TROPEM OFIAR „SKORPIONA”

Stefan Chrzanowski

Kiedyś się go zapytałem „Paweł, co Ci sprawiało przyjemność?”. Na co on odpowiedział „Jak ja sobie tak pogrzebałem w ich ciałach, to potem przez dwa dni rąk nie myłem, tylko wąchałem”. Mówił też, że lubił chodzić na polowanie, gdyż to sprawiało mu satysfakcję.

Ze Stefanem Chrzanowskim, podinspektorem w stanie spoczynku, byłym Naczelnikiem Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, Szefem grupy „Skorpion” – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

Jak w końcówce lat 80-tych i początku lat 90-tych kształtowała się przestępczość?

W Policji pracowałem do roku 1995. Spraw związanych z przestępczością kryminalną była masa. Zostały zlikwidowane Wydziały do Walki z Przestępczością Gospodarczą. Pojawiło się dużo przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu. Na porządku dziennym były kradzieże i oszustwa.

W jaki sposób Policja była przygotowana do zwalczania przestępczości?

Musimy odnieść się do tamtych realiów, w latach 1989-90 nastąpiła reorganizacja Policji. Weryfikacji poddano osoby pracujące w milicji. Ci, którzy mieli przeszłość do której ówczesna Solidarność miała zastrzeżenia taką weryfikację przechodzili negatywnie i musieli odejść. Były braki kadrowe, część ludzi została przejęta ze Służb Bezpieczeństwa. Zatem w tamtym okresie dopiero tworzyła się ta struktura. Można powiedzieć, że od połowy 1990 roku zaczęto pracować pełną parą. Więcej odnotowywano włamań i kradzieży, niż zabójstw. Jeżeli już dochodziło do zabójstw, to głównie były one efektem nieporozumień.

Wiem, że miał Pan swój udział w schwytaniu Pawła Tuchlina „Skorpiona” legendarnego zabójcy kobiet.

To był jeszcze okres milicji. Tę sprawę trzeba by podzielić na kilka etapów. Jego działalność była rozłożona na przestrzeni kilku lat. Pierwsze czyny „Skorpiona” dokonywane na terenie Gdańska miały miejsce w roku 1976. Po roku 1980 zaczął działać poza Gdańskiem. Ogólnie wszystkie zdarzenia miały miejsce na obszarze od Gdańska w kierunku Kościerzyny, Starogardu. Trzeba zaznaczyć, że poszczególne czyny były badane i prowadzone indywidualnie przez jednostki terenowe. Jeśli chodzi o pracę operacyjną, to nadzór sprawował Wydział Kryminalny Komendy Wojewódzkiej. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, została powołana grupa do sprawy „Skorpiona”. Akta zostały ściągnięte do Komendy Wojewódzkiej, gdzie po dokonaniu analizy stwierdzono, że może to być ta sama osoba. Ten sam sposób postępowania, atak na kobiety niezbicie świadczyło o tym, że tych czynów dopuszcza się ten sam sprawca.

Kto wszedł w skład grupy zajmującej się „Skorpionem”?

Decyzją komendanta wojewódzkiego w skład grupy weszli pracownicy kryminalnego i dochodzeniówki komendy wojewódzkiej oraz poszczególnych jednostek terenowych. Mieliśmy do dyspozycji Wydział Kryminalistyki, który nas w tych zadaniach wspierał. Również bardzo dobrze układała nam się współpraca z Zakładem Medycyny Sądowej.

Jak w tamtym okresie funkcjonowała kryminalistyka, na jakim była poziomie?

W swojej karierze byłem pracownikiem kryminalnym, ale większość swojego życia policyjnego spędziłem w dochodzeniówce. Kontakt z kryminalistyką, Wydziałem Kryminalistyki z mojej strony był bardzo częsty. Omówię to może na przykładzie konkretnego zdarzenia. W Skarszewach została zamordowana wracająca wieczorem do domu Bożena S. Sprawcą tego morderstwa był „Skorpion”. Zdarzenie to miało miejsce tuż przy jej domu, została przerzucona przez ogrodzenie, mur. Przechodząca nieopodal osoba usłyszała jęki, zawiadomiła służby, lecz było już za późno na ratunek. Oględziny były prowadzone przede wszystkim przez pracowników Wydziału Kryminalistyki. Bardzo dokładnie przeprowadzono oględziny, na odzieży i ciele denatki ujawniono dwa włosy i ślady nasienia. Dzięki temu wiedzieliśmy już bardzo dużo, chociażby jaką grupę krwi posiada sprawca, że jest blondynem. Poza tym w większości przypadków sprawca wykazał się dużą siłą, np. przerzucając ofiary przez ogrodzenie. Wyobrażaliśmy sobie wysokiego, silnego mężczyznę, typowego osiłka. Później okaże się, że owszem wysoki, szczupłej budowy, ale bardzo wypracowany i silny.

