Zawsze będziemy zabijać

Michał Larek, fot. Rita Larek

W historii polskiej kryminalistyki chyba nie było żadnego „geniusza zbrodni”. Dlatego jakoś nie mogę wciągnąć się powieści, w których antagonistą są wyrafinowani intelektualiści cytujący filozofów i dokonujący zbrodni według jakichś własnych sekretnych algorytmów. To głównie ludzie z poważnymi defektami, którzy działają trochę jak upośledzone drapieżniki. Zupełnie inna figura niż Hannibal Lecter. Ale może równie ciekawa, bo opowiadająca o prawdziwej naturze ludzkiej… Ostatnio byłem na strychu w bardzo klimatycznej poznańskiej kamienic i bezwiednie zacząłem wymyślać postać takiego „normalnego” seryjnego mordercy, który na co dzień jest mężem, ojcem, sąsiadem pracownikiem oraz parafianinem. Całkiem miłym, choć średnio bystrym.

Z Michałem Larkiem, pisarzem, twórcą podcastów „Zabójcze opowieści” oraz zbioru opowiadań „Zabójcza wigilia i inne mroczne historie” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Wakacje, ciepło, przyjemnie, dla niektórych może i beztrosko. Na horyzoncie pojawia się Michał Larek z „Zabójczą Wigilią” i naprawdę złymi domami. Temperatura na zewnątrz diametralnie spada, zaczyna prószyć śnieg, emocje mimo wszystko nie stygną. Czy lato to doskonała pora roku na pełne mroku historie?

Oczywiście, że tak! To jest okres, kiedy ludzie mają więcej wolnego czasu i mogą na spokojnie zanurzyć się w opowieściach. A w związku z tym, że lubią odczuwać dreszczyk emocji w bezpiecznych okolicznościach, tym chętniej sięgną po pełne mroku i makabry historie.

Co było przyczynkiem do stworzenia zabójczych opowieści, czy one wydarzyły się naprawdę, czy też są w zupełności owocem wyobraźni pisarza?

„Zabójcze opowieści” są efektem zderzenia mojej literackiej wyobraźni z historiami, które opowiedzieli mi moi zaprzyjaźnieni oficerowie policji. Nazywam ich „starymi szkiełami”. Zaczynali swoje kariery dawno temu w PRL-u, najstarsi z nich jeszcze w latach sześćdziesiątych minionego wieku. Od jakiegoś czasu prezentuję ich gawędy na swoim kanale YT „Zabójcze opowieści” w serii „Opowieści starego szkieła”. Te gawędy są bardzo ciekawe, niekiedy niezwykle plastyczne, pełne emocji, szczególne wtedy, kiedy narratorami są kapitan Czechanowski i major Wojtyniak. Mogę ich słuchać bez końcami! W pewnymi momencie pomyślałem sobie, że chętnie zabawiłbym się tymi ich kryminalnymi wspomnieniami jako pisarz. Dlaczego? Poczułem potrzebę, żeby ów nieistniejący świat uwyraźnić, fabułki podrasować, postaci rozwinąć, pogłębić. Chodzi o to, żeby słuchacze po wysłuchaniu prawdziwej historii mogli kontynuować lekturę i zagłębić się jeszcze bardziej w kryminalnym, mrocznym PRL-u. A wracając do Twojego pytania. Tak już mam: słucham prawdziwej historii i mój wewnętrzny pisarz już myśli o adaptacji. To silniejsze ode mnie [śmiech].

Morderca z przypadku, czy Twoim zdaniem dobry człowiek może w pewnych okolicznościach przerodzić się w zabójcę, może dojrzeć do popełnienia zbrodni?

Hm, zdefiniuj dobrego człowieka. Albo lepiej nie, do zaczęlibyśmy niekończącą się dyskusję filozoficzną. Odpowiem skrótowo i powołując się na liczne wypowiedzi moich rozmówców, przeczytane wywiady, książki, powieści. Tak. Każdy, albo niemal każdy za nas, mógłby zabić w pewnych okolicznościach. Nawet jeśli w całych swoich dotychczasowym życiu nie używał przemocy. Przykład. Pewna znajoma po pięćdziesiątce powiedziała do mnie po wysłuchaniu jakiejś historii z przemocą domową w tle. – „Gdyby ktoś zaatakował moje dzieci, choćby mój mąż, chwyciłabym za nóż i zabiłabym bydlaka”. Pamiętam poważny wyraz jej twarzy. Aż mnie ciarki przeszły po plecach wtedy.

Zabójcza Wigilia” przenosi nas do świata milicyjnych rozgrywek, doskonałych operacyjniaków mających świetne rozpoznanie w terenie. Czy patrząc z perspektywy czasu można powiedzieć, że wykonywali oni kawał solidnej śledczej roboty, mimo dysponowania znacznie mniejszymi siłami i środkami niż pełniący służbę dziś koledzy policjanci? Stara szkoła szkiełów była według Ciebie lepsza?

