Podstawa to umieć się opierdalać, odpychać od siebie wszelką odpowiedzialność, zostawiać robotę po pierdolnięciu drzwiami komendy, nie odbierać telefonów służbowych w czasie wolnym, nie bać się chorować i słuchać lekarzy, a nie przełożonych. Ponadto jeść dużo cebuli, unikać niezdrowych, firmowych znajomości oraz cieszyć się z tego, co się ma, choćby miała to być zdrowa kupa, a nie wiecznie martwić tym, co może przyjść bądź czego osiągnąć się w policji nie da, bo…( i starczy).
Z Marcinem Erlinem, funkcjonariuszem Policji, przez tyci tyci „f”, pisarzem przez malutkie „p”, wiecznie nieuczesanym neurastenikiem, firmowym dyskordianinem, nieetatowym wyrobnikiem godzin na zwolnieniach lekarskich, nocnym histerykiem, oraz zawiedzioną rodzinną nadzieją na super prawnika – rozmawia Anna Ruszczyk.
Stało się, jesteś autorem bestsellerowej trylogii „Policjant”. Książki zapewne sprzedają się jak ciepłe bułeczki, a Ciebie otaczają rzesze fanek. Mam rację?
Nie i nawet nie jestem pewien, czy niestety. Według moich niewieścich obliczeń „Policjant” poszedł w nakładzie około tysięcznym. Podobnie jak naukowe opracowanie o Władysławie III Warneńczyku autorstwa Karola Olejnika, ale podejrzewam, że to akurat (nakład) jest zbieżność przypadkowa. Wartości intelektualnej nie mam nawet zamiaru porównywać, bo najpierw musiałbym dostać się i ukończyć jakieś poważne studia zapewne. Z rzeszy fanek mam w najbliższym otoczeniu trzy porządne panie z ZAG-u (Zespół administracyjno – gospodarczy) KPP, ale nie przez pisanie, tylko dlatego, że za każdym razem, gdy słyszę „Możemy już posprzątać PDOZ?” mówię im, żeby sobie poszły i odpoczęły choćby w piwnicy na mój rachunek, bo nie warto sprzątać pustego chlewika każdego dnia.
A tak całkiem serio, od czego się zaczęła ta pisarska przygoda?
Od piaskownicy. Pierwsza była własnoręcznie skomponowana piosenka dla takiej jednej…tylko jak to się skończyło… nieważne zresztą. Głupi wtedy byłem, a że obecnie nie mądrzejszy, więc dalej piszę. Gdzieś w trakcie życiowej drogi wpadłem na Policję, czy ona do mnie wpadła, w każdym razie jakoś tak się porobiło, że postanowiłem oddać, możliwie najwierniej „te” klimaty z mojej kwadratowej głowy.
Co poczułeś gdy ukazała się pierwsza Twoja książka?
Dostałem takiej sraczki… szkoda gadać. Byłem pewien, że już po mnie.
Ile w „Policjantach” jest prawdziwych policjantów? Co jest prawdą, a co fikcją?
O kurwa. Na pewno tyle samo ile we mnie jest prawdziwego psa, ile wiejskiego idioty, a ile marzyciela, żeby zostać rycerzem rodem z Gwiezdnych Wojen.
„CHWDP” zdaje się czwarta książka, która wyszła spod Twojego pióra? O czym jest i co oznacza ten magiczny skrót?
A o czym mogą być moje książki? Ma się rozumieć, o miłości do policji. Skrót nic nie oznacza. Najpierw tytuł miał brzmieć „PZPR”, ale po krótkim zastanowieniu zdecydowałem się na coś innego. Wyszło „SB”. Zanim całkiem oprzytomniałem, połapałem się, że będzie wyglądać na okładce jeszcze głupiej. Terminy goniły, wydawca groził anatemą jeśli nie oddam się całkowicie w jego ręce z produkcją własną, tak jak stało w umowie. Zacząłem panikować, jak zawsze, kiedy tracę grunt pod nogami. Naprędce wziąłem jedną tabletkę. Nie pomogła. Drugą machnąłem idąc na służbę. Też nic. Wchodząc do komendy dowiedziałem się, że pomyliłem okienka w grafiku i mam jeszcze dobę wolnego, więc ze szczęścia walnąłem sobie trzecią i piwo… Kiedy oprzytomniałem po wielu godzinach okazało się, że wszystko załatwione, pliki do wydawcy dotarły, o czym mnie uprzejmie informował. Wyszło magicznie, to prawda, ale ile mam z tym wspólnego, trzeba by było poczytać w medycznych ulotkach. Chyba, że piwo było zatrute.