Co jeszcze ustaliliście na podstawie oględzin?

Ustaliliśmy portret osoby i portret psychologiczny sprawcy. Pamiętam takie zdarzenie, gdy dziewiętnastolatka wracała tramwajem, wysiadła na przystanku przy kościele i poszła do domu na skróty. Okazało się, że za nią wysiadł sprawca, zaatakował ją, zaciągnął za znajdującą się w pobliżu boiska szopkę. To była pora zimowa, na śniegu były widoczne ślady krwi. Jacyś ludzie usłyszeli jęki, pobiegli w to miejsce. Kawałki kości czaszki tej dziewczyny zostały znalezione na ziemi, śniegu.

Czym „Skorpion” atakował?

Młotkiem. Przy jednym ze zdarzeń zgubił ten młotek, który owinięty był w bandaż elastyczny. Na młotku było wygrawerowane ZNTK (Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego). Zwróciliśmy się do ZNTK o przygotowanie listy wszystkich pracowników mogących mieć związek z tym narzędziem. Oczywiście po czasie okazało się, że nie uwzględniono w tym spisie naszego sprawcy, gdyż za krótko tam pracował. Nikt go nawet nie kojarzył, był świeżym pracownikiem.

Skorpion” nie przyznał się do dwóch czynów, które moim zdaniem popełnił.

Jak to były zdarzenia?

Pierwsze miało miejsce w Pewexie na ulicy Długiej. Pracowała tam osiemnastoletnia Iwona F. Wyszła z pracy i ślad po niej zaginął. Nikt nie wiedział co się stało. Jej dokumenty oraz zawartość torebki zostały wyrzucone do Kanału Raduni w okolicy Wielkiego Młynu. W tej okolicy zostały znalezione dwie inne torebki, późniejszych ofiar „Skorpiona”. Sprawca atakował, przeglądał zawartość torebki, co go zainteresowało to wziął, a resztę porzucał. Według mojej oceny Iwona była jego pierwszą ofiarą, ale on nie chciał w ogóle o tej sprawie rozmawiać i do tego morderstwa się nie przyznał. Ciała jej nigdy nie znaleźliśmy. Drugą ofiarą, co do której też nie chciał się przyznać, była młoda kobieta, której ciało zostało odnalezione w zbożu w okolicach Starogardu Gdańskiego. Sposób działania sprawcy w stosunku do ofiary był identyczny. Również została zaatakowana młotkiem w głowę i wciągnięta w zboże. Tam się nią „zabawiał”.

Jaką wówczas mieliście wiedzę o sprawcy?

Z naszej charakterystyki „Skorpiona” wynikało, że to był człowiek „złota rączka”, mimo, że ukończył tylko szkołę podstawową. Chodził do Szkoły Rolniczej w Bolesławowie koło Skarszew, ale jej nie ukończył. W czasie, gdy poszukiwaliśmy sprawcy, on był elektrykiem. Kładł instalacje elektryczne w nowo budowanych domach. Był bardzo mobilny, posiadał samochód, przemieszczał się. Na noc nie było go w domu. Żona wiedziała, że pojechał do pracy kłaść instalacje.

Czyli „Skorpion” miał rodzinę?

Oczywiście, mieszkał ze swoją drugą żoną koło Skarszew. Z pierwszą żoną, z którą mieszkał w Gdańsku rozwiódł się i założył nową rodzinę.

Jakie czynności podejmowaliście, aby złapać jak najszybciej sprawcę?

