Wpuszczając ludzi w akcję sensacyjno-kryminalną chcę ich totalnie przemielić. Tworzę historię tak, żeby była ciekawa, mocna i przede wszystkim nie dawała wytchnienia. Oczywiście są momenty mikro oddechu, ale tylko na ułamek sekundy. Chcę, żeby czytelnik czuł, że dzieje się coś na tyle ważnego i niebezpiecznego, że nie wolno dekoncentrować się na zbyt długo.
Z Lessem – wokalistą, pisarzem, grafikiem i autorem najnowszej książki „Epidemia. Puszka Pandory” – rozmawia Anna Ruszczyk.
Za kilka dni, a dokładnie 11 września będzie miała miejsce premiera Twojej najnowszej książki. Co było główną motywacją do napisania powieści. „Epidemia. Puszka Pandory”?
To cały czas pojawiające się w umyśle sceny, dane, informacje wciąż aktywne po napisaniu pierwszej części i dopraszające się uwagi. Jest we mnie o wiele więcej wiedzy na te tematy, niż zamknąłem to w poprzedniej „Epidemii”. Chcę dzielić się tą wiedzą z ludźmi. Uważam, że to obowiązek, gdy wiesz o czymś ważnym i istotnym, co związane jest z rzeczywistością, w której żyjemy. Niektórzy są nieświadomi i nie chcą przyjąć do wiadomości, że ludzie mogą robić innym ludziom tak straszne rzeczy, o których między innymi piszę w obydwu „Epidemiach”. Dlatego taka historia była potrzebna. Dobrym katalizatorem kontynuacji poprzedniej części był specyficzny wręcz nakaz napisania czegoś więcej. Czytelnicy chyba oczekiwali klasycznej konstrukcji, dobrego zakończenia, ukarania sprawców i wyjaśnienia okoliczności. Ja zrobiłem to po swojemu, bo chciałem uaktywnić ludzkie umysły i dusze. Jeśli dajesz coś nieoczywistego, czego odbiorca się nie spodziewa, to wyostrzasz mu koncentrację. Stąd i zakończenie poprzedniej części. Dzięki takiemu rozwiązaniu jest szansa, że po skończonej lekturze coś się zacznie dziać, zmieniać w realnym świecie. Mam nadzieję, że książka nie będzie tylko odłożona na półkę, ale sprawi, że jej treść posłuży dobrej transformacji; nie tylko jednostki, ale być może i społeczeństwa, czy zrobi jeszcze coś więcej. Obydwie książki odnoszą się do polskiej rzeczywistości czasu covidu, stymulują do myślenia, stawiają pytania i wskazują potencjalności niebezpieczeństw, które niestety są. Pokazałem wycinek z tego, w czym żyjemy, i co mogłoby się zadziać. Wiem i cieszy mnie to, że sposób, w jaki piszę, uaktywnia ludzi i porusza ich emocjonalnie; a to już jest super. Świat jest bardzo złożony, a dobra książka może pomóc w orientowaniu się w jego konstrukcji. Odbiór rzeczywistości bywa różny, bo różne są też intencje osób ten świat tworzących. Jedni rozwijają się duchowo tak bardzo, że są prawie nieobecni w naszym tzw. materialnym świecie. Inni, sceptyczni i nieufni, stąpają zbyt twardo po ziemi i cały czas myślą, że wszyscy są przeciwko nim. A jeszcze inni chcą po prostu trzymać na nas łapę, kontrolować i na nas zarabiać. Mam nadzieję, że i „Epidemia. Co kryje chaos”, i „Epidemia. Puszka Pandory” będą optymalnym wyważeniem między tym wszystkim, że staną się dobrym drogowskazem jak „czytać” rzeczywistość i z niej korzystać, aby nam sprzyjała.
Od pierwszych stron poddajesz czytelników testowi odporności na zło. Lubisz wzbudzać strach, zaskakiwać?
