Z Antonim Filą, przedsiębiorcą, byłym burmistrzem Sztumu, obecnie właścicielem Polskiej Fabryki Wodomierzy i Ciepłomierzy w Sztumie – rozmawiała Anna Ruszczyk.
Jak kiedyś zakładało się firmę, jakie były wówczas realia polityczno-ekonomiczne? Kto dawał ludziom szanse na własny biznes, a kto przeszkadzał w osiągnięciu niezależności?
Prowadzę swoją firmę już od 34 lat. W 1980 roku zakładałem Solidarność, pracowników było dwóch i pół tysiąca w Kombinacie Rolnym Powiśle w Czerninie. Po mojej stronie stało blisko 2 tysiące pracowników. Gdy doszło do sytuacji, w której mogłem wybrać czy idę na etat związkowca, czy zostanę inżynierem, zwyciężyła dusza inżynierska. Przewodniczącym Solidarności został mój dobry kolega. W stanie wojennym nie zajmowałem się polityką, dla mnie ważna była praca, dom, dzieci, rodzina. Wiedziałem że mnie odstrzelą, stało się to 1 lipca, wyrwano mi serce, ale pozwolono dalej żyć. Zabrali mi warsztat, który sam stworzyłem, zaś zastawiono etat głównego specjalisty ds. racjonalizacji. Poszedłem na roczny urlop bezpłatny, mając już przygotowany temat biznesu.
Jaki był to biznes?
Dowiedziałem się, że jest zapotrzebowanie na ścierki, wystarczyło poznać technologię, zorganizować surowce. Pojechałem pociągiem do Łodzi z termosem gorącej herbaty. Wiedziałem, że jest jakaś firma surowców wtórnych, popytałem kilka osób gdzie mam jej szukać. Dojechałem do Zduńskiej Woli, gdzie dowiedziałem się, że tam nic nie załatwię. Potem miały się odbyć targi w Poznaniu, na których niestety też nic nie udało się załatwić.
Dlaczego?
Pani dyrektor handlowa powiedziała, że jest rozdzielnik i nic mi nie pomoże. Za komuny były takie realia. Powiedziałem jej że mam w domu dwoje dzieci i nie mam po co wracać do domu jak ona tego nie podpisze. I zgodziła się na 500 metrów odpadów, resztek. Ruszyłem ścierki. W komunie była taka filozofia kierowania, że jeżeli państwo odpuszczało jakąś dziedzinę, to i tak węzłowy element trzymało w swoich rękach. W Polsce można było mieć krosno z napędem nożnym, nie elektrycznym. Garbarze również mieli kłopoty, potrzebowali azotan srebra do cieczy która garbowała, musieli się również oto prosić, według rozdzielnika. Problemy były z produkcją, a nie ze sprzedażą. Synonimem bogactwa w komunie był badylarz.
Zaczął Pan produkować ścierki, więc biznes ruszył.
Załatwiłem nawet telefon. Zapłaciłem sześciomiesięczne pobory głównego specjalisty za telefon wewnętrzny, nie musiałem już iść na miasto, aby zadzwonić. Nie kupiłem nysy, ale kupiłem podzespoły. Jakoś udało się zarejestrować samochód, który w zasadzie był do kasacji, bez lusterek, silnika. Odmalowałem samochód farbą olejną. Byłem już potentatem. Miałem telefon i bazę transportową.
Była determinacja.
Olbrzymia. Ja wychowywałem się w wielodzietnej rodzinie, już od dziecka pracowałem ciężko, taka była sytuacja. Od drugiej klasy technikum sam się utrzymuję. Wakacje mijały na pracy. Miałem swój honor, nie chciałem nikogo prosić o pracę. Moja mama była dla mnie zawsze bohaterem i wzorem. Kiedyś nie było opieki społecznej, zresztą ważny był honor, by nie prosić się o pomoc państwa.
Rodzeństwo również pracą i ambicją wykuło swoją przyszłość?