Po utworzeniu grupy „Skorpiona” pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy było zapoznanie się z ilością czynów, pościągaliśmy wszystkie akta spraw z jednostek, gruntownie przeczytaliśmy protokoły oględzin zwłok oraz miejsca znalezienia zwłok. Jednocześnie zapoznaliśmy się z protokołami przesłuchań świadków przy sprawach ofiar, które pomimo ataku „Skorpiona” przeżyły. Ponadto zapoznaliśmy się z protokołami przesłuchań świadków, którzy odnaleźli zwłoki ofiar. Więc każdy z nas miał pełną wiedzę w tym zakresie. Grupa została podzielona na podgrupy. Jedne pracowały w terenie i ich kluczowym zadaniem było zdobywanie jak największej ilości informacji od osób. Trzeba było te osoby przesłuchać. Niektórzy nic nie wiedzieli, ale fantazjowali. Zdarzały się osoby, które jednak coś mogły wnieść do sprawy. Pojawiła się kolejna ofiara „Skorpiona”.

Znów zaatakowana nocą?

Tak, ta kobieta wracała wieczorem pociągiem. Wysiadła z pociągu i udała się w stronę swojego domu. Sprawca wyszedł za nią z tego pociągu. Kilka metrów przed zabudowaniem została przez niego brutalnie zaatakowana, dostała cios w głowę tym samym młotkiem i straciła przytomność. Przerzucił ją przez płot, tam się z nią „zabawiał”. Nikt niczego nie słyszał. Zabrał jej obrączkę oraz zegarek. Ponadto miała ona wówczas zakupy, to jeszcze zjadł śmietanę, którą tam znalazł. Zostawił ją i uciekł z miejsca zdarzenia. Kobieta odzyskała przytomność i zaczęła wołać o pomoc. Z jej domu wybiegli domownicy, którzy udzielili jej pierwszej pomocy. Wiedzieliśmy jakim pociągiem podróżowała, przesłuchaliśmy wszystkich, którzy tego dnia jechali tym samym pociągiem co ofiara. O tej porze jeździli wówczas tylko ci, którzy wracali z pracy, więc jedna osoba wskazywała na kolejną z którą tego dnia podróżowała. Przesłuchaliśmy około siedemdziesiąt osób, z czego dwie osoby zauważyły, że tego dnia podróżował jakiś nieznany wcześniej nikomu mężczyzna, który właśnie wysiadł na tej samej stacji co ofiara. Przy czym został opisany jako normalny pasażer, a nie jakiś szczególnie rzucający się w oczy.

Przy tej sprawie był chyba poruszany również wątek kradzieży samochodu z garażu?

Dokładnie, w sąsiedztwie zabudowań mieściły się garaże. Z jednego z nich sprawca usiłował ukraść samochód. Nie udało mu się, gdyż był problem z akumulatorem, ale wyprowadził ten samochód. Chciał go uruchomić na pych, choć bezskutecznie. Była to dla nas kolejna cenna informacja, że facet jest mechanikiem, umie prowadzić samochód. Coraz więcej wiedzieliśmy już o tej osobie, blondyn, o danej grupie krwi, silny, jaki ma tempr głosu oraz jak się zachowuje w stosunku do ofiar.

Czy kobiety, którym udało się przeżyć atak „Skorpiona” pamiętały cokolwiek z tego zdarzenia?

Pamiętam jedną z ofiar, Jadzię z Gdańska. Została ona odwieziona do szpitala, byliśmy w ciągłym kontakcie z lekarzami i pytaliśmy o jej stan. Mówili, że już jest coraz lepiej. Sprawa była wówczas prowadzona w Komendzie Miejskiej. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu, pojechałem do niej w odwiedziny z kolegą z Wydziału Kryminalnego. Chcieliśmy zobaczyć w jakim jest stanie i ewentualnie z nią porozmawiać. Przyjechaliśmy do szpitala, a jej łóżko było puste, zasłane. Konsternacja, w pierwszej chwili myślałem, że ona nie żyje. Okazało się, że żyje i biega już po szpitalu. W miarę szybko wróciła do zdrowia, początkowo nie mówiła, ale pokazywała. Później powiedziała nam, że nie jest w stanie zidentyfikować, opisać sprawcy, gdyż została przez niego uderzona w tył głowy i nic nie pamięta. Co ciekawe, jak zobaczyła mojego kolegę z kryminalnego, to się go bardzo wystraszyła, myśląc, że to jest ten sprawca. Ten mój znajomy był szczupły, wysoki, miał pociągłą twarz i był blondynem. W porach wieczorowo-nocnych, zwłaszcza gdy pogoda była dżdżysta, padało, patrolowaliśmy ulice. Jadzia po wyjściu ze szpitala jeździła razem z nami, chciała pomóc w ujęciu sprawcy, lecz było to bezskuteczne. Z tego co wiem, wyjechała za granicę, wyszła za mąż.