Przyznaję, że urzekł mnie Twój styl. Jest zabawnie, strasznie, komicznie i tragicznie. Czy właśnie taka jest codzienność funkcjonariuszy?
Urzekł? Nie może być… Jeszcze nigdy nikt tak do mnie nie mówił. Zabawnie, strasznie komicznie i tragicznie? Skąd znowu, a może? Codzienność funkcjonariusza, według mnie jest pojebana jak każdy dzień z życia pacjenta zakładu psychiatrycznego, z tą różnicą, że nie przychodzi do ciebie lekarz czy rodzina tylko przełożony bądź petent, ale z reguły pierdolą to samo. Hasło „ Pomagamy i chronimy” śmiało mogę porównać do napisu na korytarzu jednego z oddziałów psychiatrycznych „Każdego dnia świeci nam słońce”. Mam nadzieję, że w końcu ktoś mądry będzie miał jaja, zrobi porządne badania wśród funkcjonariuszy i nie będzie się bał opublikować ich wyników, ilu czynnych mundurowych leczy się psychiatrycznie, z jakiego powodu, na co, jakie leki przyjmują i jak nieograniczony dostęp do broni, śpb, materiałów tajnych mają i co kurwa z tym zrobić, żeby z dnia na dzień nie zwolnić na renty według moich obliczeń połowy stanu policji. Na początek proszę sobie wyobrazić ilu, w skali kraju stawia się do służby neurasteników z zaburzeniami lękowo-depresyjnymi „z papierami” bądź innymi psychiatrycznymi przypadłościami, ilu jest niezdiagnozowanych, bo dobrze się kamuflują, bojąc utraty stołków i co z tego na dobrą sprawę może wyniknąć?
Kogo bardziej przeraża statystyka, komendanta powiatowego, wojewódzkiego, naczelnika wydziału, a może szeregowego policjanta?
Moim zdaniem nikogo z wymienionych. To po prostu taka kurwa którą się obraca i manipuluje ile chce, ale do tego nie każdy się nadaje. Najlepsi w te klocki są ponoć niektórzy rzecznicy prasowi.
Awanse, nagrody, uścisk dłoni, oklaski, słowa uznania…Co jest dla ludzi w takiej formacji jak Policja najważniejsze, co motywuje do służby?
Skąd kurwa mam to wiedzieć? Awanse miałem wysłużone, dostawałem z kilkuletnią zwłoką, nagrody dawali, bo musieli, dłoń ściskałem raz w życiu, jak mi dawali „peta”, a tak to zazwyczaj uciekałem do kibla albo na zasłużone l-4, żeby z nikim się nie ściskać, oklaski sam sobie robiłem z reguły, żeby nie było smutno, a słowa uznania… o wa, dla mnie sukcesem osobistym jest gdy wszyscy przełożeni wokół omijają mnie szerokim łukiem, naturalnie milcząc.
Jakim byłbyś przełożony, a może jesteś?
Że co? Przecież to jasne. W pizdę i do przodu. Żadnej litości dla obywateli, żadnego życia rodzinnego dla podległych funkcjonariuszy. Najważniejsze wyniki. Mierniki o połowę wyższe niż u konkurencji. W pół roku zajeździłbym całą komendę i uciekł do wojewódzkiej albo głównej jako ekspert od podnoszenia wraków. Może w międzyczasie pobrylował trochę w mediach…
Co kogoś takiego jak Ty zwala z nóg, podcina skrzydła?
Starzeję się, choruję. Obecnie trzy tabletki od psychiatry na trzeźwo i nie ma mnie pół dnia albo nawet i dobę. Kiedyś miałem większą wytrzymałość i dawałem radę wypić do tego jedno, całe, półlitrowe piwo. Skrzydła podcinają mi natomiast przeglądy mundurowe oraz oglądanie wywiadów z oficerami policji bądź wystąpienia rzeczników prasowych różnych komend.
Przeszło dwadzieścia lat w tak pięknej formacji. Jak to wytrzymałeś? Zdradzisz ten sekret?