Większość tak, mam młodszego brata w Gdańsku, który ma dziś jeszcze większą firmę ode mnie. Pomagamy sobie nawzajem. Pamiętam jak najmłodszemu bratu kupiłem rowerek Bobo z własnych pieniędzy. Nie prosiłem mamy o pieniądze, zbierałem złom, sam zadbałem o to by była gotówka. Udało mi się wpoić swoim dzieciom szacunek do własnej pracy, by miały honor i same zapracowały na życie. Inną wartością, cechą jest życie w prawdzie, bycie transparentnym. Stąd też nie mam żadnych tajemnic, to co zostało wyprodukowane można rozebrać na części, sprawdzić. Zauważam też, że ludzie nie szanują dziś nawet jedzenia, wyrzucają na śmieci produkty, które można by podarować innym.
Co było po produkcji ścierek?
Cała rodzina przyłączyła się do biznesu, zbudowałem w ciągu dwóch lat pierwszy dom. Ale nadal ciągnęło mnie do robienia czegoś więcej. Kupiłem tokarkę. Pewna firma szukała wykonawcy. Uruchomiłem dużą produkcję do sklepów, miałem kilkunastu pracowników. Ścierki przekazałem bratu, on zaś swoim synom. W Czerninie zaczęło już brakować mi miejsca na działalność, chciałem poszerzyć działkę. Dowiedziałem się od Pani naczelnik, że przy fabryce mebli stoi duży, zaniedbany budynek 8 tys metrów kwadratowych – tu gdzie jesteśmy dzisiaj. Zastałem same słupy i stropy, na czworakach wszedłem do góry, nie było szyb, okien i barierek, tylko gruz. W 1989 roku był przetarg, wiedziałem, że to była dla mnie duża szansa. Zmartwiłem się, gdy okazało się, że jeszcze jeden będzie startował w przetargu. Stres ogromny. Kupiłem tę nieruchomość, wziąłem kredyt i zagospodarowałem ten teren.
Mniej więcej w tym czasie został Pan wybrany w wyborach samorządowych na Burmistrza Sztumu?
Tak, była to kolejna szansa dla Solidarności. Zatrudniłem dyrektora, aby zajął się przedsiębiorstwem. Okazało się jednak, że nas Mazowiecki, Geremek i reszta żydostwa oszukali nas. Nie dali pieniędzy ani kompetencji samorządowcom.
Jakie wówczas udało się Panu zrealizować cele?
Sprywatyzowałem osobiście wszystkie sklepy, jednego dnia na jednej sali, kto ile da, wszystko publicznie bez żadnych ofert. Nie pozwoliłem żadnemu urzędasowi, aby się tym zajął, nie wierzyłem urzędnikom i nie chciałem by robili jakieś przekręty. Chciałem budować halę z basenem, taką jak jest w Malborku. Radni przegłosowali, że jest to niepotrzebne w Sztumie. Jak można wychowywać dzieci bez rozwoju fizycznego? Podziękowałem za bycie Burmistrzem. Pewnie, że cieszyłem się dużym szacunkiem, było to miłe uczucie.
Wrócił Pan do firmy?
Tak, wróciłem, by ratować firmę. Pojechałem do Grodziska Wielkopolskiego, robili tam bardzo pyszną wodę w szklanych litrowych butelkach. Miałem Stara z przyczepą, prawo jazdy kategorii C+ E, więc mogłem jeździć. Przez działania Balcerowicza, przestępcy gospodarczego, zbrodniarza, z sześćdziesięciu pracowników pozostało mi trzech. Ja robiłem wówczas materiały budowlane, złączki, zawory. Budownictwo padło, więc zająłem się handlem wodą, w efekcie nawet na tym dobrze wyszedłem. Nie było dla mnie problemem, że jako były burmistrz chodzę w jeansach, koszulce i rozładowuję skrzynki w centrum Sztumu z butelkami wody.
Żadna praca nie hańbi.
Tak. Niedługo potem pojawiło się w fabryce ogłoszenie o pracę, polegające na obrabianiu korpusów. Wiosną 1992 roku przyjechał dyrektor, przywiózł mi 25 sztuk. Zrozumiałem, że muszę wykonać te pracę sprytniej niż oni, bo jak zrobię podobnie jak w Metronie, to co najwyżej na sól zarobię. Musiałem coś wymyślić, stworzyłem maszynę, która z jednego mocowania robi oba kanałki jednocześnie. Wykonywałem to w sposób dokładniejszy. Zajęło mi to 9 miesięcy. W grudniu 92 roku zawiozłem do dyrektora do Torunia 18 obrobionych korpusów. Sprawdzili pomiarowo, montaż, legalizację, wszystko przeszło bez problemu. Dostałem zlecenie na tysiąc sztuk, potem na trzy, pięć, dziesięć aż doszedłem do trzydziestu pięciu tysięcy miesięcznie.
