Mam nadzieję, że sprawiedliwość okaże się być po mojej stronie. Walczę również o moje dobre imię. Chciałbym wrócić do Straży Miejskiej, mam tam wielu strażników, którzy mnie popierają. Czas pokaże, jak to wszystko się ułoży.
Z Mirosławem Mudlaffem, byłym Komendantem Straży Miejskiej w Sopocie – rozmawia Anna Ruszczyk.
Zanim przejdziemy do tego co jest dzisiaj, jaka jest twoja obecna sytuacja, chciałabym abyśmy nieco cofnęli się w czasie. Jaka jest twoja historia związana ze służbą w Straży Miejskiej?
Przeszedłem na emeryturę ze stanowiska Komendanta Miejskiego Policji w Sopocie. Było to przejście na własną prośbę. Decyzja ta związana była z ujawnieniem przeze mnie mikro skandalu w Komendzie. Ówczesna księgowa dopuściła się przestępstwa, między innymi malwersacji finansowych. Odpowiedziała za swoje czyny. Próbowano odpowiedzialność przerzucić na mnie, co więcej w tym czasie gdy to się działo, nie byłem jeszcze komendantem policji tylko mój poprzednik. Wykryłem tę sprawę po objęciu kierownictwa w Sopocie. Nie mogłem się zgodzić na takie traktowanie, więc postanowiłem rozstać się z firmą. Nie da się ukryć, że mam sentyment do tej formacji i pewnie gdyby nie te okoliczności, to dalej bym tam pracował. Zresztą niektórzy koledzy, bardziej doświadczeni komendanci innych jednostek Policji ostrzegali mnie (nauczeni doświadczeniem), że jak się ujawnia pewne nieprawidłowości, to przeważnie bije to w tego, kto te nieprawidłowości ujawnił. Ich zdaniem takie sprawy załatwia się w „cieniu” komendy a nie zawiadamia prokuraturę. Ja nie mogłem się z tym poglądem zgodzić, gdyż byłem wciąż idealistą. Nota bene jestem nim do dzisiaj i nie wyobrażałem sobie, aby cokolwiek „zamieść pod dywan.” Jak widać z perspektywy czasu, to niestety oni mieli rację.
Dlaczego w takich sytuacjach przełożeni nie wchodzą do gry i nie bronią takiego pracownika?
Nie mam pojęcia. Wówczas Komendantem Wojewódzkim był nadinspektor Białas, który cieszył się dobrą opinią, człowieka z wiedzą i doświadczeniem, ale nawet i on nie był w stanie albo nie chciał pomóc jednostce ma się rozumieć, a nie mi personalnie. Oczywiście przesłanki, które o tym zadecydowały znał również Prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Współpraca z samorządem układała nam się wzorowo, czego przykładem było między innymi pozyskanie gruntu na budowę nowej komendy, gdyż dawny budynek nie spełniał wymogów bezpieczeństwa, ani jakichkolwiek standardów pracy. To była przerobiona willa przedwojenna, którą zaadoptowano do ówczesnych potrzeb. Część tego obiektu zajmowała służba bezpieczeństwa, która podsłuchiwała rozmowy mieszkańców Trójmiasta. SB rozwiązano, w 1990 roku z Milicji powstała Policja. Uważam za swój sukces to, że Prezydenta i radnych udało się przekonać do takiej budowy. Nikt tego nie negował, ponadto podjęliśmy starania o pozyskanie brakujących środków z budżetu państwa (dzisiaj nazwałbym to lobbowaniem). Taka wielomilionowa dotacja wpłynęła i komenda Policji powstała jako jedna z najnowocześniejszych w Polsce.
Miałeś jakiś plan na siebie po odejściu z Policji?
Generalnie nie miałem jakiegoś konkretnego pomysłu na swoje funkcjonowanie. Wszystko działo się błyskawicznie i nie planowałem tak szybkiego odejścia. Pomimo tego, że wówczas zakładano masę firm ochroniarskich, uważałem, że nie jest to dla mnie najlepsze rozwiązanie.
Jak w tamtym czasie kształtowała się przestępczość, z jakimi problemami mieliście najczęściej do czynienia?
Było bardzo trudno, niemniej jednak Sopot nadal w rankingach wykrywalności był jedną z jednostek posiadającą punktację od dołu, ale już nie byliśmy ostatni. Od zawsze była rywalizacja w tym rankingu. Pod względem wykrywalności wszystkie jednostki Policji w województwie pomorskim były oceniane. Trzeba nadmienić, iż Komenda Policji w Sopocie była niedoinwestowana osobowo. Wiadomo również, że każda jednostka ma swoją specyfikę, a Sopot szczególnie.
To znaczy?
