Biegli sądowi, czyli o bolączkach polskiego wymiaru sprawiedliwości

fot. A.Gawliński

Wnikliwy sąd, przy zaangażowaniu stron postępowania, jest w stanie wykryć błędy nawet w opiniach dotyczących zagadnień wysoce specjalistycznych. Zdarzają się jednak sędziowie (prokuratorzy także) ślepo ufający opiniom biegłych, a nawet ograniczający zapoznanie się z opinią do lektury samych wniosków. Naturalnie takie podejście możliwość wykrycia błędu w opinii znacząco ogranicza. Z reguły jednak błędny wyrok, a zwłaszcza błędny wyrok skazujący, zapada w wyniku całego splotu różnorodnych czynników – jak to miało miejsce choćby w sprawie Tomasza Komendy. Trudno się więc dziwić, że wyniki badań na temat związków między błędami w opiniach a błędnymi wyrokami są krańcowo rozbieżne: według jednych opinie biegłych stanowią drugą w kolejności – po błędnych zeznaniach świadków – przyczynę nieprawidłowych rozstrzygnięć sądowych, według innych błędy biegłych znajdują się na samym końcu listy przyczyn sądowych pomyłek, stanowiąc zaledwie 1,6% przypadków.

Z dr hab. Anną Koziczak, profesorem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, biegłym sądowym z dziedziny identyfikacyjnych badań pisma oraz daktyloskopii – rozmawia Anna Ruszczyk.

Czy w Polsce zdarzają się przypadki niewłaściwie, źle sporządzonych opinii biegłych?

Aby udzielić odpowiedzi, należałoby sprecyzować, czym jest „niewłaściwie, źle sporządzona opinia”. Zapewne wiele osób za „źle sporządzoną opinię” uzna przede wszystkim taką, która kończy się błędnymi wnioskami. Może się tak stać z winy samego biegłego, ale niekoniecznie; bywa, że błąd w opinii jest konsekwencją działania organów ścigania (na przykład dostarczenia do badań niewłaściwego materiału porównawczego), albo wynikiem całego splotu niekorzystnych okoliczności. Niektóre błędy wynikają z rażących zaniedbań biegłych, ale mogą się zdarzyć i takie, których uniknięcie w pewnych okolicznościach jest trudne albo wręcz niemożliwe. Za niewłaściwie sporządzone należałoby uznać również opinie zawierające inne wady: na przykład opinie niepełne (niezawierające odpowiedzi na wszystkie pytania postawione w postanowieniu o powołaniu biegłego) albo niejasne, czyli niezrozumiałe. Opinia nie jest sporządzona właściwie, jeśli kończące ją wnioski nie są należycie uzasadnione albo jeśli wnioski w ogóle nie wynikają ze spostrzeżeń poczynionych przez biegłego w trakcie badań. To samo dotyczy opinii zawierających stwierdzenia niezgodne z prawdą (na przykład, że biegły przeprowadził badania w powiększeniu mikroskopowym, czego w rzeczywistości nie uczynił) albo opinii, w których biegły powołuje się na nieistniejące metody badawcze. Z punktu widzenia prawa wszelkie takie opinie są „niewłaściwie, źle sporządzone” – nawet jeśli kończące je wnioski szczęśliwym trafem są poprawne. Wszystkie wymienione wyżej przypadki się zdarzają – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Całkowite wyeliminowanie błędnych opinii nie jest możliwe, podejmuje się jednak działania, aby zminimalizować ich skalę – na przykład poprzez certyfikowanie laboratoriów badawczych albo próby obiektywizowania ekspertyz, które dotychczas w dużym stopniu opierały się na subiektywnych ocenach biegłych.

Kiedy opinia biegłego uznawana jest za fałszywą i jakie wówczas konsekwencje wyciągane są w stosunku do biegłego?