Pojawiały się kolejne firmy i zlecenia?
W pewnym momencie doszedłem do firmy HLS pod Warszawą, którzy byli bliscy bankructwa. Mieli bardzo dużą produkcję, nic w zasadzie nie stało na magazynie, wszystko trafiało po legalizacji do klientów. Ale jak to w życiu bywa, niektórym uderza woda sodowa. Wyprodukowałem wspólnie z właścicielką firmy HLS trochę wodomierzy, ale syndyk okradł mnie. Zabrał moje wodomierze, które były na legalizacji. Sędzia Dariusz Czajka kazał wydać wodomierze, ale syndyk powiedział, że niczego mi nie odda. Zacząłem produkować swój wodomierz. Poszedłem do dyrektora z Powogazu i zaproponowałem mu współpracę. Mimo, że byłem ich konkurentem, to nadal byłem ich kooperantem. Gdyby taka sytuacja miała miejsce w Metronie, to miałbym zakaz wstępu i zbliżania się do bramy na odległość stu metrów.
Jak dzisiaj prowadzi się firmę, jakie jest otoczenie?
Widzę mankamenty dzisiejszego państwa. Gdzie nie dotkniemy tam jest choroba, nie ma w Polsce zdrowego miejsca. Jestem optymistą, ale nie jestem ślepy.
Na jakie problemy Pan napotykał prowadząc działalność?
Zacznijmy od Głównego Urzędu Miar. Mnie obsługuje Brno, Czeski Instytut Metrologiczny. W 2006 roku zmieniały się przepisy dotyczące legalizacji, producent sam może legalizować. Wysłałem do GUM pismo z zapytaniem jak oni to widzą. Po półtora miesiąca dostałem odpowiedź w formie umowy na sporządzenie umowy z 7 podpisami na innym moduł niż ja chciałem. Wysłałem maila do Czechów, dostałem od nich po kilku godzinach odpowiedź co i kiedy będą robili i ile będzie to kosztowało. Tę informację mam do dnia dzisiejszego, to jest nasza umowa, nie ma żadnego podpisu. To jest właśnie ta różnica. Sam zrobiłem już około stu zatwierdzeń, gdy GUM zrobił dwa i to w dodatku sfałszował. Wydałem ponad sto tysięcy euro na czynności dla Brna. Czy nie byłoby lepiej, gdyby te pieniądze trafiły do polskiego urzędu?
Wiem, że startował Pan w przetargu w Świdniku i przegrał. Jakie były okoliczności tej sprawy?
Wygrał wodomierz firmy niemieckiej Wasser Gerate. Chyba już teraz po wpadce VW wszyscy wiedzą, że Niemiec to jest jeden z największych oszustów w Europie i nie tylko. Chwalili się, że mają jedynkę w klasie C. Uchodzę za konstruktora wodomierzy, który każdą kropelkę liczy. Dostałem 10 lat temu nagrodę Grand Prix Targów za wodomierz klasy C jako jedyny w Polsce. Poprosiłem o papiery dotyczące tego wodomierza, nikt nie pokazał, gdyż nie mieli. Ściągnąłem dwa wodomierze z rynku, zobaczyłem, że nie ma roku produkcji. Znaczyło to, że jest to wodomierz z fałszywą plombą. Zadzwoniliśmy do Czech, zapytaliśmy ich ile zrobili wodomierzy Wasser Gerate. Okazało się, że jednych 50 a drugich 250. Na rynku jest ich kilkadziesiąt tysięcy. Mam na piśmie, że te wodomierze są z fałszywą plombą, zgłosiłem na policję i do prokuratury. Sprawę umorzono.
Dlaczego?
