Śmierć na górskich szlakach

fot. Małgorzata Aleksandra Musiałek

Sekcja zwłok nie zawsze pozwala na ustalenie wyjściowej przyczyny zgonu albo nie pozwala wskazać jednej spośród kilku możliwych. Zaznaczam, że zakres przyczyn śmierci jest bardzo szerokim pojęciem i mam na myśli przyczynę wyjściową, czyli pierwotną. Ostateczną przyczyną jest bowiem praktycznie zawsze niewydolność krążeniowo-oddechowa, której powody mogą być różne. W niektórych przypadkach trudne może być również rozstrzygnięcie czy doszło do samobójstwa, zabójstwa albo nieszczęśliwego wypadku. Warto jednak podkreślić, że na ostateczne wyjaśnienie okoliczności zgonu wpływ mogą mieć także inne dowody, które należy rozpatrywać łącznie w korelacji z wynikami sekcji zwłok – na przykład zeznania świadków, zapisy monitoringu, badania kryminalistyczne.

Z dr n.med. Piotrem Arkuszewskim, specjalistą medycyny sądowej z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, pasjonującym się starymi, niewyjaśnionymi zagadkami kryminalnymi – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

Jest pan współautorem artykułu o różnicowaniu zabójstwa od nieszczęśliwego wypadku przy upadku z wysokości w warunkach górskich. Co było główną motywacją do przyjrzenia się temu zagadnieniu?

Zdarzeniem tym zainteresowałem się ze względu na jego bardzo nietypowy, wręcz unikalny charakter. Nie znam bowiem udokumentowanego incydentu zbrodniczego pozbawienia człowieka życia poprzez zepchnięcie go w górską przepaść. Przypadek omówiony we wspomnianym artykule jest niezwykle interesujący, ponieważ przez długi czas, w tym także podczas postępowania przed sądem, był rozpatrywany właśnie pod kątem zabójstwa. Dodatkowo miejsce wydarzeń – powszechnie znane i popularne –zupełnie nie kojarzy się zabójstwami, tylko z turystyką, sportami górskimi, pięknymi widokami i odpoczynkiem.

Czy problematyka zabójstw poprzez zepchnięcie ofiary w przepaść jest według Pana w sposób wystarczający zbadana?

Tego typu przypadków praktycznie nie ma, a przynajmniej nie wiemy o nich, więc to pytanie należy sformułować inaczej: Czy upadki z wysokości w terenie górskim uznane za nieszczęśliwe wypadki są dostatecznie zbadane pod kątem tego, czy nie były one jednak zabójstwami poprzez intencjonalne popchnięcie ofiary? Szczerze mówiąc, po zapoznaniu się z historią jaka wydarzyła się na Kasprowym Wierchu w 1960 r., zacząłem zastanawiać się nad tym czy pewna część śmiertelnych upadków z wysokości w górach zakwalifikowanych ostatecznie jako nieszczęśliwe wypadki nie stanowi tzw. ciemnej liczby zabójstw. O procedury stosowane w tego typu zdarzeniach proponuje jednak zapytać prokuratorów i policjantów z południowej Polski, zajmujących się w swojej pracy regularnie upadkami z wysokości w terenach górskich.

Z jakimi trudnościami wiąże się różnicowanie nieszczęśliwego wypadku od zabójstwa przy upadku z wysokości w warunkach górskich?

Podstawowym problemem jest to, że ustalenie pierwotnej przyczyny upadku z wysokości może być niemożliwe. Podkreślam, że należy wziąć pod uwagę przynajmniej kilka możliwych okoliczności zdarzenia: z jednej strony nieszczęśliwe wypadki takie jak przypadkowe potknięcie albo poślizgnięcie, zwykłą utratę równowagi podczas marszu, osunięcie się gruntu pod stopą, a z drugiej strony celowe popchnięcie przez inną osobę. Trzeba pamiętać również o samobójstwie polegającym na zaplanowanym skoku z wysokości. Możliwości jest zatem przynajmniej kilka. Przyjęcie, że doszło do zabójstwa poprzez popchnięcie ofiary przez inną osobę skutkujące upadkiem w przepaść wymaga wykluczenia innych możliwych wersji przebiegu wydarzeń i jest to bardzo trudne, a niekiedy może okazać się niemożliwe.

W jaki sposób opisane we wspomnianym artykule zdarzenie z Kasprowego Wierchu wpłynęło na rozwój medycyny sądowej i kryminalistyki? Czy dziś również przeprowadza się eksperymenty z wykorzystaniem manekina, a może jego miejsce zastąpiły programy komputerowe?

