Blizny zazwyczaj pozostają

Magdalena Zimniak

Pozbawienie życia drugiego człowieka zawsze jest złe (nie mówię oczywiście o sytuacjach, gdy jest to samoobrona lub obrona innych). Umysł zabójcy działa inaczej. Czasem zabijają osoby zdrowe psychicznie, próbując to zracjonalizować. To wydarzenia ich do tego doprowadziły, to inni ludzie, w tym ofiary, są winni. O psychologii zbrodni napisano już wiele. „Zbrodnia i kara” pozostaje mistrzostwem. Jeśli chodzi o moich bohaterów to uważam, że mroczna przeszłość nie usprawiedliwia zabójstwa popełnionego z premedytacją. Miłość też nie.

Z Magdaleną Zimniak, autorką powieści „Protest” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Każda z Pani powieści wzbudza wśród czytelników olbrzymie emocje, jednak „Protest” nie tylko emocjonuje, ale i porusza trudne kwestie związane ze światopoglądem. Co było główną motywacją do zaakcentowania w powieści problematyki aborcji i praw kobiet?

Oczywiście decyzja trybunału zakazująca aborcji w przypadku ciężkich i nieodwracalnych zmian płodu oraz następujące po niej protesty. Wtedy, jak chyba nigdy wcześniej, starły się dwa przeciwstawne światopoglądy. Dwa obozy, okopywały się na własnych stanowiskach, obrzucając przeciwników błotem. To nietrudne, kiedy czuje się siłę grupy. Łatwo jest o przekonanie, że to MY mamy rację, a ONI to głosiciele szkodliwych, niebezpiecznych doktryn i trzeba z nimi walczyć wszelkimi możliwymi sposobami. Z jednej strony padały słowa o katolskich szumowinach i faszystowsko-klerykalnych sadystycznych mordercach kobiet, z drugiej o piekielnych kobietach, stosujących szatańskie praktyki czy też po prostu skrobiących się dla przyjemności. Nie było miejsca na merytoryczną dyskusję. Nie było też miejsca na empatię czy jakąkolwiek delikatność. Uczucia kobiet, które dokonały kiedyś zabiegu, uczucia matek chorych dzieci czy osób dotkniętych niepełnosprawnościami deptano, rany rozdrapywano. Oczywiście to przerysowany obraz, były inne głosy, ale stawały się niesłyszalne wśród donośnie krzyczących ekstremistów. To był dla mnie trudny czas. Powracały wspomnienia o kobietach, które znałam, niekiedy kochałam i ich trudnych decyzjach. Nigdy nie uchylałam się od kwestii światopoglądowych, ale zajęcie jednoznacznego stanowiska okazało się niemożliwe. Napisałam o tym post na Facebooku, który spotkał się z różnymi reakcjami. Były osoby z jednej i drugiej strony barykady – inaczej nie można nazwać tamtych podziałów – które mnie krytykowały, ale odzywały się również głosy ludzi, którzy czuli podobnie.

Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas pracy nad powieścią?

W tamtym czasie pisałam inną książkę. Decyzja trybunału i zamieszki sprawiły, że nie potrafiłam skoncentrować się na pracy nad nią. Odłożyłam ją i weszłam w historię „Protestu”. Początkowo traktowałam ją terapeutycznie. Rozprawiałam się z własnymi lękami i rozpaczą, że pomiędzy mną a niektórymi ludźmi, których kocham, jest przepaść. Dzięki pisaniu ułożyłam pewne sprawy na właściwych półkach i nabrałam dystansu, zrozumiałam, że to nie przepaść, a jedynie różnica poglądów. Wróciłam do poprzednio pisanej powieści i pożegnałam się z bohaterami „Protestu”. Po kilku miesiącach ponownie otworzyłam plik z tą książką i postanowiłam ją skończyć. Skończyć – dużo powiedziane – powieść była ledwie zaczęta, ale w głowie miałam plan rozwoju akcji. Tym razem, bardziej niż na terapii, skoncentrowałam się na historii. Czasem spotykam się z opiniami, że pisarz nie powinien angażować się emocjonalnie, tylko na chłodno opisywać wydarzenia, przedstawiać sposób myślenia i odczuwania postaci. To czytelnik ma być poruszony, nie autor. U mnie ta teoria się nie sprawdza. Żeby pisać, muszę współodczuwać z bohaterami. Czułam więc napięcie i strach Anity, gniew Julii, zagubienie Krysi, ból Pawła czy Krzysztofa. To tylko przykłady. Była też ulga, radość, nadzieja.

Z którym, z bohaterów „Protestu” zżyła się Pani najmocniej?

