Praca w Służbie Więziennej nie należy do łatwych, do tego dochodzi często brak uznania społecznego dla zawodu funkcjonariusza. Generalnie każda praca, jak ja to określam na ”żywym organizmie”, czyli praca z człowiekiem, nie należy do łatwych, a tym bardziej z człowiekiem zamkniętym za więziennym murem, człowiekiem którego dotychczasowe życie przebiegało w środowisku patologicznym, często wykluczonym i zdeprecjonowanym. I właśnie taka praca uczy pokory, pomaga zrozumieć innego człowieka, spojrzeć na świat z jego punktu widzenia, dostrzec jego potrzeby, oddać mu szacunek.
Z panią pułkownik Danutą Augustyniak, byłą wicedyrektorką jednego z największych więzień w Polsce a nawet w Europie, autorką książki „30 lat za kratami” – rozmawia Anna Ruszczyk.
Układam pytania na świeżo, tuż po zakończonej lekturze Pani książki „30 lat za kratami”. Tak myślę, że to kawał życia spędzony w więzieniach. W miejscach zdawałoby się ponurych, mrocznych, nieludzkich. Czy tak właśnie tam jest, za murami, zasiekami i kratami?
Już samo wejście do więzienia dla przeciętnego człowieka bezspornie budzi uczucie niepewności. Każda osoba wchodząca do zakładu karnego, niezależnie czy jest to osoba odwiedzająca, adwokat czy też wykonawca zleconych prac remontowych, jest wylegitymowana, poddana kontroli, pozbawiona wszelkich urządzeń elektronicznych zapewniających łączność ze światem zewnętrznym. Taka osoba nie porusza się po jednostce sama, zawsze towarzyszy jej funkcjonariusz. Do tego dochodzi obraz krat, concertiny wieńczącej więzienne mury, czy tez umundurowanych funkcjonariuszy. Taki obraz już budzi w człowieku poczucie niepokoju, rygoru i obcości. Natomiast nie zgadzam się z opisem, że jest to miejsce mroczne, ponure a już na pewno nie nieludzkie. Służba Więzienna na przełomie lat zrobiła w tej kwestii milowy krok. Począwszy już od poczekalni dla osób odwiedzających, w których obskurne, obdrapane ściany z lat osiemdziesiątych nabrały barw. Znalazły się w nich książeczki, zabawki, misie i samochodziki. Właśnie po to, aby dziecko czekające na odwiedziny tatusia czy mamusi nie oczekiwało w lęku. Teren jednostki nie ma nic wspólnego z betonowym placem. Wręcz odwrotnie, na terenie jest dużo zieleni, kwiatów, trawników. No i najważniejsze. Dzisiaj podstawową zasadą funkcjonowania więzienia jest humanitarne traktowanie człowieka. Pewnie, że jak w każdym zawodzie zdążają się funkcjonariusze, którzy łamią te zasady, ale to jest zawsze traktowane nagannie.
Co stanowiło główną inspirację do napisania osobistej i dość odważnej opowieści o obliczach polskiego więziennictwa?
Takim motorem napędzającym mnie do napisania książki zawsze były moje dzieci. Niejednokrotnie były one świadkami krytyki jaką wyrażałam w kierunku filmów, książek, relacji, czy też doniesień prasowych o przemocy, złym traktowaniu, takim nieludzkim obliczu służby. W takich sytuacjach zawsze komentowały to zdaniem „mama, bo powinnaś opisać jak jest naprawdę”. Poza tym na przy okazji różnych spotkań towarzyskich zawsze znalazł się ktoś, kto wywoływał takie „opowieści więzienne”. Ludzie są ciekawi świata zza więziennych murów. Często wówczas padało to magiczne zdanie „opisz to”. Broniłam się dzielnie, aż do momentu gdy po pewnym wywiadzie udzielonym Kasi Zacharskiej w Radio Nowy Świat skontaktowały się ze mną dziewczyny z redakcji Feeria i zaproponowały współpracę. No i z takim podwójnym atakiem już sobie nie poradziłam. Pomyślałam, że może jednak warto pokazać, że za murami więziennymi są ludzie. I dotyczy to zarówno funkcjonariuszy jak i osadzonych.
Z jakimi stereotypami i mitami związanymi ze służbą więzienną i z samymi więzieniami warto rozprawić się raz na zawsze? Które z nieprawd krążących w przestrzeni publicznej mogą być szkodliwe dla osadzonych, funkcjonariuszy, a nawet społeczeństwa?
