Słyszałem jak wypływa krew

Peter Kürten, fot. Jarosław Molenda, archiwum własne

Z jednej strony był geniuszem zbrodni, z drugiej strony za przeciwnika miał fatalnie zorganizowaną policję, kadry na niskim poziomie – weźmy jednak pod uwagę, jakie to były czasy – kryminalistyka dopiero się rodziła. Jednak niezależnie od tego, partactwo organów ścigania jest na pierwszym miejscu – za każdym razem, gdy znajdował się w orbicie zainteresowania śledczych, wystarczyło sprawdzić jego kartotekę. Każdemu rasowemu „psu” na jej widok rozdzwoniłby się dzwonek alarmowy. A większości policjantów nawet tego nie chciało się zrobić.

Z Jarosławem Molendą, dziennikarzem, publicystą, tropicielem tajemnic, autorem książki „Krwawy Peter” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Józef Cyppek, Tadeusz Ołdak, Charles Sobhraj, a teraz Peter Kürten. Konsekwentnie, by nie powiedzieć uparcie, podążasz szlakiem najokrutniejszych zbrodniarzy. Co przechyliło szalę w stronę Wampira z Düsseldorfu, dlaczego to właśnie o nim jest Twoja najnowsza książka?

Z desperacji [śmiech]. Już wyjaśniam. Siadłem do tematu ponad rok temu, gdy czekałem na otwarcie czytelni IPN, która została zamknięta ze względu na covid. W planach miałem „Wampira z Warszawy”, ale bez akt byłem w kropce. I co gorsza nie było wiadomo, kiedy IPN otworzy swoje podwoje dla ludzi z zewnątrz. A plan wydawniczy zobowiązuje. Niejako więc jako opcją rezerwową został Wampir z Düsseldorfu. Zdążyłem napisać trzy czwarte książki, gdy uzyskałem wgląd w akta Tadeusza Ołdaka. Potem był wyścig z czasem, zarywane nocki, ale zdążyłem. Następnie zająłem się procesem poszlakowym profesora Tarwida, bo czułem, że dwóch takich psychopatów, jednego po drugim, już nie zdzierżę. Musiałem odpocząć psychicznie przy lżejszym temacie.

Co Twoim zdaniem miało największy wpływ na życiorys przestępczy Kürtena? Co sprawiło, że stał się sadystą, psychopatą, mordercą?

Hm, ja nie jestem specjalistą. Chyba trzeba mieć w genach ten pierwiastek okrucieństwa, który w niektórych przypadkach odzywa się, gdy padnie na podatny grunt w sprzyjających okolicznościach, a tymi są najczęściej dorastanie w patologicznej rodzinie, doświadczanie przemocy w dzieciństwie lub jakaś inna trauma z tego okresu….

Był nekrofilem czy hematofilem, a może łączył w sobie te dwie filie?

Och, on był „multifilem”. Właśnie dlatego mnie zafascynował, bo jego dzieje to „klasyka gatunku”. Gdybym miał wytypować jednego jedynego „wzorcowego seryjnego” – to byłby właśnie on. Gdyby stworzyć jakąś dziesięciopunktową listę charakterystycznych cech psychopaty i seryjnego zabójcy, on uzyskałby punktów jedenaście….

Która z ofiar Petera mogła według Ciebie położyć kres polowaniom Wampira z Düsseldorfu?

Już nawet ci pierwsi chłopcy, nieznani z nazwiska, jego rówieśnicy, których utopił podczas spływu. Ale zapobieżenie późniejszej eskalacji przemocy udałoby się tylko w idealnym społeczeństwie, przy troskliwej rodzinie, a nie przy ogólnie panującej nędzy, bezrobociu, szwendających się samopas dzieciakach, bo rodzice nie mieli dla nich czasu, bez dozoru nauczycieli. W innych okolicznościach może ktoś by dostrzegł, że chłopiec przejawia niebezpieczne ciągoty, a może nawet w ogóle by się nie wykształciły?

Dlaczego nie wszystkie ofiary zdecydowały się powiadomić służby o tym, co je spotkało ze strony Petera?

Swoisty stygmatyzm, na który i w XXI wieku narażone są ofiary gwałtu. To także nasza wina, że tego rodzaju przestępstwa często uchodzą sprawcom płazem. Do tego dochodzi strach przed zemstą, a także podejście policji na przykład do przypadku napaści na prostytutki. Jest wiele czynników, które sprawia, że jedna ofiara chce sprawiedliwości, inna woli zapomnieć jak najszybciej.

Każda ze zbrodni opisanych w książce „Krwawy Peter” wzbudza ogromne emocje. Są wśród nich takie zdarzenia, które wydają się być aż niewiarygodne, mówiąc kolokwialnie, przechodzą ludzkie pojęcie. Mam na myśli zabójstwa dzieci, a już w szczególności zabójstwo Christine Klein. Jakie odczucia, przemyślenia towarzyszyły Ci podczas opisywania ostatnich chwil ich życia?

