Mówi się o nich „gliny”, „policjanci”, „funkcjonariusze”, „pały”, ale przede wszystkim „psy”. Oczywiście nie jest to cały wachlarz nazw i wyzwisk, możliwości jest znacznie więcej. Mało kto ich kocha, choć na dobrą sprawę, niemal każdy ich potrzebuje. Poddani wiecznemu mobbingowi, kierowani przez bufonów wiedzą jedno: mają robotę do wykonania. Tacy właśnie są ludzie z Prewencji. To gliniarze z krwi i kości – wróć, to zbyt miałkie i oklepane sformułowanie. A zatem, to psy, które wykonują jedną z najbrudniejszych robót w tym kraju za marne pieniądze przy użyciu beznadziejnego sprzętu. To herosi, którzy stawiają czoła hordom naszpikowanych dopalaczami kiboli, biorą udział w wielu „dziwnych” akcjach po to, aby na koniec dowiedzieć się, że są zerem, że już po nich. Nadstawiają karku, poświęcają życie rodzinne dla dobra… No właśnie czego? Kraju? Społeczeństwa? Czy sytuacja materialna, egzystencjalna funkcjonariuszy Policji kogokolwiek dziś interesuje? Czy niedostateczne siły i środki przeznaczane na zapewnienie bezpieczeństwa spędzają komukolwiek sen z powiek? „Psy Prewencji” to jedna z najmocniejszych i zarazem najprawdziwszych opowieści o losach polskiej Policji. O paradoksach bytu, absurdzie i głupocie na którą wciąż nie wynaleziono lekarstwa. Bieda, nędza, bylejakość. A w tle ludzie, gotowi do poświęceń, działań z narażeniem własnego zdrowia i życia. Autor w sposób niebanalny ukazuje prozę z którą przyszło zmierzyć się prewencji. Mamy dramat i komedię, momentami jest śpiesznie, to znów robi się smutno i strasznie. Tak naprawdę „Psy Prewencji” jest jak diabelski młyn, który wciąga, mieli i wypluwa. Dużo emocji, obrazów, zapachów, słów. W powietrzu unosi się woń bezsilności i pragnienia by wreszcie w tej Policji było normalnie, dobrze. By dano do słowa dojść logice i rozumowi. Piękna książka, niestety za chuda. Choć mówi się, że ważna jest treść, a nie słowa, że słów może być jak na lekarstwo a treści i tak będzie sporo. Może i tak jest w przypadku „Psów Prewencji”? Jednego jestem pewna, tylko człowiek, który służył w Policji jest w stanie taką historię zaserwować Czytelnikowi. Bez upiększeń, dmuchanego ryżu, bez zbędnych ozdobników. Kawa na ławę, samo sedno służby, samo dobro i samo zło. Jedenaście rozdziałów, jedenaście historii ludzi którym dane było przeżyć piękne i straszne chwile służąc w Policji. Olbrzymia dawka emocji, myślę, że gdzieś nadal drzemiących w bohaterach opowiedzianych historii. Czy warto było? Czy właśnie tak miała wypełnić się ich misja, rola? Czy tego oczekiwali od życia? Pytania, pytania i jeszcze raz pytania. Bez odpowiedzi, bez odbioru.
Mam nadzieję, że to nie koniec „Psów Prewencji”, a początek. Że znajdzie się jeszcze wielu chętnych, którzy będą chcieli podzielić się swoimi historiami, choćby wspomnienia były niemiłosiernie bolesne. Kto wie, może pisanie pozwala uwolnić się od tego, co człowieka w jakiś sposób męczyło, kneblowało, niszczyło? Książkę polecam byłym, obecnym i przyszłym gliniarzom. Zwłaszcza tym, którzy biorą udział w spotkaniach z młodzieżą zachęcając do wstąpienia w szeregi Policji. Może zamiast pogadanek warto przeczytać kilka rozdziałów „Psów Prewencji”? No tak, tylko czy byłoby to poprawne politycznie, a kto się podłoży? Tak, to niezwykle trudna sprawa mówić o czymś pozytywnie wiedząc jak wygląda prawda. Świetna lektura, gorąco polecam!
Autor: Norbert Grzegorz Kościesza
Tytuł: Psy Prewencji
Wydawca: Ridero
Rok wydania: 2019
ISBN: 978-83-8155-569-2
Liczba stron: 208