Aby nie oszaleć albo nie „utopić się w wódzie” trzeba znaleźć swoją „wewnętrzną strefę odpoczynku i ucieczki”

Marian Szłapa (archiwum własne)

Ciężko żyć ze świadomością represji ze strony państwa, któremu się służyło. Strasznie przeżyłem relację z lokalu w czasie karnawału 2017 roku, w moim mieście. Opisałem to w ostatnim wersie książki. Bawili się tam dawni przestępcy a właściwie bandziory. Wykrzykiwali nazwiska chłopaków (w tym moje) z dawnego Biura dw. z Przestępczością Zorganizowaną uzupełniając, przepraszam, że użyje dosłownie: „skurwiony”. Tak świętowali odebranie emerytur znienawidzonym policjantom. Ta dramatyczna sytuacja zmieniła moje patrzenie na pewne kwestie. W głowie emerytowanego oficera Policji, to nie może się mieścić, że państwo w imieniu tych ludzi, zemściło się na tych, którzy mu służyli.

Z Marianem Szłapa, emerytowanym oficerem Komendy Głównej Policji, autorem książki „ Na Stos” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Dlaczego, dla kogo i z myślą o kim powstała książka „Na Stos”?

Kiedy rodził się pomysł książki „Na Stos”, a właściwie „Wyrzuconych”, bo taki miał być pierwotnie jej tytuł, wiedziałem już, że zadedykuję ją przede wszystkim osobom spoza „naszego środowiska”. Pisząc „naszego” mam na myśli nie tylko adresatów ustawy represyjnej, ale osoby z szeroko pojętej „mundurówki”. Chciałem, aby alternatywną ocenę tego, co się wydarzyło, poznali ci, których to nie dotyczy. Którzy nie zostali „zmieleni”, nie są członkami ich rodzin. Tak się jednak nie stało. W trakcie pisania, a muszę się przyznać, że był to proces błyskawiczny, trwający zaledwie kilka tygodni, zrozumiałem, że jest to a właściwie musi to być głos niesłyszanych. Koleżanek i kolegów, którzy po 1989 roku nieraz przez ćwierć wieku chronili wewnętrznie i zewnętrznie nasz kraj. I tak, w efekcie, książka jest adresowana do bardzo szerokiej grupy odbiorców. Rekomendowani a właściwie priorytetowi są jednak ci pierwsi, czyli „ludzie z zewnątrz” służb. Nie można zapominać o wspomnieniach Niusi, która pisała oddzielnie. Te dwie części pierwszego rozdziału, łączy jedynie to, że dotyczą biogramów czy też mówiąc językiem potocznym, wspomnień dwójki oficerów pionu PZ z epizodem w służbach specjalnych PRL-u.

Ile odwagi, determinacji i sił wymaga przygotowanie tego typu publikacji?

