Ślepy Maks, czyli historia łódzkiego Ala Capone

Remigiusz Piotrowski obok grobu Ślepego Maksa

Przestępcy łódzcy stworzyli coś na kształt państwa w państwie, ale oczywiście nie należy przeceniać jego znaczenia. Ten twór był często niejednolity, wszystko tam wrzało jak w ulu, ewoluowało. Nic więc dziwnego, że w Łodzi miejscem spotkań opryszków stały się obskurne kamienice, podejrzane speluny, sutereny. Rzadko zdarzało się, aby ktoś z tego świata pojawiał się na salonach. Maksowi Bornsztajnowi dane było jednak zasmakować i jednego, i drugiego. Bywał w podłych spelunach, bywał i w najlepszych łódzkich restauracjach.

Z Remigiuszem Piotrowskim, popularyzatorem historii, autorem książki „Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Czy można powiedzieć, że „Ślepy Maks” to owoc twojej fascynacji historią Łodzi?

W pewnym sensie tak, chociaż kocham moje miasto nie dzięki Ślepemu Maksowi, a pomimo niego.

Co szczególnie zainspirowało Cię do przedstawienia światu łódzkiego Ala Capone?

Jakiś czas temu była to zapomniana historia, do której niewielu wracało i to nawet w samej Łodzi. To po pierwsze. Po drugie – opowiada o niezwykle ciekawym okresie w historii miasta. Życiorys Maksa Bornsztajna, nawet jeśli nadal prawda miesza się w nim z legendą, skłania do zadania pytań o to, jaka była Łódź w pierwszej połowie XX wieku.

Jak wyglądała praca nad książką? Ile czasu zajęło Ci dotarcie do archiwalnych źródeł informacji?

Sprawą zainteresowałem się kilka lat temu i od tego czasu gromadziłem informacje na temat Bornsztajna. Z czasem zauważyłem, że legenda spisana przez Arnolda Mostowicza („Ballada o Ślepym Maksie”) nie wytrzymuje prób porównania chociażby z doniesieniami prasy z lat 20. i 30. Kiedy wydawnictwo PWN zaproponowało mi napisanie książki zacząłem wiedzę tę systematyzować. Szczegóły, jak mniemam, nie są już specjalnie interesujące, ot trwająca wiele miesięcy kwerenda prasy, poza tym próby dotarcia do dokumentów, świadków i osób, które byłyby w stanie pomóc w odkryciu kolejnych części układanki.

Jaki obraz Łodzi sprzed 100 lat udało Ci się uwiecznić na kartach swojej książki. Z jakimi problemami musieli radzić sobie mieszkańcy Łodzi?

Zdaniem wielu, a również i ja odnoszę takie wrażenie, Łódź po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nie była miastem zbyt lubianym przez władzę. Dość powiedzieć, że nie było tutaj ani jednej wyższej uczelni, a w prasie ogólnopolskiej nader często miasto przedstawiano co prawda jako tętniącego energią wielkoluda, ale i wielkoluda nad wyraz szpetnego. I faktycznie, na kimś, kto przyjechał tutaj z daleka, Łódź nie mogła zrobić wówczas dobrego wrażenia, bo pierwszym co przykuwało uwagę był brud, a zaraz potem potworny smród i ubóstwo. Miłość do Łodzi nigdy nie była miłością łatwą. Niemniej wielu to miejsce urzekło.

Udajmy się w podróż do Bałut, jak wówczas wyglądała ta dzielnica Łodzi?

Jedni mają ją za zaczarowaną, romantyczną krainę i w ten sposób tworzy się z Bałut rodzaj skansenu. Inni uważają dzielnicę, a opinia ta utrwaliła się właśnie przed wojną, za rynsztok. Bez względu na to, kto jest bliższy prawdy, Bałuty już wtedy cieszyły się złą sławą – dzielnica zamieszkana głównie przez Żydów, pełna zapomnianych przez Boga ciemnych zaułków, śmierdzących rynsztoków i typów spod ciemnej gwiazdy, ale i miejsce, w którym dla wielu, bo oczywiście nie dla wszystkich, ważna była duma, poczucie bycia u siebie, nienazwana bałucka tożsamość.