Lubię, gdy akcja jest intensywna, ciekawa, gdy tworzy dreszcze i nie pozwala odłożyć książki. Osoby czytające pierwszą część są zaskoczone sprawnością mojego pióra, które stworzyło taką karkołomną historię. Zwracają uwagę na to, że nawet na chwilę nie pozwalałem złapać oddechu. Właśnie dlatego niektórzy czytali ją już po kilka czy kilkanaście razy. To jest, przyznam, ogromny komplement. Wiesz, nie lubię dłużyzn, a szczególnie w takim gatunku, który posługuje się akcją, tajemnicą, dreszczem; no i oczywiście zaskoczeniem, które tak: bardzo lubię stosować. Rozumiem to, że poszczególne sekwencje ułożone w odpowiedni sposób tworzą klasyczny komfort czytania, czyli teraz akcja, a potem odpoczynek i tak dalej. Może i ktoś wyznaje takie przewidywalne zasady. Ja, wpuszczając ludzi w akcję sensacyjno-kryminalną, chcę ich totalnie przemielić. Tworzę historię tak, żeby była ciekawa, mocna i przede wszystkim nie dawała wytchnienia. Oczywiście są momenty mikro oddechu, ale tylko na ułamek sekundy. Chcę, żeby czytelnik czuł, że dzieje się coś na tyle ważnego i niebezpiecznego, że nie wolno dekoncentrować się na zbyt długo. Dlatego to, jakich środków w danej chwili używam, czyli adrenalina, brutalność czy szybkość zmian akcji – no to już kwestia tego, co moja pokręcona wyobraźnia wymyśli. Bo choć miałem ogólny plan, to w miarę pisania cały czas były podszepty, aby coś namieszać, uintensywnić. I tak non stop. Przyznam, że uradowały mnie bardzo dobre słowa, które na temat poprzedniej części popłynęły od wielu moich czytelników, a w szczególności od redaktora Marka Żelkowskiego. To uznany polski pisarz sf i fantasy, który co miesiąc prowadzi ze mną wywiad w Bookradio.pl. Stacja ta jest patronem wszystkich moich ebooków, a rozmowy ukazują się w ramach znanego cyklu „Bibliotekarium 2.0”. Pan redaktor powiedział, że książkę czyta się bardzo szybko i sprawnie, i że świetnie odrobiłem lekcję z nowoczesnego pisania. A Twoja prywatna reakcja po przeczytaniu „Puszki Pandory”, czyli „Ależ to jest świetnie napisane! Klimat niesamowity. Jak Ty mnie w tej prozie przerażasz i straszysz!” czyni moją pracę niesamowicie nagrodzoną, bo założony plan udało się super zrealizować. I chciałbym dodać, że nie piszę tak, aby podobało się to czytelnikom, ale tak, abym to ja sam był zadowolony. Piszę tak, jak czuję, czyli mocno, mądrze, bez przegadania i z fantazją.
Dlaczego, Twoim zdaniem, ludzie popełniają zbrodnie?
Uważam, że każda tego typu aktywność bierze się z braku zrozumienia między ludźmi. Są tacy, co mają skłonności do bycia przekornymi, złośliwymi, niechętnymi ludziom, notorycznie podejrzliwymi i tak dalej. Oni nie chcą rozumieć ludzi, bo wypacza to według nich prawdziwy obraz rzeczywistości. I żeby nie było: osobiście takie opinie słyszałem. Wiadomo więc, że takie nastawienie względem drugiego człowieka prowadzić może jedynie do waśni, potyczek, długoletnich problemów czy właśnie zbrodni. Gdy dwie, tak samo nastawione do świata osoby trafią na siebie i będą się tylko prywatnie nurzać w takiej relacji, to jeszcze pół biedy. Najgorzej jest, gdy taka jednostka czepi się kogoś, kto nie jest niczemu winien. Wtedy to może się rozprzestrzenić na innych, bo ktoś może zechcieć bronić tę osobę, a atakujący przypuści kolejne ataki. No i eskalacja gotowa. Wiesz, tacy czepiacze, to po prostu charaktery, które potrzebują nurzania się w negatywnej energii, w kłótniach, w ciągłym wyżywaniu się na kimś. Nie raz słyszy się, że nożownik atakował przypadkowe osoby, ktoś strzelał w szkole czy wjechał samochodem w grupy ludzi. Kolejną przyczyną jest, jak zwykle, przerośnięte ego. To ono i tworzone przez nie przekonania popychają ludzi do nienawiści i zbrodni. Przekonania u takich osób opierają się na zasłyszeniach, emocjach i uporze, żeby za wszelką cenę bronić swego. Jednak w przypadku jednostek negatywnych mają bardzo silną postać. Dzieje się tak, gdy kontrolę przejmują właśnie emocje. Wówczas, niestety, rozumienie jest wyłączone i wszystko zmierza w kierunku agresji. Kolejna rzecz sprawcza to potrzeba bycia zauważonym. Człowiek, jako zwierzę stadne, ma wbite w dowód pragnienie bycia we wspólnocie, bycia dostrzeżonym i byłoby super, gdyby również docenianym. Gdy te elementy nie dopisują, a osoba taka nastawiona jest negatywnie i roszczeniowo do otoczenia, no to wtedy mamy gotowy przepis na „odgrywanie się” na ludziach. A to otwarta droga do zbrodni.