Według mojej wiedzy omawiane zdarzenie nie było wcześniej przedmiotem opracowań naukowych, było natomiast tematem artykułów prasowych. Nie wydaje mi się zatem, by wpłynęło ono wtedy jakoś szczególnie na rozwój medycyny sądowej i kryminalistyki. Z dzisiejszej perspektywy traktowałbym je raczej jako interesujące studium przypadku, którego analizę można postrzegać jako uzupełnienie wiedzy w tych dziedzinach. Jest to bowiem jeden z tych przypadków, które mogą skłaniać osoby zajmujące się medycyną sądową i kryminalistyką do zadania sobie następującego pytania: Czy jesteśmy w stanie zrobić coś więcej dla ustalenia faktycznego przebiegu wydarzeń? Dziś nadal wykorzystuje się manekiny do eksperymentów procesowych, ale postęp technologiczny stwarza też możliwości modelowania trajektorii upadku. Można bowiem podjąć się próby rekonstrukcji zdarzenia przy pomocy specjalistycznego oprogramowania, jak również tworzyć bazy danych dotyczące tego typu sytuacji i uwzględniające szereg parametrów oraz okoliczności, co stanowiłoby punkt odniesienia w razie kolejnych tego typu przypadków.

W sprawie śmierci A.T. przeprowadzona została wizja lokalna wraz z eksperymentem procesowym. Czy ostatecznie udało się dokonać pełnej rekonstrukcji zdarzeń, ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego feralnego dnia?

Wydaje mi się, że nie. Moim zdaniem wykonano zbyt mało powtórzeń imitujących zarówno niezamierzony, nieszczęśliwy upadek i zsunięcie się po zboczu, jak i zbrodnicze popchnięcie ze zbocza. Jednostkowe próby mogły mieć bowiem charakter przypadkowy, a dopiero powtarzalne wyniki tego eksperymentu w większej ilości mogłyby być pomocne w wyjaśnieniu sprawy i mieć większą wartość dowodową. Ponadto eksperyment procesowy przeprowadzony został w warunkach atmosferycznych innych niż panujące w dniu zdarzenia i to w takich, które mogły „zniekształcać” wyniki eksperymentu – w pewnych aspektach na niekorzyść oskarżonego. Właśnie ten argument był podnoszony w kontekście słuszności wyroku wydanego w I instancji przez ówczesny Sąd Wojewódzki w Krakowie i uznającego męża ofiary winnym zarzucanego mu czynu, czyli zabicia swojej żony. Wątpliwości te dostrzegł zresztą Sąd Najwyższy zmieniając kwalifikację prawną czynu. Warto podkreślić także, że pod uwagę wzięto jedynie dwie hipotezy dotyczące przyczyn i przebiegu upadku w przepaść, czyli nieszczęśliwy wypadek ze zsunięciem się kobiety po powierzchni zbocza oraz intencjonalne popchnięcie jej przez męża skutkujące „przeleceniem w powietrzu” nad zboczem. Tymczasem istniała jeszcze przynajmniej jedna możliwość – celowe popchnięcie kobiety przez męża i zsunięcie się jej po zboczu, jednak eksperyment procesowy nie był prowadzony pod tym kątem. Gdyby tak było, to śledczym doszedłby kolejny element i tak już skomplikowanej układanki.

Czy sekcja zwłok oraz analiza obrażeń denata zawsze przynoszą odpowiedzi na pytania o przyczyny i mechanizm śmierci? Możliwa jest sytuacja, w której nie można jednoznacznie wskazać czy mamy do czynienia ze śmiercią samobójczą, nieszczęśliwym wypadkiem bądź zabójstwem?

Niestety, sekcja zwłok nie zawsze pozwala na ustalenie wyjściowej przyczyny zgonu albo nie pozwala wskazać jednej spośród kilku możliwych. Zaznaczam, że zakres przyczyn śmierci jest bardzo szerokim pojęciem i mam na myśli przyczynę wyjściową, czyli pierwotną. Ostateczną przyczyną jest bowiem praktycznie zawsze niewydolność krążeniowo-oddechowa, której powody mogą być różne. W niektórych przypadkach trudne może być również rozstrzygnięcie czy doszło do samobójstwa, zabójstwa albo nieszczęśliwego wypadku. Weźmy pod uwagę na przykład jedną ranę kłutą tułowia, która okazała się śmiertelną i znajduje się w tzw. zasięgu ręki własnej. Oznacza to, że mogła ona być zadana w celach samobójczych, ale równie dobrze mogła zostać zadana przez inną osobę. Są pewne informacje pomagające różnicować te sytuacje, ale z oczywistych względów nie będę ich zdradzał. Warto jednak podkreślić, że na ostateczne wyjaśnienie okoliczności zgonu wpływ mogą mieć także inne dowody, które należy rozpatrywać łącznie w korelacji z wynikami sekcji zwłok – na przykład zeznania świadków, zapisy monitoringu, badania kryminalistyczne.

Dlaczego intencjonalne zepchnięcie z wysokości jest jedną z najtrudniejszych do udowodnienia zbrodni?

