Mógł zostać najsprawiedliwszym z najsprawiedliwszych, Bogiem karzącym grzesznych przestępców. Człowiekiem, który jednym szarpnięciem batem prawniczej machiny zniweczyłby plany seryjnego mordercy. Mógł być wielki a stał się trędowatym, wygiętym w paragraf prokuratorkiem. Dostał szansę, jedną na milion, sprawę, której kryptonim z powodzeniem mógłby nosić nazwę „penis”, ale w odbiciu jego rozgoryczenia z pewnością mówiłby „kutas”. I nie byłoby w tym nic nadzwyczaj gorszącego, a nawet niesmacznego, gdyby nie fakt, że sprawca makabrycznych zbrodni wciąż pozostawał nieuchwytny.
Najnowsza powieść Mathiasza nasycona jest barwami grozy, wręcz zanurzona w misie krwawej, lepkiej i gęstej substancji. Tytułowy „Szlam” to w istocie błoto, muł, brud bezwstydnie płynące ulicami miasta. Mknący odór docierający do zmęczonych życiem nozdrzy. Poniekąd duszący, odpychający smród taniego alkoholu, wypalonych papierosów i spoconych facetów. Coś, co z powodzeniem może człowiekowi odebrać apetyt na godzinę albo i dziesięć. Niezwykle intrygująca fabuła z niebanalnymi bohaterami wystawionymi na najcięższe próby losu. A ten, jak wiemy, potrafi zgotować ludziom piekło. Czy w lubelskim piekle odnajdzie się trędowaty Szmyt? Czy zdoła zapanować nad własnymi koszmarami, by w sposób odpowiedzialny twardą ręką poprowadzić tak skomplikowane śledztwo?
„Szlam” zaskakuje, zbija z tropu – i oto właśnie chodzi w tej zabójczej ciuciubabce. Czytelnik doznaje razów, podobnie jak kolejne ofiary wpadające w ręce psychopatycznego seryjnego mordercy. Co łączy tych wszystkich nieszczęśników, dlaczego to właśnie oni zostali w sposób nad wyraz okrutny pozbawieni życia? Co wiadomo o modus operandi sprawcy? Dlaczego do licha w tej powieści każdy mógłby być „Chujową Rzeźniczką”? Jedna wielka niewiadoma. Wydaje się, że autor świetnie się bawił wypuszczając prokuratora na ulice mrocznego Lublina. Zupełnie tak, jakby dał mu kopniaka na szczęście, a ten w podzięce wykonałby tak modny ostatnimi czasy gest polegający na pokazaniu środkowego palca.
„Jego przekleństwom towarzyszyły stłumione chichoty z kąta i brzęk odsuwanych od siebie z obrzydzeniem talerzy.”
Palce, członki, corpus delicti. Będzie czego szukać, makabryczna zabawa w berka ciągnąć się będzie w nieskończoność. Na jaw wyjdą sprawy, które niczym brud narodu oblepią parujące gorącem miejskie chodniki. Zakołysze się ziemia szczurów wspinających się po szczeblach kariery, zawiruje świat zboczeńców i degeneratów. Czy ostatecznie dobro zwycięży zło, czy też zostanie przez niego sromotnie pokonane? Ile czasu zajmie Szmytowi walka z patologią, która w najlepsze rozgościła się w zaułkach ślepych ulic i opustoszałych podwórzach kamienic? W „Szlamie” nic nie jest banalne i oczywiste. Autor z finezją wpędza Czytelnika w sieć labiryntów skomplikowanej psychiki ludzkiej. Skazuje na klęskę domysłów, gdzie bujna fantazja może połechtać geny niejednego śledczego. To właśnie on pokazuje choroby trawiące ledwo zipiącą, słabo naoliwioną machinę jaką jest system wymiaru niesprawiedliwości.
Lecz emocje dostarczone w „Szlamie” nie brudzą, nie niszczą. Skazują na pewien dyskomfort. Co my, dorośli uczyniliśmy, by ten świat był lepszy? Cóż żeśmy zrobili, by było ładniej, czyściej, piękniej? Kiedy staliśmy się biernymi sprawcami przemocy wobec innych? Gdzie leży niewidoczna gołym okiem granica bezpieczeństwa po przekroczeniu której witamy się w niedźwiedzim uścisku z samym diabłem?
„Kusiło ją, żeby go wyciągnąć i walnąć na odlew. Niech się skończy wreszcie to ciągłe pierdolenie.”
„Szlam” mógłby trafić na półki prokuratur, jeśli tylko zdegradowany Szmyt by się o to postarał. „Szlam” mógłby być lekturą obowiązkową dla młodych adeptów szkół policyjnych, jeśli tylko władze i Kościół uznałyby, że powieść nie siałaby zgorszenia wśród wrażliwych funkcjonariuszy. Gdyby wszystko było takie łatwe jak raz…dwa…trzy… z pewnością ciuciubabka z „Chujową Rzeźniczką” nie doprowadziłaby do masakry o której póki co polskie media milczą. I to jest najbardziej zadziwiające, zwłaszcza, że fragmenty ciał ofiar w sposób wybitnie perwersyjny zdobiły wciąż tłumnie odwiedzane domy Boże.
„Szlam” w sposób jaskrawy ukazuje koszmarne oblicze Hejternetu, gdzie pod pozorem anonimowości rozgrywają się ludzkie dramaty. Gdzie „truskaweczki” gwałcone są przez obleśnych, napalonych dziadów. Tymczasem, w pokoju za ścianą siedzą rodzice, niewystarczająco świadomi, nieobecni, choć kochający. A może totalnie zagubieni? Chciałoby się napisać coś więcej, pobyć jeszcze tydzień, miesiąc, rok w świecie autora. W świecie, w którym lęk i poczucie bycia straceńcem przeplatają się z ogromną determinacją do bycia lepszym. Jestem pod ogromnym wrażeniem wrażliwości i talentu Andrzeja Mathiasza, z wielkim wyczekiwaniem śledzić będę dalsze jego losy jak i prokuratora Szmyta.
Autor: Andrzej Mathiasz
Tytuł: Szlam
Wydawca: Replika
Rok wydania: 2020
ISBN: 978-83-66481-21-3
Liczba stron: 415