Fałszywa jest opinia, w której biegły umyślnie potwierdza nieprawdę albo zataja prawdę, chcąc wprowadzić w błąd organy procesowe (tzw. zamiar bezpośredni) – czyli opinia wyraźnie sprzeczna z aktualnym stanem wiedzy w danej dziedzinie lub z rzeczywistym stanem faktycznym, a także opinia oparta na oczywiście błędnej metodzie. Obecnie uznaje się, że z wydaniem fałszywej opinii mamy do czynienia także w sytuacji, gdy biegły nie dąży bezpośrednio do wprowadzenia w błąd organu procesowego, ale liczy się z taką możliwością i godzi się z tym – na przykład, jeśli posługuje się niesprawdzoną metodą wiedząc, że jej stosowanie może przynieść błędne wyniki (zamiar ewentualny). Fałszywe opinie, w przeciwieństwie do fałszywych zeznań świadków, są rzadkie. Kiedyś oba te przestępstwa (składanie fałszywych zeznań przez świadka i złożenie fałszywej opinii przez biegłego) były zagrożone taką samą karą – od trzech miesięcy do trzech lat pozbawienia wolności. W 2016 r. wysokość kary za oba przestępstwa została zwiększona, ale w przypadku biegłych jest ona obecnie wyższa i wynosi od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności. To zróżnicowanie jest uzasadnione wyższymi oczekiwaniami wobec biegłych. Jako swego rodzaju pomocnicy organów procesowych biegli powinni spełniać wyższe standardy niż przeciętni świadkowie.

W jakiej sytuacji możemy mówić o nieumyślnym przedstawieniu fałszywej opinii?

Problem w tym, że do końca nie wiadomo. Wprowadzenie do kodeksu karnego przestępstwa nieumyślnego przedstawienia fałszywej opinii miało przeciwdziałać zjawisku sporządzania opinii w sposób niesolidny, niestaranny, niedbały – a więc miało wyeliminować takie opinie, które z pewnością są sporządzone „źle”, ale nie można ich zaliczyć do kategorii opinii fałszywych. Idea była więc słuszna, bo w wymiarze sprawiedliwości nie ma miejsca dla opinii sporządzonych bez należytej staranności. Jednak ani w języku prawnym, ani nawet w tradycji języka polskiego nie istnieje coś takiego jak „fałszerstwo nieumyślne”. Wszelkie rodzaje fałszerstw, poczynając od fałszerstw dokumentów czy pieniędzy, poprzez fałszerstwa dzieł sztuki, a skończywszy na fałszowaniu zeznań świadków mogą być popełnione wyłącznie umyślnie. Niejasność terminologii użytej przez ustawodawcę sprawia, że w praktyce odróżnienie opinii fałszywych z zamiarem ewentualnym, opinii „nieumyślnie fałszywych” oraz opinii błędnych z przyczyn niezawinionych przez biegłego (a w krańcowych sytuacjach także opinii poprawnych, które zostały niesłusznie uznane za błędne lub fałszywe) może okazać się krańcowo trudne albo niemożliwe. Ryzyko pomyłki w ocenie jest szczególnie duże w przypadku ekspertyz o wysokim stopniu subiektywizmu, jak badania identyfikacyjne pisma ręcznego albo ekspertyza autentyczności dzieła sztuki na podstawie badań stylistycznych. W tego rodzaju ekspertyzach może się zdarzyć (i często się zdarza), że dwóch biegłych inaczej oceni te same materiały albo odmiennie zinterpretuje te same wyniki i żadna z tych interpretacji nie może być uznana za błędną lub przeprowadzoną niezgodnie z zasadami sztuki. Nie ma bowiem zobiektywizowanych standardów postępowania, o których można powiedzieć, że zostały przez któregoś z tych biegłych zlekceważone albo zaniedbane. Mimo tego znany jest przypadek prokuratora, który dysponując w jednej sprawie dwiema sprzecznymi opiniami, zlecił opinię trzecią, z góry planując oskarżenie „przegłosowanego” biegłego o nieumyślne przedstawienie fałszywej opinii. Coraz częściej słyszy się też o stronach postępowania karnego lub cywilnego, które zgłaszają popełnienie przez biegłego przestępstwa nieumyślnego przedstawienia fałszywej opinii tylko dlatego, że opinia ta jest dla nich niekorzystna. Przepis art. 233 § 4a kodeksu karnego, o którym mówimy, jest więc niebezpieczny i może wywołać więcej szkód niż pożytku, pogłębiając już istniejące patologie. Zjawisku nierzetelnego, niedbałego sporządzania opinii należy oczywiście przeciwdziałać, ale karanie za „nieumyślne przedstawienie fałszywej opinii” na pewno się w tej roli nie sprawdzi.

Czym są „nowatorskie” własne metody biegłych?

