Bohaterowie freak shows

fragm.okładki „Ludzkie Zoo. O wystawianiu ludzi na pokaz” Joanna Zaręba/wyd. RM

Tania sensacja była sercem i podstawą freak shows. Im mniej udokumentowany życiorys „gwiazdy”, tym łatwiej zmyślić na jej temat przekonującą historię. Nikogo nie interesowali normalni ludzie, tylko biedni i fizycznie odmienni, w dodatku często kolorowi. Za to wodzowie wojowniczych plemion, ambasadorzy z Marsa, albinosi z Madagskaru, dziki człowiek z dżungli czy prawdziwa syrena to było coś zupełnie innego. To pozwalało społeczeństwu na wpuszczenie do swojego życia odrobiny egzotyki. Nawet koronowane głowy nie były wolne od pokusy zobaczenia Azteckich Dzieci czy Tomcia Palucha. Dla lekarzy to również był niezły biznes. Dzięki współpracy z impresario takiego wybryku natury, otrzymywali dostęp do niesamowitego przypadku medycznego, który mogli opisać i nazwać. A po śmierci mogli w dodatku liczyć na szczątki i okazję do sekcji zwłok.

Z Joanną Zarębą, autorką książki „Ludzkie Zoo. O wystawianiu ludzi na pokaz” – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

Na początku naszej rozmowy chciałabym dowiedzieć się, co sprawiło, że postanowiła Pani przybliżyć Czytelnikom i Czytelniczkom sylwetki bohaterów freak shows?

Zafascynował mnie ten temat ponieważ z jednej strony sieć oferuje sporo materiałów o freak shows i ich bohaterach, ale z drugiej większość ogranicza się do kilkuminutowych wstawek. A przecież ta forma rozrywki była niesamowicie popularna i doskonale oddawała ducha przełomu stuleci. Zarówno nadzieje i zwycięstwa ludzkiej myśli, jak i wstydliwe fakty i najmroczniejsze skłonności naszej natury. Jest to również temat niezwykle kontrastowy. Z jednej strony mamy osoby walczące o finansową niezależność, którym fizyczna odmienność uniemożliwiła pracę poza freakshows, z drugiej celebrytów, jak Tomcio Paluch, podróżujących po świecie z własną ekipą odpowiedzialną za show, a z trzeciej niewolników i wyzyskiwanych, jak Hotentocka Wenus czy Azteckie Dzieci. Do tego cała oprawa, plakaty, kostiumy, dekoracje, choreografia, objeżdżanie kraju z cyrkiem, wizyty u koronowanych głów, spotkania z naukowcami, zmyślone niesamowite historie, pozwy sądowe wytaczane tylko po to, żeby podbić popularność swojego pokazu. I jednocześnie niesamowita anonimowość wielu z tych osób poza sceną, ich prywatne życie, ich śmierć, to gdzie zostali pochowani (o ile pozwolono im spoczywać w spokoju) otoczone są nie tyle tajemnicą, co właśnie przygnębiającą niewiedzą wynikającą z braku zainteresowania społeczeństwa.

Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas pracy nad książką?

Przede wszystkim niedowierzanie i fascynacja. Z jednej strony sam fakt, że można pokazywać człowieka na scenie, tak samo jak można by pokazywać egzotyczne zwierzę na wybiegu, jest przerażający. Z drugiej, fascynacja czasami w jakich freak shows osiągnęły szczyt popularności. Czas wielkich wynalazków, odkrywania nowych gatunków zwierząt, badania nieznanych lądów, batalii pomiędzy zwolennikami ewolucji i kreacjonistami, powstania gazet i radia, czas kiedy medycyna na poważnie zaczęła się rozwijać. Ludzkość na przełomie wieków naprawdę liczyła, że nauka rozwiąże jej wszystkie problemy, a człowiek odkryje wszystkie tajemnice świata. To były niezwykle barwne, dynamiczne i niesamowite czasy. Niestety również mroczne. Freak shows były wszystkim tym po trochu. Oferowały widowni zaginione ogniwa, dzikie plemiona z tajemniczych wysp, egzotyczne okazy ze Syjamu (obecnie Tajlandii), Indii, czy Australii, kusiły lekarzy niesamowitymi okazami medycznymi, rozgrzewały wyobraźnię publiczności prezentując włochate owoce związku kobiet z niedźwiedziami czy orangutanami. To wszystko przy wtórze muzyki i okrzykach zachęcających do zobaczenia wybryków natury, bazowało jednak na rasizmie i kolonializmie, wykorzystywaniu ludzi fizycznie odmiennych, niewolnictwie i chciwości.

