Nie ma, nie było i nie będzie mojej zgody na patologię w Polskiej Policji, śmiało mogę spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że zachowałem się jak należy. Czy moi byli przełożeni i garstka byłych „kolegów” może o sobie powiedzieć to samo? Ja wciąż stoję z otwartą przyłbicą, oni chowają się za plecami potężnej instytucji, Dawid i Goliat, czy moja przygoda skończy się tak jak w mitycznej opowieści?
Z Norbertem Kościeszą, byłym funkcjonariuszem Policji, autorem „Psów prewencji” oraz najnowszej książki „Folwark komendanta” – rozmawia Anna Ruszczyk.
Zanim przejdziemy do Twojej najnowszej książki, chciałabym zapytać o „Psy prewencji”. W jaki sposób książka ta została przyjęta przez środowisko policyjne, czy po publikacji kontaktowali się z Tobą inni funkcjonariusze?
To pytanie należałoby rozpatrzyć w kilku płaszczyznach. Po pierwsze, zdecydowana większość przełożonych była wściekła, nie przyjęli tego jak przystało na oficerów. Nie omieszkali tego wyciągnąć i wypomnieć podczas spraw toczących się w KWP oraz w WSA w Białymstoku dotyczących mojego zwolnienia i ewentualnego powrotu do służby. Kilku byłych naczelników spotkałem, w cztery oczy gratulowali mi takiego posunięcia, i że utarłem nosa komendantom miejskiemu i wojewódzkiemu. Co do kolegów, z którymi służyłem, to prawdziwi koledzy cieszyli się, że ktoś w końcu napisał książkę o nich, o ludziach, policjantach, którzy służą na samym dole. O bolączkach krawężników, patrolowców i prewencjuszy, kilka nazw dla tych, którzy codziennie narażają swe zdrowie i życie podczas interwencji i „zwykłej” służby. To były i są ich historie, z którymi się utożsamiali, porównywali i szukali wśród bohaterów samych siebie. To od nich otrzymałem impuls do dalszego pisania. Wręcz nalegali bym napisał więcej i mocniej – to oni i funkcjonariusze z całej Polski, którzy przeczytali publikacje, nadesłali nowe, autentyczne opowieści. Historie smutne, śmieszne, tragiczne i traumatyczne, które dla nich obrobiłem do kolejnej książki. Skłamałbym jednak gdybym napisał, że nie znaleźli się tacy, wśród „kolegów”, którym nie na rękę były Psy Prewencji. Podśmiewali się i drwili w mediach społecznościowych, próbowali szkalować mnie i tych, którzy trzymali za mnie kciuki. Krzyczeli, że nie sra się do własnego gniazda, że to ja szkaluję i obmawiam policję. Źle pojęta przez nich lojalność wobec ludzi, którzy tak naprawdę mają za nic tych służących na dole, kazała im obśmiewać mnie, książkę, osoby mi bliskie, rodzinę i przyjaciół. Z tymi ludźmi miałem do czynienia wcześniej, więc ich zdanie najmniej mnie interesowało, a jednocześnie sprawiło, że pomimo nawału problemów, spraw sądowych, przesłuchań prokuratorskich, spotkań w sejmie itd., powiedziałem, że sprawię, iż następnym razem ich drwiny i krzyki będą płynęły razem ze łzami wściekłości. Wściekłości na to, że po raz kolejny się nie poddałem wbrew życzeniom ich i moich byłych przełożonych. Mam nadzieje robić to skutecznie tak długo, jak się da.
Kolejna płaszczyzna?