Oczywiście z głównymi bohaterkami powieści. Książkę zresztą pisałam pod roboczym tytułem „Anita i Julia”, dopiero Ania Fryczkowska, zasugerowała „Protest”, który spodobał się w wydawnictwie. Anita wydaje się chwiejna i słaba, załamuje się pod wpływem ciężaru traum, jakie na nią spadają. Z drugiej strony znajduje w sobie pokłady siły, najpierw, żeby opiekować się dziećmi, potem, żeby dojść do prawdy. Momentami jej walka z własną niestabilnością emocjonalną graniczy z heroizmem. Julia w niektórych kwestiach jest przeciwieństwem matki. Pewna siebie, niepokorna, prostą drogą dążąca do celu. Również ona jednak zmaga się z własnymi demonami. Obie cechuje duża wrażliwość, empatia i lojalność. Obie mają wady, ale odkrycie ich zostawiam czytelnikom.

Postaci ukazane w powieści są niezwykle skomplikowane, wewnętrznie rozdarte, a nawet poranione. Toczą nieustanną walkę balansując między kłamstwem a prawdą. Niedopowiedzenia, tajemnice, osobiste śledztwa. Chciałabym się dowiedzieć, jak to jest tworzyć życiorysy, charaktery i losy innych ludzi. Czy pisarz musi „wejść w głowę” każdego ze swoich bohaterów, z góry wiedząc jak zakończy się historia każdego z nich, czy też dzieje się to spontanicznie, wraz z rozwojem sytuacji?

Są różne podejścia. Niektórzy autorzy wymyślają pierwsze zdanie i zaczynają pisać, nie mając pojęcia, jak skończy się historia. Inni zaczynają od szczegółowego konspektu i trzymają się kolejnych punktów. Znajduję się gdzieś w środku. Historię mam w głowie, profil psychologiczny bohaterów również. Zanim napiszę pierwsze słowo, wiem co przeszli, jak się zachowują, co czują. Niejednokrotnie jednak odchodzę od pierwotnego zamysłu. Historia skręca, pojawiają się wątki poboczne, czasem nawet zmienia się zakończenie. Co do postaci, lubię, kiedy są skomplikowane. Najbardziej w pisaniu interesuje mnie psychika bohaterów. Owszem, są poranieni, ale przecież, jeśli rozejrzymy się wokół, mnóstwo ludzi nosi w sobie traumy. Jest też wielu ludzi radosnych, moje powieści też takich pokazują. Julia mimo ciężkich przeżyć nieźle sobie radzi, jej brat Kamil również. Żona Kamila i chłopak Julki też stoją po jasnej stronie. Bohaterki decydują się na osobiste śledztwa, bo wyjaśnienie przeszłości jest potrzebne nie tylko im, lecz również ich bliskim, którzy o sprawiedliwość już nie będą mogli się upomnieć.

Czy Pani zdaniem jesteśmy w stanie zrozumieć motywy, którymi kierują się sprawcy zabójstw? Czy miłość może uzasadniać podjęcie tak radykalnych i nieracjonalnych działań?

Możemy starać się zrozumieć motywy, ale nie powinniśmy ich usprawiedliwiać. Pozbawienie życia drugiego człowieka zawsze jest złe (nie mówię oczywiście o sytuacjach, gdy jest to samoobrona lub obrona innych). Umysł zabójcy działa inaczej. Czasem zabijają osoby zdrowe psychicznie, próbując to zracjonalizować. To wydarzenia ich do tego doprowadziły, to inni ludzie, w tym ofiary, są winni. O psychologii zbrodni napisano już wiele. „Zbrodnia i kara” pozostaje mistrzostwem. Jeśli chodzi o moich bohaterów, to uważam, że mroczna przeszłość nie usprawiedliwia zabójstwa popełnionego z premedytacją. Miłość też nie.

W „Proteście” pojawia się nawiązanie do lat 70’. Jak dziś, z perspektywy czasu, wspomina Pani życie codzienne w PRL?

Życie było łatwiejsze, prawdopodobnie dlatego że byłam dzieckiem, a później młodą osobą. Jak Anita, gdy rodzice kończyli pracę, wychodziłam z nimi na spacery. Nie miałam siostry, lecz brata i to młodszego, lecz poza tym chyba czułam się podobnie. Bawiłam się z dzieciakami na podwórku, a mojej mamie, mimo że była i do tej chwili pozostała nadopiekuńcza, nie przyszło do głowy by się o mnie martwić. Pamiętam stanie w długich kolejkach, gdy rzucono jakiś chodliwy towar. Pamiętam, że pomarańcze smakowały inaczej, bo bywały jedynie od święta. Nawet te kubańskie. Pamiętam półki sklepowe, na których stał tylko ocet, ale w domu zawsze było wystarczająco jedzenia, nawet gdy wprowadzono kartki. I mojego tatę, który objaśniał mi najnowszą historię, mimo że nie był opozycjonistą. Grałam w tenisa i to za darmo. Rodzice zapisali mnie do klubu i miałam treningi codziennie, a klub zapewniał sprzęt. Nie do wyobrażenia dzisiaj. Jeździłam na obozy sportowe i brałam udział w zawodach, osiągając nawet małe sukcesy.

