Być dowódcą, to przede wszystkim dbać o swoich podwładnych, stawiać zadania rozważnie, przewidując skutki ich realizacji. Wymagać, nagradzać dawać przykład swoją postawą, wyszkoleniem oraz zdecydowaniem. Być z nimi. Nigdy nie „zamykać drzwi od środka Rosomaka za swoimi żołnierzami” pozostając w bezpiecznej „puszce.” Wydawać komendę „Za mną”, a nie „Naprzód”. Takim w mojej ocenie, w olbrzymim skrócie powinien być dowódca. Co się zmienia wewnątrz w człowieku? Kiedyś chłopaki po jednym z patroli pieszych na południe od GHAZNI (Afganistan) podczas omawiania realizacji zadania, zapytali mnie, dlaczego po zajęciu miejsc w „Rośku” nie rozmawiam z nimi. Normalnie wygląda to tak, że przed wyjazdem na tzw. „LINI” dowódca patrolu stawia nam zadania, my stawiamy je żołnierzom, dzielimy się na dwuosobowe teamy. Normalna robota. Po zajęciu miejsca w „Rośku” myślami „wybiegałem” kilka kilometrów przed nasz transporter. Układałem plan działania. Nieustanna analiza zadania, nasłuch radia, odtwarzanie w pamięci trasy marszu, wariantowanie, częste ustalanie położenia (jedna z faz procesu dowodzenia). Czasem odpowiadasz na dowcip, pytanie kumpla z siedzącego obok, oczywiście jak się „włączysz” na chwilę. Ogólnie panuje olbrzymie skupienie. To jest ogromna odpowiedzialność za zdrowie i życie podwładnych oraz twoje. To także odpowiedzialność za realizację zadania. Czy każdy nowy dowódca przechodzi przemianę wewnętrzną? Niewątpliwie tak, zarówno pozytywną i negatywną. Ważne, aby w tej negatywnej nie trwał zbyt długo.
Z Tomaszem Szczyrkiem, byłym żołnierzem zawodowym, podhalańczykiem, żołnierzem WOT, szczęśliwym ojcem i mężem oraz założycielem firmy szkoleniowej Specjalistyczne Szkolenia Strzeleckie RED POINT– rozmawia Anna Ruszczyk.
Poszedłeś do wojska, ponieważ…?
Do wojska poszedłem na ochotnika. Gdzieś ta potrzeba we mnie drzemała od najmłodszych lat. Chyba zaszczepił to we mnie mój dziadek szyjąc mi pierwszą kaburę na plastikowy pistolet. Dokładnie tak było, gdyż wtedy, w dzieciństwie bawiliśmy się po męsku w wojnę, albo policjantów i złodziei. Osiemnaście lat harcerskiej przygody oraz służby Ojczyźnie ugruntowało mnie tylko w przekonaniu, że to była słuszna droga.
Jak wspominasz etap naboru do służby?
W 1998 roku uczestniczyłem w kursie działań specjalnych dla kandydatów do wojsk powietrzno desantowych TRAWERS (COL ZHP), którego niestety nie ukończyłem. W ramach kursu wykonałem kilka skoków ze spadochronem i spodobało mi się to bardzo. Tak więc jadąc do WKU jechałem po bilet do „desantu”, ale dostałem do 5 batalionu strzelców podhalańskich 21 Brygady Strzelców Podhalańskich. Miałem stwierdzoną wadę wzroku, która mnie dyskwalifikowała. Tak wyglądała wojskowa rzeczywistość na dzień dobry [uśmiech].
Gdzie służyłeś?
