„Skorpion z wydziału terroru” – recenzja

maszyna na której napisałam recenzję, fot. Natalia Odziomek

Z tępej miłości do Policji zrodziły się moje zainteresowania kryminologią i kryminalistyką. Nie można mówić o zaślepieniu, ani o podekscytowaniu, chociaż jak wspomnę minę mojego męża gdy mu opowiadam o dzielnych policjantach to myślę sobie, że była w tym jakaś niezdrowa fascynacja.

Dziś to już zupełnie nabieram pewności, że zatraciłam się bezmiaru w balladach, opowieściach o psach i kundlach. W jedne wierzyłam, bo chciałam, do innych byłam zmuszana by zacząć wierzyć. Tak czy owak, nikt nigdy nie wiercił mi dziury w kolanach, nie katował historiami o likwidowaniu zorganizowanych grup przestępczych. Bywały pytania, na które jedyną odpowiedzią był uśmiech przypominający grymas, ból który odczuwa tenisista, gdy dostanie piłką w krocze. Brałam udział w spotkaniach, w których języki zasupłane na „amen” w mig się rozwiązywały. Zstępowała lawina informacji, która wbijała w fotel najtwardszych zawodników. Nie sposób temu dziś zaprzeczyć. Już jakiś czas temu zrozumiałam, że wąsów nie zapuszczę i nie będę jak Fajbusiewicz. Naczelnikiem Wydziału Kryminalnego także nie zostanę, bynajmniej nie tak prędko jak zakładałam. Cóż mi pozostało? Taniec z denatem, którym jest Policja? Udział w grze pozorów bądź w Kole Niefortunnych zdarzeń, etat w Fabryce Dowodów, zlecenie w kierowaniu poszlak na rozmontowany tor…Póki co jestem tylko Pracowitą Mrówką, która pisze tylko recenzje książek, więc możecie spać spokojnie (chyba).

Legenda związana z zakupem książki Grażyny Biskupskiej SKORPION Z WYDZIAŁU TERRORU” jest banalna. Wracałam ze spotkania z byłym policjantem na którym to wspominaliśmy legendarnego „Skorpiona” napadającego i mordującego kobiety. Ponieważ musiałam pół godziny czekać na najbliższy pociąg, postanowiłam ten czas zmarnować najlepiej jak potrafię, czyli przechadzając się pomiędzy regałami w księgarni. I tak moim oczom ukazał się stos książek ze skorpionem na okładce. Nie byłam nadzwyczaj odkrywcza i od razu spojrzałam co jest napisane na tylnej części okładki książki. A tam jak byk „CAŁA PRAWDA O AKCJI POLICJI W MAGDALENCE”. No to wzięłam powieść bez żadnych promocji i zniżek za 44 złote. Pomyślałam „sporo” a potem „eh, najwyżej mniej zjem czekolady w tym miesiącu”. Czego się nie zrobi z miłości do wiedzy, chęci poznania „całej prawdy”, pragnienia poczucia policyjnej roboty na własnej skórze, nawet gdyby miało to trwać tylko przez 350 stron.

Zaczęło się od huku w Magdalence, eksplozji i fali totalnego zdziwienia kierownictwa jak i pewnie samych antyterrorystów. Z wstępu dowiadujemy się jak pani Grażyna zmierzyła się z faktem wysłania ludzi na rzeź, co czuła jak opadł kurz i trzeba było napisać raport po powrocie do Pałacu. Generał Siewierski tłumaczy sens powstania i działania Wydziału do Zwalczania Aktów Terroru Kryminalnego, podkreślając zasługi pani Biskupskiej. Przy okazji warto podkreślić że strzelanina w Parolach podczas której zginął naczelnik sekcji kryminalnej policji w Piasecznie Mirosław Żak miała miejsce w marcu 2002 roku a nie w 2003, tak jak zostało wskazane na stronie 26. Pan generał nie widzi błędów decyzyjnych policjantów odpowiedzialnych za przygotowanie akcji w Magdalence. Czy gdyby widział, to miałby szansę zapisać się na kartach tejże powieści?