Dlatego, że samo popchnięcie ofiary może nie pozostawić na powłokach ciała ani w obrębie głębiej położonych tkanek żadnych śladów. Warto zauważyć, że nawet jeśli ślady te będą obecne, to mogą to być obrażenia na tyle niecharakterystyczne, że ich powstanie w części, a nawet w całości, można wytłumaczyć upadkiem z wysokości.

Jakie ślady mogą świadczyć o obezwładnieniu ofiary lub użyciu wobec niej przemocy, zanim została zepchnięta lub zrzucona w przepaść?

Byłyby to ślady będące konsekwencją pozbawienia ofiary zdolności obronnych, ograniczenia jej ruchów i przemieszczania jej: obrażenia w obrębie głowy, okolic wstrząsorodnych, szyi, klatki piersiowej oraz kończyn górnych. Niektóre z tych śladów mogłyby stanowić odwzorowanie palców rąk sprawcy. Problem w tym, że przynajmniej część takich obrażeń może nosić wygląd uszkodzeń ciała powstałych w trakcie spadania albo końcowej fazy upadku. Mogą również powstać pewne ślady – zarówno na ciele ofiary, jak i sprawcy – które byłyby pomocne w ustaleniu przebiegu zdarzenia. Nie będę jednak ich zdradzał po to, by nie stanowiły one wskazówek dla potencjalnych sprawców takich zdarzeń.

Przenieśmy się na koniec naszej rozmowy do roku 2023. Gdyby dziś odnaleziono w górach zwłoki człowieka, czy zakres przeprowadzanych czynności procesowych byłby o wiele szerszy?

Z pewnością tak. Przykładowo w roku 1960 nie wykonywano badań genetycznych, oznaczano jedynie grupę krwi z zabezpieczonych śladów, co bynajmniej nie potwierdzało udziału podejrzanego w danym zdarzeniu, a jedynie mogło być pomocne w wykluczeniu jego udziału. Gdyby sytuacja taka jak ta, z roku 1960 miała miejsce dziś, to z pewnością wykonane zostałyby badania z zakresu genetyki sądowej stwierdzające do kogo należał materiał genetyczny zawarty w śladach zabezpieczonych nie tylko w miejscu znalezienia zwłok, ale także w wytypowanym miejscu upadku, jak również na ciele ofiary i potencjalnego sprawcy. Można by również przeprowadzić wspominane już symulacje komputerowe. Z kolei w ramach czynności związanych ściśle z medycyną sądową i sekcją zwłok zapewne zastosowane zostałoby dokładne preparowanie tkanek miękkich technikami wprowadzonymi po roku 1960. Mogłaby zostać wykonana także pośmiertna tomografia komputerowa, ale tylko w ramach uzupełnienia diagnostyki sekcyjnej, a nie zamiast niej. Odnosząc się natomiast do kwestii spoza mojej dziedziny chciałbym zwrócić uwagę na to, że nie było żadnego naocznego świadka omawianego zdarzenia ani nie zostało ono zarejestrowane w formie zdjęć. Dziś może wydawać się to dziwne, skoro sytuacja miała miejsce w popularnym wśród turystów miejscu w środku lata. Pamiętajmy jednak, że wtedy turystyka nie miała tak masowego charakteru jak teraz, a turysta na górskim szlaku dysponował w najlepszym wypadku aparatem fotograficznym nieporównywalnym z urządzeniami audiowizualnymi używanymi obecnie. Sądzę zatem, że gdyby coś takiego wydarzyło się obecnie, to z wysokim prawdopodobieństwem zostałoby, i to w sposób niezamierzony, zarejestrowane przez przebywające w pobliżu osoby np. podczas wykonywania licznych zdjęć przy użyciu smartfonów lub innych urządzeń rejestrujących obraz. Należy też pamiętać o powszechnie stosowanych kamerach monitoringu. Znaczenie mogłyby mieć również np. szeroko rozumiane ślady teleinformatyczne. Wówczas były trudności nawet z potwierdzeniem przebywania mężczyzny w Zakopanem i udało się tego dokonać tylko w oparciu o relacje świadków. Dzisiaj zostałoby to wykazane przede wszystkim na podstawie innych dowodów – choćby informacji ze smartfonów, kart płatniczych albo zapisów z monitoringów. Dlatego też organy ścigania z pewnością podjęłyby intensywne działania w celu zabezpieczenia wszystkich wymienionych danych mogących stanowić kluczowe dowody w sprawie. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że gdyby takie zdarzenie miałoby wydarzyć się w teraźniejszości, to już nie na Kasprowym Wierchu. Z punktu widzenia sprawcy wybór tak popularnego wśród turystów miejsca byłby bowiem całkowicie irracjonalny.

Dziękuję za rozmowę

Facebook