Zbrodnie popełnione przez Henryka K.

Fot. Wizja lokalna (A. Gawliński - akta sprawy)

To nie była aż tak trudna sprawa, zarówno pod względem wykrywczym, jak i dowodowym. Świadkowie podali szczegółowe rysopisy podejrzanego. Gdy zweryfikowano osoby wcześniej notowane za czyny lubieżne wobec nieletnich, okazało się, że jedna z nich – Henryk K. – mieszka w okolicy i idealnie odpowiada zapamiętanym przez mieszkańców Rudy Śląskiej cechom wyglądu nieznajomego młodzieńca, który pojawił się w dniu zdarzenia. On sam po zatrzymaniu przyznał się do zbrodni. Zdaje się, że jedynie w kwestii motywu nie był szczery. Przekonywał, że doszło do wszystkiego, ponieważ sam przed laty został zgwałcony.

Z Andrzejem Gawlińskim, doktorem nauk prawnych, kryminalistykiem, autorem książki „Monstrum” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Henryk K. pierwszego morderstwa dopuścił się w bardzo młodym wieku. Jak to się stało, że zamiast izolacji od społeczeństwa, umożliwiono mu dokonanie kolejnych zbrodni i gwałtów?

Chyba nikt nawet nie przewidywał, że po pierwszej zbrodni Henryk K. dopuści się kolejnych. Być może również ze względu na jego wiek – w momencie zabójstwa 5-letniej dziewczynki miał 14 lat. W oczy rzucała się jego niedojrzałość, flegmatyczność i niezdarność, a sam czyn potraktowano chyba jako jednorazowy wybryk popełniony przez niego pod wpływem impulsu. Jak się później okazało – błędnie.

Czy Twoim zdaniem doszło do zaniedbania ze strony systemu?

Zdaje się, że tu bardziej zawiniło jego otoczenie – zbagatelizowano rozwijające się u Henryka K. zaburzenia osobowości oraz zaburzenia preferencji seksualnych. Jego matka odpuściła leczenie i pozostawiła syna samemu sobie. Ten praktycznie cały swój czas spędzał z dziećmi. Aż dziw, że nikogo jego zachowanie nie zaniepokoiło. A powody ku temu były. Jako np. 24-latek bawił się z dziećmi w piaskownicy, sadzał je na kolanach, chodził z nimi za rękę. Po dwóch pierwszych śmiertelnych zajściach z udziałem nieletnich sąsiedzi powinni byli być szczególnie wyczuleni. Nikt mu tych kontaktów nie uciął. Poza tym faktycznie nie było jakiegokolwiek nadzoru nad tą rodziną. Henryk K. nie miał kuratora, nie uczestniczył w żadnej terapii.

Ciężko trzymać emocje na wodzy, gdy poznaje się okoliczności bestialskich czynów Monstrum z Chorzowa. Czy takie zbrodnie były w latach 90’ czymś rzadkim i wyjątkowym, czy też codziennością, z którą mierzyli się śledczy?

Przez lata skala tego rodzaju przestępczości nieco się zmieniła. Nie mniej do tego rodzaju zbrodni dochodzi cały czas.

Co różni działania Henryka K. od modus operandi Trynkiewicza lub Kwaśniaka?

Moim zdaniem nie możemy powiedzieć, aby Henryk K. z determinacją dążył do kontaktu z dziećmi, który wiązałby się z ich celowym wykorzystaniem seksualnym – w przeciwieństwie do dwóch pozostałych sprawców. Chociaż u Kwaśniaka ten motyw też był nieco inny. W przypadku Monstrum do zbrodni dochodziło zwykle podczas zabawy lub wspólnie spędzanego czasu. Nie analizował on sytuacji po zdarzeniu, jak Szatan czy Dusiciel. Po prostu oddalał się z miejsca, nie zacierając zbytnio śladów.

Czy Śląsk był, a może nadal jest, zagłębiem morderców?

Jeżeli chodzi o zabójców seryjnych, to faktycznie większość z nich tam działało – „Władca Much”, „Fantomas”, „Wampir z Zagłębia”, „Wampir z Bytomia”, „Pętlarz”, no i oczywiście „Monstrum”. W przypadku zabójstw pojedynczych, jak wynika z danych udostępnionych przez Komendę Główną Policji, w 2021 r. stwierdzono 89 czynów, co daje drugie po województwie mazowieckim miejsce w skali kraju.

Fot. Okazanie (A. Gawliński – akta sprawy)

Jak to możliwe, że osoba, która miała na swoim koncie zabójstwo dziecka, bez problemu znalazła pracę w Ośrodku dla Dzieci Niepełnosprawnych?

Trafił tam trochę przez przypadek. Kuzyna Henryka K., który miał być zatrudniony do wykonywania prac budowlanych w ośrodku, powołano do wojska. Na jego miejsce wzięto więc Henryka.

Do sprawy podwójnego zabójstwa w Rudzie Śląskiej powoływano biegłych, zlecano wykonanie szeregu badań, w tym poligraficznych. Uważasz, że była to sprawa, w której nie szczędzono sił ani środków, aby ustalić prawdę?

W zasadzie to nie była aż tak trudna sprawa, zarówno pod względem wykrywczym, jak i dowodowym. Świadkowie podali szczegółowe rysopisy podejrzanego. Gdy zweryfikowano osoby wcześniej notowane za czyny lubieżne wobec nieletnich, okazało się, że jedna z nich – Henryk K. – mieszka w okolicy i idealnie odpowiada zapamiętanym przez mieszkańców Rudy Śląskiej cechom wyglądu nieznajomego młodzieńca, który pojawił się w dniu zdarzenia. On sam po zatrzymaniu przyznał się do zbrodni. Zdaje się, że jedynie w kwestii motywu nie był szczery. Przekonywał, że doszło do wszystkiego, ponieważ sam przed laty został zgwałcony.

Minęły cztery lata, odkąd sprawca zakończył odsiadkę i trafił do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Co dalej czeka takich ludzi?

Prawdopodobnie pobyt w KOZZD do końca życia. W przypadku Henryka K. szanse na to, że opuści placówkę są praktycznie żadne.

Dziękuję za rozmowę

Facebook