Kolejną płaszczyzną, która jest dla mnie bardzo ważna to koledzy i znajomi z mediów społecznościowych, forów mundurowych, blogerskich i świata książki. Duża dawka pozytywnej energii, ciekawych podpowiedzi, historii i wsparcia. Te osoby jasno dawały do zrozumienia na forach, że rzeczywistość zawarta w publikacji jest taka sama u nich, w każdej jednostce w Polsce. Bardzo łatwo to sprawdzić, czytając komentarze i opinie dostępne w internecie. Kontakt z funkcjonariuszami mam nadal, wciąż nowe osoby do mnie piszą, chcą mi opowiedzieć o tym, czego doświadczyli. Chcą wyjść z cienia, opowiedzieć co ich boli w służbie, co przeżyli najgorszego i najlepszego. Sami nie mogą tego zrobić, boją się konsekwencji ze strony przełożonych, czasem kolegów. Piszą, że po ukazaniu się Psów Prewencji stałem się dla nich wentylem, który spuszcza z policji to, co w niej złe. Każda ta osoba to świetny policjant, wspaniały człowiek, a ich historie są przenikające do szpiku kości. Ja ich słucham, czytam to, co do mnie piszą i odpisuję. Dobrze, że mają komu to opowiedzieć, ale zastanawiam się, czy dobrze, że ja się tego podjąłem? Ostatnią i istotną grupą, którą wymieniam na koniec to oficerowie, których znałem bardzo mało w mojej służbie, ale oni istnieją i są moimi przyjaciółmi. Jest ich mało, zaledwie garstka. Mam z nimi kontakt, spotykam ich na mieście, piszę z nimi na forach. Oni mówią, że nie godzą się na takie realia jakie są w policji obecnie, nie godzą się na to, co się tam dzieje, na to, co zrobiono i w jaki sposób ze mną i z innymi niewygodnymi funkcjonariuszami. Ci oficerowie, za którymi ja zawsze tęskniłem w służbie, którzy byli moim przykładem i wzorem, sami często padali ofiarą tych samych osób co ja. Najlepszy komplement otrzymałem od kolegi oficera w stopniu pełnego inspektora, który powiedział do mnie w prostych męskich słowach: „Norbi, kurwa, ta książka to jest sztos, kop w jaja tej betonowej, skostniałej formacji zwanej policją, czas by coś się zmieniło dzięki Tobie”. Wtedy pomyślałem sobie, że ja nikim nie jestem i zapewne nikt nie przeczyta tej książki. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, że mnóstwo ludzi do mnie pisze i szuka kontaktu. Oni także chcą zmienić policję na lepsze, dla siebie i dla kolejnych kolegów, którzy nadejdą.
Dlaczego zdecydowałeś się na napisanie kolejnej książki, tym razem poświęconej patologiom w polskiej Policji?
Tak naprawdę obie książki są o patologiach w polskiej policji. Psy Prewencji powstały, by pokazać co się dzieje w środku, wewnątrz tej hermetycznej instytucji. Ale faktycznie pierwsza publikacja to było za mało, za mało dla mnie i dla czytelników. Te 11 rozdziałów wkurzyło mnie bardzo, chciałem napisać i opowiedzieć zdecydowanie więcej. Ale zamysł był także taki, by zbadać grunt, zaostrzyć apetyt, a także wkurzyć i sprowokować potencjalnych bibliofilów, którzy zechcieliby sięgnąć po tą lekturę. Zaraz po ukończeniu Psów Prewencji, zacząłem szukać i przebierać materiał do kolejnej pozycji. Tym razem postanowiłem fakty, historie i opowieści osadzić bardziej konkretnie i pokazać kolejne etapy służby w patologicznym systemie i instytucji od momentu zanim jeszcze kadet przekroczy mury szkoły policji. Już w trakcie kursu podstawowego tzw. świeżak – nie mylić z tymi pluszakami z pewnego dyskontu – styka się z policyjnym betonem, machiną mielącą i wypluwającą niepokornych. To tutaj po raz pierwszy stykają się z szykanami, wyzwiskami, nepotyzmem, kolesiostwem, molestowaniem itd. Następnie przechodzę dalej, do kolejnego etapu jakim jest docelowa jednostka. Uważam, że jest duża potrzeba by o tym mówić, ujawnić to, rozliczyć tych ludzi i zmienić podejście do szeregowych funkcjonariuszy w policji, którzy wykonują często najcięższą i najgorszą robotę. Decyzja o napisaniu kolejnej książki zapadła jeszcze przed ukończeniem tej pierwszej i w głowie pojawił się Folwark gorszy niż w wizji Orwella, bo prawdziwy i rzeczywisty.
Która z historii przedstawiona na łamach „Folwarku Komendanta” jest dla Ciebie szczególna, z jakiś względów bliska?
Każda historia jest mi bliska, choć 90% z nich to fakty przeżyte przez moich kolegów, opowiedziane przez nich i nadesłane. Samo miejsce przedstawione w książce jest mi bliskie bo tam byłem, widziałem je, dotykałem i spędziłem kawał czasu. Nie znaczy to, że opisane przeze mnie sytuacje wydarzyły się właśnie tam. Nic bardziej mylnego, one wydarzyły się w różnych miejscach w Polsce, a przeze mnie zostały osadzone w realiach i otoczeniu, które znam z autopsji. Szczególnie bliskie są mi historie traumatyczne, bo w służbie spotkałem ich sporo, a dotykają one niemalże każdego policjanta. A tutaj na samym początku „kariery” wydarzyły się takie sprawy, że ciężko było o nich zapomnieć wielu osobom, które do dziś pamiętają i o nich opowiadają.
Domyślam się, że historii i anegdot mógłbyś przybliżyć znacznie więcej, dlaczego w książce zawarłeś właśnie te, a nie inne opowieści?