Takie sprawy zawsze odbijają się na psychice. Szczerze mówiąc wolałbym nie wracać do tego okresu, zwłaszcza że przede mną kolejne potwory w ludzkiej skórze i szykuje się „powtórka z rozrywki”, więc… kolejne pytanie poproszę.

Ukazujesz Petera Kürtena jako człowieka o wielu obliczach, twarzach i maskach. Czy właśnie dzięki umiejętnościom wpasowywania się w trudne sytuacje, kreowania pewnych zachowań, tak długo pozostawał poza kręgiem podejrzanych?

Z pewnością mu to pomogło. Nikt nie podejrzewał elegancko ubranego pana, prawdziwego (do pewnego momentu) dżentelmena. Sprzyjało mu szczęście, któremu jednak pomagał, zmieniał narzędzia zbrodni, jego ofiarą mógł się stać każdy, dziecko, kobieta, mężczyzna. Choć miał ulubiony rewir łowiecki, ale był na tyle rozległy, że to też było jego atutem, podobnie jak zimna krew.

Z jednej strony: kameleon, psychopata, sadysta, doskonale zorganizowany łowca. Z drugiej strony widzimy: słabości systemu, reorganizację policji, niedostatecznie przygotowanych na takiego przeciwnika śledczych, problemy z komunikacją i przepływem informacji, kompletny chaos. Które z czynników mogły mieć przeważający wpływ na rozwój czy wręcz doskonalenie technik kolejnych ataków? Czy Peter był przestępcą uczącym się na błędach swoich i innych?

Tak, wyciągał wnioski z nieudanych napadów. Z jednej strony był geniuszem zbrodni, z drugiej strony za przeciwnika miał fatalnie zorganizowaną policję, kadry na niskim poziomie – weźmy jednak pod uwagę, jakie to były czasy – kryminalistyka dopiero się rodziła. Jednak niezależnie od tego, partactwo organów ścigania jest na pierwszym miejscu – za każdym razem, gdy znajdował się w orbicie zainteresowania śledczych, wystarczyło sprawdzić jego kartotekę. Każdemu rasowemu „psu” na jej widok rozdzwoniłby się dzwonek alarmowy. A większości policjantów nawet tego nie chciało się zrobić.

fot. Jarosław Molenda, archiwum własne

Gdy czytam o żonatych seryjnych mordercach, niemal zawsze zapala mi się czerwone światełko – co widziały lub o czym wiedziały ich małżonki? Ślady krwi na ubraniach, wychodzenie o nietypowych porach (głównie nocą), pokrętne wytłumaczenia, oszustwa, pojawiające się w domu nowe fanty, ubrania kobiece, torebki, biżuteria, zegarki. Można odnieść wrażenie, że albo nie chciały dopuścić do siebie myśli o tym, że mieszkają pod jednym dachem z mordercą, albo nie chciały z jakiś powodów ingerować w morderczą passę swoich wybranków. Jak sądzisz, czy możliwe jest życie z mordercą bez posiadania wiedzy o jego przestępczych dokonaniach?

Wydaje mi się, że prędzej czy później partnerka powinna coś dostrzec. Ale istnieją też ludzie z darem manipulowania, z mocą sugestii, którym udaje się ukryć swoją prawdziwą naturę. To także zależy od osobowości partnerki. Czytałem o seryjnych, których pierwsze partnerki, żony, odchodziły, a oni znajdowali kolejną ofiarę, którą potrafili omotać. Różnie z tym bywa.

Poznając historię Kürtena trudno przejść obojętnie obok informacji o jego dzieciństwie. Czy zdarza Ci się odczuwać ambiwalentne uczucia względem przestępców, którzy sami byli ofiarami? Czy jest gdzieś miejsce na żal, współczucie dla małego Petera?

Zawsze odczuwam żal, bo rzadko kiedy ktoś rodzi się z natury zły. Miłość, odpowiednie środowisko mogłoby trudne dziecko ukształtować inaczej. To oczywiście nie usprawiedliwia późniejszych zbrodni, ale to bardzo smutne, że życie takich dzieciaków nie potoczyło się inaczej, że mieli mniej szczęścia niż inni, że nie byli kochani.

Dużo pytań krąży wokół mrocznego bohatera Twojej najnowszej książki. Chciałabym teraz dowiedzieć się czegoś więcej o Tobie, w kontekście poruszanych przez Ciebie zagadnień. Pierwsze pytanie, które przychodzi mi na myśl to: dlaczego nie zostałeś śledczym? Policjantem, prokuratorem?

Bo do policji nie chcieli mnie przyjąć. I od razu uprzedzę pytanie – nie ze względu na kartotekę albo zawalone testy psychologiczne [śmiech]. A o prawie rzeczywiście myślałem, ale się wystraszyłem. Studiowałem w innych czasach. W latach osiemdziesiątych obowiązywała reguła, że gdy chłopak nie dostał się na studia, najczęściej od razu dostawał „bilet” do wojska. Nie to, co teraz. Na pierwszym roku też był duży odsiew, wiedziałem, że gdy trafię do armii na dwa, a nawet trzy lata – mieszkałem wtedy nad morzem – to będzie to koniec marzeń o studiach. Wybrałem więc kierunek, gdzie łatwiej było się dostać. Proza życia.