Czy w trakcie przygotowywania materiałów odkrywałeś „na nowo” jakieś nowe tropy, fakty, rozwiewałeś mity, które narosły wokół osoby Maksa Barnsztajna? Czy było coś, co Cię zaskoczyło?

Moim celem było z początku oddzielić prawdę od fikcji i przyznam szczerzę, że akurat na tym polu nie zdołałem odnieść sukcesu, a na wiele pytań nie znalazłem odpowiedzi. Problem polega na tym, że wokół postaci Ślepego Maksa narosło wiele mitów. Oczywiście w trakcie pracy nad książką część z nich zdołałem obalić, z kolei inne informacje udało się sprawdzić i potwierdzić, niemniej wciąż nad Bornsztajnem krąży tajemnica. Pocieszam się jednak, że legenda też przecież mówi o tej historii swoją własną ważną prawdę (śmiech). A czy coś mnie zaskoczyło? Wiele rzeczy, na przykład to, że żyją jeszcze ludzie, którzy ponoć znali osobiście Maksa Bornsztajna i że ci właśnie ludzie na dźwięk jego nazwiska… odkładają słuchawkę.

W jaki sposób postać „Ślepego Maksa” była przedstawiana, a może kreowana przez ówczesne media?

Maks Bornsztajn był niezrównany w czymś, co dzisiaj nazywamy kreowaniem wizerunku. W przeciwieństwie do wielu innych wpływowych przestępców przedwojennej Polski znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, jaka siła tkwić może w miejskiej legendzie, krążącej po bałuckiej ulicy plotce, czy wreszcie jak potężną bronią jest prasa. Dla wielu lokalnych wydawnictw prasowych Maks okazał się na wagę złota, bo był postacią rozpoznawalną, dla której chętnie kupowano gazety. Kilku dziennikarzy uległo jego czarowi, kilku zdołał Bornsztajn owinąć sobie wokół palca. Czyż nie dziwne jest to, że już dzień po morderstwie, za którym stał właśnie Ślepy Maks jeden z dziennikarzy napisał, że osadzony w areszcie ma co prawda na sumieniu kilka grzechów, ale w gruncie rzeczy to „swój chłop”, a do tego dobry mąż i ojciec? Do pewnego momentu to właśnie prasa utrwalając jego legendę zapewniała mu posłuch na Bałutach.

Gdybyśmy mogli porównać dzieciństwo Ala Capone i bohatera twojej książki Maksa Barnsztajna, czy dostrzegasz podobne czynniki, które miały wpływ na ukształtowanie młodego człowieka?

Tych podobieństw jest kilka, chociażby to, że zarówno Capone jak i Bornsztajn już w młodości przejawiał słabość do łatwej forsy. Łączy ich ambicja, chęć udowodnienia innym, że są w stanie przesuwać się w hierarchii, nawet jeśli to hierarchia świata przestępczego. Porównania Bornsztajna do Ala Capone wynikały jednak przede wszystkim z faktu zrobienia kariery, jaka stała się udziałem Maksa w drugiej połowie lat 20. i na początku lat 30, a więc w wieku dojrzałym. Wynikały z jego znaczenia, wpływów, siły, nawet jeśli pomogła mu w tym prasa i uliczna legenda. Oczywiście decydując się na takie porównanie należy zachować proporcje. Znamienne jest jednak chociażby to, że zarówno Capone jak i Ślepy Maks wylądowali w więzieniu nie za swoje największe grzechy, a „drobnicę”.

Jaką rolę w życiu rodziny Barnsztajnów odegrał ksiądz Natan?