To metody wymyślone przez konkretnych biegłych dla własnych potrzeb i tylko przez nich samych stosowane. Chodzi o metody, które nie zostały opisane w literaturze, więc nie są znane innym ekspertom z danej dziedziny. Przydatność i wiarygodność takich metod nie zostały ani przedyskutowane (na przykład na konferencjach naukowych), ani zweryfikowane przez innych badaczy, nie wiadomo więc czy wynikom uzyskiwanym przy użyciu tego typu metod w ogóle można zaufać. W dziedzinie identyfikacyjnych badań pisma, którą się zajmuję, głośny jest przykład biegłego, który w swoich ekspertyzach stosował „siatkę Kraffta, metodę Clarka i metodę Kozynsky oraz Berga”, a do oceny „metody Clarka” używał „skali Brauna, określającej stopę rozrzutu danych”. Przykład ten wywołał rozbawienie na paru międzynarodowych konferencjach pismoznawczych w których zdarzyło mi się uczestniczyć, bo nikt z kilkuset obecnych na sali specjalistów o takich metodach badania pisma nie słyszał; jednak to, iż taka opinia w ogóle mogła zostać sporządzona i stanowić dowód w sądzie, bynajmniej nie jest zabawne.

Jakie błędy przypisywane są biegłym?

Różne, jednak w zdecydowanej większości przypadków są to takie „błędy”, czy raczej uchybienia, których nie wyeliminuje się za pomocą przepisów kodeksu karnego. Z raportu Forensic Watch wynika, że zdaniem sędziów, prokuratorów i adwokatów największy problem stanowią niejasność lub niepełność wydawanych opinii oraz długi okres oczekiwania na opinie. Na dalszych miejscach w raporcie znalazły się takie problemy jak niedotrzymywanie przez biegłych terminów, szablonowość opinii, niejasne opisy stosowanych metod badawczych czy nieprzygotowanie biegłych do rozprawy i niekomunikatywność w jej trakcie. Jedyne uwzględnione w raporcie uchybienie ocierające się o kodeks karny to „niestosowanie się biegłych do norm etycznych”, jednak „indeks ważności” tego problemu, w porównaniu z tymi, które wymieniłam na początku, był wielokrotnie niższy, co oznacza, że nie jest to problem często występujący w praktyce.

Czy biegły może polemizować z sądem?

Nie ma formalnego zakazu, ale też na ogół nie ma takiej potrzeby. Zadaniem sądu jest sprawiedliwe i obiektywne rozstrzygnięcie sprawy, a zadaniem biegłego jest udzielenie sądowi pomocy w takim zakresie, w jakim rozstrzygnięcie sprawy wymaga wiadomości specjalnych. Biegły powinien podporządkować się poleceniom sądu (na przykład poleceniom dotyczącym przedmiotu i zakresu ekspertyzy, terminu wydania opinii, stawienia się na rozprawę), jednak całość powinna opierać się bardziej na współpracy i wzajemnym zrozumieniu potrzeb, a nie na nakazach i przymusie. Jeśli więc na przykład biegły wie, że sporządzenie opinii w terminie wyznaczonym przez sąd nie będzie możliwe, powinien jak najwcześniej sąd o tym powiadomić i poprosić o przedłużenie terminu – zwykle nie ma z tym problemu. Oczywiście sąd w razie konieczności może skorzystać ze swoich uprawnień i na przykład ukarać biegłego grzywną za nieuzasadnione opóźnienie sporządzenia opinii, a nawet zarządzić przymusowe doprowadzenie biegłego na rozprawę, takie drastyczne rozwiązania stosowane są jednak rzadko, bo funkcjonowanie na zasadzie współpracy przynosi znacznie lepsze efekty. Zamiast mocować się z biegłym, który regularnie nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, prościej jest usunąć go z listy biegłych. Z mojego własnego doświadczenia wynika, że prawdziwe „polemiki” biegłego z sądem są rzadkością. Mnie przez trzydzieści lat pracy w charakterze biegłego jedynie dwukrotnie zdarzyło się, że zostałam zmuszona do ostrzejszej reakcji, którą można by tym mianem określić.

W jaki sposób omyłki znajdujące się w opinii biegłego mogą mieć realny wpływ na efekt końcowy, rozstrzygnięcie sądowe?