Dlatego, że fałszywe plomby były zakładane w Czechach. Wprowadzone na rynek były w Polsce, czyli według prawa w Polsce popełniono przestępstwo. Po prostu ktoś dał łapówkę prokuratorowi, by to umorzył. Potem po umorzeniu sprawy, gdy oddano mi wodomierz okazało się, że jest na nim rok produkcji. Ktoś w policji lub w prokuraturze podmienił go, to nie jest ten sam wodomierz, który im przekazałem. W takim żyjemy państwie. Ten człowiek nadal sprzedaje te wodomierze, które pochodziły i nadal pochodzą faktycznie z Chin. Są też i tacy, którzy kupowali wodomierze używane, rozplombowywali, myli pod przykrywką legalizowania, ściągali z jakiegoś urzędu w Portugalii numery i szczypcami oplombowywali. Potem takie wodomierze były sprzedawane w Polsce. Ale w tym chorym kraju takie rzeczy są możliwe.
Wiem, że był Pan niedawno z trzydniową wizytą pod Ministerstwem Sprawiedliwości. Skąd taka potrzeba spotkania z Prokuratorem Generalnym?
Pojechałem tam, gdyż miałem już dosyć bezczelnego złodziejstwa wszechobecnego. Najgorsze jest to, że ci oszuści nawet się z tym nie kryją i kradną na setki milionów złotych. Przykładowo miał być parking, jest dokumentacja, a parkingu nie ma. Nie ma podbudowy pod drogami, co nawet wykazuje ekspertyza, a prokurator tego nie widzi i umarza sprawę. Sąd oddala moją skargę, by wszcząć sprawę, tłumacząc mi że nie jestem stroną. Jesteśmy w państwie gdzie jest złodziejstwo oczywiste i nic nie można z tym zrobić. Zresztą podobnie jest z oświatą. Jesteśmy mocno pokaleczeni jako społeczeństwo.
Być może jest jeszcze szansa na naprawę?
Tak jest nadzieja po tych wyborach. Moją nadzieją jest Pan Prezydent Duda. Widzi Pani, mamy już chleb, igrzyska, stadiony, ale przyjdzie nam kiedyś za to zapłacić. Kto za to zapłaci? Wyprzedany majątek, w glorii Pana Jana Kulczyka, największego pasera majątku narodowego. Obrósł wokół niego jakiś mit, wygłaszane były o nim peany, jako o wielkim mecenasie sztuki i kultury. No tak, jak się robi takie przewały, to można później pieniądze rozdawać. Podobnie Krauze, przy czym on miał spryt.
Czy trzeba dostać pierwszy milion, by założyć i rozwinąć firmę?
Mnie rodzice nic nie dali, prócz zdrowia i wykształcenia i oczywiście wychowania. O własnych rękach zaczynałem, nie dali mi miliona. Zresztą chyba nawet nie wiem co miałby z nim zrobić. Kulczyk dorobił się paserstwem, na koniec jeszcze Ciecha kupił z przekrętu. Natura złodziejska zawsze wychodzi, niektórzy nie potrafią przestać kraść, nawet jak już nie musi tego robić. Czy wartość człowieka zależy od ilości milionów na koncie?
Co jest Pana wartością?
Moją wartością jest to, co ja mogę zrobić, jak mogę to zrobić, coś co będzie użyteczne dla ludzi. To również wartość jaką mogę wnieść do nauki. Mam otwarty doktorat na Politechnice Śląskiej, ważne jest co ja mogę zrobić jako konstruktor i co pozostawię innym pokoleniom i jaką mają z tego korzyść. Trochę takich użytecznych rozwiązań po sobie zostawię.
Jak ważna jest inwestycja w rozwój i wiedzę pracownika?
Ja zawsze mówię, że wartością największą firmy są jej ludzie. Oczywiście głowa właściciela również. Jestem konstruktorem, na tym się skupiam. Może nie mamy najmocniejszego marketingu, ale udało mi się bez kredytu przez ponad dwadzieścia lat poprowadzić firmę. Wszystko przez Balcerowicza, oszusta, bandziora. Na przełomie lutego i marca 1990 roku udałem się do Warszawy, na ulicy Burakowskiej 6 spotkałem kolegę ze Sztumu, Pana Czarka. Zapytałem go co on tutaj robi. Powiedział mi że będzie rozładunek TIR-ów. Dowiedziałem się od pewnego właściciela, że będzie jakaś przewała. Powiedział mi w jakich dniach będzie zwolnienie z cła importowego na elektronikę, cztery dni. Tam było około 60 TIR-ów elektroniki z Dalekiego Wschodu, tylko jednej firmy. Faktycznie 40 kilometrów stało tych samochodów przed granicą Polską i czekało na wjazd w tych dniach. Proszę Pani, to ja się dowiedziałem, żuczek drobny, że taki będzie skok na budżet państwa, a wicepremier mający służby o tym nie wiedział? Musieli wszystko dokładnie przygotować przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem. Więc proszę się nie dziwić, że miałem taką potrzebę obywatelską pojechać pod budynek Ministerstwa Sprawiedliwości.