Anita, moja ulubiona bohaterka, niemal przez całą powieść zmaga się z demonami przeszłości. Szafa jest miejscem, w którym czuje się najbezpieczniej. Czy jesteśmy w stanie odciąć się od bolesnej przeszłości, uwolnić z więzów, które uniemożliwiają czerpanie radości z życia?

Nie jestem specjalistką, ale wierzę, że tak. Anicie kilka razy się udało. W sytuacjach kryzysowych zdarzały jej się powroty do szafy, ale znajdowała oparcie w bliskich i dawała radę przezwyciężyć słabość. Anita jest osobą bardzo wrażliwą i dlatego przeżywa wszystko silniej niż przeciętny człowiek. Mam nadzieję, że dotyczy to również radości.

Co Pani poczuła stawiając ostatnią kropkę w tej powieści. Czy pożegnała się Pani ze swoimi bohaterami raz na zawsze, czy też nadal są oni obecni w Pani życiu?

To moja ostatnia książka, więc bohaterowie nadal żyją w mojej głowie. Sądzę, że zawsze w pewien sposób będą obecni, chociaż powoli ich sylwetki się rozmyją, ustąpią miejsca innym. Chciałabym przy okazji podkreślić, że moje życie i twórczość to dwie sfery. Oddzielam pisanie od rzeczywistości. Zamykam plik z powieścią, przeprowadzam zajęcia z angielskiego, śmieję się z mężem, plotkuję z córkami czy spotykam z przyjaciółmi. Nie jestem Anitą, Julią, Wojtkiem czy Krysią.

Dużo pytań dotyczy uczuć, które tworzą urok i atmosferę tej historii. Pierwsza młodzieńcza miłość. Czy to uczucie może mieć wpływ na nasze dalsze losy? Dlaczego i w jakich sytuacjach powracamy do wspomnień o starej miłości?

Pierwsza młodzieńcza miłość wiąże się zazwyczaj z bardzo intensywnymi uczuciami. W moim odczuciu musi więc zostawiać ślad w psychice. Czasem jest to tylko nostalgia, czasem porównywanie partnerów do tego pierwszego czy pierwszej. Zdarza się, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, że ślad został. Do wspomnień możemy powracać z różnych przyczyn: jest nam źle, boimy się przyszłości, idealizujemy przeszłość. Niekiedy następuje zdarzenie, które porusza dawno niedotykane struny lub trafiamy na dawną miłość w internecie. Pamiętam historię opowiedzianą mi przez koleżankę, gdy portal Nasza Klasa był nowością. Jej znajoma z pracy skontaktowała się z chłopakiem, w którym zakochała się w wieku trzynastu lat. Nie widziała go później, wyszła za mąż, urodziła dzieci, a mimo to nie oparła się pokusie romansu z pierwszą miłością. Z tego, co wiem, takich historii było wiele.

Na sam koniec chciałabym poruszyć problematykę umierania. Według statystyk w 2021 roku zmarło w Polsce ponad pół miliona osób. Czy Pani zdaniem oswoiliśmy się już ze śmiercią? Czy można pogodzić się ze stratą bliskiej nam osoby?

Ze śmiercią w ogólności można się oswoić. Statystyki są przerażające, lecz dopóki nie dotykają nas osobiście, pozostają teorią. Strata bliskiej osoby zawsze boli. Myślę, że to dobrze. Może to niepopularne, lecz moim zdaniem cierpienie, tak jak i radość świadczą o człowieczeństwie. Nie zgodziłabym się, żeby odebrano mi ból, który czułam po odejściu ludzi, których kochałam. Niekiedy jednak, gdy to odejście jest niespodziewane, wiąże się z głęboką traumą. Czas leczy rany. Banalne stwierdzenie, lecz prawdziwe. Blizny zazwyczaj pozostają.

O kim będzie następna Pani powieść i kiedy możemy się jej spodziewać?

Moja kolejna powieść będzie rozgrywać się na dwóch płaszczyznach czasowych: obecnie i w latach 1944-1946. Bohaterowie współcześni to dwójka młodych ludzi – Aneta i Rafał, którzy są świadkami niewytłumaczalnych zdarzeń w budynku, gdzie dorabiają jako ochroniarze. Bohaterki z przeszłości to dwie siostry, które przeżywają wojnę i próbują odnaleźć się w czasach powojennych. Cała czwórka jest powiązana, lecz naturalnie nie zdradzę w jaki sposób. To powieść inspirowana opowieściami z budynku, gdzie moja szkoła angielskiego ma siedzibę. Dwójka portierów stwierdziła, że tu straszy, a pani sprzątająca dodała, że wiele lat temu też straszyło i prezes wezwał nawet księdza, który odprawił mszę. Książka ukaże się w Skarpie Warszawskiej na przełomie października i listopada.

Dziękuję za rozmowę

Facebook