Jak możemy opisać typ kobiet, ich wygląd na które polował „Skorpion”?

Sprawca wybierał kobiety o drobnej budowie ciała, niewysokie. Jedną z kolejnych ofiar była kobieta, pracująca na polu w pobliżu Rafinerii Gdańskiej. Hakała buraki, zauważył, że jest sama. Zaatakował ją młotkiem w głowę od tyłu. Straciła przytomność, a on „zabawiał się” nią. Przeżyła ten atak. Większość kobiet, które przeżyły, miały uszczerbek na zdrowiu. Niektóre nie mogły już się poruszać, miały kłopot z mową, to pozostawało już na całe życie.

Czy i w jaki sposób informowaliście społeczeństwo o tych atakach?

Gdy już funkcjonowała grupa „Skorpiona” i ataki stały się coraz częstsze, zaczęliśmy korzystać z usług Kościoła, co nam niektórzy wytykali. Docieraliśmy do proboszczów, informowaliśmy ich o sytuacji. Na kazaniach księża informowali, by kobiety nie wracały samotnie wieczorem z pracy. Wiedzieliśmy, że albo na przystanku PKS ktoś czeka, albo na przystanku kolejowym. Nasze apele skutkowały. Ostatnia ofiara „Skorpiona” mieszkała pod Tczewem. To była młodziutka dziewczyna. Wracała autobusem, poszedł za nią i ją zaatakował. Jedna z jego ofiar wracała od krawcowej, gdyż za tydzień miała mieć ślub. Podobna metoda postępowania, śledzenie oraz atak młotkiem w głowę od tyłu. Co warto podkreślić, „Skorpion” nie odbywał z tymi kobietami stosunków, tylko „zabawiał się” sam. Czasem wkładał palce do narządów rodnych i to mu sprawiało przyjemność. Kiedyś się go zapytałem „Paweł, co Ci sprawiało przyjemność?”. Na co on odpowiedział „Jak ja sobie tak pogrzebałem w ich ciałach, to potem przez dwa dni rąk nie myłem, tylko wąchałem”. Mówił też, że lubił chodzić na polowanie, gdyż to sprawiało mu satysfakcję.

Część kobiet zginęła na miejscu, niektórym udało się przeżyć. Czy wiadomo, co było jego celem i czy planował zabicie tych kobiet?

Z tego co opowiadał, to chciał przede wszystkim by kobiety były bezwolne. W niektórych przypadkach, na początku proponował kobietom, by się z nim zabawiły. Jednak odrzucały jego propozycje. Także zaprzestał proponowania, tylko od razu atakował. Był coraz bardziej zuchwały, jedną z kobiet zaatakował już na jej podwórku, gdy tylko otworzyła furtkę. Od furtki do drzwi domu dzieliło ją raptem dziesięć metrów, co go nie powstrzymało przed atakiem. Zaświeciło się światło w kuchni, był widoczny jakiś ruch, co go spłoszyło. Prawdopodobnie zabiłby tę kobietę, skończyło się na bardzo mocnym poturbowaniu. Kolejna z ofiar została zaatakowana w drodze na spotkanie ze swoim chłopakiem. Przechodziła przez park, gdzie została zaatakowana, uderzona w głowę i wciągnięta w krzaki. Tam się z nią „zabawiał”. W tym czasie wracała z pracy pewna kobieta, która prowadziła sklep mięsny. Usłyszała jęki, poszła w stronę krzaków, płosząc sprawcę. Wezwała pogotowie i dzięki temu szybko tę dziewczynę uratowali. Ofiarą była również pielęgniarka wracająca nocą pod dyżurze, też miało to miejsce na Oruni. Została zaatakowana na schodach prowadzących do wejścia, to był domek jednorodzinny. Została uderzona dwukrotnie w głowę, trafiła do szpitala. Miała futrzaną czapkę, co zamortyzowało siłę uderzenia. Chęć zaspokojenia przez „Skorpiona” zwierzęcego popędu była bardzo mocna.

Polowaliście na niego przez kilka lat?