Która z przytaczanych historii wywarła na Pani największe wrażenie?

Myślę, że na pierwszym miejscu lokuje się tu historia Hotentockiej Wenus, albo Julii Pastrany. W obu przypadkach ich managerowie (w przypadku Wenus i właściciele) wykazali się skrajnie odczłowieczonym podejściem. Sposób, w jaki Wenus została zabrana z rodzinnego kraju, oszukana że nie jest wcale niewolnicą, a potem odsprzedana jak zużyty przedmiot jest straszny. Ale nie wiem czy zapłacenie za wypchanie własnej żony i dziecka, żeby pokazywać je dalej jako mumie nie jest równie okropne.

Z kronikarskiego punktu widzenia, nie wszystkie życiorysy i przypadki medyczne zostały ze szczegółami udokumentowane i spisane. Czy taka sytuacja sprzyjała różnego rodzaju mistyfikacjom, plotkom lub taniej sensacji?

Tania sensacja była sercem i podstawą freak shows. Im mniej udokumentowany życiorys „gwiazdy”, tym łatwiej zmyślić na jej temat przekonującą historię. Nikogo nie interesowali normalni ludzie, tylko biedni i fizycznie odmienni, w dodatku często kolorowi. Za to wodzowie wojowniczych plemion, ambasadorzy z Marsa, albinosi z Madagskaru, dziki człowiek z dżungli czy prawdziwa syrena to było coś zupełnie innego. To pozwalało społeczeństwu na wpuszczenie do swojego życia odrobiny egzotyki. Nawet koronowane głowy nie były wolne od pokusy zobaczenia Azteckich Dzieci czy Tomcia Palucha. Dla lekarzy to również był niezły biznes. Dzięki współpracy z impresario takiego wybryku natury, otrzymywali dostęp do niesamowitego przypadku medycznego, który mogli opisać i nazwać. A po śmierci mogli w dodatku liczyć na szczątki i okazję do sekcji zwłok. Ich kolekcje osobliwości rozrastały się, a oni sami stawali się sławni publikując kolejne sensacyjne opisy. Dla managerów gwiazd z kolei układ ten przynosił wymierne korzyści w postaci certyfikatów autentyczności i okazji do zorganizowania uroczystego badania lekarskiego, na które również można było sprzedać bilety. A po śmierci gwiazdy, mogli zarobić jeszcze na sprzedaży ciała albo spreparować je i pokazywać dalej, jak to było z Najbrzydszą Kobietą Świata. Oczywiście było również wiele fałszerstw. W książce opisałam prosty sposób na spreparowanie pół mężczyzny – pół kobiety, ale doklejano również brody kobietom, przebierano mężczyzn za brodate damy lub próbowano przemycić małpę w sukience jako pannę Fanny. Istniała też cała tradycja prezentowania publiczności ogolonych niedźwiedzi jako kobiet o świńskiej twarzy. Publiczność, nawet jeżeli orientowała się w fałszerstwie nadal kochała freak shows, bo jego podstawą nie była autentyczność tylko rozrywka. Dla znudzonego przedstawiciela klasy robotniczej odwiedzającego freak show, zarówno włochata kobieta jak i orangutan w sukience stanowili miłą odmianę od codziennej rutyny.

Gdybyśmy mogły porównać podejście społeczeństwa do inności, deformacji ludzkiego ciała w XIX i XXI wieku, jakie różnice lub podobieństwa mogłybyśmy zauważyć?