Posiadam sporo materiału o całokształcie służby w policji, a jak wspomniałem koncepcja była, by od czegoś zacząć historię, w której umieszczę prawdziwe zdarzenia. Układając sobie w głowie jakąś chronologię szukałem do niej konkretnych wydarzeń. Jak w poprzedniej publikacji, chciałem by czytelnikiem targały różne emocje, od śmiechu, poprzez łzy, strach, żal, rozpacz, a czasem zadumę, ale i dławienia w gardle oraz przerażenie. Jeśli mi się to uda i osoba czytająca Folwark komendanta powie, że przeżyła jazdę emocjonalną to będzie dla mnie prawdziwa pochwała. Ale jeśli dodatkowo powie, że książka i opowiedziane historie zmusiły ją do rozmyślań, to będzie prawdziwa bomba. Dlatego właśnie zdarzenia, anegdoty i rozdziały są wybierane z premedytacją, ale i z pewną intuicją. Mają zaciekawić każdego i wciągać coraz dalej i szybciej jak na diabelskim młynie. Mam pokręcone poczucie humoru od zawsze. Dodatkowo jestem w trudnej sytuacji przez to, co się zadziało w ostatnim czasie. Ponadto jestem fanem Stanisława Grzesiuka i jego stylu pisarskiego, na którym się wzoruję i uczę. Może dlatego wybrałem takie, a nie inne opowieści. Czas i czytelnicy pokażą i ocenią, czy wybrałem dobrze.
Co poczułeś, gdy emocje, sprawy i historie, które do tej pory znajdowały się w Twoim umyśle i sercu wreszcie przelałeś na papier? Czy opisywanie traumatycznych, trudnych, ciężkich spraw może stać się formą autoterapii?
Podczas pisania faktycznie towarzyszy mi wiele emocji, wściekam się wraz z bohaterami, śmieję, staram się by byli wyraziści. Choć łapię się na tym, że próbuję usprawiedliwić czarne charaktery, to na drugi dzień czytam, skreślam i z powrotem robię szuję z szui – tak by postacie pasowały do pierwowzorów mających odzwierciedlenie w świecie realnym. Nie jest lekko to zrobić, więc towarzyszyły temu nerwy. Ale faktycznie Twoje zapytanie dąży do odpowiedzi na pytanie o emocje związane z wydarzeniami, mniej z osobami. Pisanie jest jak najbardziej autoterapią. Pisanie bajek i legend dla moich dzieci było taką łagodną terapią. Przerzucenie się na literaturę faktu, fabularyzowanie jej, nie jest łatwe. Towarzyszy temu złość i wściekłość, że nie mogę napisać wprost o kim mowa, gdzie zdarzenia miały miejsce, kto brał w nich udział itd. Jeśli jakaś historia dotyczy mnie bezpośrednio to nie jest lekko pisać, pojawia się nawet pot, a czasem łzy bezsilności. Coś jakbym unosił ciężar nad sobą, który czuję niemal fizycznie i zrzucam go na klawiaturę laptopa, waląc w klawisze. Spływają te emocje na czarne robaczki liter, ale emocje znajdują ujście tylko na jakiś czas. Później wszystko i tak wraca, ale może z mniejszą siłą. Dobre jest w tym to, że na jakiś czas na pewno mam wytchnienie.
Jak oceniasz swoją przygodę z Policją dziś, z perspektywy czasu?
Ciężkie pytania zadajesz. Z perspektywy czasu – zmarnowałem swój czas, potencjał i zdrowie! A nawet kilka razy o mało nie straciłem życia… Ale w sumie nie żałuję, była adrenalina, była przygoda, poznałem wspaniałych kolegów, z którymi mam kontakt do tej pory. Poznałem kilku świetnych oficerów, wykładowców, instruktorów, fachowców w różnych dziedzinach itd. Na pewno nie zobaczyłbym tego jako cywil. Jednakże przeżyłem i zobaczyłem wiele rzeczy, których już nie odzobaczę, nie zapomnę zapachu, widoku i postępowania wielu ludzi w tym moich przełożonych jak i obywateli. Ogólny bilans wychodzi na minus. Drugi raz bym tego błędu nie popełnił. Niesmak do tego co się dzieje w tej formacji, jak się ją niszczy od środka, jak niszczy się ludzi, nagradza miernoty, kolesi i promuje całe rodzinne klany… – zdecydowanie odradzam. Dopóki nic się nie zmieni, nie ograniczy się wszechwładzy, nie rozprawi z mobbingiem, tuszowaniem nieprawidłowości, nepotyzmem etc… to mego zdania nic nie zmieni. Moim dzieciom, postępowanie moich przełożonych względem ich rodziców, skutecznie wybiło miłość do policji. Szanują instytucję, szanują mundur i ludzi pełniących ciężką służbę policyjną, ale już bez entuzjazmu i bez sympatii dla kadry. Małe dzieci, a jakie mądre.