Społeczeństwo ocenia świat zza murów bardzo krytycznie. Chciało by się nawet powiedzieć zero-jedynkowo, czyli albo to są źli, wulgarni i chamscy klawisze i biedni pozbawieni praw osadzeni. Albo odwrotnie, biedni funkcjonariusze, którzy muszą usługiwać osadzonym oraz brutalni, patologiczni i zdemoralizowani bandyci, w języku więziennym niezależnie od dokonanego przestępstwa, nazywani złodziejami. A tak naprawdę ten świat wygląda inaczej. Takie stereotypowe kategoryzowanie ludzi, zarówno funkcjonariuszy jak i osadzonych nie pomaga nikomu. To naznaczanie, szufladkowanie ludzi, niesie ze sobą tylko złe emocje. Te nawet jeśli nie wypowiedziane, to na pewno pomyślane zdania: „karany, to nie przyjmę go do pracy”, „synu, ojciec twojego kolegi siedział w więzieniu, więc lepiej znajdź sobie innego kolegę”, „sąsiad wyszedł z więzienia, to trzeba uważać na dom”, powodują, że taki człowiek nie ma szans na odbicie się od dna. No bo jak taki osadzony po wyjściu na wolność ma się odnaleźć w tej rzeczywistości, w świecie, który go z założenia skreśla. I druga strona: funkcjonariusz. Jakim prawem ktoś nazywa mnie gadem, klawiszem, często dodając jeszcze do tych określeń obraźliwe epitety? Co wie o mojej pracy? Dlaczego ludzie nie potrafią oddzielić fabularnych, krwawych i brutalnych filmów od rzeczywistości? Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku i już dawno minęły w Polsce czasy zakuwania więźniów w dyby i wysyłania do kamieniołomów. Oczywiście, że są też tacy, którzy właśnie tak uważają, którzy twierdzą, że właśnie takie powinny być kary. Ci zwykle zmieniają zdanie, gdy spotyka to kogoś z ich bliskich czy znajomych, no, ale wtedy się mówi, że jemu się przydarzyło.
Jestem ciekawa co Pani sądzi o komentarzach internautów skierowanych pod adresem zabójców, gwałcicieli. O ludziach, którzy życzą sprawcom przestępstw cierpienia, a nawet śmierci z rąk współosadzonych?
Ludzie lubią komentować, hejtować, krytykować i oceniać innych, zwłaszcza gdy mogą robić to anonimowo. Jak już wcześniej powiedziałam, dopóki nie dotknie ich to bardziej osobiście. Żeby było jasne, absolutnie nie popieram przemocy, a tym bardziej wymierzonej przeciwko dzieciom. Ale pytam: po co ten hejt, co nam to da? Kim jesteśmy? Kim się stajemy życząc nawet najgorszym przestępcom śmierci? Czy mówiąc „ja obciąłbym mu łeb”, obciąłbyś?, zrobiłbyś to? Na czym więc polegałaby różnica pomiędzy nim a tobą? Czym różniłbyś się od tego przestępcy? Łatwo mówić „powinni go powiesić”. A ty powiesiłbyś? Potrafiłbyś? Czy mamy żyć według prawa talionu „oko za oko, ząb za ząb”? Pracowałam z różnymi osadzonymi, również z poważnymi przestępcami, gwałcicielami, cynglami mafii, mordercami i musiałam przerobić w sobie ocenę tych ludzi, wejść na poziom myślenia, że ci ludzie zostali już osądzeni, że nie mnie ich oceniać i osądzać. Oni już zostali ukarani, zrobił to sąd. Jego karą jest pobyt w więzieniu. I tutaj pytanie do tych wszystkich uważających, że w więzieniu powinna go spotkać kara, pytam: jaka kara? Czy funkcjonariusze Służby Więziennej powinni takiego przestępcę ciągać za nogi po ziemi, a może wbijać gwoździe w kolano?
Książka „30 lat za kratami” nie jest, wbrew pozorom, lekturą ciężką, przygnębiającą, wywołującą strach czy lęk. Czy to oznacza, że za kratami nie ma brutalności, patologii bądź niehumanitarnego tratowania osadzonych?