Nie uważa Pan, że była to strata czasu, nikt z Prokuratury do Pana nie przyszedł?
To nie był zmarnowany czas, przy okazji pchnęliśmy do przodu kilka tematów o wodomierzach. Żaden prokurator do nas nie podszedł, przysłali za to w pierwszym dniu policję, twierdząc, że im przeszkadzamy. Policjant spojrzał na nasze hasła i powiedział, że nie są one obraźliwe. Nikomu nie tarasowaliśmy przejścia, nie złamaliśmy żadnego zakazu.
Jakie hasła widniały na transparencie?
„Panie Seremet dlaczego Pan ochrania złodziei w Sztumie?”, drugie hasło brzmiało „Pani Lucyna Wojciechowska prokurator z Kwidzyna, dlaczego Pani ochrania złodziei?”
Było zainteresowanie tym wydarzeniem ze strony mediów?
Wszystkie nabrały wody w usta, Polsat przysłał zapytanie ale i tak się nie pojawili. Albo się boją prokuratury dotykać, bo może mają jakieś grzeszki.
Planuje Pan powtórzyć akcję?
Myślę, że powtórzę, banery są gotowe, miejsce też.
Wracając do tej Pani prokurator Lucyny Wojciechowskiej, dlaczego zarzuca jej Pan ochranianie złodziei?
Gdy tylko dowiedziałem się, że Pani z Opola (która sporządzała opinię w sprawie deptaku i rynku) przyjechała na oględziny, wysłałem pismo do prokuratury, że mam przeświadczenie, iż opinia będzie taka, żeby tę sprawę zamieść pod dywan. Moje przewidywania się sprawdziły. Inwestycja była oszacowana na około 40 mln złotych.
Co dokładnie Pana zaniepokoiło?
Przyjechała bez dokumentacji. Powiedziałem jej że trzeba wykonać 10 odkrywek, gdyż chodnik liczy 1700 metrów, zrobili ich 6. Gdy wskazywałem miejsca, w których były zapaści, to mi tłumaczono, że to wodociągi kopały. Znaleźliśmy w końcu równy teren. Zaczęli kopać. Dostałem opinię, okazało się że tylko 3 z 6 odkrywek zostały wskazane w opinii. Tak więc opinia została sfałszowana. Co więcej te 3 odkrywki z opinii i tak wyraźnie wskazują że są niegodne z dokumentacją. W dokumentacji jest 27- stanowiskowy parking, choć faktycznie go nie ma. A przecież my za niego zapłaciliśmy. Podbudowy nie ma, fundamentów też nie ma. Sam zbadałem, że w wielu miejscach są korzenie i ziemia. Ktoś ukradł beton za który zapłacono. Nawet faktury nie ma na beton B15, a taki powinien być.
Czyli jakaś firma zachowała się nie czysto?
Dekpol razem z Panem Leszkiem Taborem przy współudziale inspektora nadzoru. Przecież oni o tym wszystko wiedzą.
Sprawa trafiła do prokuratury?
Tak, ale Pani Wojciechowska umorzyła. Odwoływałem się, sprawa trafiła do sądu, który uznał, że nie jestem stroną postępowania, jako obywatel. Uważam to za niezgodne z prawem. W wyroku wskazano, że nie służy mi prawo wniesienia zażalenia do sądu. Nawet nie było rozpatrzone meritum sprawy, tylko przesłanki formalne.
Co się działo dalej w sprawie?
Fundamentów nie przybyło i nie przybędzie, więc to wszystko co ja mówię, można sprawdzić.
Istnieje jeszcze możliwość ponownego wszczęcia sprawy?
Stąd właśnie był pomysł na mój wyjazd. Prokurator Generalny ma prawo wszcząć, podobnie jak prokurator okręgowy czy ten w Kwidzynie.
Może nie chcą?