Świetne pytanie. W samym akcie podejmowania decyzji o napisaniu książki rodziły się problemy i refleksje na wielu poziomach. Pierwszy, to decyzja o napisaniu pod swoim imieniem i nazwiskiem albo pod pseudonimem. To bardzo trudne, w którymś fragmencie, wspominałem o tym, że napisanie takiego utworu przez człowieka, który rzez całe życie pracował operacyjnie, jest bardzo trudną decyzją, także w sferze bezpieczeństwa osobistego. Dokładniej, nie samo napisanie, ale publikacja. Jak widać, przekonałem sam siebie i napisałem „Na Stos”. Myślę, że większym utrudnieniem było takie zmiksowanie treści (zdarzeń i okoliczności), aby czytelnik, nawet ten będący w moim otoczeniu, nie mógł zidentyfikować faktycznych zdarzeń i osób. To było jeszcze ważniejsze, niż to pierwsze. Trzeba wiedzieć, że dla ludzi takich jak ja, identyfikujących się bardzo mocno z interesem „służby” z której się wywodzą, mechanizmy i narzędziownia naszej „pracy” muszą zostać tajemnicą. Dekada w życiu każdego z nas to spory upływ czasu. Dla pracy operacyjnej, stosowanych rozwiązań i metodyki pracy, to krótki czas. Tak jak pisałem, z całą pewnością, aktywne są pojedyncze źródła, które pozyskałem i przekazałem do dalszego prowadzenia. Mój błąd i gadulstwo mogłyby stanowić zagrożenie, także dla osobowych źródeł informacji, współpracujących z pionem kryminalnym czy z pionem przestępczości zorganizowanej w przeszłości. Jestem pewnym, że to zadanie wykonałem wzorowo. Nie tracąc oczywiście sensu „policyjnej opowieści”. Jak zauważyłaś, starałem się poruszyć takie okoliczności i sprawy, które będę mógł uwiarygodnić, zanonimizowanymi dokumentami z teczki osobowej. Nie chciałem, aby czytelnik uznał, że jest to powieść sensacyjna, wymyślona rzez autora. Swoją drogą, podczas pisania, odświeżyłem w pamięci twarze informatorów, tajnych współpracowników, ludzi tamtego czasu i wiele zdarzeń o których w tej książce nie mogłem wspomnieć. Mam doskonałą pamięć do twarzy i nazwisk. To taka zawodowa właściwość, wypracowana podczas służby. Mogę nie pamiętać zdarzeń z prywatnego życia, ale pamiętam najdrobniejsze szczegóły ze służby. Także tej najdawniejszej.

Czytając Twoje wspomnienia, bardzo piękne zresztą, można odnieść wrażenie, że służba była dla Ciebie tym, co kochałeś, co Cię napędzało do działania, motywowało. Ciężka i trudna praca w której nie brakowało sukcesów, ale też i porażek. Czy służba w Policji może faktycznie być spełnieniem marzeń, czy jest to „firma” w której można się realizować?

Służba dla kraju, była tym, co chciałem robić. Masz rację, twierdząc, że to było coś więcej niż praca i wykonanie zadań. Zabrzmi jak banał, ale to musi być pełna identyfikacja z tym co robisz. Podporządkowanie wszystkiego celom, które realizujesz. Gdybyś przeczytała moje akta osobowe, zauważyłabyś, niemal w każdym dokumencie dwa słowa: czas ponadnormatywny, odmienione we wszystkich przypadkach. Tamte dwadzieścia lat, pomiędzy 1989 i 2008 rokiem w większości były związane z realizacją zadań. Służba w Policji to ogromny zaszczyt, dla mnie honor, że mogłem tam być. Pomimo tego, co się wydarzyło, niczego w swoim życiu bym nie zmienił. Jak zauważyłaś, „przeszedłem” wszystkie korpusy policyjne. Byłem sierżantem, starszym sierżantem, starszym sierżantem sztabowym, aspirantem, starszym aspirantem sztabowym, podkomisarzem, komisarzem i nadkomisarzem. Do awansu na podinspektora zabrakło mi roku. Ale komisja zdrowotna, uznała, że nie mogę już służyć ze względu na poważne problemy zdrowotne. Nomen omen związane z ciężką służbą. A odpowiedź czy Policja jest „firmą” w której można się realizować (my używaliśmy raczej określenia „fabryka”), tak można, ale tylko wtedy, gdy zrezygnujesz z życia prywatnego. Poświęcisz służbie wszystko. Co istotne, jeżeli jesteś na właściwym miejscu. To tak jak z drugą osobą, trzeba trafić na „drugą połowę jabłka”.

Piszesz o banałach i to wcale niegłupich, o sprawach poważnych, zmuszających do refleksji nad losem funkcjonariuszy i ich bliskich. Jaką cenę płaci policjant, który oddaje służbie w Policji całe swoje serce?