Za mało wiem o współczesnych policjantach, żeby odpowiedzialne odpowiedzieć na to pytanie. Owszem, ciągle słyszmy o partaczach, którzy nie potrafią wykonać prostych czynności albo żółtodziobach, którzy strzelają do ludzi, kładąc ich trupem. O folwarkach tłustych komendantów zaprzyjaźnionych z partyjnymi aparatczykami. Ale za PRL-u też było mnóstwo niekompetentnych funkcjonariuszy. Teczki z anegdotami puchną…Naprawdę nie wiem… Ostatnio na przykład przeprowadziłem bardzo ciekawą rozmowę z młodą policjantką, którą „polecił” mi pewien kolega z branży. Wydaje się, że jest świetnym fachowcem. Odpowiem na to pytanie, za dwadzieścia lat, dobrze? Na pewno – to jest zupełnie inny rodzaj pracy. Mam wrażenie, że dzisiaj mniejszą rolę odgrywa praca operacyjna. Ten najbardziej chyba romantyczny/filmowy wymiar działalności śledczych kryminalnych. Na pewno coraz istotniejsza jest technologia i na pewno nadchodzi feminizacja tej roboty. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Wydaje się, że jesteśmy w jakimś przełomowym momencie historii policji.

Śledztwa prowadzone w aromatycznej atmosferze świąt, nieustanna walka z czasem i z bezwzględnymi zabójcami, fałszywe tropy, ludzkie grzeszki i słabostki, przemoc, zło, nienawiść. Jednak gdzieś w oddali daje się słyszeć melodię miłości, erotyki. Twoi bohaterowie mimo wszystko nie są wyzutymi z emocji porucznikami i sierżantami. W jaki sposób służba faktycznie wpływała na życie zawodowe i osobiste szkiełów, jak radzili sobie z niepowodzeniami, presją, obcowaniem ze światem pełnym „dzikusów”?

Temat na powieść! Wskażę teraz tylko jedno. Wszyscy moi zaprzyjaźnieni oficerowie mają rodziny. Kompletne. Wszystko wskazuje na to, że ta „podstawowa komórka społeczna” trzymała ich w pionie. Lepiej lub gorzej. Dzięki niej pokonywali kryzysy, depresje, pokusy alkoholowe i inne, i teraz mogą cieszyć się względnie spokojnym emeryckim życiem. Za jakiś czas wypuszczę podcast, w którym pokażę, jak dużą rolę odgrywał humor w tej robocie. Humor, czyli wentyl psychicznego bezpieczeństwa. Oczywiście, są też przypadki tragiczne, o nich również opowiadam w swojej twórczości.

Prawdą jest że „prawdziwi sprawcy rzadko są geniuszami zbrodni jak na filmach”?

Oczywiście. W historii polskiej kryminalistyki chyba nie było żadnego „geniusza zbrodni”. Dlatego jakoś nie mogę wciągnąć się powieści, w których antagonistą są wyrafinowani intelektualiści cytujący filozofów i dokonujący zbrodni według jakichś własnych sekretnych algorytmów. To głównie ludzie z poważnymi defektami, którzy działają trochę jak upośledzone drapieżniki. To zupełnie inna figura niż Hannibal Lecter. Ale może równie ciekawa, bo opowiadająca o prawdziwej naturze ludzkiej… Ostatnio byłem na strychu w bardzo klimatycznej poznańskiej kamienic i bezwiednie zacząłem wymyślać postać takiego „normalnego” seryjnego mordercy, który na co dzień jest mężem, ojcem, sąsiadem pracownikiem oraz parafianinem. Całkiem miłym, choć średnio bystrym.

W jednej z Twoich opowieści pojawia się wątek dotyczący traktowania w PRL zgwałconych kobiet. Czas upłynął, czy dziś ofiary przemocy seksualnej mogą Twoim zdaniem liczyć na większą pomoc, czy łatwiej jest mówić o tego typu traumatycznych zdarzeniach?

O to trzeba zapytać kobiety. Nie ośmieliłbym się odpowiadać za nie. Ale z tego, co widzę w przestrzeni publicznej, ofiary powoli zaczynają zabierać głos i coraz skuteczniej domagać się – jak to nazwać? – uwagi, sprawiedliwości, namysłu, zmian mentalnych… Kto wie, może kiedyś szala przechyli się w drugą stronę?

Które z dawnych spraw kryminalnych są według Ciebie warte uwiecznienia, pamiętania o nich? Czego możemy nauczyć się analizując okoliczności i motywy zbrodni, profile sprawców i ich ofiar?

Na pierwsze pytanie odpowiadam, swoją twórczością, książkami, opowiadaniami, podcastami. Dla mnie najważniejszą sprawą jest sprawa Edmunda Kolanowskiego. Chciałbym poznać odpowiedzi na dwa pytania. Po pierwsze, jakie czynniki, okoliczności, siły wykreowały tę makabryczną, jedyną w swoim rodzaju osobowość? Po drugie, czy można było tego uniknąć. Na drugie pytanie – nie mam jeszcze opracowanej odpowiedzi. Tymczasem mogę powiedzieć tylko coś niezbyt optymistycznego. Człowiek jest drapieżnikiem. Dla niego jako gatunku zabijanie jest czymś normalnym. Podobno słynny Wiliam Golding mówił, że „człowiek produkuje zło, tak jak pszczoła produkuje miód”. Owszem, nasze kultury próbują poskramiać naszą zwierzęcą naturę, ale raz po raz wymyślamy ideologie, które wyciszają wyrzuty sumienia z powodu złego traktowania innych. To się dzieje na naszych oczach. Wystarczy zerknąć na YT. Normalnie ludzie nawołują do zabijania innych. Agresja jest dla nich normalnym środkiem komunikacji. Zawsze będziemy zabijać. To nieuchronne.

Dziękuję za rozmowę

Facebook