Postać księdza Natana, podobnie jak i Goldberga, o których wspominam w pierwszych dwóch rozdziałach książki to prawdopodobnie legenda. Mostowicz pisząc „Balladę o Ślepym Maksie” mocno ją utrwalił, chociaż autor otwarcie stwierdził w swojej książce, że wiele z podanych informacji to wytwór jego wyobraźni. Nie wiedzieć czemu, wersja ta została w Łodzi podchwycona i przez lata funkcjonowała jako prawdziwa. Powtórzę zatem – o młodości Maksa, a więc o jego znajomości z księdzem Natanem, nie wiemy nic pewnego. Wszystko to zaledwie domysły, literacka fikcja, miejska legenda, w których oczywiście zapewne tkwi jakaś cząstka prawda. Jeśli ktoś nie lubi bajek i woli skupić się wyłącznie na faktach to w przypadku Maksa Bornsztajna musi się zadowolić okresem 1921-1935. Wszystko, co działo się z tym człowiekiem wcześniej, a i później, wyjąwszy z tego datę jego śmierci, jest niepewne.

Skąd wziął się przydomek „Ślepy Maks”?

Wersji jest wiele, wszystkie mi znane przytaczam na łamach książki. Maks mógł stracić oko w bójce z żandarmem lub ze stójkowym, czyli tak jak chce legenda (chociaż na zachowanym do naszych czasów zdjęciu nie widać, aby Bornsztajn miał okaleczoną twarz), ale swój przydomek mógł też zyskać w inny sposób. On sam pytany o to kilkukrotnie zmieniał wersje.

Za co chciano odznaczyć Maksa?

Za rzekome zmylenie pogoni kozaków za uczestnikami słynnej akcji na pociąg pod Rogowem, przeprowadzonej pod dowództwem Montwiłła-Mireckiego. Bornsztajn był blagierem. Bawił się opowiadając niestworzone historie i łgał jak najęty. Zapewniał na przykład, że jednym z uratowanych przez niego rewolucjonistów był… Józef Piłsudski.

Dlaczego postanowił zaatakować imperia innych watażków, jak choćby wspomnianego przez Ciebie Zielonki, czy Goldberga?

Historia, jak ze wspomnianym księdzem Natanem. Niepewna. Niepotwierdzona. Prawdopodobnie legenda.

Co wiadomo o zawiązaniu łódzkiej dintojry? Jakie było jej znaczenie?

Pojęcie dintojry funkcjonowało nie tylko w Łodzi, ale właśnie w kontekście tego miasta pojawia się bodaj najczęściej. Dintojra jest zjawiskiem i trudno określić kiedy dokładnie została zawiązana, pewnym jest natomiast, że odgrywała ogromne znaczenie w przestępczym życiu miasta. Trzeba bowiem pamiętać, że łódzki unterwelt był fenomenem – własna gwara, zwyczaje, „szkoły” złodziejskie, wreszcie także własny kodeks, rodzaj sądu. To on rozstrzygał spory, nierzadko decydując o życiu i śmierci. Dintojra Maksa Bornsztajna miała mieć swego czasu w Łodzi status dintojry nad dintojrami.

Gdzie najczęściej odbywały się spotkania mające na celu wspólne załatwienie interesów? Czy były to eleganckie lokale, czy też brudne, zapuszczone knajpy?

Przestępcy łódzcy stworzyli coś na kształt państwa w państwie, ale oczywiście nie należy przeceniać jego znaczenia. Ten twór był często niejednolity, wszystko tam wrzało jak w ulu, ewoluowało. Nic więc dziwnego, że w Łodzi miejscem spotkań opryszków stały się obskurne kamienice, podejrzane speluny, sutereny. Rzadko zdarzało się, aby ktoś z tego świata pojawiał się na salonach. Maksowi Bornsztajnowi dane było jednak zasmakować i jednego, i drugiego. Bywał w podłych spelunach, bywał i w najlepszych łódzkich restauracjach.

Czy Maks był miłośnikiem alkoholu?

Nie mam pewności, ale przychylam się do opinii Jacka Indelaka, który długo przede mną zajmował się historią Ślepego Maksa. Powtórzę zatem za nim – prawdopodobnie Maks rzadko pił wódkę i bynajmniej nie z powodu tak zwanej słabej głowy. Wprost przeciwnie, potrafił wypić sporo, ale wiedział, że z pijanego człowieka łatwiej wydusić informację. Na spotkaniach pił więc mało, pozwalał się upijać towarzyszom i przede wszystkim uważnie słuchał. Potwierdził to podczas procesu jeden z policjantów.