Traci wszystko co jest związane z życiem rodzinnym. W moim przypadku, nie zauważyłem kiedy dorósł mój syn. Stał się mężczyzną. Powroty do „domu” czasem po wielu dniach nieobecności – o tym marzyłem. A kiedy się tam znalazłem, nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Myślę, że byłem marnym partnerem a może i ojcem. W kosztach, które trzeba zapłacić, jest także zdrowie. Każdy organizm i psychika człowieka, mają ściśle określoną wytrzymałość. Ciągły stres, nieraz strach o życie swoje i co gorsza swoich najbliższych, prędzej czy później pokona każdego. To cena, którą trzeba zapłacić, ale wtedy o tym nie myślałem. Życie biegło a właściwie pędziło jak szalone. Te dwadzieścia lat to moment. Dlatego 2009 rok a później 2016, były dla mnie i takich jak ja wstrząsem. Pełna identyfikacja ze służbą krajowi nie uchroniła nas przed represjami. Najpierw szok a potem wściekłość i bezsilność. O tym wszystkim napisałem w „Na Stos” i nie chcę się powtarzać. Ta historia jest kuriozalna, pomijając kwestie prawne. W 1989 roku, ówcześnie rządzący, poprosili nas o służbę. My wykonaliśmy pracę a po prawie trzydziestu latach, inni rządzący zmienili umowę i stwierdzili, że tamta nie była ważna. Państwo, jak każda organizacja tego typu, jest ciągłością. Nie może być tak, że co jakiś czas przychodzą „nowi panowie” i według klucza ideologicznego podważają wszystko. Mówimy tutaj o losach ludzi i ich rodzin. Tysiące ludzi zostało „wyrzuconych” poza społeczny i ekonomiczny margines. Wszystko zresztą napisałem w książce. Nie chcę tego powtarzać.

Jaką walkę trzeba stoczyć samemu z sobą, aby stać się zdystansowanym do zła, przemocy i okrucieństwa z którym jako policjant stykasz się niemal codziennie?

To walka skazana na klęskę. Nie można „złapać dystansu do zła”. Można a nawet trzeba zmienić tolerancję na zło, aby się w tym znaleźć i móc profesjonalnie realizować cele. To ma swoją cenę. Nie ma tutaj prostej analogii, ale to tak jak z tolerancją na środki psychoaktywne. W pierwszej fazie zwiększamy ilość narkotyku, aby uzyskać efekt. W końcowej tolerancja na ”prochy” drastycznie się zmniejsza. Walkę toczy się w służbie, ale i po odejściu. Tam trzeba zwalczać największe nawet kanalie metodami lege artis, czyli zgodnymi z prawem. Bandyci nie są ograniczeni tą zasadą. Nasza świadomość musi, „poukładać” to wszystko tak, abyśmy byli w stanie działać. W innym razie bylibyśmy sparaliżowani, na przykład strachem. To ostatnie istnieje, ale można nad tym zapanować i działać. Najtrudniej jest zaakceptować ludzi wokół, także po odejściu ze służby. Lata takich doświadczeń powodują, że mamy poważne problemy z interakcjami no i bardzo specyficzną interpretację faktów, okoliczności i zdarzeń. Nasze doświadczenia i przeszłość rzucają cień na wszystko co jest i pewnie będzie. Bardzo trudno opisać to osobom, które nie mają takich doświadczeń. Podsumowując, aby nie oszaleć albo nie utopić się w „wódzie” trzeba znaleźć swoją „wewnętrzną strefę odpoczynku i ucieczki”. Taką najbardziej intymną i osobistą. Na całe szczęście mnie się to udało. Uwielbiam czytać książki. Zawsze rozładowywałem napięcie w siłowni i na rowerze. I tak zostało do dzisiaj.

Patrząc na to co dziś dzieje się w tej formacji, czy „młodych” interesują problemy „starych”, czy przejmują się tragicznymi losami „Rzuconych Na Stos”?