To jest jedna grupa. Minął piątek, więc będę żył jeszcze tydzień. Wie Pani, że po Polsce grasuje seryjny samobójca? Ponoć pojawia się najczęściej w popołudnie w piątek.
No tak, przez weekend trudniej jest przeprowadzić sekcję zwłok.
Ale da się to zrobić, tylko jest taki pretekst że się nie da. Patomorfolodzy mają dyżury, tylko nie chcą się tym zajmować w weekend.
Wracając do spraw lokalnych…
Uważam, że na podstawie dostępnych mi dokumentów, Burmistrz Leszek Tabor jest wielokrotnym przestępcą, i o tym się nie boję głośno mówić.
Czy nie obawia się Pan publicznie wypowiadać na jego temat w ten sposób?
Jeżeli nie mam dowodów na swoje twierdzenia, to Pan Tabor powinien mnie podać do sądu za znieważanie. Dlaczego tego nie robi, to trzeba się jego spytać. Robi mi różne problemy, przeszkadza. Tylko co to by była za firma, w której burmistrz decydowałby za mnie? Współpracujemy z pewnym miastem we Francji, to on mnie nawet skreślił jako maratończyka. Zbłaźnił się, zięć mnie zapisał przez internet, zarezerwowałem sobie hotel. Poleciałem samolotem. We Francji konsternacja, okazało się, że jesteśmy w tym samym hotelu. Francuzi włączyli mnie do oficjalnej delegacji ze Sztumu. Zadałem mu pytanie, dlaczego mnie skreślił? Odpowiedzi nie uzyskałem, widocznie nie ma honoru aby udzielić odpowiedzi. Czy mam udawać że nie widzę tych wszystkich przekrętów? Przy drogach tylko widzimy góra 20% tego ile kosztuje droga, reszta kosztów jest w ziemi.
O czym może świadczyć brak reakcji prokuratury na Pana banery?
Oni doskonale wiedzą, że ja dysponuję dowodami. Pisałem w lipcu pismo do Pana Seremeta. Dowiedziałem się, że do 20 sierpnia prokuratura w Kwidzynie ma sprawę wyjaśnić. Nie przyszła do mnie żadna informacja. Ja zatem dysponuję dowodami ich przestępczej działalności, gdyż działania Pani Wojciechowskiej moim zdaniem noszą znamiona przestępstwa. Wprost powiedziałem, że ona jest przestępcą. Gdybym nie miał dowodów na złodziejstwa, to by mnie zgarnęli. Zresztą już raz mi kajdanki nielegalnie założyli.
Czy milczenie oznacza zgodę?
Tak, ja nie pytałem czy Pani prokurator osłania przestępców, tylko stwierdziłem, że tak właśnie jest. Skoro żadna z 3 odkrywek nie jest zgodna z dokumentacją, to o czym my mówimy?
CBA interesowało się tą sprawą?
Nie, spychają wszystko, mówią że nie są oni gospodarzem postępowania. Od tego jest prokuratura. Oni nie mogą oskarżać przed sądami. Wszystko jest w rękach prokuratury, która nikomu nie podlega. Ja wierzę, że swoim gestem, postępowaniem daję społeczeństwu instrument do oddziaływania na instytucje państwowe, które w niewielkim stopniu są kontrolowane przez społeczeństwo. Prokuratura kieruje się wyłącznie swoim biznesem, podobnie jak policja. Ja stanę wkrótce w Kwidzynie z tym samym banerem o Pani Wojciechowskiej. Tak naprawdę mogę stanąć z każdym banerem i pytać dlaczego kolejny prokurator ochrania tym razem burmistrza, czy starostę, który dokonał ewidentnego przestępstwa.
Ma Pan jakiś sojuszników?
Tak, ale cichych, bo się boją, to mała miejscowość. Nawet boją się zamieszczać anonimowe wypowiedzi w internecie. Wiedzą, że ich policja po IP namierzy, a to są koledzy burmistrza.
A może inni przedsiębiorcy mogliby z Panem solidarnie walczyć o uczciwość przy inwestycjach publicznych?
Mają to głęboko gdzieś. Nawet proboszcz mówi, że on to by nie jechał z tym banerem do Warszawy, bo też z Taborem ma interesy.
Był taki moment, że obawiał się pan, bał o swoje zdrowie, życie?