Czy istnieje przepis na przyjaźń, taką, jaka łączyła Dawida i Pawła?
Wiesz, w dzisiejszych czasach zauważam nagminność używania słowa „przyjaciel”. Przodują w tym osoby, które na siłę chcą być akceptowane przez ludzi i bardzo potrzebują wejść w czyjeś życie. Czasem wystarczy jedno spotkanie, jedna rozmowa (nawet tylko wirtualna) i już ktoś mówi „mój przyjaciel to”, „mój przyjaciel tamto”, a przecież nic się jeszcze nie wydarzyło, co mogłoby to uzasadnić. Bycie „przyjacielem”, to specjalna chemia między ludźmi, wzajemne poszanowanie i długi staż relacji między nimi. Sam doświadczałem tego, że ktoś wręcz nadużywał względem mnie tego słowa, aż nagle byłem ignorowany przez nieodbieranie telefonów i nie otrzymywałem odpowiedzi na wiadomości. To o tyle zaskakujące, że tych ludzi traktowałem wyjątkowo serdecznie, szanowałem i bardzo lubiłem (co u mnie jest na porządku dziennym). Chętnie pomagałem w trudnych chwilach, a jak trzeba było coś wspólnie zrobić, to się po prostu robiło. To były relacje wieloletnie i nigdy nie dałem tym osobom odczuć, że ich o coś podejrzewam, wykorzystuję czy robię cokolwiek nie-fair. Przyznam, że preferuję niemówienie o kimś „przyjaciel”. Ale ważne jest dla mnie to, aby ktoś, kto z jakiegoś powodu wybrał znajomość ze mną, czuł się w mojej obecności pozytywnie, komfortowo. Chcę dawać takim ludziom poczucie wyjątkowości; że ich obecność jest dla mnie czymś super. Chcę, aby moje przyjacielskie nastawienie było dla prawdziwe, a nie tylko słowem; nawet, jeśli nigdy to słowo nie zostanie przeze mnie wypowiedziane w ich stronę. Bo przecież najbardziej wymierne jest to, czego i w jaki sposób doświadczamy, a nie to, jak kwieciście umiemy mówić. Zachowanie, realne sytuacje, wspólne chwile – one wszystko weryfikują. I osobiście mam nadzieję, że takie przyjaźnie, jak ta, między Dawidem i Pawłem istnieją; oczywiście nie okupione tak groźnymi sytuacjami, jak te opisane w książce. Sam jestem otwarty na obecność przyjacielskich relacji w życiu i myślę, że o kilku mogę tak powiedzieć. One trwają już wiele lat i niezmiennie darzymy się zrozumieniem, szacunkiem, wsparciem. Takich właśnie, prawdziwych i pozytywnych, życzę każdemu.
Zupełnie teoretyczne pytanie: kryłbyś zabójcę, gdyby był nim Twój przyjaciel?