Po takim wstępie i rozgrzewce cofamy się do lat 90-tych, subiektywnych i emocjonalnych wspomnień typowych dla kobiet poddających się nostalgicznej podróży w czasie. Początek służby pani Grażyny to nie przeprawa przez gąszcz wymagań, testy, rozmowy, lecz od razu biurko, maszyna do pisania i sprawy, sprawy, sprawy. Dowiemy się jedynie, że po ośmiu latach pracy w bibliotece szkolnej postanowiła wyemigrować do policji. Pięknie? Nie sądzę. Wolałabym coś w stylu, „od wielu lat interesowały mnie sprawy bezpieczeństwa, sąsiedzkiej czujności, byłam w drużynie harcerskiej, czytałam o tym jak się łapie bandytów i wtedy złożyłam podanie w sekcji kadr, a następnie” ( ….) Niestety legenda kariery jest nieco inna, a jaka, to już musicie sami przeczytać. Rozdział o początku służby jest jak znoszony sweter, wygodny, rozciągnięty i podoba się tylko temu kto go nosi. Tak poważnie, to są to wspomnienia, refleksje „o tym i o tamtym”, ciekawe dla kogoś, kto czyta o robocie policyjnej po raz pierwszy. Sprawę w książce komplikuje współautor Paweł Oksanowicz, którego zapytania giną śmiercią naturalną (ta sama czcionka, co reszta tekstu). W pewnym momencie zaczynam czytać ten sam fragment tekstu po kilka razy, by ustalić kto zadał pytanie: pani Grażyna sama sobie, współautor, czy też cytowana jest wypowiedź i zapytanie jeszcze innej osoby. Męczące.

Autorka stwierdza, że była lubiana, szanowana, ceniona, prawdziwy pies z krwi i kości. Chyba mam problem z przyswojeniem przechwałek ludzi o samych sobie. Poczytacie o ambicjach i awansach, przebrnięciu przez sekretariat, po czym wylądujecie w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Kolejny przerywnik to wspomnienia Kuby Jałoszyńskiego o swojej koleżance – autorce „Skorpiona … ” Pochlebstw nie ma końca, lekki pstryczek w nos prokuratury z Ostrołęki. Pani Grażyna wspomina o tym jak zdobywano informacje, porusza problematykę pomówień policjantów przez gangsterów, opowiada o różnych typach policjantów. Gdy już się pojawia wątek ciekawej sprawy, którą prowadziła, niestety jest opowiedziana skrótowo, a wręcz niezdarnie przerwana przez pytanie w stylu „czy miała Pani koszmary senne?” Szkoda. Z książki wyłania się obraz matki-bohaterki, pracoholiczki bijącej w tej dziedzinie rekordy. Czy to ważne? Raczej nie. Podobnie jak wątki rodzinne poruszane na kartach powieści (napaść na syna autorki). Kolejny przerywnik i aplauz przyjaciela pani Grażyny, trochę w roli dobrego ducha, trochę w roli adwokata.

Dość ciekawie jest opisana sprawa uprowadzenia i zabójstwa Tomka Jaworskiego. Niestety część poświęcona grupie Żoliborskiej napisana została w sposób chaotyczny. Trochę o byciu w ciągłej gotowości do służy, o kolegach i dowcipach, grillu, haraczach, agencjach towarzyskich i wojnach gangów. Część piąta powieści to pasje pani Grażyny (zainteresowanych tym wątkiem odsyłam do książki). Część szósta poświęcona sukcesowi autorki to oczywiście tytułowy wydział terroru. Niestety wisienka na torcie to atrapa, bo jak wytłumaczyć literówkę „terroru kryminalego” zamiast „terroru kryminalnego”? Literówkę rozciągniętą boleśnie na sześćdziesięciu stronach (porządny klaps dla korektorki no i policzek dla samej autorki, która na okładce książki chwali się wydziałem terroru). Sam awans wywołał zdziwienie u Pani Grażyny. Opowiada jak tworzyła zespół, jaką była szefową, jak wyglądał Pałac, wspomina przyjaciół z terroru. Niektórzy się załapali na imienne pochwały, inni pewnie ze smutkiem biją czołem o blat biurka „dlaczego o mnie nic nie wspomniała?”.