Sprawy o których piszesz w zdecydowanej większości dotyczą czasów minionych, przestępstw, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Czy nie korci Cię, aby napisać książkę o współczesnych zbrodniach, niewyjaśnionych sprawach kryminalnych, niewykrytych sprawcach?

Cały czas, ale odbijam się od ściany w kwestii dostępu do akt. Nawet jeśli już uzyskam wgląd, to mam zakaz kopiowania. Mogę tylko notować lub wybrać pewne dokumenty i ponownie zwrócić się do sądu z prośbą o wykonanie kopii – ale nie całości akt. Co mi po kilkudziesięciu stronach, gdy akta sprawy liczą 10 albo 15 tomów? Nie stać mnie na to, by przyjechać na miesiąc do Poznania na przykład i codziennie chodzić do czytelni. A współczesne sprawy to kilkaset tomów! Tak jak choćby w przypadku „kuśnierza” z Krakowa. Pewne rzeczy są dla mnie nie do przeskoczenia. Dlatego wolę te dawne sprawy, które można znaleźć w IPN albo w Archiwum Państwowym, gdzie obowiązują mniejsze restrykcje

Twoim zdaniem, ktoś taki jak Peter Kürten, a może jego naśladowca żyje dziś w naszym kraju i dokonuje równie makabrycznych zbrodni? Faktycznie piromani i mordercy wracają na miejsca popełnionych przez nich przestępstw?

Zacznę od końca – tak istnieją sprawcy, których elementem modus operandi jest powrót na miejsce przestępstwa. Czy aktualnie ktoś taki jak Peter Kürten działa w Polsce? Chyba nie, bo taką liczbę gwałtów i morderstw raczej nie dałoby się ukryć. Ale mieliśmy w Polsce międzywojennej pewną parkę, która zamordowała kilkudziesięciu ludzi, a mało kto zna tę historię.

Zaangażowanie społeczeństwa. Czy śledczy powinni informować o szczegółach dotyczących ujawnionych zmasakrowanych zwłok ludzkich, czy też takie sprawy nie powinny wypływać na zewnątrz? Jakie mogą być skutki tego typu komunikatów zamieszczonych w środkach masowego przekazu?

To decyzja prowadzących śledztwo. Sami muszą ocenić, czy ujawnienie pewnych informacji przyniesie pożytek czy zaszkodzi śledztwu. Trzeba mieć też na względzie dobro ofiar i ich rodzin. To nie takie proste. W przypadku ujawnienia pewnych szczegółów mogą pojawić się naśladowcy, dlatego nawet jeśli policja czy prokuratura ujawnia pewne detale, tak to robi, by móc później wykluczyć tych, którzy się podszywają pod prawdziwych zbrodniarzy. Wiesz, to pytanie można rozszerzyć o nas, dziennikarzy i pisarzy: czy powinniśmy ujawniać wszystko, czego dowiedzieliśmy się z akt? Znowu to taka kwestia, na którą nie ma prostej odpowiedzi.

Wiem, że jesteś niezwykle pracowitym pisarzem. Jakie tytuły wyjdą jeszcze w tym roku spod Twego pióra?

Już za kilka, kilkanaście dni książka, jakiej nie miałem w dorobku – rodzaj pitavalu, którego leitmotivem jest hasło: „Polacy nie gęsi i swoich przestępców i zbrodnie światowego kalibry mają” [śmiech]. „Morderstwa znad Wisły” to publikacja właśnie o niektórych sprawach, przy których poległem. Nie miałem dość materiału, by zrobić nich całą książkę, a z drugiej strony to na tyle ciekawe przypadki, że żal nic nie napisać. Jest więc historia polskiej Przełęczy Diatłowa (albo polskiego Pikniku Pod Wiszącą Skałą), polskiego Kuby Rozpruwacza, polskiego „Milczenia owiec”. Oczywiście to nie są identyczne historie, jakieś kalki, zdarzyły się po prostu w podobnych okolicznościach, mają pewne wspólne elementy. Poza tym właśnie skończyłem kolejną książkę dla tego samego wydawnictwa REPLIKA – zdradzę tylko, że powinna być w księgarniach w styczniu. Ma roboczy tytuł „Parszywa trzynastka”. No i prawdopodobnie w trakcie Warszawskich Targów Książki, na które serdecznie zapraszam (jestem 11 września na stoisku wydawnictwa LIRA od godz. 12.30 do 13.30), zapadnie decyzja, jaką następną książkę napiszę dla Liry – mam dwa pomysły, to tylko kwestia kolejności a nie selekcji.

Dziękuję za rozmowę

Facebook