Zanim odpowiem – nawiążę do poprzedniego punktu. Przyjaciel, to ktoś specjalny, kogo jesteśmy pewni. To ktoś, kogo dobrze znamy i z kim rozumiemy się wzajemnie. Jeśli odczuwamy z nim dobrą relację, właśnie przyjacielską, to znaczy, że ten ktoś jest nam bliski, bo przyjaźnie względem nas nastawiony. I to, jakie decyzje podejmuje czy do czego jest zdolny – akceptujemy i jesteśmy w stanie zrozumieć. A gdy z taką osobą o czymś rozmawiamy, to nie zawsze musimy mieć podobne czy takie samo zdanie na jakiś temat, ale dobrze jest, gdy szanujemy swoje wypowiedzi. Czyli znowu kontekst przyjaznego nastawienia. Jeśli więc osobowość jest pozytywna, sympatyczna, mądra, odważna, to z takim kimś chętnie nawiązuję relację. Oczywiście pod warunkiem, że druga strona znajomością ze mną również jest zainteresowana. Gdyby więc okazało się, że takiemu komuś zdarzyłoby się pozbawić kogoś życia, to pierwsze co – pojawiłbym się z whiskaczem i rozmową, aby pomóc mu sobie z tym poradzić. Zauważ, że nie mówiłem o kryciu zabójcy, tylko o tym, że komuś przydarzyło się pozbawienie kogoś życia; może na przykład w kontekście samoobrony. Bo jeśli ktoś, kogo znałbym, jako przyjaciela, z premedytacją dokonał zbrodni, to być może mogłoby to doprowadzić do zakończenia takiej relacji. Zdarza się, że mamy o kimś dobre zdanie, widujemy się i rozmawiamy, pokazujemy mu, że go lubimy i szanujemy, jako człowieka i wszystko jest OK. Ale bywa, że jesteśmy niemile zaskakiwani; bo ludzie używają masek. Wtedy w jednej sytuacji ktoś jest taki, a w innej – zupełnie inny. I jeśli ktoś, jak ja, zwraca uwagę przede wszystkim na te pozytywne aspekty, dzięki czemu daną relację akceptuję i przyjmuję ją z ochotą, to może się zdarzyć, że te inne, niedobre cechy, są po prostu przez kogoś ukrywane i przeze mnie nie zauważane. Dlatego, wracając do pytania: gdyby było to celowe zabójstwo, a ja nagle przestałbym wiedzieć kim jest osoba, która tego dokonała – nie chciałbym jej ani kryć, ani nic z tym robić; i byłoby to na pewno przykre. Gdyby zaś dotyczyło to osoby, którą znam, lubię i szanuję, to wiedziałbym, że zdarzyło się coś innego, niż zwyczajna chęć pozbawienia kogoś życia. A wtedy warto uruchomić działania i po prostu pomóc; nawet początkowo kryjąc taką osobę.
Według Ciebie, pandemia to wymysł, czy fakty oparte na wiedzy?
Jeśli mówimy o tej pandemii, którą zaserwowano nam w 2020. roku, to oczywiście była faktem. Ale muszę zweryfikować pytanie, które oscyluje w kierunku przyjętym przez głosicieli prawdy niezawisłej, czyli tych, którzy chcieli za wszelką cenę pokazać, że „ci antyszczepionkowcy, to za cholerę nie mieli racji”. Takie skrótowe formułowanie opinii działa i na niekorzyść tych negujących covid, i tych, co uważali, że ci, co pandemię negują, to się na medycynie nie znają. Według wiedzy pochodzącej od tych, którzy nie bali się głosić prawdy „niemedialnej”, choroba ta została stworzona i wypuszczona na świat, aby zrobić celowe zamieszanie. Dlatego nie należy tego rozpatrywać w kontekstach medycznych, lecz… etycznych. Od kogo pozyskiwałem taką wiedzę? Od obejrzanych i przeczytanych wywiadów ze znanymi naukowcami i lekarzami, wieloletnimi prawnikami z „nazwiskami” z USA i Europy, uznanymi dziennikarzami czy szefami dużych domów wydawniczych. To ludzie, którym zależy na tym, aby społeczeństwo dowiedziało się, że „prawda medialna” dość mocno różni się od prawdy naukowej. Byli tacy, co