Służbę rozpocząłem w 5 bsp, w ramach którego po ponad półrocznym szkoleniu wyjechaliśmy do służby w PKW KFOR w Kosowie na całe 12 miesięcy, czyli dwie zmiany. Po powrocie do kraju dostałem szansę służenia w jednej z jednostek w północno-zachodniej części kraju. Byłem już wtedy żołnierzem nadterminowym. Troche się wtedy „nasłużyłem”, i postanowiłem posmakować życia w „cywilu”. Pracowałem jako spawacz. Dużo się nauczyłem. Pojawiła się jednak chęć powrotu do wojska i tak w 2005 roku wróciłem w szeregi 21 Brygady. Tym razem do 1 batalionu strzelców podhalańskich w Rzeszowie, z którym związałem się aż do roku 2017. Z racji posiadania pewnych umiejętności przyjęto mnie do plutonu medycznego. Zresztą, już w Kosowie byłem na etacie strzelca sanitariusza, tak więc to się za mną ciągnęło aż do roku 2012. Warto zaznaczyć iż 1 batalion strzelców podhalańskich, to jeden z pierwszych uzawodowionych batalionów w naszej armii, więc i przed nim stawiane były zadania realizacji zabezpieczenia zmian kontyngentów poza granicami kraju. I tak, w 2005 – misja stabilizacyjna w Iraku, potem 2010 Afganistan i 2013 rok – powtórka Afganistanu. Łącznie na misjach spędziłem 37 miesięcy. Udało mi się ukończyć szkołę podoficerską i po objęciu stanowiska – dowódcy załogi działonowego – operatora zostałem mianowany do stopnia kaprala. Po kilku latach zmieniłem stanowisko na dowódcę drużyny. W roku 2017 rozstałem się z 21 Brygadą i zasiliłem szeregi Wojsk Obrony Terytorialnej. Teraz jestem już na emeryturze [uśmiech].
Do emerytury jeszcze dojdziemy. Powiedz za co odpowiadałeś, do jakich zadań byłeś przydzielony?
Jako szeregowy w początkowym okresie służby nie odpowiadałem za zbyt wiele spraw i rzeczy. Służby, warty, broń, wyposażenie – to było najważniejsze. Po wyjeździe do Kosowa zakres odpowiedzialności diametralnie się zwiększył. Mnóstwo zadań jakie przed nami postawiono – patrole w górach na pograniczu kosowsko-macedońskim, w strefie odpowiedzialności żołnierzy ukraińskich, udział w operacjach przeszukiwań wiosek, organizacja doraźnych punktów kontrolnych tzw. CHECK POINT, zasadzek, zabezpieczenia przejścia granicznego w Globocicy – przyspieszyło „dorastanie” do odpowiedzialności młodego żołnierza. Jako strzelec – sanitariusz w plutonie zmotoryzowanym byłem odpowiedzialny za organizowanie i udzielanie pomocy rannym w razie konieczności. Traktowałem to bardzo poważnie. W Iraku pomimo zajmowanego etatu strzelca również zajmowałem się sprawami z zakresu zabezpieczenia medycznego. Afganistan i VI zmiana zweryfikowała nas, a przede wszystkim moją osobę w tematyce medycyny pola walki. Dwa razy wjechaliśmy patrolem na IED (improwizowany ładunek wybuchowy) i dwa razy było ciężko. Zespołowo podołaliśmy. To jednak trzynasta zmiana w Afganistanie była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Po raz pierwszy dowodziłem ludźmi w strefie działań wojennych jako dowódca drużyny. Tak więc odpowiedzialność olbrzymia. Prawie trzy setki kilometrów pieszych patroli jako ochrona RCP (patroli oczyszczania dróg wystawianych przez siły amerykańskie), przekraczanie wiosek, „ogródków”, „płaszczatek”, wzniesień. Częste kontakty ogniowe z przeciwnikiem, szczególnie na początku zmiany. Realizacja zadań ochrony zespołów do współpracy cywilno-wojskowej, udział w obronie bazy podczas ataku talibów – to wszystko dla dowodzącego żołnierzami, często przyjaciółmi jest ogromnym wyzwaniem.
Jak to jest być dowódcą, co się zmienia wewnątrz, w człowieku?