Użyła Pani zwrotu „wbrew pozorom”, tak więc jakby potwierdza Pani, że już sam tytuł książki, czy też świadomość, że jest to „książka zza krat” wywołuje w czytelniku (również w pani) obraz brutalnego więziennego świata – w którym panuje przygnębienie, mroczność, przemoc, coś, czego należy się bać. Na szczęście dzisiaj to już mity. Książka „30 lat za kratami” to prawdziwe historie wyjęte z mojego życia, a zapewniam, że moje życie nie było przygnębiające, ciężkie, wypełnione lękiem. Owszem, w służbie spotykałam się z różnymi sytuacjami. Każdy dzień w służbie jest inny, nieprzewidywalny. Czasami trzeba było zareagować dość kategorycznie. Przecież w więzieniu nie siedzi się za niewinność. W jednej celi przebywają osadzeni z różnych środowisk, często środowisk dotkniętych patologią, w których agresja, przemoc, narkotyki i alkohol są sposobem na życie. Ciężko zmienić ich przyzwyczajenia i przekonania. Nierzadko dochodzą do tego jeszcze rozliczenia z wolności. To powoduje wśród osadzonych konflikty, kłótnie, a nawet bójki. Trzeba zareagować. Nie zawsze wystarczy słowna interwencja, czasami trzeba użyć środków przymusu bezpośredniego. Można zastanowić się tutaj czy już samo użycie siły fizycznej, pasa obezwładniającego, zastosowania celi zabezpieczającej, czyli właśnie środków przymusu bezpośredniego, jest humanitarne? Należałoby powiedzieć, że nie, ale pamiętajmy, że użycie środków przymusu bezpośredniego jest usankcjonowane w prawie, a przede wszystkim, że nie jest celem samym w sobie. Tych środków nie stosuje się bez przyczyny, jest to narzędzie do egzekwowania prawa i zapewnienia bezpieczeństwa zarówno osadzonego jak i otoczenia, współwięźniów i funkcjonariuszy.
W jaki sposób można przeżyć karę dożywotniego pozbawienia wolności?
Kara dożywotniego pozbawienia wolności w Polsce jest karą najsurowszą, orzekaną w stosunku do najpoważniejszych przestępstw. Należy jednak pamiętać, że tak naprawdę osadzony skazany na karę dożywocia, po odbyciu 25 lat więzienia ma prawo ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Oczywiście, jeśli sędzia nie zastrzeże w wyroku, że skazany może ubiegać się o warunkowe zwolnienie po okresie dłuższym niż 25 lat. I tu właściwie kryje się odpowiedź na zadane pytanie, bo tak naprawdę to kara dożywocia jakby przestaje być dożywociem i daje szansę na wyjście z więzienia, nawet jeśli ten termin jest bardzo odległy. Jakże na miejscu będzie tutaj powiedzenie, że „nadzieja umiera ostatnia”. Nadzieja na wolność, uwarunkowana pozytywnym zachowaniem osadzonego podczas pobytu w zakładzie karnym powoduje, zmianę jego postawy. Osadzony toruje sobie drogę do wolności. Nie bez znaczenia jest tutaj pomoc psychologa. Wyrok dożywotniego pozbawienia wolności w zasadzie w każdym osadzonym wywołuje załamanie, bunt i wahania nastroju, i właśnie wtedy nieoceniona jest pomoc fachowca. Ważne jest również zagospodarowanie czasu wolnego. Więźniowie dożywotni bardzo chętnie biorą udział w różnego rodzaje programach readaptacyjnych, chętnie podejmują naukę, składają prośby o zakwalifikowanie ich do różnego rodzaju kursów, no a przede wszystkim, o skierowanie ich do pracy. Praca zabija więzienną nudę, zajmuje głowę, odrywa od myślenia o wyroku, daje pieniądze, za które osadzony może zrobić zakupy w więziennej kantynie. To dla nich ważne, bo nierzadko po wielu latach spędzonych za murami rodziny się od nich odwróciły, żony odeszły, dzieci zapomniały. Więźniowie dożywotni to dobra grupa do pracy wychowawczej w więzieniu. Dożywotniacy próbują zorganizować sobie w więzieniu dom. Nie zależy im na wszczynaniu awantur, prowokowaniu działań, które w rezultacie zakończą się dla nich niepomyślnie. Zależy im na spokojnym odbywaniu kary, w miarę możliwości stałym składzie celi, otrzymaniu zgody na telewizor w celi, PlayStation, nagrodowego dłuższego lub dodatkowego widzenia. Doskonale wiedzą, że takie ulgi otrzymuje się za zachowanie. No i oczywiście ta wizja warunkowego przedterminowego zwolnienia uwarunkowana opinią z pobytu w więzieniu.
Chciałabym się odnieść do poruszonego w publikacji wątku władczości. Kto ma w więzieniu władzę i w czym się ona przejawia?