podważali oczywiście, jak tylko można, kompetencje takich osób. Ale, wiesz, gdy wypowiadają się znani lekarze np. z Niemiec, Włoch, Belgii czy USA, że koronawirusy są obecne w przestrzeni naszej planety od tysiącleci, że jest to szczep grypy i do tego zupełnie niegroźny, to chyba wiedzą, o czym mówią. Mimo to słychać było komentarze, że oni nie uczyli się tam, gdzie trzeba, albo nie pochodzą z odpowiednich rodzin, że swoje doktoraty czy profesury robili u niewłaściwych promotorów, albo zamiast ravioli wolą jajecznicę itd. Rozumiesz: to nie były konkrety, tylko dziecinne zabawy pt. „bo ja wiem lepiej”. Poza tym trzeba wiedzieć, że na przestrzeni lat coraz bardziej zmniejszane są wartości liczbowe, od których możemy mówić o pandemii. Robi się tak po to, aby szybciej wprowadzać stan wyjątkowy, a przez to zwiększać kontrolę nad ludźmi. Zauważ, jak to teraz wygląda; dajmy na to ostatnie akcje związane z legionellą. W mediach poszła informacja, że osiem czy dziesięć osób gdzieś tam zachorowało i już tworzy się stan wywierania presji na społeczeństwo, już siany jest strach. A czy ludzie wiedzą jakie ilości istnień pochłaniają choroby typu rak, AIDS czy nawet zwykła grypa? Dlaczego o tym się nie mówi w taki sposób, jak o covidzie? Bo tamte choroby, to wszyscy znamy. One nie robią na nikim specjalnego wrażenia, bo „są i będą”. To „normalka”. Ale skupienie się na „nowym wrogu” wyostrza uwagę odbiorcy i pozwala zaostrzyć kontrolę nad ludźmi wdrożyć posłuszeństwo społeczne na działania kryzysowe. Czyż nie o to chodzi władzy? A kto z Czytelników wie o czymś takim, jak „Wielki reset” lub historii globalnych planów łączenia żywności GMO z Wielką Farmacją? Czy komukolwiek zechciało się spojrzeć na działania stworzone nie po to, żeby wykarmić świat lub go wyleczyć, ale żeby zapewnić sobie stały zarobek na – niestety – ciemnych masach ludzkich? Skoro GMO wprowadzono już kilkadziesiąt lat temu, to dlaczego świat wciąż głoduje? Jaki odsetek czytelników wie, że jedzenia obecnie na świecie jest tyle, że można byłoby wykarmić dwie Ziemie? O czymkolwiek będziemy chcieli porozmawiać, to i tak jest to wyłącznie maleńki czubek końcówki góry lodowej. To zależy od każdej osoby z osobna, aby w wiedzę się wczytać i zorientować się, jak bardzo nie wie taki ktoś, co dzieje się poza naszą uwagą i ile naprawdę strasznych rzeczy ludzie z premedytacją robią przeciwko ludziom. I jeśli ktoś nadal będzie gadać, że to, o czym mówię, jest wyssane z palca, to najprawdopodobniej nie wie że właśnie ruszają masowe, zbiorowe pozwy przeciwko producentom szczepionek na covid. Już dzieje się to w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i zaczyna w innych krajach. Ludzie nagle zaczęli chorować na udar mózgu, nagłe choroby serca czy zakrzepicę żył jelitowych. Wśród moich serdecznych znajomych też niestety są osoby, które bardzo ciężko to ostatnie przeszły, a co zaczęło się niedługo po zaszczepieniu. Ból i połowa organizmu w skrzepach, tysiące złotych wydane na leki i zabiegi, a Europejska Agencja Leków mimo to bezwstydnie podaje, że szczepionki pomogły 20. milionom osób. To są wieści, które wywracają człowiekowi nastawienie do świata. Uważam, że wszyscy, którzy tak pięknie to promowali, powinni to teraz publicznie i oficjalnie odszczekać. I nie bronię antyszczepionkowców. Bronię życia ludzi.
Jaki może być skutek konsumowania informacji bez ich głębszej analizy?