Wpływ opinii biegłego na rozstrzygnięcie sądu może być bardzo duży. Co prawda dowód z opinii biegłego jest jednym z wielu dowodów, które sąd może przeprowadzić w celu rozstrzygnięcia sprawy, jest to jednak dowód o tyle specyficzny, że dotyczy wiadomości specjalnych, takich jakich nie ma przeciętnie wykształcony i doświadczony człowiek, więc nie bardzo jest czym go zastąpić – poza ewentualną opinią innego biegłego. Jeśli zatem wnioski kończące opinię będą błędne (nieistotne, czy z przyczyn leżących po stronie samego biegłego, czy nie), to taka opinia może pociągnąć za sobą błędny wyrok. Oczywiście sąd, mimo że z założenia wiadomości specjalnych nie posiada, dysponuje instrumentami pozwalającymi na weryfikację, czy opinia biegłego jest poprawna, jest też zobowiązany takiej weryfikacji dokonać (podobnie jak jest zobowiązany ocenić każdy inny dowód w sprawie). Wiele przykładów pokazuje, że wnikliwy sąd, przy zaangażowaniu stron postępowania, jest w stanie wykryć błędy nawet w opiniach dotyczących zagadnień wysoce specjalistycznych. Zdarzają się jednak sędziowie (prokuratorzy także) ślepo ufający opiniom biegłych, a nawet ograniczający zapoznanie się z opinią do lektury samych wniosków. Naturalnie takie podejście możliwość wykrycia błędu w opinii znacząco ogranicza. Z reguły jednak błędny wyrok, a zwłaszcza błędny wyrok skazujący, zapada w wyniku całego splotu różnorodnych czynników – jak to miało miejsce choćby w sprawie Tomasza Komendy. Trudno się więc dziwić, że wyniki badań na temat związków między błędami w opiniach a błędnymi wyrokami są krańcowo rozbieżne: według jednych opinie biegłych stanowią drugą w kolejności – po błędnych zeznaniach świadków – przyczynę nieprawidłowych rozstrzygnięć sądowych, według innych błędy biegłych znajdują się na samym końcu listy przyczyn sądowych pomyłek, stanowiąc zaledwie 1,6% przypadków.

fot. Jacek Kudła, archiwum własne

Czy znane są Pani przypadki, w których organ procesowy próbował narzucić biegłemu sposób prowadzenia badań?

Wybór metody badawczej co do zasady wymaga wiadomości specjalnych, więc o metodzie czy też sposobie przeprowadzenia badań powinien decydować biegły. Przyjmuje się, że organ procesowy może wskazywać na potrzebę skorzystania z takiej czy innej metody, zwłaszcza jeśli życzy sobie tego któraś ze stron procesowych, ale jeśli biegły uzna, że metoda ta jest na przykład przestarzała albo z jakichkolwiek przyczyn nie sprawdzi się w danych okolicznościach, to może wybrać inną, zgodnie ze złożonym przyrzeczeniem, w którym zobowiązuje się do wykonania swoich obowiązków „z całą sumiennością”. Osobiście spotkałam się z przypadkami wskazania metody badawczej w postanowieniu o powołaniu biegłego, były to jednak przypadki bardzo nieliczne. W tych sytuacjach sposób sformułowania postanowienia wyraźnie wskazywał, że nie chodzi o narzucanie biegłemu metody badawczej; została ona raczej wskazana w postanowieniu dlatego, że była jedyną metodą, o jakiej sąd (albo adwokat, na którego wniosek postanowienie zostało wydane) słyszał. Przeprowadzałam wówczas badania taką metodą, jaką uznałam za właściwą, odpowiednio uzasadniając tę decyzję i zawsze, poza jednym wyjątkiem, była ona przez organ procesowy akceptowana. Jednakże wspomniany wyjątek dobrze utkwił mi w pamięci. W tej nietypowej sprawie, dotyczącej autentyczności trzyliterowego podpisu, wydałam opinię zakończoną niekategorycznymi wnioskami, ponieważ zbyt szczupły materiał porównawczy tylko na takie wnioski pozwalał. Reakcją sądu, który oczekiwał opinii kategorycznej, było polecenie wydania opinii uzupełniającej na podstawie analizy tylko jednego podpisu porównawczego, wskazanego przez jedną ze stron spośród podpisów badanych już wcześniej. W odpowiedzi na moje argumenty, że taki sposób przeprowadzenia badań byłby sprzeczny nie tylko z regułami identyfikacji pismoznawczej, ale także z logiką i zdrowym rozsądkiem (jeśli kilka podpisów porównawczych stanowiło materiał niewystarczający do zakończenia badań kategorycznymi wnioskami, to oparcie badań tylko na jednym z nich w żaden sposób nie może sytuacji poprawić) sąd kategorycznie powtórzył polecenie, pouczając mnie „o niedopuszczalności polemiki z sądem”. Był to właśnie jeden z dwóch wspomnianych wcześniej przypadków, kiedy polemika z sądem okazała się konieczna.