Ostatecznie zamknąłeś już ten rozdział definitywnie?
Moje sprawy zabrnęły do NSA, a co z tego wyniknie, nie wiem. Żal mi straconych lat, chciałoby się wrócić, pokazać co niektórym, że nie zdołali się mnie pozbyć. Może jeszcze udałoby się przesłużyć kilka lat, zrobić jakieś fajne szkolenia, przydać się na coś policji, ludziom, społeczeństwu. A z drugiej strony, mam wielką chęć pokazać im tradycyjny staropolski gest Kozakiewicza. Zdrowie mam przez nich zmarnowane, leczę się – choroby związane ze służbą i 9% stałego uszczerbku na zdrowiu z powodu kontuzji w służbie, co ciągle wymaga rehabilitacji. Poza tym, jak widzę te niektóre obłudne twarzyczki, które znam i fałszywe uśmiechy w TV to sobie myślę „po co ci to chłopie”. Niech sobie oni na tych stołeczkach w komendach, w zacisznych gabinecikach, kreślą w spokoju te swoje tabelki, statystyki i zliczają słupki. Gdybym wrócił to, któremuś z nerwów ręka zadrży i krzywo kreskę postawi i znów będzie miał pretensje jeden z drugim do mnie. Nie powiedziałem ostatniego słowa, wciąż mocno rozmyślam co i jak.
Czy była to najtrudniejsza lekcja, którą musiałeś odrobić w życiu?
Policja nie była trudną lekcją, miałem w życiu trudniejsze. Jak w każdej pracy zdarzały się dobre i złe chwile. Tych złych było co prawda więcej, ale życie to nie bajka i nie głaszcze nas po kolanie. Lekcją był wypadek syna, gdy ratowałem go, gdy się topił, żona która przy pierwszej ciąży miała powikłania i mogliśmy stracić córkę. Różne inne zdarzenia z młodości i czasu dorosłego, obecnego. To, co zadziało się w służbie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że ludzie dzielą się na kilka typów, że wsparcie mam w kolegach, a nie przełożonym, który za wszelką cenę chce udawać przyjaciela, tylko po to, by za chwilę móc cię zgnoić. A przyjacielem jest ten, który przeżyje z tobą najgorszą służbę, ogarnie z tobą kilka gmin w ciemną noc, przeprowadzi z tobą kilkanaście interwencji na śniegu, mrozie i deszczu. Zasłoni cię pleksą, a nawet własną głową w kasku, gdy leci kamol i gdy razem utopicie prawie radiowóz i nikt się o tym nie dowie. A także wtedy, gdy nie zostawi cię samego, jak dookoła was biega trzynaście rozwrzeszczanych, pijanych i półnagich dziewczyn z wieczoru panieńskiego, które wywozicie na drugi koniec miasta WV Transporterem pod dyskotekę, żeby nie darły się w waszym rejonie. Każda lekcja jest inna. Jednak żartując sobie, chcę dać do zrozumienia, że nie była to najtrudniejsza lekcja, a dodatkowo cały czas ją faktycznie przerabiam. Myślę, że najważniejszą lekcją jest bycie z rodziną, umiejętność bycia dobrym ojcem i dobrym mężem, czego pomimo upływu lat wciąż się uczę i to jest trudne tak naprawdę.
Na koniec chciałabym podpytać o plany zawodowe na najbliższą przyszłość, uchylisz rąbka tajemnicy?
Sam nie wiem co będę jeszcze robił. Zacząłem bawić się w pisarstwo, może czas pomyśleć o tym bardziej poważnie. Jest to trudne zajęcie, niewdzięczne, ale nie niemożliwe. Po trzymiesięcznej przerwie zasiadam do kolejnej książki, która także nie będzie łatwa tak dla mnie jak i czytelnika. Dzielnica cudów, bo taki tytuł nosi publikacja, ma być również emocjonalnym rollercosterem, z taką różnicą, że to będzie rozliczenie z latami młodości, młodzieży lat 80 i 90. Na tę książkę czekają ludzie, którzy znają mnie z dawnych lat, z moich gór oraz ci, którzy kiedyś czytali mojego bloga. Jeśli się z nią uporam, to kolejnych pomysłów jest bardzo dużo. Jeśli ktoś będzie śledził moje losy, to co robię, na pewno się nie zawiedzie.
Dziękuję za rozmowę
Dziękuję za zaproszenie do wywiadu i za ciekawe pytania.