Na pewno XXI wiek oferuje nam solidne naukowe podstawy do zrozumienia przyczyn deformacji ciała, a także do ich leczenia lub łagodzenia ich objawów. Wystarczy przypomnieć sobie pozbawionego nóg Johny’ego Ecka, który do szkoły jeździł na wózku zaprzężonym w kozę, żeby zrozumieć, o ile łatwiejsze jest życie osób odmiennych fizycznie dzięki nowoczesnej technologii. Oczywiście nadal stoi przed nimi wiele wyzwań, ale jednak technologia i medycyna bardzo się zmieniły podnosząc ich jakość życia. Wiele schorzeń, które wtedy pozostawały nieuleczalne, dziś można z powodzeniem wyeliminować. Jako osoba cierpiąca na chorobę Hashimoto jestem żywym dowodem, że to, co dziś kontroluję lekami, w XIX wieku skończyłoby się dla mnie fatalnie. Wyobrażam sobie, że laserowa depilacja lub kuracja hormonalna stanowiłaby dla brodatej damy skuteczną alternatywę dla kariery scenicznej. Nauka pozwoliła nam również zrozumieć, że deformacja ciała lub choroba genetyczna nie są rodzajem kary bożej za bliżej nieokreślone grzechy naszych rodziców, a patrząc na mysz ciężarna nie sprawi, że dziecko urodzi się z włochatymi znamionami. Nikt już nie nabierze się na zaginione ogniowo ewolucji ani opowieść o kobiecie mającej dziecko z orangutanem. Kolejna sprawa to dyskryminacja. W XIX wieku społeczeństwo traktowało osoby odmienne fizyczne o wiele gorzej. Dziś rzecz jasna nadal zmagają się z dyskryminacją i walczą o widzialność i szacunek, ale w XIX wieku pokazywanie w klatce porośniętego włosami człowieka jako małpy było całkowicie akceptowalne społecznie i to jako forma edukacyjnej rozrywki dla całej rodziny. Dime museums, nastawione na edukację klasy robotniczej potrafiły prezentować albinotycznych Europejczyków jako „madagaskarskich białych murzynów” i zupełnie dobrze się to sprzedawało. Od czasów freak shows, aktywiści praw człowieka wykonali masę dobrej roboty, zwracając uwagę na to, w jak ohydny sposób potrafiliśmy potraktować inną ludzką istotę ze względu na jej odmienną fizyczność, kolor skóry czy pochodzenie społeczne. Dziś handel ludźmi i wykorzystywanie zostały zepchnięte do sfery jasno zidentyfikowanej jako nielegalna i moralnie naganna. Oczywiście zamiłowanie do taniej sensacji nadal w nas pozostało, ale normy społeczne dość skutecznie trzymają je w ryzach. Mimo to fizyczna odmienność nadal przyciąga wzrok i wciąż możemy się spotkać z sytuacją, kiedy ktoś się zwyczajnie gapi na kogoś odmiennego. Na uwagę zasługuje jeszcze jedno zjawisko – „inspiration porn”. Autorką nazwy tego zjawiska jest australijska komediantka i aktywistka Stella Young. Po raz pierwszy użyła jej w 2012 roku podczas wystąpienia na konferencji TED. Odnosi się ono do sposobu w jaki w narracji społecznej przedstawiana jest niepełnosprawność – jako element cierpienia, a jednocześnie jako coś w całości definiującego osobę. Stąd często spotykamy się z ukazaniem niepełnosprawności, zamiast osoby z niepełnosprawnością. Jednocześnie niepełnosprawność niektórych osób uprzedmiatawiana jest poprzez używanie jej jako tła do motywacji i inspiracji dla osób sprawnych, które porównując się do osoby chorej odczuwać mogą litość i żal, tylko po to, żeby za chwilę poczuć ulgę, że przecież im wcale nie jest aż tak źle. I na tej podstawie mówią sobie „skoro niepełnosprawny może to osiągnąć, to ja tym bardziej mogę!”. Aktywiści zwracają też uwagę, że na podstawie osiągnięć niektórych osób z niepełnosprawnościami, mamy tendencję do zawyżania oczekiwań wobec ich wszystkich, romantyzując życie osób z niepełnosprawnością. Patrząc na paraolimpijczyków czy mężczyznę, który po amputacji obu nóg zdobył Everest, ludzie mają tendencję oceniania osób z niepełnosprawnością wyłącznie poprzez ich nadzwyczajne osiągnięcia lub ich brak, nie przez fakt, że podobnie jak każdy inny człowiek zasługują na szacunek. Z nieco podobną sytuacją spotykają się obecnie osoby w spektrum autyzmu, od których często oczekuje się, że będą sawantami, bo z tym często kojarzy się ludziom autyzm. Na pewno czymś, co jest znaczącą zmianą na lepsze w stosunku do XIX wieku jest to, że dziś osoby z niepełnosprawnościami aktywnie przejmują kontrolę nad dyskursem społecznym na temat swoich potrzeb i praw. Mówią własnym głosem, nie zgadzając się na poleganie na opiniach innych ludzi.

Muzea figur woskowych cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Można podejść do eksponatów, z bliska przyjrzeć się zdeformowanym ludziom, o których między innymi pisze Pani w swojej książce. W jaki sposób gwiazdy freak shows zapisały się w popkulturze, i czy miało to wpływ na budowanie świadomości współczesnych społeczeństw?