Wynika to z jego położenia. Sopot ma jedenaście kilometrów kwadratowych. W trakcie sezonu zjeżdżają do niego i przejeżdżają miliony ludzi. Przestępcy, którzy działają na tym terenie to z reguły są ludzie przejezdni. W związku z tym trudność ujawnienia tych przestępstw polega na tym, że trzeba mieć szersze rozpoznanie także na terenie Gdyni, Gdańska, Kościerzyny, itp. To nie są rodzimi przestępcy, których możemy łatwo zlokalizować i ująć. Przejazd z Sopotu do rogatek Gdyni lub Gdańska zajmuje około dziesięciu minut i oni już są poza naszym terenem służbowym. Poza tym wiadomo jak ważne są osobowe źródła informacji. Każdy funkcjonariusz powinien takie źródła mieć. Co daje pozyskanie OZI z Sopotu w przypadku, gdy przestępcy są spoza granic tego miasta? Nie przyniesie to żadnego rezultatu, w związku z tym trzeba docierać w arkana przestępczości głębiej, dalej. Z doświadczenia wiem, że sopoccy funkcjonariusze nie pojadą realizować czynności operacyjnych np. do Kartuz (poza drobnymi wyjątkami). To jest inna przynależność służbowa, każde działanie należy zgłaszać tamtej jednostce. Jak widać poziom skomplikowania jest duży. O innych niuansach nie mogę mówić, gdyż wciąż obowiązuje mnie tajemnica służbowa. Chciałbym, żeby Sopot w rankingach wykrywalności zajął pierwsze miejsce, ale myślę, że bez wsparcia KWP w Gdańsku jest to mało wykonalne a wręcz nierealne.
Odchodzisz z Policji i ….
I nie mam większego planu na dalsze funkcjonowanie. Wyjechałem z kraju na ponad rok, tam również miałem propozycję pozostania na stałe z dobrze płatną pracą (przyznam, że nigdy w życiu nie zarabiałem tyle pieniędzy). Odmówiłem, gdyż nie widzę siebie poza Polską. Jestem lokalnym patriotą, tkwi we mnie głęboko zakorzeniony regionalizm, jestem Kaszubem i wróciłem do Polski, po czym otrzymałem z Urzędu Miasta propozycję objęcia kierownictwa Straży Miejskiej w Sopocie. Oczywiście przyjąłem ją, choć w tamtym okresie w Straży nie działo się za ciekawie.
Co masz na myśli, jakie były problemy?
Przede wszystkim były to problemy natury kadrowej oraz kwestie organizacyjne Straży Miejskiej. Prezydent Sopotu Jacek Karnowski wiedział jakie miałem doświadczenie zawodowe i uważał, że bez problemu poradzę sobie z takimi wyzwaniami. Wówczas nie musiałem jeszcze kończyć kursu przygotowawczego dla strażników miejskich. W tamtym czasie oficerów nie kierowało się na kurs. Z resztą dla mnie taki kurs niewiele by wniósł, był on dedykowany ludziom z cywila, którzy nie mieli podstawowej wiedzy chociażby z zakresu kodeksu wykroczeń.
Jak wyglądały początki służby w Straży Miejskiej w Sopocie?
Zacząłem organizować pracę tej jednostki. Straż Miejska wchodziła i nadal wchodzi w skład Urzędu Miasta na prawach wydziału, jest jednostką organizacyjną urzędu. Stanowisko Komendanta Straży Miejskiej jest odpowiednikiem Naczelnika Wydziału. Jak każdy kierownik jednostki zorientowałem się co do spraw kadrowych, kim dysponujemy, jakie te osoby mają wykształcenie i doświadczenie, jakie są pensje. Po rozmowie z Prezydentem określiłem swoje priorytety działań, w tym dla mieszkańców Sopotu, które powinniśmy realizować. Jego oczekiwania pokryły się z moimi. Chodziło o zapewnienie porządku na terenie miasta. Zaczynaliśmy od zera, nie mieliśmy żadnego pojazdu, wszyscy poruszali się pieszo. Zajmowaliśmy pomieszczenia w piwnicach, były to miejsca dotknięte pleśnią. Warunki były skrajnie trudne, nawet kontrola Sanepidu zakazała tam pracy. Określiłem również priorytety strażnikom, którzy mi podlegali. Musiałem wytypować z tzw. łapanki jedną osobę, jako inspektora do spraw wykroczeń, którą przeszkoliłem. Zaczęliśmy funkcjonować. Po pewnym czasie jeden ze strażników zawiadomił Prokuraturę, że stosuję mobbing. Prokuratura prowadziła postępowanie w sprawie mobbingu. Przesłuchano kilku, kilkunastu strażników. Potem dowiedziałem się, że postępowanie zostało umorzone.
Co zostało stwierdzone przez prokuraturę?
W umorzeniu stwierdzono, że strażnikowi, który złożył to doniesienie nie chciało się pracować. Jak później zgłębiłem tematykę, czym zajmowała się wcześniej Straż Miejska, to zrozumiałem jego niezadowolenie ze zmian. Musiał realizować zadania, które mu określiłem, a nie był do tego przyzwyczajony.
Czyli początek waszej współpracy był dla strażników trudny. Pojawił się ktoś, kto chciał to wszystko poukładać i miał pewne oczekiwania?
Dokładnie tak, było im trudno. Chciałem, aby wszystko funkcjonowało poprawnie, włącznie z przygotowaniem do służby, rozpisywaniem notatników, szczegółowym zakończeniem służby, umundurowaniem, terminowością. To były zupełnie podstawowe sprawy.
Miałeś wtedy kontakt z komendantami SM z Gdańska i Gdyni, patrzyłeś w jaki sposób oni organizują swoją jednostkę?
Dopiero się poznawaliśmy, byli to inni komendanci niż obecni. Nie potrzebowałem ich opinii w tym zakresie, ponieważ wchodząc do SM w Sopocie po krótkim audycie, który osobiście przeprowadziłem, wiedziałem co było w niej źle. Należało to wszystko przestawić, uruchomić, zmienić mentalność ludzi, aby stan funkcjonowania tej jednostki był zadowalający.
Ile czasu zajęło przystosowywanie strażników miejskich do tych zmian?