292430-352x500

Czym zajmowała się organizacja Dardanele?

Mówiąc kolokwialnie – oskubywaniem jeleni. Szajka parała się złodziejstwem i paskarstwem. Maks maczał palce i w takiej działalności.

Gdzie i w jakim celu otwarto biuro próśb i podań Obrona?

To, z tego co wiem, autorski pomysł Maksa Bornsztajna, chociaż w przedwojennej Polsce biur próśb i podań w każdym mieście powstawało wiele. „Obrona” Bornsztajna, mieszcząca się przy ulicy Sienkiewicza w Łodzi była jednak czymś więcej – stała się, prawda, że tylko przez krótki czas, rodzajem instytucji, o której wśród żydowskich mieszkańców miasta wiedział niemal każdy. Cel był zawsze taki sam – pod płaszczykiem legalnej instytucji rzekomo pośredniczącej w sporach – zdobyć pieniądze, wpływy, sławę i szacunek. Co prawda wielu klientów Bornsztajna na własnej skórze boleśnie przekonało się o tym, że na interesach ze „Ślepym Maksem” źle się wychodzi, ale większość zdawała sobie z tego sprawę zbyt późno.

W sposób bardzo ciekawy przedstawiłeś wątek porachunków między „Ślepym Maksem”, a jego dłużnikiem Balbermanem. Czy w tamtych czasach łatwo było stać się posiadaczem rewolweru?

Sądzę, że tak. Czarny rynek, broń, która została w domach po pierwszej wojnie światowej i wojnie z bolszewicką Rosją, legalne źródła… Wystarczy chociażby sięgnąć do bardzo popularnego przed wojną tygodnika „Tajny Detektyw”. Nie trudno znaleźć tam reklamy sklepów z bronią oferujących sprzedaż pistoletów. Trzeba pamiętać, że to okres w historii Polski, w trakcie którego Polacy ze względu na niepewne czasy wciąż byli w pewnym sensie uzbrojeni. A nawet jeśli wielu z naszych przodków nie miało w domu broni to potrafiło się nią świetnie posługiwać.

Czy po tym wydarzeniu Maks stał się numerem jeden w podziemnym świecie Bałut?

Tak zwykło się uważać. Postarał się o to sam Maks, postarały się o to bałucka ulica i lokalna prasa. A potem także policja, a przede wszystkim jeden bardzo wpływowy funkcjonariusz urzędu śledczego. Niektórzy uważają, że Maks był jedynie pionkiem, kimś na pokaz o kim się mówiło i niekiedy pisało, a tak naprawdę w przestępczym świecie Łodzi karty rozdawali inni. Jeśli tak to ludzie ci osiągnęli cel, bo o nich historia do dziś milczy, a najbardziej znany jest właśnie Bornsztajn.

W jaki sposób media nagłaśniały proces, rozprawę sądową Maksa? Czy był ich informatorem?

Maks dobrze żył z prasą, kilku dziennikarzom pomógł, innym podsuwał informacje, aby ci zawsze mieli materiał na pierwszą stronę. Rąbka tajemnicy na ten temat uchylił redaktor Adam Ochocki z „Expressu”, który osobiście znał Maksa Bornsztajna. Napisał on między innymi książkę pod tytułem „Reporter przed konfesjonałem, czyli jak się w Łodzi przed wojną robiło gazetę”.

Dlaczego „Ślepy Maks” wzbudzał podziw wśród żydowskiej społeczności?

Z wielu powodów. Ponieważ był jednym z nich, a udało mu się wyrwać z bałuckiego rynsztoku. Ponieważ spełniał marzenia. Ponieważ mieszkańcy Bałut mieli w końcu swojego bohatera, a chociaż nie był to rycerz bez skazy to jednak łatwo z kimś takim było się utożsamić. W końcu także dlatego, że Maks dbał o swój wizerunek, a zatem wystarczyło wstawić się raz na jakiś czas za biednym człowiekiem wyrzuconym z domu przez złego kamienicznika, a innym razem rzucić biedakom kilka groszy, aby legenda Robin Hooda z Bałut krążyła po mieście, a uliczni grajkowie śpiewali o nim piosenki.