Jakie zarzuty kierowane są najczęściej przez strony pod adresem biegłych?

Zarzuty pod adresem samych biegłych, personalne, stawiane są, jak sądzę, raczej rzadko. Jeśli już, to są to zarzuty dotyczące na przykład niewielkiego doświadczenia praktycznego konkretnego biegłego. Zdarzają się też zarzuty dotyczące zależności instytucjonalnych – na przykład, że autor opinii jest funkcjonariuszem policji. Jeśli natomiast chodzi o zarzuty do opinii, to mogę podać jedynie przykłady z własnego podwórka, czyli z zakresu identyfikacyjnych badań pisma. Zdarzają się zarzuty dotyczące wypowiadania się biegłych poza zakresem ich uprawnień (jest to zarzut istotny – o ile rzeczywiście jest zasadny), wydania opinii w oparciu o zbyt szczupły materiał porównawczy albo wydania opinii na podstawie materiału porównawczego w postaci kopii. Częste są zarzuty gołosłowne, łatwe do odparcia, w rodzaju „podpisy już na pierwszy rzut oka różnią się między sobą” albo „twierdzenie biegłego o rzekomym maskowaniu materiału porównawczego jest całkowicie nieuzasadnione”. Jeśli opinia sporządzona jest rzetelnie, to biegły nie ma powodu, aby się takich zarzutów obawiać. Przeciwnie, uważam że przedstawienie sądowi dodatkowych argumentów do rozważenia – przez strony i w odpowiedzi przez biegłego – pomaga sądowi w dokonaniu właściwej oceny opinii.

Dlaczego nie wszyscy biegli opiniujący na zlecenie organów procesowych posiadają wystarczające kompetencje, wiedzę i doświadczenie, a mimo to sporządzają opinie?