Myślę, że zajęło to nam około dwóch lat, zanim każdy zrozumiał jaka jest jego rola i zadania. Ludzie się łudzili, że przyszedł Mudlaff, pół roku „śrubę pokręci”, a potem będzie tak jak za poprzednich komendantów. Tu się niestety pomylili.
Jacy byli twoi poprzednicy?
Może bardziej tolerancyjni, może też poziom dyscypliny był mniejszy niż u mnie.
Dokonałeś kilku zmian, wdrożyłeś procedury, zaczęliście działać i co się wydarzyło?
Mieliśmy kilka kontroli z KWP w Gdańsku i Urzędu wojewódzkiego, naszą pracę oceniono na piątkę. W międzyczasie otarłem się o kontrolę z Państwowej Inspekcji Pracy. Jeden z niezadowolonych strażników napisał donos. Inspekcja nas skontrolowała. Muszę się przyznać, że niestety otrzymałem mandat karny w jednym zakresie. Było to związane z określaniem czasu pracy. Nie chodziło oto, że strażnicy pracowali dłużej niż osiem godzin. Poruszana była kwestia zmiany grafików służby, czyli jego stabilności. Zdaniem PIP-u niedopuszczalna jest zmiana tegoż grafiku z dnia na dzień, gdyż pracownik odpowiednio wcześniej musi wiedzieć kiedy pracuje. Tylko taka „nieprawidłowość” została ujawniona przez PIP. Oczywiście mandat przyjąłem. W zakresie czasu pracy miałem niewielkie doświadczenie, traktowałem go tak jak w Policji, zastosowałem pewną analogię, która okazała się błędem. Pilnie zapisałem się na kurs, przeszedłem szkolenie, zdobyłem certyfikat i więcej tego typu problemów nie było.
Mnóstwo energii włożyłeś w sprawy typowo organizacyjne, a przecież sporo było do zrobienia w mieście porządku?
Oczywiście, że było dużo zadań do zrealizowania. Jednak każdy przełożony musi się z tym liczyć, że jeżeli pracownikowi nie będzie coś się podobało (zasadnie lub niezasadnie), to ma prawo się poskarżyć. Jakoś wszystko ruszyło, udało nam się zakupić motorowery. Potem przyszedł czas na zakup jednego, a po pewnym czasie drugiego radiowozu. Posiadamy obecnie nowoczesną łączność z mapą cyfrową i pozycjonowaniem strażników w terenie. Zakupiliśmy dużo profesjonalnego wyposażenia oraz sprzętu. Udało się za pieniądze unijne przeszkolić wszystkich strażników. Ukończyli kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy medycznej i zostali ratownikami, po innym kursie także ratownikami WOPR. Dwóch strażników udało się przeszkolić na kursie płetwonurkowym. Straż się rozrastała, zmieniliśmy siedzibę i przenieśliśmy się do wyremontowanego budynku Straży Pożarnej, gdzie mamy dostęp do np. siłowni. Myślę, że dziś Straż Miejska pracuje w bardzo dobrych warunkach. Etatowo też staliśmy się liczniejsi. Udało się przekonać Prezydenta, aby między innymi możliwa była obsada operatorów monitoringu. Zatrudniamy trzy osoby, które obserwują monitory co jest dużym wsparciem. Monitoring to zawsze była pięta achillesowa Policji i nasza również, obserwowany przez dyżurnych niestety nie spełniał naszych oczekiwań. Przyczyna była prosta, tam nie było człowieka. Dyżurny odbierał telefony, przyjmował interwencje, miał za zadanie obchód całego budynku urzędu miasta.
Jaka była liczebność waszego zespołu w kulminacyjnym momencie?
Zaczynaliśmy od jedenastu ludzi, a teraz jest prawie trzydziestu.
Wydaje się, że jest to niewielka grupa, zatem możliwe jest zgranie zespołu.
Nie do końca. Ludzie są tak różni, że trudno ich namówić do mówienia jednym głosem i współdziałania w pełnym zakresie.
Nie czuliście, że tworzycie jedną ekipę i jedziecie w tym samym kierunku?
Niestety nie. Wynikało to przede wszystkim z różnic charakterologicznych, jedni nie odpowiadali drugim. W straży są zatrudniani mężczyźni i kobiety. Docierały do mnie takie sygnały, że mężczyźni nie chcą pełnić służby z kobietami, gdyż nie mogą na nie liczyć, po prostu się bały. Uważali to za słabe wsparcie, szczególnie w trakcie służb nocnych, gdzie jest potrzeba podjęcia interwencji
Chyba wielu ludzi podziela takie zdanie o służbie kobiet w straży, policji?
Ja tak do końca się z tym nie zgadzam. Przede wszystkim kobieta spełnia takie same kryteria przyjęcia do Straży Miejskiej jak mężczyzna. Tutaj nie ma mowy o obniżonych kryteriach. Jeżeli przyjmujemy do Straży Miejskiej na stanowisko rewirowego, to trzeba się z tym liczyć, że będzie się patrolowało pieszo teren zimą, jesienią, w trakcie deszczu, upału a także nocą. Takie kwestie nie powinny nikogo zaskakiwać, kto chce pracować w straży. Muszę przyznać, że jedna z pierwszych kobiet, którą zatrudniliśmy, sprawowała się rewelacyjnie. Nie słyszałem, aby ktokolwiek miał wobec niej jakieś uwagi, że niewłaściwie asekuruje lub podejmuje interwencje. Ona wręcz przodowała w rywalizacji z mężczyznami. Narzekania, które wypływają po kilku latach potwierdzają fakt, że nie każdy bez względu na płeć nadaje się do pracy w Straży Miejskiej. Zanim się zdecydujemy na taką pracę, należy się zastanowić czy na pewno jesteśmy stworzeni do podejmowania takich czynności.
