Doo-loo-resss! – tak mógłby zawołać tylko ktoś wrzucony do studni. Jeśli miałabym podejść do recenzji książki z przymrużeniem oka, to wolałabym opowiedzieć Wam tę historię z zamkniętymi oczami. Prawda jest taka, że „Dolores Claiborne” to przede wszystkim bogate dzieło biednej kobiety, studium a może stadium życia samotnej, nieszczęśliwej (ale czy na pewno?) matki, żony, opiekunki… King zaskoczył mnie zarówno formą powieści – tytułowa Dolores od pierwszej do ostatniej strony opowiada Nam co wydarzyło się w jej życiu, dlaczego dokonała makabrycznej zbrodni,a przecież mogłoby być zupełnie inaczej. W książce znajdziemy odpowiedź na pytania dotyczące miłości matczynej, jej siły i granic (a jeśli takie granice nie istnieją?). To także smutna historia kobiety, której małżeństwo legło w gruzach dawno, dawno temu…i nie było to jak w bajce. Nie wydarzył się cud, a mąż tyran alkoholik nie przemienił się we wspaniałego księcia. Czego od życia tak naprawdę oczekiwała Dolores, czy były to zbyt wygórowane oczekiwania? Jeśli pragnęła bezpieczeństwa dla molestowanej córki, to czy miała prawo…no sami wiecie, wymierzyć sprawiedliwość? Jest w jej życiu bardzo ważna osoba, przewodnik duchowy, stara jędza, wyjątkowo okrutna kobieta – Vera – której życiowe motto brzmi: gardzę Wami. Biedna Dolores znosi upokorzenia u swojej chlebodawczyni, ale z czasem ich relacje staną się bardzo, ale to bardzo bliskie. W jednym uścisku płakać będą nad swoim losem, tęskniąc, prosząc, błagając by koszmary z przeszłości wreszcie dały im spokój. Zginą mężowie, z czasem i dzieci, a świat będzie z uporem brnął do przodu, tak jak prom Princess wynajęty przez Verę dla setek gości na ważne wydarzenie – zaćmienie które zdarza się tylko raz…Zaćmienie, krzaki jeżyn, studnia, krew, wyrównanie rachunków, których nie da się wyrównać. „Dolores” to taka przeprawa po której człowiek cieszy się że wiedzie sobie spokojne życie, nie musząc podejmować decyzji o pozbyciu się z tego świata kogokolwiek. I niech nam obcy będzie głuchy dźwięk łamanych kości na dnie studni, chrupnięcie czaszki od ciosu kamieniem, a nade wszystko obraz ociekającego krwią i wciąż żywego męża wyłaniającego się o zmroku ze studni, na wyspie, z dala od ludzi, pod osłoną nocy….bo co jeśli chwyci za kostkę i pociągnie z sobą? Na koniec zacytuję pewną naukę – wyliczankę z „Dolores” a brzmi ona mniej więcej tak „mylisz się raz, zmądrzeć wreszcie czas, mylisz się dwa razy, jesteś cymbał bez skazy”(…)A wiecie może co miała na myśli Dolores mówiąc „ciepły klusek”? Ja wiem i życzę wszystkim kobietom jak najmniej ciepłych klusek, no ale brzmi tajemniczo – i oto chodziło – spokojnej lektury, bo miło to raczej nie będzie.
Gorąco polecam, zwłaszcza tym, którzy lubią buszować w studni po zmroku!
Anna Ruszczyk