Ulica szpiegów

Fragment okładki "Ulica szpiegów" Mick Herron

Potrzebujemy ich bardziej, niż nam się wydaje. Mijani przez nas codziennie na ulicach naszych miast są przeźroczyści, niewidoczni. Ale nie bezbarwni. Nie widzimy ich, choć oni doskonale widzą nas, i w zasadzie tyle. Nie, nie prawda. To dopiero preludium sensu ich istnienia. Są jednym z najważniejszych ogniw w łańcuchu bezpieczeństwa państwa, mimo to kilka lat temu ich struktury zostały zdemontowane. Z sukcesem. Dlaczego? Być może Lamb, tak, ten sam, który w każdym dziele Micka Herrona puszcza co kilka stron bąki, znajdzie właściwą odpowiedź. Bawiliście się świetnie przy „Kulawych koniach”, podziwialiście „Martwe lwy”, doceniając potem kunszt, z jakim autor rozprawił się z „Prawdziwymi tygrysami”? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedzieliście „tak”, to przygotujcie się na wielką bombę, a dokładniej na atak terrorystyczny.

Mick Herron, ulubieniec polskich emerytowanych szpiegów, nie tyle powraca, co ponownie daje o sobie znać. Oto jestem. Jak zwykle w ręku trzymam coś, co duszyczki szpiegowskie lubią najbardziej. Historię budzącą śmiech, strach, smutek i radość. Kompozycję niełatwą do podrobienia przez konkurencję. A że rynek powieści szpiegowskich tętni życiem, możemy przekonać się przy najbliższej wizycie w księgarni. Za co kochamy Micka Herrona? Nie wszyscy naraz, po kolej. Zdecydowanie za uszyte na miarę służb specjalnych życiorysy na pozór zwykłych bohaterów, którzy w tym byciu zwykłymi niejednokrotnie się gubią. Wiecie doskonale, że gdy gubią się szpiedzy, to gubi się cały świat, z kontrwywiadem włącznie. I nie ma zmiłuj. Zaczynają mówić, a to pierwszy objaw nadciągających kłopotów.

Tym razem uderzą w centrum handlowe. Amatorzy czy profesjonaliści? Przypadkowe ofiary, czy starannie wyselekcjonowani nieszczęśnicy, którzy tego feralnego dnia pożegnali się ze swoim życiem? Jak w każdej z powieści Herrona, tak i w „Ulicy szpiegów” absolutnie nie ma miejsca na nudę, marazm czy stagnację. Nawet, gdy bohaterowie milczą, a bywa że milczą długo, ma to swój sens, jakąś wymowną głębię. Z wieloma postaciami można się zżyć, choć nigdy nie będzie to prawdziwa przyjaźń. Fenomen ich życia polega na tym, że stali się wyrzutkami, ale takimi, których jeszcze na ironię losu ktoś bardzo potrzebuje. Do czego tym razem? Przekonacie się przechadzając się „Ulicą szpiegów”. Oprócz starych, dobrych znajomych, których fani twórczości Micka od razu rozpoznają, pojawią się nowi. Intruzi? Czemu nie, ale nie tylko oni. Akcja zacznie gonić akcję, będzie się działo. I to jest kolejny znak firmowy Herrona, jego się nie czyta, z nim się biega, każdy następny rozdział narzuca coraz szybsze tempo. Nim zegar wybije północ, dobra, mocna historia szpiegowska kończy się tak, jak kończy się wszystko, nagle. Dobry, stary Mick, wie jak rozkochać od pierwszego zdania, jak utrzymać kontakt z czytelnikiem, podsycać jego ciekawość, wbijać haczyki w psychikę, która nawet się nie wzbrania przed pytaniem: a po co mi cały ten Slough House? Jak już raz się wejdzie do środowiska wyrzutków, porozgląda się po placówce MI5, to nie ma siły, człowiek już zostaje tam na zawsze. Możesz wyjść ze spotkania wyrzutków, ale wyrzutek co jakiś czas uruchomi przycisk w twojej głowie/ Rozumiecie o co chodzi z Herronem? On właśnie tak działa, oddziałuje na czytelnika, albo inaczej, koduje go, wgrywa jakiś program, którego nawet w Slough House nie zainstalowali.

Jeśli cenicie opowieści z dreszczykiem, jakie są wstanie zafundować wyłącznie służby specjalne, koniecznie przeczytajcie „Ulicę szpiegów”. Krew poleje się nie tylko w centrum handlowym, to byłoby zbyt proste. Źli ludzie wyruszą na polowanie, w którym z biegiem czasu sami staną się zwierzyną. Komu ufać, a od kogo lepiej trzymać się z daleka? Podejrzanych i mrocznych typków będzie na pęczki, prędzej czy później psy będą musiały wpaść na ten właściwy trop. Wszystko jest jednak kwestią czasu, a tego Mick Herron daje nam naprawdę sporo. Czasu na dedukcję, analizę i ułożenie rozrzuconych na kartach powieści puzzli. Zaskakujące zwroty akcji są z pewnością pokłosiem burzliwych losów MI5. Czy Regent’s Park będzie zmuszone przywołać bandę nieudaczników do porządku? Czy wyrzutki otrzymają odpowiednie narzędzia do realizacji powierzonych im zadań specjalnych? Dużo pytań zakiełkuje nie tylko w głowach skazanych na walkę byłych szpiegów. Część z nich straci zdrowie, a nawet życie.

Podoba mi się precyzja, z jaką Herron konstruuje portrety psychologiczne wyrzutków. Mają w sobie jakiś magnes, który z jednej strony przyciąga, a z drugiej odpycha. Zauważam, że z każdą kolejną powieścią głębia relacji międzyludzkich nabiera intensywniejszych barw. Mick pozwala czytelnikom przepracować losy swoich bohaterów. I to się ceni. W świecie szpiegów, takie niuanse mają przecież znaczenie, każde zachowanie jest prześwietlane przez psychologiczny rentgen. Szpieg jak patrzy w oczy, to widzi w nich wszystko, przynajmniej tak mu się wydaje.

Dobrze jest czasem przeczytać Herrona, przenieść się do miejsc, w których dzieją się rzeczy niewiarygodne, choć prawdziwe. Jeszcze jedno, Zimne Trupy nie są wymysłem, lecz dobrze zrealizowanym pomysłem. Mamy ludzi od brudnej, lub jak ktoś woli, od mokrej roboty. Tajemnice, sekrety, tajne przez poufne. To wszystko sprawia, że dotykamy wrażliwej materii, jaką jest sztuka szpiegowania. A, że jest to sztuka arcytrudna przekonacie się spacerując „Ulicą szpiegów”. Czy w Polsce mamy taką ulicę?

Autor: Mick Herron
Tytuł: Ulica szpiegów
Wydawca: Insignis Media
Rok wydania: 2022
Liczba stron: 416

Facebook