Jak każdy wyjątkowy bohater narodowy, miał też w swoim życiu wątek tragiczny. Dla niewtajemniczonych mogę szepnąć tylko, że w wyniku szamotaniny ze swoją kobietą postrzelił ją ze służbowej broni, wylądował na dołku, stracił pracę. Tak się zaczął początek jego końca. Oglądaliście „Pitbulla”? Jeśli tak, to pewnie skojarzycie, że Sławek był mieszanką problemów, z którymi na planie borykali się aktorzy (jak chociażby Metyl, Despero) – suma chodzących nieszczęść. Spójrzmy obiektywniej – co może być trudne – co jest ważniejsze dla dobra społeczeństwa: gliniarz z problemami, ale skuteczny w rozpracowywaniu zabójstw, czy też porządny (czyt. z mniejszym bagażem problemów niż Sławek), ale o znikomej skuteczności? Pytania o rolę, zadania, pożądane cechy policjanta odkładam na osobny artykuł. Tymczasem…

Poznajemy „Złe psy”, przekraczając bramy do mrocznego świata. Skąd to wiem? Byłam i widziałam. Na początku dowiemy się, czy policjanci mają opory przed stosowaniem przemocy. A jeśli już kogoś niechcący zabiją to jak się z tego wykręcą? Czy i jak można upozorować czynną napaść na funkcjonariusza? Wszystkie chwyty dozwolone. Okazuje się, że powodów do bicia (bez pozostawiania śladów) może być wiele, wśród nich nie tylko doprowadzenie delikwenta do przyznania się do winy (gorzej, gdy pod wpływem takiej metody przesłuchiwania do winy przyznają się ludzie niewinni). Czasem to po prostu chęć bycia wyrocznią, wymierzenia kary, bo może wtedy bandzior się zresocjalizuje. Bywa, że bicie ludzi na dołku daje powód do dumy i osobistej satysfakcji. Z drugiej strony czy społeczeństwo – czyli my – oczekujemy, że gliniarz złamie (wprost lub w przenośni) każdego twardziela w imię wymierzenia sprawiedliwej kary? Policjanci opowiadają, dlaczego weekend jest dobrym czasem na bolesne przesłuchanie i jakie metody stosują, by wprowadzić zamęt w zeznania osoby przez nich pokrzywdzonej. Z opisu wyłania się również świadoma w tym zakresie „ustawka” ze światkiem (nie ze świadkiem!) prokuratorskim i sędziowskim. Typowa „ręka rękę myje”.

Oczywiście grubszych ryb się nie bije, z niektórymi łobuzami to warto się zaprzyjaźnić, a nawet herbatkę na komendzie zaparzyć. Jak w każdej służbie, w policji trwa gra polegająca na statystyce. Każdy chce się wykazać, a długotrwały proces rozpracowywania grup przestępczych nie zawsze się kalkuluje. Policjanci opowiadają jak to jest z podrzucaniem narkotyków, tym samym tuszowaniem brakiem umiejętności, wiedzy, doświadczenia w zatrzymywaniu za faktycznie popełnione przestępstwa. Na dalszych kartach książki odkrywamy prawdziwe intencje niektórych ludzi zgłaszających się do pracy w policji: chęć brania łapówek czy też dokonywania przestępstw pod legendą. Temat tabu? Może i tak. Bo w sumie kto wie, ilu jest dobrych, a ilu złych policjantów? Gdzie jest ta cienka granica, na której balansują rozpracowując dealerów, zabójców, handlarzy ludźmi, a nawet przestępców w białych kołnierzykach? Co się dzieje i kto się o tym dowiaduje, gdy przekroczą tę linię – czy sprawy są zblatowane tego samego dnia, czy też trwa walka o władzę (czyt. stołki) i BSW prowadzi dociekliwe kontrole (i kto steruje wynikiem kontroli)? Ile prawdy jest z takich filmów jak „Drogówka” czy „Pitbull”? Kto kogo bardziej potrzebuje: przestępca swojego oficera, czy też ambitny gliniarz dobrego informatora – i dlaczego ten związek jest czasem na całe życie? Tego się nie dowiemy z wieczornych wiadomości, bo tam będą nam mówić o akcjach typu „bezpieczny maluch”. Idźmy dalej, czy warto zgodnie z rotą przysięgi narażać swoje życie i za jaką cenę? W książce dowiemy się jak to było z mokotowskimi przestępcami i haraczami. Ciekawe, czy nadal trzeba płacić, jeśli tak to komu i ile no i oczywiście co się dzieje z tymi, którzy grosza nie uiszczą za ochronę?

Książka Patryka Vegi jest jak wir: wciąga, zabiera w ciemne miejsce i wypuszcza na powierzchnię z nieco zmienioną percepcją. Warto poświęcić jej więcej uwagi, by sprawy na co dzień tuszowane miały szanse ujrzeć światło dzienne. Idąc tym tropem, w osobnych artykułach będę poruszała dalsze wątki policyjne „Złych psów”. Zachęcam tym samym do dzielenia się własnymi przemyśleniami, a może doświadczeniami życiowymi na linii Obywatel – Policjant.

Facebook