Tak, muszę Pani powiedzieć, że jak w wielu sprawach decyduje przypadek, tak w sprawie „Skorpiona”, również zadecydował przypadek. Wówczas wszystkie jednostki województwa gdańskiego, posterunki, komendy rejonowe miały obowiązek informowania odpowiednimi drukami o wszczętych na terenie swoich jednostek postępowaniach. Okazało się, że na terenie Starej Kiszewy wszczęto postępowanie o kradzież parnika do przygotowywania paszy dla świń. Milicjantka, która odebrała ten meldunek, powiadomiła grupę o tej sytuacji. Dlaczego było to istotne? Ponieważ w Zielonej Górze za Starogardem była zaatakowana młoda kobieta. Została ona potrącona przez samochód, to był żuk. Następnie sprawca wrzucił ją na pakę. Ustalono, że również tym samochodem dokonano kradzieży świń. Na pace tego żuka były świńskie odchody. Sprawca zakopał się tym samochodem na polu i nie mógł nim wyjechać. Zostawił ten samochód, który jak się okazało skradł wcześniej z parkingu w Starogardzie. Notabene tym samochodem wrócił z trasy brat pracownika Policji. Był on zatrzymany z wszelkimi szykanami, choć chłop był Bogu ducha winien. Chciał po prostu sobie dorobić, że niby w delegacji był. W każdym bądź razie połączyliśmy kolejne punkty i okazało się, że za tymi kradzieżami stał drobny złodziejaszek, w przeszłości karany za różne przestępstwa kryminalne. Zainteresowaliśmy się nim, wtedy dowiedzieliśmy się, że ma on swój zakład, że zajmuje się instalacjami elektrycznymi. Wjechała do niego grupa na przeszukanie, w tym czasie on już był prawie przygotowany do wyjazdu. Został zatrzymany.

Co udało się znaleźć w trakcie przeszukania?

Okazało się, że na ręku jego żony był zegarek oraz złota obrączka, pochodzące z przestępstwa. Początkowo myślał, że przyjechaliśmy do niego tylko w sprawie kradzieży tego parnika. Później się zorientował, że nam chodzi o coś więcej. Zabezpieczony został młotek z resztkami krwi ostatniej ofiary.

Jego żona nic nie podejrzewała?

Nie, myślała, że zegarek i obrączka są zapłatą za wykonaną przez męża pracę.

Jaka była jego reakcja, gdy zrozumiał, że już sporo o nim wiecie?

Był przerażony. Pierwszego dnia przyznał się na posterunku do trzech czynów. Prokurator zastosował wobec niego tymczasowe aresztowanie. Później z dnia na dzień coraz więcej nam opowiadał o poszczególnych czynach i zdarzeniach.

Pytaliście go dlaczego to robił?

Tak, mówił, że był wściekły na kobiety. Przyznał, że był na początku ekshibicjonistą. Opowiadał o studentkach Akademii Medycznej, które wychodziły z zajęć dosyć późno. Jemu dawało satysfakcję obnażanie się przed nimi, straszenie tych kobiet. Pewnego razu obnażył się przed kobietą, która powiedziała do niego „chłopie, czym Ty się chwalisz?!” Poczuł jakby ktoś mu dał w pysk i postanowił im pokazać, co potrafi. Od tego czasu zaczęły się jego polowania.

Tuchlin został poddany badaniom psychiatrycznym?

Tak. Był poddany badaniom psychiatrycznym jednorazowo, potem był na obserwacji. Lekarze psychiatrzy stwierdzili, że on jest świadom tego co robi. Z resztą po zakończeniu wizji w której brali udział adepci Prokuratury, on wyraźnie powiedział „gdybyście mnie nie zatrzymali, to bym dalej polował”.

Czy rodziny tych ofiar chodziły na rozprawy sądowe?

Nie wiem, gdyż Ja nie chodziłem na te rozprawy. Od nas do tych czynności był oddelegowany inny pracownik. Potem składał sprawozdania z tych posiedzeń. Z tego co wiem, nie było dużo chętnych do spotkania się ze sprawcą na sali sądowej. Pamiętam jak robiliśmy wizję w Skarszewach. Gdyby nie było zabezpieczenia milicyjnego, to doszło by do samosądu. W klika osób nie dalibyśmy rady go uchronić.

Pewnie miała miejsce silna presja społeczna.

Oczywiście, że tak.

Co się stało po wykonaniu na nim wyroku?

Jego ciało zostało pochowane na cmentarzu na Łostowicach, później z tego co wiem, zabrała go stamtąd rodzina.

To był ostatni wykonany wyrok śmierci?

To był albo ostatni wykonany wyrok kary śmierci, albo przedostatni. Wiem, że był też zabójca z Białegostoku skazany na karę śmierci.