Człowiek zaczyna wierzyć bezkrytycznie w każdą informację, która pasuje do jego oczekiwań i zwyczajów. Dzieje się wtedy rutyna w postaci automatycznych przyzwyczajeń, które nie potrzebują żadnej weryfikacji. Tak jest w przypadku osobowości, które żadnej wiedzy nie potrzebują. One tylko chcą, żeby im coś pasowało. Niedawno trafiłem na ciekawy komentarz na pewnym portalu, który głosił coś w stylu: „Ludzie za prawdziwą uważają taką informację, w którą wierzą, a fałszem jest dla nich wszystko to, z czym się nie zgadzają. Jednak jest tu jedno 'ale’, bo ludzie nie mają pewności czy informacje, w które tylko wierzą, są prawdziwe. A ich wiara to tak naprawdę nadzieja, że to, w co wierzą, jest prawdą.” Czyli jeśli w pewnym punkcie, gdy przyjmujemy do siebie pewną wiedzę, to podejmujemy decyzję, że – niezależnie od tego, jak jest w rzeczywistości – będziemy ją wyznawać i głosić. Po pozyskaniu tej wiedzy pojawiają się następne jej składniki, które nam pasują i w nie wchodzimy. Potem kolejne i następne. W efekcie możemy dotrzeć zupełnie na manowce tylko dlatego, że w którymś, podstawowym momencie podjęliśmy nie do końca przemyślaną decyzję.
W Twojej najnowszej powieści nie wiadomo co jest iluzją, a co jawą. Bohaterowie biorą udział w wielu dziwnych zdarzeniach, zachowując się w sposób nieprzewidywalny i nietypowy. Często w swojej twórczości balansujesz na granicy obłędu, szaleństwa?
Przyznam, że w obydwu książkach można to odczuć, ale w „Puszce Pandory” jest to wyrazistsze; to fakt. I chyba tutaj uwolniłem to z siebie po raz pierwszy na taką skalę. Mam spisanych na przestrzeni ostatnich lat kilka treatmentów filmowych i w niektórych można odczuć podobne i też silne wrażenia. W sierpniu współwydałem mocny erotyk Marcina Bujaszka pt. „Ruda”. Byłem redaktorem powieści i dostałem zgodę na spisanie historii po swojemu. Tam rzeczywistość pomieszałem z nierzeczywistością dość mocno i dreszczy ludzie mają podczas lektury ponoć mnóstwo. W „Puszce Pandory” zaprezentowałem totalnie nierealne sceny, które – niestety – mają możliwość tak się właśnie zadziać. Całość przyodziałem w intensywny i brutalny zestaw wydarzeń i, jak w poprzedniej części, pisałem tak, aby nie dać czytelnikowi czasu na oddech. Nadałem jej znamiona realizmu, żeby czytelnik obawiał się, że to naprawdę może się wydarzyć. Jest w książce pewna ważna rozmowa, która dodatkowo wzmacnia ten efekt. Połączyłem w niej pozyskaną wiedzę z tzw. „teoriami spiskowymi”, dzięki czemu czytelnik myśli: „Cholera, a co jeśli dokładnie tak się dzieje?” Bo to, co przeczytałem choćby w książce „Zasiew nasion destrukcji” Williama Engdalha, „Szczepienia. Niebezpieczne, ukrywane fakty” Iana Sinclaira, czego dowiedziałem się z filmów „Życie wymyka się spod kontroli” czy „Świat według Monsanto”, że wymienię tylko bardzo nieliczne, to przekazy, które stawiają pod znakiem zapytania całe Twoje dobre nastawienie względem świata i ludzi. Oto nagle okazuje się, że żyjesz w błogim przekonaniu nie mając świadomości jak straszne rzeczy ludzie nadal robią ludziom i to z pełną świadomością, planowaniem tego i ukrywaniem. Nie mam na myśli wojen „gdzieś tam”, tylko namacalną codzienność każdego człowieka. Jak więc nie balansować na granicy szaleństwa, gdy my w pewnym sensie żyjemy w nim.
Czarna seria zbrodni, przygnębiająca sceneria śmierci, rozkawałkowane zwłoki, do tego krew lejąca się litrami – przyznaj proszę, że nie oszczędzałeś bohaterów. Czy na żadnym z etapów pracy nie czułeś się przytłoczony nadmiarem mroku ukazanego w „Pandemii”?