Ba, nie tylko zdradzę, ale i się pochwalę. Nauczył mnie tej metody mój niemiecki kolega z pokrewnej formacji, który nie tylko dosłużył do emerytury w wieku sześćdziesięciu lat, ale jeszcze pobierał ją przez całe cztery lata zanim wyciągnął kopyta na zawał, co u nich ponoć jest niezłym wynikiem. Podstawa to umieć się opierdalać, odpychać od siebie wszelką odpowiedzialność, zostawiać robotę po pierdolnięciu drzwiami komendy, nie odbierać telefonów służbowych w czasie wolnym, nie bać się chorować i słuchać lekarzy, a nie przełożonych. Ponadto jeść dużo cebuli, unikać niezdrowych, firmowych znajomości oraz cieszyć się z tego, co się ma, choćby miała to być zdrowa kupa, a nie wiecznie martwić tym, co może przyjść bądź czego osiągnąć się w policji nie da, bo…( i starczy). Obecnie uważam, że nadszedł odpowiedni moment do uzasadnionej paniki i najwyższa pora spierdalać z firmy, żeby czasem nie wyłapać pajdy za przysłowiowy „psi chuj”, a następnie nie usłyszeć od stawiającego zarzut prokuratora” Wie pan, ja bym to w sumie umorzył, bo pańska sprawa, to jedno wielkie gówno jest, ale mamy takie czasy, że nie będę się przed nikim tłumaczył z zamiatania czegoś pod dywan. Wolę się tłumaczyć przed przełożonymi z pańskiego uniewinnienia przed sądem, więc do zobaczenia na rozprawie”. Naturalnie wcześniej mnie zawieszą. Ma się rozumieć, na połowie pensji zdechnę z rodziną z głodu. Poproszę więc o zezwolenie na dodatkową pracę i usłyszę od jakiegoś wysoko postawionego w policji kolejnego skurwysynka, że taka zgoda jest nagrodą, a ja przecież mam postępowanie i sprawę w prokuraturze więc nie ma o czym gadać. Następnie po przedstawieniu zarzutów „ dla dobra służby” czy jakoś tak, wyjebią mnie z firmy jak śmierdzącą ścierę i niech się sam bronię, na adwokata po internecie żebrzę, a jak mnie za trzy lata uniewinnią, to kto o mnie pamiętać będzie?
Może związki zawodowe?
Bardzo kurwa śmieszne. Byłem u nich przez kilka pierwszych lat. Najpierw związkowiec kazał mi, jako młodemu na siłę prenumerować ten chłam „997”, bo nasza, wtedy Komenda Rejonowa Policji walczyła w jakimś zjebanym konkursie kto więcej zaszeleści makulaturą, a potem zapisałem się na pierwsze telefony komórkowe, takie cegły, o ile pamiętam „Motorole”, bo związkowcy mówili, że to najlepsza oferta na rynku. Jasne kurwa. W sieci komórkowej w ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać na temat zmiany abonamentu czy rezygnacji, uważając, że nie jestem dla nich stroną (mimo płacenia regularnie rachunków), bo muszę wszystko przez związki załatwiać i do nich latać z byle pierdołą. Lekko mnie wkurwili, zrezygnowałem z umowy, choć to nie było proste. Wyjebałem gówniany telefon i spierdoliłem przy okazji z tej ekstra formacji, żeby nie być więcej dymanym na składkach, pseudo interesach oraz obiecankach cacankach.
Miałeś w swoim życiorysie policyjnym chwile zwątpienia, słabości, chciałeś odejść, wyjechać gdzieś daleko, do Pyramiden? Jak śpiewał śp. Zbigniew Wodecki rzucić to wszystko co złe, co gnębi Cię?
Ke? Momencik. Muszę się chwilę zastanowić… aaa… hm… z policji zwalniam się średnio raz w tygodniu, nikomu nie wierzę, dbam jedynie o własną dupę, rzucać nie mam czego, bo nic nie mam, a śp. Zbyszek to się ponoć zaorał robotą, jak mówią u mnie wiecznie szukający szczęścia w okolicach śmietnika, więc jego teksty są dla mnie niewiarygodnie. Bo mi wychodzi, że gość umarł na to przed czym innych ostrzegał, a to tak, jakby znowu śp. Prof. Religa wziął udział w reklamie antynikotynowej.
Cofamy wskazówki zegara, jesteś przystojny, młody i pełen chęci do ciężkiej pracy. Ale posiadasz coś jeszcze, wiedzę o tym jak naprawdę wygląda służba w Policji. Kim zostajesz, policjantem, czy może maklerem giełdowym?
No kurwa, przyznam szczerze nie spodziewałem się. Oczywiście, że policjantem. Przecież mówiłem i nie ukrywam tego: byłem, jestem i umrę zapewne głupi. Chyba, że ktoś mnie w międzyczasie wyleczy z policji… tylko komu by się to udało?
Twoim zdaniem, społeczeństwo docenia Waszą służbę?