Czy Maks miał wpływ na działalność domów publicznych?

Monika Piątkowska, autorka znakomitej książki „Życie przestępcze w przedwojennej Polsce”, jest w tych kwestiach autorytetem i o ile mnie pamięć nie myli to ona stwierdziła kiedyś, że ludzie z przestępczego topu nie parali się sutenerstwem, gdyż uważali to za coś poniżej godności. Odnoszę wrażenie, że z Maksem sprawa miała się inaczej. Pisano o tym w przedwojennej prasie, pisali o tym reportażyści. Na ulicy Północnej mieścił się dom uciech, z którego swego czasu Bornsztajn czerpał korzyści finansowe. Nie gardził takim zarobkiem, tego akurat jestem niemal pewny. I z pewnością nie był gangsterem tego kalibru, co chociażby działający w Warszawie Tata Tasiemka i to pomimo tego, że łódzka prasa nazywała Bornsztajna „łódzkim Alem Capone”.

Jakie relacje łączyły go ze stróżami prawa?

Bez protekcji Zygmunta Noska, naczelnika urzędu śledczego w Łodzi, Bornsztajn w pierwszej połowie lat 30. nie zdołałby aż tyle ugrać. Dzięki podinspektorowi i jego ludziom, których udało się skorumpować, przez dłuższy czas Maks miał status nietykalnego.

Czy policja pojawiała się w jaskini hazardzistów?

Zdarzały się naloty na podejrzane speluny, a i cukiernie, w których asortyment nie ograniczał się wyłącznie do kremówek. Co ciekawe jeden z takich lokali, mieszczący się zresztą na ulicy Piotrkowskiej, należał do przyjaciela Bornsztajna i on również przez jakiś czas mógł dzięki temu liczyć na protekcję Noska.

Czego wywiadowcy z Urzędu Śledczego szukali w mieszkaniu „Ślepego Maksa”?

Maks miał obrońcę w osobie Noska, ale z czasem zyskał także zaciekłego wroga – komisarza Stanisława Weyera z wydziału śledczego, który oficjalnie podlegał Noskowi, ale który z czasem zaczął podejrzewać, że Bornsztajna i pryncypała łączą brudne interesy. Kiedy wreszcie dopiął swego i zjawił się wraz z policjantami w mieszkaniu gangstera, pragnął odnaleźć materiały wskazujące na przestępczą działalność bandyty.

Dlaczego proces Maksa uznano za jeden z najciekawszych w dziejach II RP?

W przedwojennej Polsce podobnych głośnych procesów odbyło się wiele, ale ten z udziałem Maksa jako jeden z nielicznych unaocznił powiązania świata przestępczego z ważnym funkcjonariuszem policji, choć tak naprawdę udowodniono to dopiero rok później. Warto wspomnieć, że Maks utrzymywał zażyłe stosunki nie tylko z nim. Wśród jego bliskich znajomych znajdował się chociażby burmistrz Aleksandrowa Łódzkiego. O procesie Bornsztajna rozpisywała się nie tylko łódzka prasa i zapewne temat ten byłby komentowany przez wiele tygodni, gdyby nie nagła śmierć Józefa Piłsudskiego. Pogrzeb Marszałka był oczywiście ważniejszy niż kończący się proces łódzkiego przestępcy. Ludzie i prasa szybko zapomnieli o bałuciarzu.

Jaki los spotkał podinspektora Noska?

Podzielił los Bornsztajna. Rok po procesie Maksa postawiono Noskowi zarzuty i sam stanął przed sądem. Znów imię Ślepego Maksa pojawiło się na pierwszych stronach gazet, bo chociaż oskarżonym tym razem był funkcjonariusz policji, to w gruncie rzeczy proces ten był kolejnym, w którym rolę pierwszoplanową odegrał Bornsztajn.