Co mamy dalej? Strzępki wspomnień o terrorze spożywczym, okruchy informacji o materiałach wybuchowych. Kolejne pochlebstwo od pana Generała, który głaszcząc autorkę po głowie stwierdza, że w sprawie Magdalenki „policjanci nie popełnili błędu”. Tylko Kto popełnił? Wilk, babcia a może Czerwony Kapturek? Przebrnięcie przez tę część książki przypomina terror emocjonalny. Czytelnikowi ciężko doprawdy ogarnąć o co w tym wszystkim chodzi? Jest o radiowozach cywilnych, porwaniach, pseudonimach (Grażyna vel Gwiazda), pobiciu policjantów przez kobietę (bokserkę). Wytrwali dowiedzą się o „dziewczynie z tatuażem”, czyli o pani Grażynie i jej skorpionie na ramieniu. Przedostatnia część książki to sprawa strzelaniny w Parolach, chronologia zdarzeń, zatrzymań i aresztowań członków grup przestępczych. Dowiecie się kto i gdzie miał wytatuowanego smerfa oraz jak wyglądało polowanie na Roberta Cieślaka.

DSC_1420

Ósma, na szczęście ostatnia część książki dedykowana jest sprawie Magdalenki. Przyznam, że nie mając nadto czasu w księgarni na przeglądanie treści książki, kupiłam ją w ciemno. Miałam nadzieję, że „cała prawda o akcji policji w Magdalence” zostanie przedstawiona w sposób szczegółowy, będzie stanowiła przynajmniej połowę objętości książki. Jest inaczej. Spowiedź z wmontowaną linią obrony, jednostronna ocena działań i wreszcie stwierdzenie, że „akcja w Magdalence skończyła się powodzeniem działań oddziału antyterrorystów”. Grupa „Mutantów” musiała mieć swojego kreta w komendzie. Autorka publikuje treść dokumentu – relacji z działań przeprowadzonych w Magdalence w marcu 2003 roku (ciekawscy muszą sami przeczytać i ocenić ten materiał). Czytelnik dowie się od pana Kucharskiego, że „akcja w Magdalence zakończyła się sukcesem”. Pani Grażyna wskaże wiele słabych ogniw, chociażby rzecznika KSP, który według jej oceny „nie poradził sobie z ciężarem zdarzeń”. Winne są i media i politycy, którzy rzucili się do gardeł funkcjonariuszy policji. Ktoś komuś wręcza nagranie z miejsca zdarzenia, które było opatrzone klauzulą poufności. Filmik trafia oczywiście do mediów, a wydział terroru płacze, co dalej z tym fantem zrobić? Błędem według autorki było to, że obywatele, obserwatorzy, dziennikarze wyrobili sobie różne wersje tego co się mogło TAM wydarzyć. Winni, winni, winni. Koniec książki czyta się ze zmarszczonym czołem, wióry sypią się na prawo i na lewo. Wytrwali przejdą przez postępowanie wewnętrzne, dowiedzą się co Pani Grażyna sądzi o lamentach antyterrorystów, dlaczego niektórzy w jej oczach zachowywali się jak baby. Dostanie się mediom, kolegom, prokuratorom…

Podsumowując: ciężki orzech do zgryzienia. Według mojej subiektywnej oceny potencjał na napisanie dobrej książki o Wydziale Terroru był. Być może zmiksowanie pozytywnych i negatywnych doświadczeń z przewagą tych drugich jest dla mnie nie do zniesienia? Lubię książki mądre, osobiste i refleksyjne. Cenię ludzi, którzy mają „coś” ważnego, ciekawego do opowiedzenia, a jeszcze jak dotyczy to policji to już jestem bardzo pozytywnie nastawiona. Przy lekturze książki „Skorpion z Wydziału Terroru” niestety nie zagrało jak powinno. Być może nie wszyscy policjanci powinni zostać pisarzami, a nie wszyscy dziennikarze interesować się działalnością policji?

Książkę polecam, tylko twardym zawodnikom!

Facebook