Motywy freak shows pojawiają się w licznych książkach i filmach, chociaż ich pierwszy kontakt ze światem filmu, czyli „Dziwolągi” Toda Browninga (1932) nie spełnił oczekiwań swojego twórcy. Krytycy nie zostawili na nim suchej nitki oskarżając go z jednej strony o groteskowość i nadmierną brutalność, a z drugiej komentując dobór obsady, czyli prawdziwych freaks, gwiazd znanych już widzom ze scen pokazów. Zwłaszcza zatrudnienie osób cierpiących na mikrocefalię mogło wzbudzać kontrowersje w społeczeństwie, stopniowo rozwijającym w sobie świadomość niestosowności wykorzystywania osób z niepełnosprawnością intelektualną. Obecnie do freakshows odwołuje się jeden z sezonów American Horror Story, motyw freakshows pojawia się również w moim ulubionym serialu – Archiwum X, gdzie w jednym z odcinków mordercą okazuje się pasożytniczy bliźniak jednego z bohaterów. Film i książka „Zaułek koszmarów” również odwołują się do tego typu pokazów. Możemy też obejrzeć film o słynnym impresariu gwiazd freak show P.T. Barnumie. Nosi tytuł „Król rozrywki” i w mocno przekolorowany i nadmiernie optymistyczny sposób prezentuje świat cyrku i pokazów. Nawiasem mówiąc film był wielokrotnie krytykowany za to podejście. Z jednej strony pokazuje nam osoby, na przykład takie jak brodata dama, które odrzucane przez społeczeństwo odnajdują swoje miejsce w cyrkowej rodzinie i z dumą prezentują się publiczności, ale z drugiej zupełnie pomija sam fakt nieetyczności, jaka zawsze pozostawała częścią freak shows. Aktywiści walczący o prawa i społeczną widzialność osób z niepełnosprawnością podkreślają fakt, że niepełnosprawność potrafi uczynić człowieka niewidzialnym dla społeczeństwa. W czasach popularności freak shows było z tą widzialnością jeszcze gorzej. Scena była jedynym miejscem, gdzie zrośnięte bliźnięta lub osoby pozbawione kończyn były widziane, nie znaczy to jednak, że były akceptowane. Sama natura występów stawiała je w jasno określonej roli aberracji – wybryku natury. Poza tym wiele osób trafiało na scenę wbrew swojej woli. Praktyki kupowania, a nawet porywania obiecujących osób były na porządku dziennym. Pierwszą „gwiazdą” Barnuma była czarnoskóra Joice Heth – staruszka, którą król rozrywki po prostu kupił, a potem prezentował jako 160-letnią nianię Georga Waszyngtona. Walka ze zjawiskiem wystawiania ludzi z niepełnosprawnościami na pokaz była jednocześnie walką z rasizmem, klasizmem i kolonializmem. Świadomość społeczna zmienia się i dziś podchodzimy do sprawy inaczej, ale nadal pokutuje w nas skłonność do odrzucania inności. No i oczywiście osoby z niepełnosprawnościami nadal muszą zmagać się z wieloma przeciwnościami.

Czego mogą nauczyć nas historie opisanych przez Pani bohaterów „Ludzkiego Zoo”?

Przede wszystkim stanowią ostrzeżenie przed ludzką naturą skłonną do piętnowania i wyśmiewania odmienności. Niekoniecznie mowa tu o odmienności fizycznej. Czasami wystarczy mieć inne poglądy lub zainteresowania, żeby znaleźć się na celowniku. Zwłaszcza dzieci w wieku szkolnym potrafią wyśmiewać i dręczyć kogoś, kto wydaje im się inny. Z drugiej strony skłaniają do refleksji nad tym, co czyni nas ludźmi w oczach społeczeństwa. Co sprawia, że jesteśmy traktowani z szacunkiem. Z jednej strony rzadko kto nie przyzna, że człowiek jako taki posiada swoje prawa i godność, ale z drugiej czyny często przeczą słowom. Niewiele potrzeba, żeby w oczach bliźniego zostać zredukowanym do istoty poniżej człowieka. W przypadku freakshows widownia oglądała fizycznie odmiennych ludzi, niczym zwierzęta w zoo albo okazy muzealne, ale i dziś znajdujemy rozliczne sposoby, żeby uprzedmiotowić innego człowieka. Chociażby pornografię. Historia freak shows pokazuje nam również coś pozytywnego – istnieje postęp. Jesteśmy w stanie stać się kimś lepszym, musimy tylko patrzeć na siebie nawzajem jak na ludzi, nie jak na środki do osiągnięcia naszych celów. Nie rodzimy się po to, aby spełniać oczekiwania innych, nasz wygląd nie ma służyć komuś do poprawy humoru, nie odpowiadamy za czyjś dyskomfort, kiedy na nas patrzy.

Czy dziwolągi i wybryki natury należą już do przeszłości? Czy dziś szokowałyby takie side show lub kameralne występy?