To problem od dawna stanowiący bolączkę polskiego wymiaru sprawiedliwości. Wynika on między innymi z braku sprecyzowanych wymogów dotyczących kształcenia kandydatów na biegłych (w związku z czym za kształcenie biorą się czasem instytucje niemające do tego ani kompetencji, ani uprawnień), z braku spójnego, jednolitego systemu weryfikacji kompetencji samych biegłych, a także z braku regulacji dotyczących wpisu na listę biegłych sądowych. O wpisaniu danej osoby na listę decydują prezesi poszczególnych sądów okręgowych, na podstawie przyjętych przez siebie kryteriów. W jednych okręgach poprzeczka zawieszona jest stosunkowo wysoko, w innych wystarczy przedstawić jakikolwiek dokument pozornie potwierdzający kompetencje kandydata na biegłego – na przykład dyplom ukończenia krótkiego kursu o odpowiednio brzmiącej nazwie albo czysto teoretycznych studiów podyplomowych. Jeśli kompetencje kandydata nie znajdą uznania w jednym sądzie, może on złożyć podanie w innym, kierowanym przez mniej wymagającego prezesa. Co gorsza, praktykę taką z powodzeniem uprawiają osoby, które w związku z nienależytym wykonywaniem swoich obowiązków zostały skreślone z listy biegłych, na której figurowały poprzednio. Nie ma też żadnego systemu bieżącego monitorowania opinii biegłych, więc nie jest możliwe sprawdzenie, czy na przykład osoba już wpisana na listę należycie wywiązuje się ze swoich obowiązków albo w jakiej części wydawane przez nią opinie są przez sądy akceptowane, a w jakiej nie (czyli mniej więcej: jak często dany biegły się myli). Sąd powołujący konkretnego biegłego w konkretnej sprawie nie ma możliwości sprawdzenia jego kompetencji. Decyzja sądu opiera się więc wyłącznie na tym, że dana osoba figuruje na liście biegłych; sąd nie wie, czy podstawy, na jakich wpis został dokonany, są solidne, czy kruche. Sędziowie, którzy wiedzą, że wpis na listę nie gwarantuje kompetencji, radzą sobie z tym problemem powołując biegłych, których znają, i do których mają zaufanie. Wiele więcej zrobić nie mogą. Należałoby też wspomnieć o jeszcze jednej kwestii. Dla wielu biegłych wydawanie opinii na zlecenie organów ścigania i sądów, a także tzw. opinii prywatnych, stanowi jedyne źródło utrzymania, jest więc zrozumiałe, że tacy biegli starają się uzyskać zleceń jak najwięcej. Nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nie to, że niektórzy stosują w tym celu metody, które należałoby uznać za nieetyczne albo wręcz nieuczciwe i niekoniecznie zgodne z prawem. Mam na myśli biegłych, którzy nie firmują opinii własnym nazwiskiem, lecz wydają je jako „instytucje” o szumnie brzmiących, wprowadzających w błąd nazwach (w rodzaju „Naczelna Rada Pismoznawcza”, „Centrum Eksperckie”). Tego rodzaju nazwy mogą sugerować, że dana jednostka jest czymś w rodzaju instytutu naukowego, instytucją specjalistyczną albo organem samorządu zawodowego, jak Naczelna Rada Lekarska lub Naczelna Rada Adwokacka. Tymczasem są to najzwyklejsze prywatne firmy, prowadzące działalność gospodarczą, na przykład w formie spółek z o.o., w których wpisany na listę biegły pełni funkcje prezesa i w których członkami zarządu bywają jego członkowie jego rodziny. Nierzadko „szef” takiej jednostki w ogóle nie ma uprawnień biegłego, a jedynie pośredniczy między zleceniodawcami a biegłymi. Ci ostatni są podwykonawcami, sporządzają opinie pod szyldem „instytucji”, a jej szef zarabia na pośrednictwie. Tego rodzaju firmy nie zawsze dysponują odpowiednim zapleczem aparaturowym, pozwalającym na przeprowadzenie ekspertyz, dobór wykonawców ekspertyz bywa przypadkowy, a ani organ procesowy, ani strony nie mają wiedzy ani wpływu na to, kto będzie ekspertyzę wykonywał. Nie wiadomo też, kto powinien w takich przypadkach ponosić odpowiedzialność za wykonanie ekspertyzy: czy faktyczny wykonawca (który przecież nie został do tego formalnie powołany przez organ zlecający), czy podmiot gospodarczy, którego rola sprowadza się do przekazania zlecenia dalej i opatrzenia opinii własnym szyldem. Niestety, trzeba powiedzieć, że mimo licznych wątpliwości związanych z takimi samozwańczymi pseudoinstytutami (z wątpliwościami natury prawnej na czele, ponieważ podmioty te nie spełniają wymogów określonych w kodeksie postępowania karnego) ich działalność na polu wymiaru sprawiedliwości jest tolerowana. Dzieje się tak głównie z tego powodu, że zwykle wydają one opinie szybko; kwestia jakości opinii, często pozostawiająca wiele do życzenia, schodzi na plan dalszy. Czas oczekiwania na opinię oraz jej koszty są głównym kryterium wyboru biegłego na etapie postępowania przygotowawczego. Powszechną praktyką jest obecnie „obdzwanianie” biegłych z listy przez prokuratury i jednostki policji z pytaniem, w jakim terminie i za jaką cenę gotowi są daną ekspertyzę wykonać. Pomijając fakt, że biegły najczęściej nie jest w stanie podać kosztów ekspertyzy nie znając materiału, który przyjdzie mu badać i problemów badawczych, z którymi będzie musiał się zmierzyć, trzeba powiedzieć, że jest mało prawdopodobne, aby biegli najszybsi i najtańsi należeli zarazem do biegłych najlepszych. Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione przyczyny łącznie, trudno się dziwić, że w ostatnim czasie liczba biegłych o wątpliwych kompetencjach merytorycznych i braku jakiegokolwiek doświadczenia praktycznego wyraźnie wzrasta. Tym samym coraz częściej mamy do czynienia z ekspertyzami wykonanymi, jak to kiedyś zgrabnie ujął znany psychiatra dr Jerzy Pobocha, metodą WIELOBE. Metoda polega na tym, że zleceniodawca ekspertyzy kieruje się zasadą „byle kto, byle szybko, byle tanio”, w efekcie otrzymując „byle co, wykonane byle jak”.