Jak układała Ci się współpraca z „miastem” przy organizowaniu różnego rodzaju imprez, uroczystości?
Współpraca do 2014 roku układała się generalnie modelowo. Nie było żadnych problemów. Wszelkiego rodzaju imprezy sportowe, okolicznościowe, rozrywkowe Straż Miejska zabezpieczała wspólnie z Policją. Chociaż był taki okres, że współpraca z Policją układała się różnie. Ogólny bilans współpracy określiłbym jako zadowalający. Z praktyki wiem, że ryba się psuje od głowy. Jeżeli Komendant Policji jest przychylny pracy strażników miejskich to i policjanci będą, jeżeli jest mniej przychylny, to się automatycznie przekłada na kolejne poziomy współpracy.
Z czego może wynikać brak przychylności, przecież Straż Miejska nie jest konkurencją dla Policji?
Nie, nie jesteśmy konkurencją i nie uzurpujemy sobie pozycji lidera, ja bym nawet powiedział, że bardzo wspomagamy działania Policji. Myślę, że problemem mogą być „sprawy ambicjonalne”. Policja traktuje Straż jak młodszego brata, który nie ma doświadczenia, niewiele wie, ale jest.
Być może wynika to z faktu, że mniej możecie i macie mniejsze uprawnienia?
Dokładnie tak jest, mamy mniej środków, mniejsze uprawnienia. Jesteśmy bo jesteśmy, realizujemy dużo „czarnej roboty”. Mam na myśli wszelkie interwencje porządkowe, gdzie większość telefonów do Policji jest odbijanych w ten sposób „a to my powiadomimy Straż Miejską, bo to oni są od tego, albo proszę zadzwonić tej sprawie do straży”. My oczywiście nie uchylamy się od takich czynności, ktoś musi je realizować. Wiadomo, że Policja ma ważniejsze zadania na głowie, niż zajmowanie się sprawą np. przewróconego kosza na śmieci.
Zapewne wiesz jaki jest obecnie wizerunek Straży Miejskiej (SM) w mediach?
Wizerunek SM jest dość negatywny, ale nie do końca na niego sami zapracowaliśmy. Ja powiem szczerze, po części to przewidziałem. Jak nastał boom na fotoradary to również miałem rozmowę z Prezydentem i Sekretarzem miasta. Wydałem kategorycznie negatywną opinię. Wnioskowałem, abyśmy takiego zakupu nie dokonywali, ponieważ z bezpieczeństwem miało to niewiele wspólnego. Bezpieczeństwo na drogach można poprawić w inny sposób, tym bardziej na terenie Sopotu, gdzie mamy jedenaście kilometrów kwadratowych. Uważałem, że to nie jest ten kierunek działania, który powinna realizować Straż Miejska. I to się potwierdziło. Jeszcze ponad dwa lata temu był wywierany na mnie spory nacisk, aby mimo wszystko zakupić fotoradar. Nie da się ukryć, że „walczyłem” w tym zakresie z Prezydentem na argumenty. Jak praktyka pokazuje, miałem rację, tym bardziej, że Straże Miejskie już utraciły uprawnienia do używania tych urządzeń. W związku z tym samorządy likwidują straże gminne lub bardzo redukują je osobowo np. w Człuchowie, Debrznie, Chojnicach czy Kobylnicy i innych województwach co tylko potwierdza faktyczną przyczynę ich powstania. Ale nie można nie wspomnieć o wiedzy, której nie posiada przeciętny Polak, czyli zakulisowej. Co mam na myśli? Dużo rozmawiałem z komendantami straży tzw. „fotoradarowych” i pytałem dlaczego swoim działaniem robią nam „krecią robotę”. Odpowiedź zawsze była taka sama, to włodarze wywierali na nich bezpośredni nacisk, aby wpływ pieniędzy do budżetu gminy był jak największy, w przeciwnym razie inni komendanci byliby na ich miejscu – po prostu nie mieli wyjścia. Nie da się ukryć, że fotoradary wyrządziły lwią przysługę Straży Miejskiej. Zmienić związane z tym negatywne opinie o tej formacji będzie bardzo trudno.
Co masz na myśli?
Mówiąc szczerze, badając niektóre sprawy, to uprawnienie SM do korzystania z fotoradarów było całkowicie legalne. Jednak w konsekwencji powstało dużo niedomówień, interpretacji, luk prawnych, a wyroki Sądów były skrajnie różne. Nawet doczekaliśmy się orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Przekazywano medialnie coraz więcej informacji z ust samorządowców, którzy oficjalnie zaczęli się chwalić ile gmina „zarobiła” z fotoradarów, co już wybudowali i ile jeszcze zrobią za te pieniądze. W społeczeństwie pojawiła się opinia, że fotoradary powstały do tego, aby prowadzić inwestycje nie związane z bezpieczeństwem danego terenu lub miasta, lecz po to, by nabijać kasę samorządom i inwestować w place zabaw, naprawy chodników i inne prace, co potwierdziły kontrole NIK-u. Ponadto niektóre fotoradary były umieszczane w miejscach w których de facto nie było takiej potrzeby, na prostym odcinku drogi, gdzie zagrożenie było niewielkie. Kierowca się rozpędził i „nadział” na fotoradar.