Powieść powstała po to, aby pokazać zagrożenia czasu, w którym obecnie żyjemy. A specyfiką thrillera, sensacji czy kryminału są mocne sceny i wyrazista akcja. Dlatego właśnie nie oszczędzałem ani bohaterów, ani innych postaci umieszczając ich w na tyle groźnych wydarzeniach, na ile było to akceptowalne dla całej historii. Próbowałem wyciągać z gatunku ile się da. A w zasadzie tyle, na ile go umiem i rozumiem. Bo ja nie jestem specjalistą od kryminałów. Miałem tylko pomysł na opowieść i ją spisałem. Nie ma tu ekscytacji przemocą i brutalnością. Wszystko ma swoją przyczynę i sytuacje dzieją się „po coś”, a główni bohaterowie są tylko uczestnikami wydarzeń; nawet jeśli muszą zabijać, by przeżyć. Mrok, o który pytasz, jest częścią mnie. Ja go tylko przetworzyłem w tej historii. Nie było żadnego przytłoczenia czy innych efektów ubocznych. Widocznie jest mi naturalny, skoro tak wyraziście kształtuje się w mojej twórczości. W końcu uwielbiam mocnego rocka czy metal w intensywniejszych odmianach. Śpiewałem przecież o mrocznych rzeczach w Fanthrash czy w Helless, do którego też pisałem teksty. No i dekadencki, acz niezwykły projekt muzyczny Topielica, który też posługuje się ciemnością w swoich opowieściach, choć muzycznie jest subtelny. Akurat jestem współtwórcą słów i wokalistą na drugiej płycie, która właśnie powstaje. Jak widzisz z tym mrokiem, to widocznie „coś w środku”. Ale tego, co w moich textach, nie wdrażam w życiu codziennym. To ekspresja artystyczna pozwalająca wirtualnie opowiedzieć najbardziej niepokorne historie i jednocześnie oczyścić swoje wnętrze.
Dokąd, Twoim zdaniem, zmierza świat?
Mam wrażenie, że chce sobie zrobić kuku na własne życzenie, i to taką piąchą z przyłożeniem! Być może tak jest stworzona ludzkość, że rozwija się po to, aby się unicestwić. A być może tak jesteśmy uczeni przez tych, co mają władzę i wpływ na nas, jako społeczności, że tak powinniśmy robić? Może mamy być tylko elementem realizacji globalnych planów rozwoju świata? Być może dlatego wmawia się jednostce, że nie ma wpływu na swoją rzeczywistość. Ale ja jestem przekonany, że zbiorowe nastawienie, zbiorowa emanacja energetyczna umysłów w określonym kierunku daje początek czemuś namacalnemu, rzeczywistemu. Że naszym wewnętrznym nastawieniem możemy zmieniać świat. Zamiast więc ciągle narzekać, oglądać tragiczne wiadomości i seriale fabularyzowane o tym, jak to ludzie się nienawidzą i podejrzewają o wszystko – trzeba wyrażać dobre nastawienie. Czyli myślmy dobrze o sobie i innych, i o tym, kim chcielibyśmy się stać. Dzięki temu dajemy inicjację materii świata, aby układała się tak, jakie nasze myśli. To jest początek kreacji owego „teraz”. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to tylko takie pseudo duchowe, durne pieprzenie. To ja go wtedy zapytałem „a choć raz spróbowałeś?” Dlatego, niezależnie od ludzkich postaw rozmawiam z nimi i inspiruję do spojrzenia w siebie. Chcę, żeby wiedzieli o tym, o czym nie wiedzą. Zdarza się, że pomimo tego co i jak mówię (a zawsze przekazuję wiedzę w spokojny i stonowany sposób) bywam wyśmiewany i to przez ludzi których znam, i o których miałem wcześniej dobre zdanie. A wiedzą dzielę się, aby mój odbiorca po prostu wiedział. Bo świat jest bogaty, pełen możliwości i wielu ciekawostek wartych poznawania i odkrywania, z czego nie każdy zdaje sobie sprawę. No i przede wszystkim ja sam tworzę lepszym samego siebie, bo to, jak i czym emanuję, będzie wpływać na innych. Dzięki temu mogę przyciągać do siebie przede wszystkim pozytywne i ciekawe osobowości. Bo jak mówi powiedzenie? „Jak chcesz zmienić świat, to zacznij od siebie”.
Dziękuję za rozmowę.