To wbrew pozorom trudne pytanie, choć wydaje się, że odpowiedź powinna być oczywista, że tę władzę w więzieniu ma dyrektor, którego wszyscy muszą się słuchać, który wydaje polecenia. Przecież „służba na rozkazie stoi”. No, ale różnie to bywa. To tez zależy od płaszczyzny w jakiej się poruszamy. Dla osadzonego dużą władzę w takim bezpośrednim kontakcie, takim więziennym życiu, ma oddziałowy. Bo to właśnie oddziałowy tak naprawdę decyduje o codziennych sprawach osadzonego. Rządzi na oddziale. Bez niego nic się nie dzieje. To oddziałowy otwiera celę i umożliwia korzystanie z telefonu, może skrócić czas rozmowy lub nieco ją wydłużyć, a przecież każda minuta rozmowy z rodziną jest ważna. To oddziałowy może sprawić, że wydany obiad jest ciepły, czy też w nawale obowiązków zdążył wystygnąć. To oddziałowy dokonuje przeszukania celi w sposób mniej lub bardziej uciążliwy. Przyjmuje i przekazuje prośby do dyrektora, jest łącznikiem z wychowawcą, ma prawo napisać wniosek o udzielenie nagrody lub wymierzenie kary dyscyplinarnej. Ma więc w ręku władzę. W książce pisałam również o pozornej władzy dyrektora. Mówię pozornej, bo niestety na przestrzeni ostatnich lat władza dyrektora zakładu karnego została bardzo ograniczona. Decyzyjność dyrektora sprowadza się jedynie do codziennych spraw w jednostce. Polityka penitencjarna, kadrowa, jak również finansowa kształtowana jest w jednostkach nadrzędnych. To znacznie utrudnia pracę dyrektorowi, bo przecież to on odpowiada za bezpieczeństwo jednostki i tylko on powinien decydować o podejmowanych w jednostce działaniach. Scentralizowane decyzje i ustalane kierunki pracy penitencjarnej prowadzą jedynie do ogólnego zniechęcenia, wypalenia zawodowego, a w rezultacie do zwalniania się ze służby doświadczonych funkcjonariuszy.
Z jakimi wyzwaniami i problemami musi się zmierzyć kobieta, która chce związać swoje życie zawodowe ze służbą więzienną?
W dzisiejszych czasach kobieta w mundurze nie budzi już zdziwienia. Odchodzi więc przynajmniej jeden problem, problem walki o miejsce w męskim świecie. Niestety nadal pozostaje problem w powierzaniu kobietom tych najwyższych stanowisk. Jak najbardziej zastępcą, ale już dyrektorem to może jednak niech zostanie mężczyzna. Poza tym wydaje mi się, że nadal kobiety muszą udowadniać swoją wartość. Jednak w porównaniu z latami osiemdziesiątymi, w których przyjmowałam się do pracy, służba zrobiła ogromny progres. Dzisiaj mamy już mundur dostosowany do sylwetki kobiet, wydzielone szatnie, toalety, przepisy przewidujące obecność kobiet w służbie, co wcale nie było oczywiste w latach osiemdziesiątych. Problemy kobiet w służbie niestety są nadal. Wynikają często ze stereotypów. Nadal panuje, zresztą uzasadniona obawa, że kobieta zaraz zajdzie w ciążę, pójdzie na zwolnienie lekarskie, nie będzie jej przez dziewięć miesięcy ciąży, później macierzyński, wychowawczy. Jest w tym dużo prawdy. Ktoś przecież te dzieci musi rodzić. Nasuwa się jednak pytanie, czy kobieta musi przez całą ciążę przebywać na zwolnieniu lekarskim? Może nie wszystkie ciąże są zagrożone? Chociaż z drugiej strony, funkcjonariuszki pełniące służbę w bezpośrednim kontakcie z osadzonymi często narażone są na stres i pewnie stąd decyzja o zwolnieniu lekarskim. Być może tutaj brakuje kreatywności przełożonych, którzy mogliby rozważyć przeniesienie funkcjonariuszki będącej w ciąży na inne stanowisko, mniej narażone na stres, które ogranicza bezpośredni kontakt z osadzonymi i związanymi z tym zagrożeniami. Mówiąc o kobietach w służbie, nie można pominąć faktu, że łączenie ról funkcjonariuszki i matki jest bardzo wymagające. Z jednej strony wymóg dużej dyspozycyjność w służbie, a z drugiej potrzeba uczestniczenia w życiu dziecka.
Jakim przemianom ulegały więzienia w Polsce, czym się różni dzisiejsza jednostka od tej z początków lat 80’?