Kto? Co? Nie wiem, w dupie to zresztą mam, niech się tym martwi góra, w końcu biorą taką kasę, że mogą i powinni mieć jakieś zmartwienia, sprzedając w korporacji „Policja” produkt „Bezpieczeństwo i Pomoc”.
Pokutuje zasada „klient nasz Pan”?
Gdzie? W Policji? Raczej zasada „Żadnych skarg”, bo ich generowanie jest surowo zabronione.
Czy dobrze myślę, że większość świeżo upieczonych funkcjonariuszy pragnie od razu zajmować się grubymi sprawami, na przykład w wydziałach kryminalnych. Raczej nie interesuje ich wypisywanie mandatów, przerzucanie papierów, wypełnianie tabelek?
Z tego co mi wiadomo większość nowych wstąpiło do policji po to, żeby zobaczyć jak tu jest, jakby kurwa, to była jakaś nowoczesna metoda na utratę dziewictwa cywilnego. Ich nic nie interesuje, własne krocze może jedynie. Taka złośliwość z mojej strony. Kilku młodych, znanych osobiście, żal mi nawet. Porządni w sumie ludzie, prędzej czy później nieświadomie nawet skurwią się, ciężko będzie to potem od siebie odkleić, a nie każdy z tym jest w stanie żyć w cywilu.
Gdybyś spotkał na swojej drodze złotą rybkę, poprosiłbyś ją o to by uczyniła Cię 01?
Po chuj!? Żeby mnie wykończyły takiego głupki w mundurach jak ja!? Nie, złotą rybkę poprosiłbym o coś innego.
O co?
Korzystam z przysługującego mi prawa i odmawiam odpowiedzi na pytanie, które może narazić mnie na odpowiedzialność, bo jeśli to przeczyta żona, nie mam zamiaru zamieszkać pod mostem. No kurwa, proszę, nie drążcie tematu i dajcie w miarę spokojnie żyć człowiekowi…
Niedługo kończysz cudowny rozdział pt. „Policja” i co będzie dalej….? Czy Marcin Erlin jest gotowy na bajkowe życie emeryta?
Ba, całą służbę się na to przygotowuję, po to między innymi chyba wstąpiłem w szeregi policji, żeby zostać młodym emerytem, wkurwiać tym różnych zawistników i śmiać się z zapierdalających w pocie czoła cywili. Tak jak niektórzy politycy, którym coś tam się wymknęło publicznie, że za tyle to i tyle na miesiąc to wyłącznie idioci ( mniej więcej) harować mogą, a za co potem ktoś tam przepraszał, że chyba coś innego miał na myśli. Chyba, że zostanę jednym z takich niewolników systemu. Wtedy będę głośno protestował i zapewne zagłosuję na partię obiecującą zabrać wszystko każdemu, kto ma lepiej w życiu ode mnie, czyli jakby nie było, wychodzi, że na komunistów. Tak na marginesie, politycy rzucili na arenę dyskusji nasze przywileje niczym porządną, przedwyborczą padlinę, co skończyło się jak widać. Nie pamiętam, żeby w komplecie dorzucili „do odpalenia jako nieprzysługujące” swoje immunitety, diety, poselsko-senatorskie uposażenia, a według mnie mniej ryzykują idąc do roboty niż gliniarze w tym kraju. Do tego wszystkiego nadal można w Polsce, mając odpowiednie preferencje, wykształcenie, predyspozycje, przygotowanie, pracować w zawodach, w których zarobki są zajebiste, kasa sypie się workami i jakoś tego nikt nie ma zamiaru zmieniać jako społeczno–ekonomiczną niesprawiedliwość. Wychodzi na to, że jedynie w służbach trzeba było dotychczasowe przywileje rozjebać, bez opamiętania. Coś tu kurwa jest nie halo, jak sądzę, ale nie będę się niepotrzebnie nakręcał pierdołami, które już mnie praktycznie nie dotyczą.
Co ryzykują gliniarze idąc do roboty?
Rozumiem, że to prowokacja? Jeśli chodzi o gliniarzy to nie wiem, ale ja najczęściej ryzykuję, że nie wrócę…trzeźwy, w terminie albo z załatwionymi zleconymi zakupami. Zawsze są z tego powodu w domu awantury. Straszna, traumatyczna sprawa.
Na koniec naszej rozmowy, czego Ci zatem mogę życzyć?
Oczywiście tego samego, czego życzą mi inni ludzie: Rozumu.
Dziękuję za rozmowę
A ja nie, bo mam chęć jeszcze pogadać. O Policji mógłbym pierdolić do końca świata tylko szkoda, że nikt nie chce już słuchać.