Chciałabym wrócić do pracy w Straży Miejskiej, zdarzały się przypadki w których ludzie rezygnowali z pracy, odchodzili?
Tak, rotacja strażników jest dosyć duża. Nie było przypadków wypalenia zawodowego. Warto podkreślić, że Straż Miejska w Sopocie miała wysokie kryteria naboru. Przyjmowaliśmy kandydatów wyłącznie z wykształceniem wyższym. Nie oferowaliśmy w zamian zbyt dużych pensji. Dokonałem analizy i porównałem wynagrodzenia strażników w Gdańsku, Gdyni, Wejherowie. Rozmawiałem z Prezydentem tłumacząc, że jeśli chce mieć kandydatów wykształconych i chętnych do pracy, musimy podnieść minimum zarobków. Tak też się stało, ustaliliśmy to minimum na poziomie dwóch tysięcy netto. Kandydaci byli różni. Sprawiali wrażenie, że chcą pracować w tym zawodzie, jednak po zderzeniu z rzeczywistością odchodzili, szukali innego miejsca dla siebie. Dochodzili do wniosku, że jednak to nie była praca dla ludzi z wyższym wykształceniem, nie chcieli lub nie byli w stanie fizycznie sprostać i patrolować teren przez osiem godzin.
Jakie relacje ukształtowały się pomiędzy strażnikami, a policjantami?
Z czasem były bardzo dobre, co mnie cieszyło. Na początku były wzajemne oskarżenia, tarcia. Zorganizowaliśmy kilka spotkań, by sobie wiele spraw wyjaśnić. Zawsze namawiałem do tego by ta współpraca była dobra, co służyło obu stronom. Kłótnie i konflikty nie prowadzą do niczego dobrego. Myślę, że te spotkania przyniosły pozytywny efekt. Zrozumieli, że w niektórych sytuacjach będzie potrzeba wzajemnego wsparcia i asekuracji a podczas zagrożenia wówczas trzeba na siebie liczyć na sto procent.
No i wszystko byłoby dobrze, gdyby…
Wszystko byłoby dobrze, gdyby pewnego październikowego dnia w 2014 roku nie zorganizowano połowinek w Sopocie. Z tego co mi wiadomo, nie było jakiegokolwiek oficjalnego zgłoszenia tej imprezy. Odkąd sięgam pamięcią przez kilka lat wstecz takie imprezy się odbywały, ale nigdy nie dochodziło na nich do zakłócenia porządku i bezpieczeństwa. Policja zabezpieczała je we własnym zakresie, nawet nie wnosząc o to, aby Straż Miejska ich wsparła. W sytuacjach, gdy Policja miała za mały stan osobowy lub potrzebowali innego wsparcia, to do nas się zwracali pisemnie lub telefonicznie. W tej sprawie nikt się do nas nie zwrócił. O tej imprezie dowiedziałem się przez przypadek. Około godziny trzynastej jeden z redaktorów zadzwonił do mnie na biurko z zapytaniem czy coś wiem o połowinkach, gdyż chciałby zrobić reportaż wspólnie z patrolem SM. Byłem zdziwiony, gdyż nie miałem żadnej wiedzy o tym wydarzeniu. Wykonałem telefon do sekretariatu Komendanta Policji, ale był zajęty. W związku z tym poleciłem dyżurnemu Straży Miejskiej poinformować dyżurnego Policji (taki był również dopuszczalny i stosowany obieg informacji) o takim zdarzeniu i dowiedzieć się czy coś o tym wiedzą. Po paru minutach dyżurny SM oddzwonił do mnie mówiąc, iż dyżurny Policji potwierdził, że wiedzą o połowinkach, są przygotowani do działań, będzie wsparcie Oddziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji. Po tej informacji uspokoiłem się, ponieważ wszystko wskazywało na to, że Policja czeka na to wydarzenie i jest odpowiednio przygotowana. Trzeba wskazać, że nie było wówczas żadnych przesłanek wskazujących na to, że mogłoby dojść do zakłócenia porządku. Dokonałem analizy grafiku Straży Miejskiej na ten dzień.
Ilu ludzi było tego dnia w twojej dyspozycji?
Mieliśmy jeden patrol dwuosobowy od godziny trzynastej do dwudziestej pierwszej. Ten patrol odprawiałem do służby osobiście. Uczulałem ich na to, że jeżeli pojawią się jakieś grupy młodzieży, mają mnie o tym fakcie poinformować w trybie pilnym. Powiedziałem im również, że około godziny dwudziestej pierwszej prawdopodobnie pojawi się pewien redaktor i mają moją zgodę na udzielenie mu wywiadu, informacji, mogą nawet z nim przepatrolować obszar „Monciaka”. Przeanalizowałem możliwość wystawienia jakiegoś dodatkowego patrolu, ale niestety nie dysponowałem ludźmi. Mieliśmy akurat kilku strażników na kursie przygotowawczym, część strażników była na zwolnieniach lekarskich. Biorąc pod uwagę stabilność grafiku (czego szybko nauczyła mnie PIP), wiedziałem że nie mogę z dnia na dzień go zmieniać, chyba że zaistniałyby okoliczności nadzwyczajne takie jak wystąpienie klęski żywiołowej, katastrofy itp. Połowinki nie były żadnym nadzwyczajnym wydarzeniem, tym bardziej, że otrzymałem zapewnienie ze strony Policji, że są przygotowani.