Bałem się i boję się tego, ale ja kalkuluję co powiem Bogu na Sądzie Ostatecznym. Życie nie jest wartością bezwzględną. Jeśli Pan Bóg dał mi talent, siłę, pomysły, to nie mogę tego zmarnować. Ja jestem technokratą. Konstruktor musi być uważnym obserwatorem i dobrze kojarzyć. Uważam się za rzemieślnika, a nie za biznesmena. Nawet jak zrobię doktorat, to będę tym samym Filą. Gdy jechałem do Warszawy to brałem pod uwagę, że różnie może to się skończyć. Ale ja tak zabezpieczyłem sprawy w firmie, by pracownicy przez 3 miesiące dostali bez problemu wypłatę – istniało zagrożenie, że mnie zaaresztują na taki okres. Nawet gdyby weszli mi na konto, to te pieniądze były zabezpieczone. Kierowanie bieżące też jest zabezpieczone, mamy wielu klientów, wręcz fanów moich wodomierzy. Od nas nikt nigdy nie dostał łapówki, żyjemy w prawdzie. Mamy bardzo dobre wyniki. Naszych wodomierzy nie da się zajechać, są tak dopracowane. Jak porównamy zawór izraelski który kosztuje ok. 100 zł z moim za 12 zł, to od razu widać, że w tamten jest niskiej jakości, niszczy wodomierz, występują liczne błędy. Stawiam przede wszystkim na badania.
Praca doktorska dotyczy właśnie tego typu badań?
Tak. Widzi Pani, Bóg tak mnie kieruje, że zawsze muszę kontestować to co jest. To zresztą leży w naturze konstruktora. Trzeba poznawać i zrozumieć ludzi, mechanizmy. Inaczej rozmawiam z dużym, średnim czy małym wodociągiem, są różnice mentalnościowe między tymi ludźmi. Bardzo dobrze mi się rozmawia z małymi wodociągami, bo o wszystkim możemy porozmawiać i jeszcze się czegoś od nich nauczę. Natomiast z gigantem z Krakowa, Tarnowa i innych, rozmowa jest mniej przyjemna wręcz niemożliwa. Ci ludzie są napompowani jak balony, tacy ważni. Myślą, że ja jestem komiwojażer, który chce ich napaść i sprzedać koniecznie wodomierze. Czasem obserwuję spółdzielnie jak mierzą, do jakich dochodzi oszustw. W Polsce nadal pielęgnowana jest zasada „swego nie znacie, cudze chwalicie”. Żeby Fila był obcy, z zagranicy to byśmy go inaczej traktowali, ale że jest Polakiem to traktują go często jak psa. I tak to się odbywa za pieniądze społeczne.
Coraz częściej mówi się o dofinansowywaniu działalności gospodarczej. Powstały na masową skalę „szklane imperia” zwane Parkiem Naukowo Technologicznym, a w nim sekcje kreatywności ze strefami Startup, których celem miało być wsparcie początkujących przedsiębiorców. Co Pan o tym sądzi?
To jest fikcja proszę Pani. Ta cała racjonalizacja jest do niczego. Służy tylko urzędnikom. Nie czują urzędnicy tej racjonalizacji, oni by chcieli mieć wszystko poukładane. Piszą czasami że jakieś pieniądze zostały przeznaczone na innowacyjność, a ja widzę że nie ma to żadnego związku z innowacjami, wręcz jest cofaniem się w rozwoju do technologii sprzed 50 lat. Przykładowo wodomierz Zuzia R-500 którego nie ma nigdzie w świecie, jest innowacyjny, ma sens ekonomiczny, reduktor jest innowacyjny, ale ja go nie mam w żadnym programie. Gdy się przygotowuje program, to skąd można przewidzieć czy się coś uda czy też nie? Tego się nie da zaplanować. Trzeba się za to ze wszystkiego urzędnikom tłumaczyć, jakie jest przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń, trzeba się trzymać tego co jest w projekcie. Dziś jest tak, że nie da się wszystkiego na sztywno zaplanować, trzeba być elastycznym i przygotowanym na zmiany. Dlatego nie ma się co dziwić, że cofamy się w innowacyjności.
Wiem, jak ważna jest dla Pana oświata i że ma Pan pewne plany z tym związane.