Być dowódcą, to przede wszystkim dbać o swoich podwładnych, stawiać zadania rozważnie przewidując skutki ich realizacji. Wymagać, nagradzać, dawać przykład swoją postawą, wyszkoleniem, zdecydowaniem. Być z nimi. Nigdy nie „zamykać drzwi od środka Rosomaka za swoimi żołnierzami” pozostając w bezpiecznej „puszce.” Wydawać komendę „Za mną”, a nie „Naprzód”. Takim, w mojej ocenie, w olbrzymim skrócie powinien być dowódca. Co się zmienia wewnątrz w człowieku? Kiedyś chłopaki po jednym z patroli pieszych na południe od GHAZNI (Afganistan) podczas omawiania realizacji zadania, zapytali mnie, dlaczego po zajęciu miejsc w „Rośku” nie rozmawiam z nimi. Normalnie wygląda to tak, że przed wyjazdem na tzw. „LINI” dowódca patrolu stawia nam zadania, my stawiamy je żołnierzom, dzielimy się na dwuosobowe teamy. Normalna robota. Po zajęciu miejsca w „Rośku” myślami „wybiegałem” kilka kilometrów przed nasz transporter. Układałem plan działania. Nieustanna analiza zadania, nasłuch radia, odtwarzanie w pamięci trasy marszu, wariantowanie, częste ustalanie położenia (jedna z faz procesu dowodzenia). Czasem odpowiadasz na dowcip, pytanie kumpla siedzącego obok, oczywiście jak się „włączysz” na chwilę. Ogólnie olbrzymie skupienie. Ogromna odpowiedzialność za życie zdrowie podwładnych, swoje oraz realizacje zadania. Czy każdy nowy dowódca przechodzi przemianę wewnętrzną? Niewątpliwie tak, zarówno pozytywną jak i negatywną. Ważne, aby w negatywnej nie trwał zbyt długo.
Czy podczas wyjazdów towarzyszył Ci strach, obawiałeś się o swoje życie?
Człowiekowi strach towarzyszy przez całe życie. Zostawiasz swoje dziecko pierwszy dzień w przedszkolu, boisz się czy zaakceptuje nowe otoczenie. Czy twoja żona wracająca z pracy samochodem w późnych godzinach nocnych dojedzie szczęśliwie. Czy wejście do afgańskich „ogródków” nie zakończy się kontaktem ogniowym, czy to, co spotkało śp. Jaśka nie czeka na ciebie za kolejnym murkiem. Strach jest czymś naturalnym u każdego człowieka. Najważniejsze jednak w służbie żołnierza czy funkcjonariusza jest to, by ten strach okiełznać w porę, by nie pozwolić mu się zdominować. Niech będzie stymulatorem i napędem naszych dalszych działań.
Jakie nastroje panowały z reguły wśród żołnierzy?
Początek zmiany – ogromna ciekawość, „roboty”, terenu. W połowie zaczyna się dłużyć, wychodzi zmęczenie, końcówka to poczucie jakbym prawie był już w domu. Pewnie podobne odczucia miał każdy, kto wykonywał zadania poza krajem. Wydaje mi się, że bardziej traktowaliśmy się wzajemnie po przyjacielsku. Może dlatego, że w kraju służyliśmy przez kilka lat w tych samych pododdziałach lub współpracowaliśmy dosyć często. Oczywiście zdarzały się spięcia pomiędzy ludźmi, ale jest to naturalne, jeżeli zostajemy stłoczeni na małym metrażu. Widywałem chłopaków mniej chętnych do wyjazdu poza bazę, szczególnie pod koniec zmiany. Niektórzy się rotowali do kraju. Podczas realizacji zadań o wiele łatwiej żołnierzowi jest wystartować do „boju” zaraz na początku misji, a o wiele gorzej na końcu. Chyba każdy to zrozumie. Ważne, by wtedy nie zaogniać sytuacji, poszukać właściwego rozwiązania, zastąpić. Z reguły wszystko po kilku dniach wraca na właściwe tory.
Jak wspominasz przełożonych, dowódców?