Wróciłeś spokojny do domu…
Dokładnie tak. Wiedziałem, że mam jeden patrol zadaniowany do godziny dwudziestej pierwszej, gdyby coś się wydarzyło, to by mnie poinformowali. Nikt do mnie nie zadzwonił, więc byłem spokojny. Dopiero około godziny dwudziestej trzeciej zadzwonił do mnie Prezydent z zapytaniem, czy ja wiem co się dzieje na „Monciaku”. Odparłem, że nie wiem co się dzieje, ponieważ nikt ze strażników mnie nie informował o jakichkolwiek problemach lub zajściach. Prezydent zdał mi krótką relację z obecnej sytuacji w mieście, stwierdził że nikogo tam nie ma ze strony służb w tym Policji. Totalna granda na „Monciaku”. Po tym telefonie wsiadłem w samochód i w ciągu dwudziestu minut dojechałem do centrum Sopotu. Po drodze poleciłem dyżurnemu Straży Miejskiej, aby w trybie alarmowym ściągnął do pracy kolejnych strażników. Okazało się, że z całego stanu udało mu się poinformować tylko jedną osobę. Reszta miała wyłączone telefony lub ich nie odbierała. Przebrałem się w mundur i razem z tym strażnikiem pełniłem służbę do rana. Faktycznie sytuacja była trudna, było dużo pijanej młodzieży, porozbijane szkła.
Jak oni się zachowywali jak Was zobaczyli?
Tak samo jak wobec policjantów, którzy tak jak my, mieli ręce pełne roboty.
Gdy przybyłeś na miejsce, Policja już tam była?
Tak, oddziały prewencji Policji funkcjonowały w Sopocie od godziny dwudziestej pierwszej do piątej, przy czym godzina dwudziesta pierwsza to jest dla nich godzina rozpoczęcia pracy w oddziale prewencji na Złotej Karczmie. Biorąc pod uwagę to, że muszą, wsiąść do samochodów i dojechać, dokonać odprawy, zrobiła się już z tego godzina dwudziesta trzecia. Pierwsze patrole oddziałów wsparcia prewencji weszły tam po godzinie dwudziestej trzeciej. Nie wiem dlaczego nie było na „Monciaku” patroli z Sopockiej komendy, którzy przecież mogli rozpocząć służbę wcześniej. Ja nie miałem w żaden sposób możliwości ingerowania w ustalanie pracy policjantów. W związku z czym faktycznie do tej godziny, czyli 23 z minutami nie było widać policjantów w tym obszarze.
Duże szkody zostały wyrządzone przez młodzież?
Mogę mówić za siebie i o swoim patrolu, że nie zaobserwowaliśmy by dochodziło do jakiś uszkodzeń, ale do spożywania alkoholu w miejscu zabronionym. Do tego dochodziło używanie słów wulgarnych, ktoś zbił butelkę. Osoba twierdziła, że nie zrobiła tego celowo, tylko ktoś trącił lub komuś wypadła. Sprzątali przy nas szkło. Mandatów za spożywanie alkoholu nałożyliśmy około piętnastu, część osób pouczyliśmy, co jest sporą ilością jak na jeden patrol. Z czasem gdy przemieszczaliśmy się w dół lub w górę „Monciaka” młodzież zaczęła odstawiać te butelki i przestała pić. Widzieli, że policja i my każemy mandatami, zadziałało to prewencyjnie.
Skończyło się tylko na mandatach?
Te osoby zostały ukarane mandatami, gdyż były pełnoletnie i nie było potrzeby kierowania wniosków o ukaranie do Sądu. Myśmy nie ujawnili przypadku spożywania alkoholu przez nieletnich. Gdybyśmy ujawnili osoby nieletnie spożywające alkohol, musielibyśmy je przekazać Policji, ponieważ Straż Miejska nie ma uprawnień do podejmowania czynności wobec osób nieletnich.
O której godzinie zakończyliście czynności?
Byliśmy tam do godziny piątej, o tej porze już większość młodzieży porozjeżdżała się do domów. Ja pozostałem w pracy do godziny ósmej i wróciłem do domu, aby odespać tę noc. Około godziny jedenastej, dwunastej zostałem wezwany do Urzędu Miasta, także nie zdążyłem nawet odpocząć i zmrużyć oka (w tym miejscu można zapytać o mój czas pracy – odpowiem: zawsze był nienormowany. Wiem, że było to niezgodne z prawem, ale o przyczynach nie chce dalej mówić). Rozmawiałem z Sekretarzem, który mnie poinformował, że prawdopodobnie zostanę ukarany dyscyplinarnie. Zapytałem za co, po czym on odparł, że za zabezpieczenie połowinek. Polecił mi sporządzenie notatki z tych zdarzeń, taką notatkę przygotowałem. Dyżurny strażnik, który informował Policję również sporządził notatkę. Następnie zostałem zaproszony do gabinetu Prezydenta, gdzie otrzymałem odwołanie mnie ze stanowiska bez zawartego uzasadnienia.
Czy Prezydent zdążył zapoznać się z twoją notatką służbową?
Powiem szczerze, że tego nie wiem. Notatkę przekazałem do Sekretarza, który miał przekazać ją Prezydentowi. Myślę, że ją przekazał.
Wszystko działo się bardzo szybko.
W tempie ekspresowym, sprawa była dla nich prawdopodobnie bardzo pilna. Nie dano mi dojść do słowa, nie pozwolono mi na to. Otrzymałem odwołanie, na jednym z egzemplarzy potwierdziłem ten fakt i do widzenia. W odwołaniu nie było uzasadnienia, więc nawet nie było do czego się odnieść.