Chcę, by w tym budynku od 1 września przyszłego roku ruszyło technikum: technik mechanik i elektronik/elektryk. Daję sobie 2 lata, żeby wybudować obok szkołę. Mam już teren, wiem gdzie mogę to zrobić. Muszę zacząć kształcić przyszłych pracowników, dla siebie i dla innych pracodawców. Do tego projektu na pewno będę dopłacał. To będzie szkołą prywatna, żeby nikt nie miał wątpliwości, ale będzie to szkoła taka jak za moich czasów. Nie ma obowiązku ukończenia tej szkoły, zdania matury. W innych szkołach zdają bez problemu, bo pieniądze idą za nimi i trzeba jakoś wyglądać w rankingach. Maturzyści, nawet z wyróżnieniem, mają braki w podstawowych wiadomościach z gimnazjum.
Na co szczególnie położyłby Pan nacisk w takiej szkole, teorię, zajęcia praktyczne?
I jedno i drugie jest ważna, teoria i praktyka. Trzeba bardzo dobrze przygotowany z nauk ścisłych, by móc iść dalej na dobre studia. Będzie zakaz używania kalkulatorów, komórek do wykonywania obliczeń. Trzeba wykonywać je ręcznie, po to by ćwiczyć mózg. Uczeń ma nauczyć się myślenia logicznego a nie mechanicznych odpowiedzi na pytania zawarte w tekstach.
Jest Pan w stanie oszacować jak duże może być zainteresowanie szkołą?
Myślę, że w listopadzie, grudniu będę organizował spotkania. Myślę, że na 3 powiaty znajdę 48 uczniów. Są jeszcze rodzice którzy chcą solidnie wykształcić swoje dzieci. Ja gwarantuję, że pierwszych absolwentów zatrudnię w mojej firmie. Na kolejnych czekają zaprzyjaźnieni ze mną przedsiębiorcy. Oni wiedzą jak ważna jest dla mnie jakość, na co mnie stać. U mnie każdy jest traktowany jak człowiek, nikt nie jest sługusem. Praktykant nie jest od latania z miotłą przez pierwszy rok, musi od pierwszego dnia uczyć się pracy. Ja nie potrzebuję pomagierów. U mnie nie jest łatwo, nie ma zwolnień lekarskich, trzeba odpracować nieobecność w pracy. Dziś jest tak, że jak przychodzą do mnie osoby bezrobotne z urzędu pracy to zazwyczaj potrzebują podpisu, wcale nie szukają pracy.
Jak ważne jest kierowanie ludźmi i zaufanie do tego, że wykonują pracę dobrze i uczciwie?
Dostałem od córki Joanny książkę Bliklego o kierowaniu ludźmi. Około 10 % ludzi nadaje się do zaufania, a i tak trzeba sprawdzać, czy dobrze, zaufałem. Większość ludzi dzisiaj nie ma ambicji, chcą mieć tylko ładne CV. Jak ja płacę ludziom za pracę do dziesiątej, to powinni pracować do tej godziny. Jeśli ja wystartuję w maratonie i nie dobiegnę ostatnich 50 metrów, to nie zaliczę maratonu, prawda? Dziś są takie programy, że wiadomo jaka jest efektywność przedstawicieli handlowych, można ich łatwo kontrolować.
Nie tak dawno cała Polska dowiedziała się, że nasi politycy chętnie jedzą za służbowe pieniądze policzki wołowe? Czy Pan również jest ich smakoszem?
Tak. Dzięki nim mogę codziennie biegać 10 km i kilkanaście maratonów w roku. Są one dla mnie lekarstwem, odbudowującym tkankę łączną w stawach. Zawdzięczam to Panu Andrzejowi Parafiniukowi, gdy był prezesem klubu piłkarskiego w Sztumie.
Antoni Fila – rocznik 1950, absolwent wydziałów Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie 1974 r. i Politechniki Gdańskiej 2010 r. Właściciel Polskiej Fabryki Wodomierzy i Ciepłomierzy. Konstruktor obrabiarek i wodomierzy i innych urządzeń. Około 40 patentów, w tym jeden międzynarodowy.Czynny maratończyk – 109 ukończonych maratonów; w tym roku 16. Lider pracodawców w Sztumie w ramach Związku Pracodawców Pomorza w Gdańsku.