Z jak najlepszej strony. Pewnie udało mi się spotkać na swojej żołnierskiej drodze samych konkretnych ludzi, charyzmatycznych dowódców. Miałem pewnie szczęście jak mało kto. Patrząc z perspektywy ponad piętnastoletniej służby, nie przypominam sobie jakiegokolwiek konfliktu mojej osoby z przełożonymi. Może było tak dlatego, że od początku rozumiałem czym jest wojsko. Może oni widzieli w oczach takich zapaleńców jak my ogień i nie próbowali go gasić. Oczywiście bywała i lekka głupizna, jak to we wszystkich służbach czasem się zdarza, a z której teraz wypada nam tylko pożartować. Ważne aby dowódca, przełożony nigdy nie zapominał o swoich żołnierzach w swojej wędrówce po szczeblach kariery. To jest rzadkość, to się ceni. Muszę przyznać, że w większości moi dowódcy o nas pamiętali.
Marzyłeś o wyjazdach na misje?
Szczerze powiedziawszy nie miałem czasu pomarzyć, gdyż niemalże od razu rzucono nas na głęboką wodę. Pamiętam sytuację (było to już po moim powrocie do zawodowej służby) w której przywołał mnie i kolegę były dowódca kompanii z Kosowa. Zadał pytanie: „Jedziecie ze mną do Iraku?” W oczach Kapitana, a pamiętam to do dzisiaj, widziałem oczekiwanie od żołnierzy tylko jednej, jedynie słusznej odpowiedzi. I taką otrzymał. Reszta przyszła sama.
Wierzysz, że istnieje coś takiego jak PTSD, urazy które przywozi się z wyjazdów na misje?
Raczej tak. W moim mniemaniu każdy ten paskudny bagaż przywozi się ze sobą. Problem ujawni się prędzej czy później. Nie musi być to obraz drastyczny, znany z telewizyjnych przekazów, obraz żołnierza z lufą w ustach jaki często możemy zobaczyć na facebooku. Nasze zachowanie, które bliscy uznają za nienaturalne, nie pasujące do nas samych, do naszej osobowości, powinno być jednoznacznym sygnałem, że coś jest z nami nie tak, że trzeba pochylić się nad problemem.
Jakie koszty osobiste ponosi się służąc w wojsku? Czy można połączyć szczęśliwe życie rodzinne ze służbą w wojsku?
To udowodniona prawda, że koszty są duże. Służba w wojsku to nieustanne przebywanie poza domem, poza rodziną. Umyka nam wiele istotnych rzeczy z życia rodzinnego, towarzyskiego. Duże obciążenie zadaniami może stawiać nas w trudnej sytuacji. Zapominamy o ważnych datach, wydarzeniach. Jeżeli zbyt mocno zaangażujemy się w wykonywanie obowiązków służbowych, możemy się zatracić. Często nie zauważamy, iż odbija się to na rodzinie. Czasem warto przyhamować, poszukać wsparcia w bliskich nam osobach.
Czego nauczyła Cię służba?
Przede wszystkim dała olbrzymie doświadczenie dzięki stwarzaniu możliwości służby poza granicami kraju. W kwestii wyszkolenia również wiele. Niejednokrotnie uczestniczyliśmy, a także organizowaliśmy szkolenia wymienne z innymi brygadami. Dla przykładu szkolenia z kolegami z 25 BKP na śmigłowcach, gdzie podhalańczycy pod okiem kawalerzystów desantowali się ze „śmigła” różnymi metodami. Dzięki służbie w 21 BSP mogłem się również realizować jako instruktor wspinaczki. Wojsko dało mi możliwość rozwijania swojej pasji i zainteresowań. Dzięki zaufaniu dowódców mogliśmy prowadzić wiele zajęć o których niektórzy koledzy w innych jednostkach mogliby tylko pomarzyć. Myśmy to robili.
Czy każdy żołnierz odbywa kursy z Ratownictwa Pola Walki?