Zawsze podkreślam, że na przestrzeni trzech dekad jakie spędziłam w jednostkach penitencjarnych, w Służbie nastąpiła ogromna transformacja, i to w zasadzie na wszystkich płaszczyznach. O przyjęciu kobiet w szeregi służby już wspominałam, ale ogromne zmiany nastąpiły przede wszystkim w postępowaniu z osadzonymi oraz warunkach bytowych panujących w polskich więzieniach. Fala buntów i protestów jaka przeszła przez polskie więzienia w 1989 roku nie pozostała bez echa. Nastąpiła zmiana przepisów wymuszająca na funkcjonariuszach sposób traktowania osadzonych z przedmiotowego na podmiotowe, humanitarne, praworządne, uwzględniające ratyfikowane przez Polskę konwencje o ochronie praw człowieka. Zwrot: „Kowalski pozwólcie”, został zastąpiony zwrotem „panie Kowalski, niech pan pozwoli”. Ograniczono przeludnienie cel, przyjęto normę trzech metrów kwadratowych powierzchni celi na jednego osadzonego. Zlikwidowano sienniki wypełnione słomą, na których spali osadzeni. Zlikwidowano karę twardego łoża. Wprowadzono szereg ulg i przywilejów dla osadzonych, między innymi posiadania w celi rzeczy osobistych, prywatnej odzieży. Rozszerzono kontakty osadzonych z osobami z zewnątrz. W kodeksie karnym wykonawczym wprowadzono zasadę indywidualizacji w wykonywaniu kary pozbawienia wolności. Nie można również pominąć faktu wprowadzenia do polskiego systemu penitencjarnego instytucji sędziego penitencjarnego jako organu nadzoru penitencjarnego.
Które z wydarzeń służbowych były dla Pani tymi najważniejszymi, o których nigdy nie chciałaby Pani zapomnieć?
Dla mnie bardzo ważne były zawsze momenty, w których moi funkcjonariusze otwierali przede mną drzwi do swojego męskiego świata. Służba w poszczególnych jednostkach, wiązała się zawsze z potrzebą udowadniania moim podwładnym, że fakt, że jestem kobietą nie przeszkadza w byciu profesjonalnym przełożonym. Udowadnianiu, że mogę i nadaję się do zarządzania grupą mężczyzn. Było różnie. Nie wszyscy funkcjonariusze byli gotowi na przyjęcie kobiety – przełożonego. Ten moment, w którym okazywali mi aprobatę i przekonanie, że coś jednak potrafię, gdy podkreślali swoje uznanie za to, że nie zostawiam ich samych z problemem, że jestem z nimi w trudnych sytuacjach, że nie chowam głowy w piasek, że podejmuję decyzje. Ten moment zawsze był dla mnie ważny. Moment, w którym widziałam ich szacunek do mnie. Podobnie zresztą było z osadzonymi. Jeśli spotykam na ulicy byłego osadzonego, który wyglądem nie odstrasza, który uśmiecha się do mnie, pozdrawia a nierzadko zamienia kilka słów, to, to również jest potwierdzeniem, że nasza praca ma sens.
Czego nauczyła Panią służba w polskim więzieniu?
Pokory. Praca w Służbie Więziennej nie należy do łatwych, do tego dochodzi często brak uznania społecznego dla zawodu funkcjonariusza. Generalnie każda praca, jak ja to określam na ”żywym organizmie”, czyli praca z człowiekiem, nie należy do łatwych, a tym bardziej z człowiekiem zamkniętym za więziennym murem, człowiekiem którego dotychczasowe życie przebiegało w środowisku patologicznym, często wykluczonym i zdeprecjonowanym. I właśnie taka praca uczy pokory, pomaga zrozumieć innego człowieka, spojrzeć na świat z jego punktu widzenia, dostrzec jego potrzeby, oddać mu szacunek.
Mieć czy być – jaką wskazówkę dałaby Pani młodym osobom, które są na początku drogi zawodowej w więziennictwie?
W swojej książce powoływałam się na książkę Ericha Fromma „Mieć czy być?”. Ja zdecydowanie wybieram „być”. Nie chcę mieć autorytetu, chce nim być. Nie chcę go wymuszać, czy też dostać w pakiecie ze stanowiskiem, chcę zasłużyć na ten autorytet własną postawą i zachowaniem. Ja stawiałam na partnerstwo, zaufanie, szacunek, sprawiedliwość oraz konsekwencję w działaniu. I w zasadzie to jest najważniejsza wskazówka jaką mogę dać początkującym w służbie funkcjonariuszom.
Dziękuję za rozmowę