Nie. Zupełnie nie a może prawie nie. To kwestia szkolenia i indoktrynacji. Kiedy spotykam kolegów jeszcze „aktywnych” opowiadają kuriozalne historie. Podczas spotkania towarzyskiego, jakiś młody policjant stwierdza, że cyt. to bolszewicy, dobrze z nimi postąpiono. I tak dalej. Część zdaje sobie sprawę, ale woli się nie wypowiadać, aby nie podpaść dzisiejszej „władzy”. Można by tak bez końca. Nie zdają sobie sprawy z zagrożeń, również dla siebie. Ustawa represyjna z 2009 a następnie „ostateczne rozwiązanie” z 2016 roku to precedens. Zastosowanie zbiorowej odpowiedzialności, świadome złamanie wszystkich standardów prawa krajowego i międzynarodowego. Za dziesięć, dwadzieścia a może pięć lat (cyfra nie ma tutaj żadnego znaczenia) ktoś z innej orientacji politycznej, bazując na „kluczu ideologicznym” może stwierdzić, że wszyscy służący w czasach aktualnie rządzących nie zasługują na tzw. przywileje emerytalne. To ostatnie to nowomowa polityków i bzdura. Warunki odchodzenia funkcjonariuszy na emeryturę są stypizowane w prawie. Stanowią także część umowy pomiędzy państwem a obywatelem, który chce temu państwu służyć. To tak, jak gdyby ktoś kupił od ciebie samochód, podpisał oczywiście umowę a potem po 27 latach zrzucił z lawety resztki i zabrał pieniądze, które zapłacił, twierdząc, że to auto mu się nie podoba. Przecież to absurd.

Co czuje człowiek, który niegdyś strzegł bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli z narażeniem życia, a dziś otrzymuje „list śmierci”?

Czuje się jak ktoś oszukany. Jest bezradny w stosunku do państwa któremu poświęcił najlepsze lata życia. Ci najbardziej wrażliwi popełniają samobójstwo. Inni zamykają się w sobie. Depresja, stres. Agresja w stosunku do najmniej winnych, czyli do najbliższych. Ciężkie choroby, śmierć. Przy uważnym przeczytaniu „ Na Stos” znajdziesz odpowiedź na to pytanie.

W książce „Na Stos” poruszyłeś wiele niezwykle interesujących wątków dotyczących akcji w których brałeś udział, sposobów pozyskiwania źródeł informacji czy też współpracy z „uszami”. Jednak sporo informacji musi pozostać dla Czytelników tajemnicą. Czy będzie kontynuacja książki, czy dowiemy się czegoś więcej o życiu i służbie Mario?

Tak naprawdę, już się piszą [uśmiech]. Nie chwaląc się, moje życie to materiał na setki książek. Ale kto chciałby to czytać.

Gdybyśmy cofnęli czas, to trudne, ale w wyobraźni wszystko jest możliwe. No więc, gdybyśmy cofnęli czas, poszedłbyś raz jeszcze tą samą drogą?

Do niedawna, odpowiedź padłaby natychmiast. Byłoby to jedno słowo: tak. Dzisiaj mam wątpliwości. Po prostu ciężko żyć ze świadomością represji ze strony państwa, któremu się służyło. Strasznie przeżyłem relację z lokalu w czasie karnawału 2017 roku, w moim mieście. Opisałem to w ostatnim wersie książki. Bawili się tam dawni przestępcy a właściwie bandziory. Wykrzykiwali nazwiska chłopaków (w tym moje) z dawnego Biura dw. z Przestępczością Zorganizowaną uzupełniając, przepraszam, że użyje dosłownie: „skurwiony”. Tak świętowali odebranie emerytur znienawidzonym policjantom. Ta dramatyczna sytuacja zmieniła moje patrzenie na pewne kwestie. W głowie emerytowanego oficera Policji, to nie może się mieścić, że państwo w imieniu tych ludzi, zemściło się na tych, którzy mu służyli. Jeżeli pozwolisz, uchylę się przed odpowiedzią na to pytanie. Jeszcze jej nie znam… a może już jej nie znam.

Dziękuję za rozmowę

Facebook