Z całą pewnością dziś o wiele trudniej byłoby sprzedawać tego typu show w podobny sposób, jako cuda natury czy zaginione ogniwa pomiędzy człowiekiem a małpami. Globalizacja, postęp techniczny i nauka zrobiły swoje i dziś doskonale wiemy, że nie mamy do czynienia ze świętymi przedstawicielami kasty kapłanów dzikiego plemienia (Azteckie Dzieci), ale po prostu parą dzieci cierpiących na chorobę genetyczną. Wiemy, że noworodki nie przychodzą na świat włochate, wskutek szoku jaki doznała ich ciężarna matka, ani nie damy się nabrać na Ambasadorów z Marsa. Jeżeli już, to sami próbujemy wysłać na Marsa naszych ambasadorów. Społeczne przyzwolenie na wykorzystywanie i pokazywanie za pieniądze ludzi bez kończyn, cierpiących na rzadkie schorzenia skóry lub wyjątkowo niskich, również się wyczerpało. Co nie znaczy, że ludzkość zmieniła swoją naturę. Nadal lubimy jak nas coś przeraża, porusza albo wzbudza naszą odrazę w kontrolowanych warunkach. Żeby daleko nie szukać, akurat mamy szczyt popularności drugiego sezonu Squid Game. Serialu, którego fabuła polega w zasadzie na stopniowym mordowaniu bohaterów kolejnych odcinków. Jedenaście lat temu ktoś opublikował na YouTube filmik pod tytułem „Cactus Body Slam”, na którym to filmiku ubrany jedynie w slipy, buty, gogle i rękawice bokserskie skacze z maski samochodu prosto w dorodną kępę kaktusów po czym wrzeszczy opętańczo, kiedy jego kolega z kamerą wyciąga igły z jego ciała. A muszę przyznać, że to były naprawdę imponujące igły. W tym starciu kaktus był zwycięzcą. Filmik ma dwanaście milionów odsłon. Z kolei jeden z naszych rodzimych influencerów popisywał się na wizji zjadaniem kapsułek do zmywarki. Dziś, żeby zobaczyć coś bulwersującego nie trzeba kupować biletów do cyrku czy na pokaz, wystarczy uruchomić laptopa. Jeden z cyrków na Coney Island, słynnej ze swojej rozrywkowej historii, „Coney Island Circus Sideshow” popisuje się filmikiem reklamowym, na którym widzimy mężczyznę wkręcającego sobie wiertarką wiertło w dziurkę od nosa i innego, który zatrzaskuje sobie pułapkę na myszy na języku. Rozrywka reklamowana jest jako przyjazna rodzinie. Hellzapoppin Circus Freak Show, których stronę internetową ostatnio odwiedziłam również oferują podobnie krwawe pokazy, ale oprócz magików i zjadaczy żyletek w grupie showmanów mają też fana słynnego Pół Mężczyzny – Johnego Ecka, również nieposiadającego nóg artystę występującego pod pseudonimem Short E. Dangerously. Oprócz balansowania na jednym ręku, co jak sam mówi robi w hołdzie dla swojego słynnego pierwowzoru, Short E. Dangerously wykonuje również inne numery, jak gra na perkusji czy chodzenie po szkle, które się pali.

Zachwyciła mnie Pani książka, ale prawdę powiedziawszy chciałabym dowiedzieć się o freak shows jeszcze więcej. Wiem, że nie wyczerpała Pani galerii osobliwości. Czy jest szansa na kolejny tom „Ludzkiego Zoo”?

Ja osobiście chętnie bym go napisała, ale wydawca też ma tu coś do powiedzenia. Jeżeli „Ludzkie Zoo” okaże się hitem, być może pojawi się kolejny tom. Materiału na pewno nie brakuje. Na razie wydałam (w sierpniu 2024) inną książkę – „O mężczyźnie, który widział dźwięki”. Ta dotyczy równie ciekawego tematu, zagadek ludzkiego umysłu. Nawiasem mówiąc jedna z opisanych tam przypadłości – wrodzona analgezja, czyli niezdolność do odczuwania bólu, została opisana po raz pierwszy dzięki gwieździe freak show. Lekarz, który opisał to zjawisko, zwrócił na nie uwagę, ponieważ na scenie zauważył mężczyznę pozwalającego widowni kłuć się szpilkami, a w jednym z numerów był nawet przybijany do krzyża. Nie odczuwał bólu, więc takie traktowanie nie robiło na nim wrażenia. Jego pseudonimem scenicznym było Żywa Poduszka do Igieł.

Dziękuję za rozmowę

Facebook