Mogłeś tego dokumentu nie podpisać?
To nie byłoby skuteczne dla mnie, gdyż czy mój podpis będzie złożony czy też nie, to nie ma żadnego znaczenia. Gdybym odmówił, sporządzono by notatkę którą podpisaliby uczestnicy spotkania, że odmówiłem przyjęcia pisma i uważa się je za doręczone.
Czy według twojej wiedzy można kogoś odwołać ze stanowiska bez uzasadnienia tej decyzji?
Oczywiście, że nie. Uważałem, że to było obarczone dużym błędem, gdyż zabrakło w tym elementarnej wiedzy z zakresu Prawa Pracy (nie mam pojęcia kto je sporządził) i dlatego się z tym nie zgadzałem. Nie miałem jednak możliwości żadnego manewru. Wiedziałem, że w tej materii będzie mógł się wypowiedzieć tylko Sąd Pracy. W związku z tym złożyłem pozew do sądu o uznanie tego za nieskuteczne. Sprawa toczyła się około roku.
Chciałbym dowiedzieć się jak wyglądało rozliczenie spraw które prowadziłeś. Przecież jeszcze dzień wcześniej miałeś zapewne jakąś teczkę pełną pism, podejmowałeś decyzje?
Odwołanie otrzymałem z terminem trzech miesięcy, w tym czasie zostałem zwolniony z obowiązku świadczenia pracy. Jak wszystko w tej sprawie to i rozliczenie było expresowe. Z uwagi na to, że jestem systematycznym pracownikiem swoje sprawy prowadziłem na bieżąco i przekazałem zaledwie dwie. Po ochłonięciu, po kilku dniach przyjechałem do swojego gabinetu, zabrałem jedynie swoje osobiste rzeczy i oddałem klucze, pozostały tylko mundury w szafce. Mówiłem mojemu ówczesnemu zastępcy, że te rzeczy zabiorę na koniec okresu wypowiedzenia. I tak też się prawie stało, ale wcześniej miałem już telefony, że mam opróżnić szafkę ubraniową w związku z tym przyspieszyłem tę czynność. Z doniesień medialnych dowiedziałem się, że po kilku dniach został mianowany nowym Komendantem mój następca Tomasz Dusza.
Czyli był taki okres, w którym było dwóch komendantów, przy czym jeden na wypowiedzeniu?
Tak było, nawet w dwóch okresach i to w obu analogicznych sytuacjach tj. podczas wypowiedzenia, czyli obecnie również (kuriozum). Gdy zbliżał się koniec okresu wypowiedzenia, przyjechałem do Straży Miejskiej, zabrałem swoje mundury, rozliczyłem się z pewnych rzeczy, które nie miały jakiegokolwiek wpływu na pracę jednostki np. naszywki-emblematy gminy z munduru, legitymację służbową oraz stary uszkodzony telefon.
Czy laptop i telefon służbowy były sprawdzane?
W momencie kiedy otrzymałem odwołanie przyjechałem do swojego gabinetu (trwało to około 10 minut), aby wziąć potrzebne rzeczy. Nie mogłem już się zalogować i uruchomić laptopa, w mig zablokowano mi dostęp. Wykonałem telefon do Sekretarza z prośbą o to, czy mogę skorzystać ze swoich wzorów pism, które miałem zapisane w komputerze. Udzielono mi dostępu do tych materiałów na pół godziny. Natomiast za telefon służbowy zapłaciłem i przejąłem cesję od operatora.
Jak twój następca zareagował na tę całą sytuację?
Powiem szczerze, że nie obserwowałem wtedy reakcji ludzi, gdyż sam byłem mocno przygnębiony tą sytuacją, ale pod petycją do Prezydenta jak inni strażnicy nie podpisał się.
Oczywiście zaczęła się na mnie nagonka medialna. Wszyscy chcieli nagle ze mną rozmawiać, dowiedzieć się czegoś.
Myślisz, że dziennikarze mieli wówczas jakieś złe zamiary wobec Ciebie? Szukali sensacji na siłę?
Złych zamiarów raczej nie mieli. Na pewno, to był news dnia i mikro sensacja. Wiadomo, że Sopot tak jak Zakopane jest znanym miejscem i jeżeli cokolwiek się tam wydarzy, to informacje zostaną przekazane bezzwłocznie mediom..
Czy sytuacja w której się znalazłeś zweryfikowała twoje przyjaźnie, znajomości z niektórymi ludźmi?
Ja byłem zadowolony z postawy moich niektórych podwładnych. W momencie, gdy się dowiedzieli, że zostałem odwołany wykazali się odwagą cywilną i napisali petycję w mojej obronie do Prezydenta. Chcieli, abym pozostał na stanowisku, twierdzili, że nie dopatrują się żadnych uchybień. Następnego dnia rano Prezydent zorganizował spotkanie w Urzędzie z moimi strażnikami, którzy mu wręczyli tę petycję. Ze złości ponoć ją porwał na ich oczach, w związku z tym nie przyniosło to żadnego pozytywnego rezultatu. Ale za tę postawę bardzo im dziękuję. O tym co usłyszeli podczas spotkania nie chciałbym publicznie mówić, ale było „ostro”. Mogę powiedzieć, że wyglądali jak zbite psy z podkulonymi ogonami.