Chciałbym by tak było, gdyż jak życie pokazało każdy powinien w pierwszej kolejności sprawnie posługiwać się bronią palną, ponieważ to jest zasadnicze narzędzie pracy żołnierza. Każdy powinien potrafić udzielać pomocy w ekstremalnych warunkach pola walki. Tego typu kursy organizowaliśmy w latach 2011-2017. Mam nadzieję, że podhalańczycy nadal je prowadzą.
Czy są to kosztowne kursy, czy każda jednostka jest w stanie je realizować?
Wcale nie trzeba mieć wyspecjalizowanego, często drogiego sprzętu, by zorganizować wspaniałe zajęcia po których uczestnicy powiedzą, że chętnie do nich wrócą. W WOT w początkowej fazie formowania batalionu w Dębicy nie mieliśmy wystarczająco dużo sprzętu do szkolenia żołnierzy w tematyce pierwszej pomocy przedmedycznej. Często pożyczaliśmy od zaprzyjaźnionych jednostek operacyjnych. Robiliśmy „zrzutkę” ze swojego prywatnego sprzętu, by było na czym prowadzić zajęcia. Czy to jest złe? Myślę, że nie. To uczy zaradności. Liczą się przede wszystkim chęci.
Skoro już nawiązałeś do obrony terytorialnej, jaki był cel utworzenia WOT i czy rzeczywistość wykazała, że był to słuszny kierunek działań?
Zapewne jako formacji wspierającej w działaniach przede wszystkim wojska operacyjne, służąca pomocą lokalnym społecznościom, bo przecież spośród nich wywodzą się żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej. Czy był to słuszny kierunek działań? Jestem przekonany, że tak. Często w rozmowach ze swoimi byłymi przełożonymi z wojsk operacyjnych przekonywałem ich, że dzięki odpowiedniemu wyszkoleniu żołnierzy OT, a przede wszystkim perfekcyjnej znajomości terenu, umiejętności nawigowania, ubezpieczenia, skuteczność działania wojsk operacyjnych może być znacząco większa. Kiedyś młody podporucznik „ze zmechu”, na jednym z poligonów wskoczył do bojowego wozu piechoty, wyciągnął mapę, zorientował (chyba) i kazał kierowcy jechać. Kierowca zapytał go gdzie ma jechać. On odpowiedział: w prawo, prosto, w lewo, itd. Po kilkudziesięciu minutach jazdy zgubił drogę. Wystarczyło powiedzieć kierowcy dokąd ma jechać. Kierowca znał drogę doskonale. Nieznajomość terenu, brak informacji, popadanie w samozachwyt to nasz największy przeciwnik. Twórcom Wojsk Obrony Terytorialnej udało się sprawić, iż żołnierze TSW mocno utożsamiają się ze swoimi pododdziałami, chętnie szkolą się w swoich rejonach zamieszkania, w ramach ćwiczeń rotacyjnych. Doskonalą swoje umiejętności także na własną rękę. Wielu z tych, których spotkałem wywodzi się z jednostek strzeleckich, organizacji pro obronnych. To bardzo wartościowi żołnierze.
Dlaczego nie zostałeś wojskową „gwiazdą”?
A to dobre pytanie. Każdy w swoim życiu żołnierskim ma pewną rolę do odegrania. Moja raczej nie była gwiazdorska.
Od 2012 roku prowadzisz Specjalistyczne Szkolenia Strzeleckie Red Point. Skąd wziął się pomysł na założenie takiej działalności?