Dlaczego „Skorpion” nie chciał się przyznać do zabójstwa dziewczyny, którą znaleziono w zbożu?

Nie chciał się przyznać, ze względu na to, że w tym czasie przebywał w Zakładzie Karnym za jakieś drobne kradzieże. W tamtych czasach „złotych rączek”, było tak, że „klawisz”, po cichu mógł wziąć takiego osadzonego z ZK, by mu coś w domu zrobił. On się nie chciał do tego zabójstwa przyznać, gdyż wiedział, że będzie w tym zakładzie jakiś czas siedział. Wiedział, że jak wkopie „klawisza”, to będzie miał cały pobyt „załatwiony”, więc tego się bał.

Jak zareagowała jego żona, gdy poznała drugie oblicze swojego męża?

Tak jak każda kobieta, która dowiaduje się najgorszego o swoim mężu. Rozwiodła się z nim jeszcze w trakcie odbywania przez niego kary. W ogóle nie chciała o nim mówić.

Skorpion” nie miał później swoich naśladowców?

Na naszym terenie nie było, ale wiem, że w okolicach Koszalina działał sprawca, który stwarzał wrażenie chorego psychicznie. Miał on na swoim koncie dużo zdarzeń, uduszonych, zamordowanych kobiet. W początkowym etapie, po zatrzymaniu, przyznał się do około setki zabójstw. W ostateczności z większości z nich się wycofał i przyznał tylko do dwóch przed sądem. Z tego co pamiętam, został skazany za jeden czyn.

Jak się zachowywał Tuchlin, gdy został przez Was aresztowany?

Powiedział Nam „Ja myślałem, że wy tu będziecie mnie cały czas bili”. Był przekonany, że za swoje czyny będzie przez nas maltretowany, a tu nikt go nawet palcem nie tknął. Trzeba przyznać, że on chętnie przychodził na przesłuchania. Dostał kawę, porozmawiało się z nim, żartowało. Wiedzieliśmy już jaka jest jego sytuacja, więc spytałem go „Paweł co ty byś chciał?” Na co on rzekł ”Wiecie co, zjadłbym schabowego” no i dostał tego schabowego. On się rozluźnił i o wszystkim nam opowiedział. To znaczy o wszystkich zdarzeniach, do których chciał się przyznać.

Przez kilka lat, gdy polował, żył również w napięciu. Przecież wiedział, że go szukacie. Poczuł ulgę?

Myślę, że tak. Sam powiedział, że bardzo dobrze się stało, że go złapaliśmy, bo dalej by polował. Coraz bardziej go to podniecało.

Od czego zaczynaliście przesłuchania?

Tego rodzaju przesłuchania należy zaczynać od stuprocentowych dowodów. Tymi dowodami były zegarek, obrączka i młotek ze śladami krwi. Nie potrafił logicznie wytłumaczyć skąd są te rzeczy, czy i co jest wygrawerowane na obrączce, a tam były inicjały właścicielki. Potem się przyznał do tych trzech zdarzeń.

Czy on wiedział ile kobiet przeżyło jego atak?

źniej dopiero się dowiedział, w trakcie i po ataku nie interesowało go to w ogóle. O ofierze ze Skarszew to dużo słyszał, ponieważ ta sprawa była bardzo nagłośniona. Jeszcze wiele lat wcześniej w Skarszewie działał seryjny morderca, którego ofiarami były nauczycielki. Także w tej miejscowości panowała psychoza. „Skorpion” często jeździł tam na zakupy.

Czy w tamtym czasie wszystkie jednostki policji miały dostęp do bazy danych zawierającej informacje o zabójstwach?