Które kwestie związane z biegłymi sądowymi i sporządzanymi przez nich opiniami budzą największe wątpliwości, kontrowersje, są dyskusyjne?

Jeżeli mówimy o środowisku prawników i samych biegłych, to do najczęściej dyskutowanych kwestii należy z pewnością wspomniany problem braku systemu kształcenia biegłych i weryfikowania ich kompetencji, będący pochodną braku ustawy o biegłych. O konieczności wprowadzenia takiego aktu prawnego mówi się od bardzo dawna, było nawet kilka projektów, jednak jak dotychczas na dyskusjach nad tymi projektami się skończyło.

Czy opinie biegłych muszą być kategoryczne i stanowcze, czy też można w opinii wskazać na pewien stopień prawdopodobieństwa?

Faktem jest, że zleceniodawcy lubią opinie kategoryczne, bo takie opinie uwalniają ich po części od obowiązku samodzielnego dociekania, jak się sprawy mają i pozwalają w pewnym stopniu przerzucić ciężar orzekania na biegłego. Jednak biegły jest zobowiązany wykonać swoje obowiązki „z całą sumiennością”, więc jeśli jego zdaniem nie ma podstaw do wydania opinii kategorycznej, to wydawać jej nie powinien. Jeśli biegły ma wątpliwości i wskaże w opinii, czym te wątpliwości są spowodowane, a ich usunięcie okaże się niemożliwe, to większość zleceniodawców to rozumie i nie naciska na wydanie opinii kategorycznej. Takie podejście nie leży zresztą w ich interesie, bo wydawanie kategorycznych opinii na siłę to najprostsza droga do błędu, a jak mówiliśmy, błąd biegłego może pociągnąć za sobą błędne rozstrzygnięcie organu procesowego. Jeśli opinia nie jest kategoryczna, to oczywiście można określić w niej stopień prawdopodobieństwa, niekiedy nawet organ zlecający opinię wyraźnie sobie tego życzy. W przypadku większości ekspertyz sporządzanych dla organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości matematyczne określenie stopnia prawdopodobieństwa nie jest jednak możliwe, bo nie ma podstaw do jego obliczenia. Zwykle biegły może co najwyżej określić tzw. prawdopodobieństwo psychologiczne, czyli stopień swojego subiektywnego przekonania o poprawności formułowanych wniosków, posługując się zwrotami w rodzaju „prawdopodobnie”, „najprawdopodobniej”, „z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością”.

Jakich Pani zdaniem zmian wymaga obecny system funkcjonowania biegłych sądowych?

Lista potrzebnych zmian jest moim zdaniem dość długa, wymienię więc tylko najważniejsze. Poza opracowaniem wspomnianego wcześniej jednolitego systemu weryfikacji kompetencji biegłych i reguł wpisywania ich na listę, warto byłoby stworzyć jednolity katalog dyscyplin reprezentowanych przez biegłych oraz centralną listę biegłych sądowych. Pozwoliłoby to na bardziej równomierne rozłożenie obciążeń między biegłych z tej samej dyscypliny, skracając czas oczekiwania na opinie, a także ułatwiło sądom dostęp do ekspertów reprezentujących dziedziny nietypowe. Za bardzo ważne uważam też bieżące monitorowanie jakości wydawanych opinii. Biegłym, których opinie statystycznie częściej niż innych okazują się błędne, niezrozumiałe lub nielogiczne oraz takim, którzy nie radzą sobie przed sądem, kadencja nie powinna być przedłużana (obecnie odbywa się to niemal automatycznie). Wszelkie przypadki rażących uchybień w pracy biegłych powinny być na bieżąco zgłaszane prezesom sądów (lub podmiotowi prowadzącemu listę centralną), a w razie skazania biegłego za umyślne przedstawienie fałszywej opinii lub za inne umyślne przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego uprawnienia do wykonywania funkcji powinny być biegłemu odbierane niezwłocznie. Opowiadam się także za usunięciem z kodeksu karnego art. 233§4a, przynajmniej w obecnym brzmieniu; moim zdaniem leży to nie tylko w interesie biegłych, ale przede wszystkim w interesie wymiaru sprawiedliwości.

Dziękuję za rozmowę

Facebook