Pewnego dnia w Afganistanie nasz kolega Sebastian poprowadził strzelanie na lokalnej strzelnicy w bazie WARRIOR, po którym dotarło do nas, że nic tak naprawdę nie umiemy. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Strzelać to w zasadzie każdy żołnierz potrafi, prawie każdy [uśmiech]. Walczyć wykorzystując broń palną – już mało który. Seba „dokręcił śrubę”. Spotykaliśmy się niemalże codziennie po patrolach lub w czasie wolnym od zadań na wspólnych treningach bezstrzałowych i strzelaniach. Wróciliśmy do kraju z nowymi umiejętnościami i pomysłami. Jednym z moich pomysłów było założenie działalności o charakterze szkoleniowym, dającej możliwość treningów własnych oraz szkolenia kolegów żołnierzy, funkcjonariuszy oraz cywili w tematyce posługiwania się bronią palną. Oczywiście podróżując po Polsce uczestniczyliśmy w bardziej lub mniej udanych kursach prowadzonych przez czołowych w tamtych czasach szkoleniowców. Nowo nabyte umiejętności szybko zostawały poddawane weryfikacji podczas służby w kraju i zagranicą. Wzbogacając je naszym doświadczeniem udało się wypracować własny system szkoleniowy dający zadowalające efekty w stosunkowo krótkim czasie.
Nie obawiasz się, że wśród kursantów znajdą się osoby, które zdobyte umiejętności będą chciały wykorzystać do przestępczych celów?
Zawsze istnieje takie ryzyko, bez względu na to co deklaruje szkolony lub skąd się wywodzi. Znamy przypadek sprzed kilku lat tragicznej próby zaboru broni podczas jednego ze szkoleń w Polsce. To dosyć ryzykowne zajęcie. Unikamy szkoleń osób związanych z grupami o radykalnych poglądach. Coraz więcej osób korzystających z usług szkoleniowych to jednak żołnierze, funkcjonariusze i osoby z pozwoleniami na broń. Tak więc osoby zweryfikowane przez odpowiednie służby.
Na co kładziesz nacisk podczas szkoleń?
Olbrzymi na bezpieczeństwo i perfekcyjne opanowanie umiejętności. Zależy mi, przede wszystkim na bezpiecznym rozpoczęciu, prowadzeniu i zakończeniu zajęć. Dużo pracuję nad innowacyjnymi formami i metodami szkolenia. Tworzę pomoce dydaktyczne, by szkolenie jak najbardziej było przystępne dla uczestników, zbliżone do warunków realistycznych. Staram się przedstawić wizję rozwiązywania problemu, zbudowaną na solidnej bazie wymiany poglądów, doświadczeń własnych i kolegów ze służb. Moim zdaniem to niezwykle ważne, by mieć wypracowany własny autorski model nauczania. To nas definiuje. Nie tak dawno po zakończonym kursie specjalistycznym jeden z funkcjonariuszy Policji powiedział mi, iż nie spodziewał się, że jego ludzie w tak krótkim czasie szkoleniowym poczują się pewni swoich umiejętności strzeleckich. To nic nadzwyczajnego jeżeli metodycznie podejdziemy do kursantów, zastosujemy wobec nich odpowiednią formę szkolenia, okażemy cierpliwość, ukierunkujemy. Pewność siebie w odniesieniu do posługiwania się bronią palną gwarantuje funkcjonariuszowi swobodę w wykonywaniu innych czynności służbowych. To komfortowa sytuacja dla policjanta lub żołnierza. Tutaj nie ma miejsca na chaos.
Czy każdy może nauczyć się obsługi broni, czy Twoim zdaniem broń powinna być dostępna dla wszystkich chętnych?
Absolutnie tak, to naprawdę nic trudnego. Jeżeli chodzi o dostępność do broni palnej dla obywateli, moim zdaniem broń powinna być dostępna dla wszystkich, zaznaczam odpowiedzialnych, postępujących zgodnie z prawem obywateli, którzy przejdą odpowiednią weryfikację pod względem karalności, zdrowia fizycznego i psychicznego. Czy będzie to broń do ochrony osobistej, miru domowego, sportu, kolekcjonerstwa, to bez znaczenia. Posiadanie broni palnej to olbrzymia odpowiedzialność. Wiem, że nasze społeczeństwo jest na taką odpowiedzialność gotowe. Wiem to z własnego doświadczenia.
Dziękuję za rozmowę