Tak, o takich zdarzeniach było natychmiast informowane Biuro Kryminalne Komendy Głównej, które rozsyłało na teren całej Polski informacje. W informacjach znajdował się opis sprawy, streszczenie co i gdzie się wydarzyło, co udało się ustalić. We wszystkich województwach wszystkie jednostki były powiadamiane o tego typu zdarzeniach. Pamiętam taką sprawę, ale niezwiązaną ze „Skorpionem”. Była to radczyni prawna Urzędu Wojewódzkiego z Łodzi, która przyjechała na urlop na wyspę Sobieszewską. Było to na przełomie sierpnia i września. Została zamordowana, a jej ciało przysypane gałęziami odnaleziono 2 września w lasku przy plaży. To było bardzo żmudne postępowanie, zwróciliśmy się do wszystkich jednostek z całej Polski. Ustaliliśmy, że wyspa Sobieszewska była miejscem, gdzie przede wszystkim byli ludzie przyjezdni. Zażądaliśmy od wszystkich jednostek, aby od mężczyzn o których wiedzieliśmy, że w tym czasie przebywali na wyspie, pobrano włosy. Na ciele tej kobiety zostały znalezione i przekazane do badań dwa włosy. Oszacowaliśmy, że mogło wówczas przebywać tam około trzech tysięcy ludzi. Dzięki Zakładowi Medycyny Sądowej i Pracowni Biologicznej Kryminalistyki udało nam się szybko przeprowadzić te badania. Czynności i przesłuchania trwały do marca następnego roku. Bez rezultatu, ale informacja poszła na całą Polskę. Otrzymaliśmy telefonogram ze Szczecina, że w pociągu relacji Gdynia-Szczecin został zatrzymany facet jadący z Gdyni, który napastował i usiłował zgwałcić kobietę. Jeszcze w nocy pojechało po niego czterech policjantów. Zaczęliśmy z nim rozmowę i przyznał się do tego morderstwa. Ta radczyni była miłośniczką srebra, miała pierścionek, wisiorki, które on jej zabrał. Nie potrafił logicznie wytłumaczyć skąd je ma, po czym się przyznał do tej zbrodni. Przy tej sprawie było bardzo duże zaangażowanie sił i środków.

Na koniec chciałabym Pana zapytać oto, jak wówczas funkcjonowały wydziały dochodzeniowo-śledcze, jaka była metodyka, środki?

Przede wszystkim znajomość spraw była perfekcyjna. Każdy wiedział co, gdzie się działo, jakie ślady zostały zabezpieczone. Było bardzo duże zaangażowanie ze strony pracowników. To nie było tak, że ktoś wychodził z pracy o danej godzinie, bo już był koniec. Jeśli była robota, jechało się w teren, każdy miał coś do zrobienia. Codziennie rano była odprawa. Przesłuchiwaliśmy, dokonywaliśmy nowych ustaleń. Myśmy non-stop pracowali, a nie osiem godzin i do domu. Jeśli nawet trzeba było odpocząć, to było na takiej zasadzie, że połowa z dziesięcioosobowej grupy zostawała, ściągaliśmy pozostałych i nie było problemu. Mieliśmy dodatkowo do dyspozycji dwa samochody z pracownikami z jednostek. Na każde nasze życzenie dyżurny Komendy Wojewódzkiej, gdy była taka potrzeba, kierował te jednostki do nas. Jeżeli było jakieś zabójstwo lub usiłowanie to zawsze przyjeżdżało dwóch, trzech pracowników Wydziału Kryminalistyki, badało miejsce i zabezpieczało ślady. Bardzo dobrze układała się współpraca z Zakładem Medycyny Sądowej. Trzeba wspomnieć o tym, że sprawy dotyczące zabójstw, były w stałym zainteresowaniu Komendanta Wojewódzkiego i jego Zastępców. Co pewien czas Komendant pytał o stan sprawy, czy potrzebujemy jakiegoś wsparcia z innej jednostki. Podobnie mogliśmy liczyć na współpracę z Komendą Główną. Przepływ informacji był bardzo dobry. Warto wspomnieć iż grupa „Skorpion”, wykonywała czynności typowo kryminalne. W tamtym czasie toczyła się walka Władzy z Opozycją. Pracownicy bezpieki otrzymywali wysokie premie za swoje „dokonania”, natomiast grupa „Skorpion” za wykrycie sprawcy, zdecydowanie niższe nagrody. Takie to były czasy…

Stefan Chrzanowski – podinspektor w stanie spoczynku, w „firmie” pracował od 1968 roku. Na początku w Izbie Dziecka, następnie Wydział Kryminalny, później Sekcja Kryminalna Wydziału Dochodzeniowo Śledczego w Komendzie Miejskiej, gdzie zajmował się przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu jak i przestępczością pospolitą. Następnie Komenda Wojewódzka, Wydział Dochodzeniowo-Śledczy jako Zastępca Naczelnika i Naczelnik, gdzie kierował pracą Wydziału w zakresie prowadzenia postępowań przygotowawczych tj. śledztw i dochodzeń. Z wykształcenia prawnik, zapalony wędkarz, wieloletni prezes sekcji żużlowej GKS Wybrzeże Gdańsk.

Facebook