Proces, wyrok w sądzie apelacyjnym i co dalej? Jak kończy się historia Maksa Barnsztajna? Czy pojawił się jego następca?

To, co najpewniejsze w historii Bornsztajna, to jak już wspomniałem okres od 1921 do 1935 roku. O tym zaś, co działo się z nim później krążą różne opowieści. Z pewnością wyszedł z więzienia przed agresją Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę, ale już jego losy w trakcie wojny owiane są tajemnicą. Zaraz po zakończeniu działań wojennych Bornsztajn pojawił się w Łodzi i bezskutecznie próbował odzyskać dawną sławę. Ani on, ani żaden z jego ewentualnych następców nie miał na to szans, a przy przestępcach uosabiających nową ludową władzę Maks jawić się musiał jako nic nieznaczący pionek, relikt przeszłości. Zresztą kto miałby przed nim drżeć, skoro Żydów nie było już w mieście, a przecież to głównie u nich miał Bornsztajn posłuch. Koniec końców nie wiodło mu się jednak wcale źle. Już po wydaniu książki zgłosił się do mnie człowiek, który pewnego razu odwiedził Maksa, bodajże w latach pięćdziesiątych, w jego mieszkaniu przy ulicy Gdańskiej. I zapewniał mnie, że niczego tam nie brakowało. Niewykluczone, że Bornsztajn zbrukał się współpracą z komunistami, a pieniądze zdobywał też w inny sposób.

Czy twoim zdaniem o takich postaciach jak „Ślepy Maks” warto opowiadać młodzieży? Czy historie ludzi uwikłanych w sprawy kryminalne sprzed 100 lat powinny być uwieczniane na kartach powieści?

A dlaczego nie? Przecież to też historia, w tym przypadku kawałek ciekawej moim zdaniem historii Łodzi. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie mam sentymentu do Maksa i jego historii. Z drugiej jednak strony to nie jest z pewnością postać, która zasługuje na pomnik. I pomimo tej, na poły romantycznej nuty, które pobrzmiewa gdzieniegdzie w opowieści o Maksie Bornsztajnie, należy pamiętać, że lista jego grzechów jest bardzo długa – złodziejstwo, paskarstwo, szantaże, oszustwa, podpalenia, donosicielstwo, a przede wszystkim morderstwo. Tyle wiem w tej chwili. Mam nadzieję, że pojawi się kiedyś historyk lub dziennikarz, który zdoła odkryć wszystkie tajemnice najsłynniejszego łódzkiego gangstera przedwojennej Łodzi i pomoże odpowiedzieć na pytania, na które ja nie zdołałem odpowiedzieć.

Dziękuję za rozmowę

Remigiusz Piotrowski (ur. w 1984 roku w Łodzi) – ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Autor fanpage www.facebook.com/TropyHistorii. Przez kilka lat zajmował się dziennikarstwem internetowym związanym z dwiema jego największymi pasjami: piłką nożną i historią pierwszej połowy XX wieku. Popularyzator historii, autor wydanych przez PWN książek: „Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone”, „Literaci w przedwojennej Polsce. Pasje, nałogi, romanse”, „Rozkaz: Trzaskać! Zapomniane akcje polskiego podziemia” i „Artyści w okupowanej Polsce. Zdrady, tryumfy, dramaty”. Obecnie pracuje nad kolejną książką.

Readers Comments (1)

  1. Lubię Bałuty, odnajduje tam klimat dawnych dni, ale po spacerze ulicami Limanowskiego, Zachodnia, Lutomierską Wróbla i Piwną, z ulgą wracam do siebie i w drobnomieszczańskim nastroju spokoju mogę oglądać kolejne „bałuckie” fotografie, Przypomnieć sobie Bałuty lat sześćdziesiątych, dzielnicowych odwiedzających „podopiecznych” po kolejnym skoku, chłopaków uciekających z kradzioną, parującą kaszanką, „koników” pod kinem „Zachęta” i pole przy Lutomierskiej (dzisiejsza Komenda Policji) gdzie sie działo, oj działo….

Comments are closed.

Facebook