Celowo pytałam Cię o historię współpracy z Urzędem. Jeśli przez kilkanaście lat relacje układały się poprawnie, skąd nagle taka nieproporcjonalna kara i to w dodatku nieuzasadniona? Rozumiem, że co do bilansu samych połowinek, nikt nie zginął?
Nikt nie zginął, nikt nie został ranny. Tym bardziej, że w Sopocie mieliśmy różne zdarzenia o większym lub mniejszym kalibrze i Ja nigdy nie zawiodłem. Rozstałem się na kilka miesięcy ze Strażą Miejską, nie chciałem też swoją obecnością krępować tych ludzi. Trzeba umieć zachować się honorowo. Widziałem, że każda moja wizyta w Straży powodowała u nich nie tyle zdenerwowanie, co smutek. Nie wiedzieli jak się zachować, co mówić. Co do weryfikacji znajomych, to jestem świadomy tego, że niektórzy utrzymywali kontakt tylko dlatego, że byłem tam gdzie byłem. Na szczęście to są nieliczne przypadki. Cieszę się, że w życiu potrafiłem dobierać sobie znajomych i z nimi mam kontakt do dzisiaj. Nie potrafili oni podobnie jak ja zrozumieć tej sytuacji, byli zdziwieni i chcieli dodać otuchy. Na szczęście w życiu osobistym pomimo pewnych perturbacji jestem jednak szczęściarzem, którego wspiera kochająca kobieta.
Byłem i jestem do tej pory zaskoczony postawą wielu urzędników magistratu z których
jednych znam dobrze, a innych tylko z widzenia. Podtrzymują mnie na duchu i bezpardonowo jednoznacznie wypowiadają się oraz trzymają kciuki za moją wygraną w Sądzie Pracy. Wiele razy słyszałem, że jestem dla nich przykładem determinacji w walce o prawdę, że ich na takie działanie nie byłoby stać. Od lat obserwują, jak się traktuje pracowników, lecz ja jako jeden z nielicznych przeciwstawiłem się tej „machinie”. Takie słowa dodają człowiekowi siły i są budujące, bez względu na wynik sprawy dziękuję za to im wszystkim.
Zanim skontaktowałeś się z prawnikiem, zapewne większość sprawy znał z doniesień medialnych?
Większość tak, trzeba było jednak wszystko uszczegółowić, gdyż prawnik nie wiedział na przykład, że otrzymałem odwołanie, a nie rozwiązanie umowy o pracę. To były różne niuanse prawne na które trzeba było zwrócić uwagę. Oczywiście musiałem wpłacić około pięciu tysięcy złotych za pozew, do tego doszły opłaty za prawnika. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Po paru miesiącach doszło do pierwszej rozprawy, gdzie sąd przywrócił mnie do pracy. Potem Urząd złożył apelację i Sąd Apelacyjny po raz kolejny przywrócił mnie do pracy. Oczywiście po przywróceniu do pracy zostałem przez prawnika pouczony, że pracodawcy często robią w ten sposób, że po przywróceniu i zgłoszeniu gotowości do pracy pracownik otrzymuje wypowiedzenie. Tak też miało miejsce w moim przypadku.
Spodziewałeś się takiego obrotu sprawy?
Tak, brałem różne opcje pod uwagę. Nie byłem zaskoczony takim działaniem, chociaż mogę powiedzieć, że dziwnie postąpiono. Rozważałem również wersję, iż potrafią „przegrywać” i zachować się z godnością jak na przegranego przystało. Byłem na rozmowie u Sekretarza Miasta, gdzie obecna była też Pani Naczelnik Wydziału Organizacji i Kadr. Wcześniej pozostawiłem moje oświadczenie o gotowości do pracy w kancelarii ogólnej i odjechałem z Sopotu. Po kilkunastu minutach telefonicznie wezwał mnie Sekretarz, wróciłem do urzędu. Podczas gdy oczekiwaliśmy w jego gabinecie na Panią naczelnik powiedział mi cyt. ”Pan Prezydent uciekł z urzędu a mi pozostawił pańską sprawę do załatwienia” – koniec cytatu. Co to miało znaczyć, niech każdy sobie sam dopowie. Następnie otrzymałem za jego pośrednictwem pisemną informację, że przywracają mnie na zajmowane stanowisko z zachowaniem wynagrodzenia, które miałem (z czego byłem zadowolony). Następnie Sekretarz powiedział, że przedstawia mi dwa warianty rozwiązania. Pierwszy jest taki, że oddelegowują mnie na okres trzech miesięcy do pracy w Wydziale Zarządzania Kryzysowego, ponieważ mają niekomfortową sytuację związaną z faktem posiadania dwóch Komendantów Straży Miejskiej, cytuję „i tę żabę muszą połknąć”. Drugim wariantem było pismo z wypowiedzeniem umowy o pracę i jej rozwiązaniem w trybie trzymiesięcznym. Zapytano mnie, który wariant wybieram. Powiedziałem, że w takim razie wybieram wariant pierwszy, natomiast z drugiego rezygnuję i w tym układzie go nie podpiszę. Nie wiem czy myśmy się wtedy zrozumieli, czy też nie, ale Sekretarz strasznie „gmatwał” w rozmowie i w końcu stwierdził, że musi się poradzić w tej kwestii prawników. Wykonał telefon i powiedział mi, że mam rację, to się zgadza, w takim razie nie muszę podpisywać tego drugiego dokumentu. Wyjechałem zadowolony z Urzędu, wiedziałem, że póki co mam pracę w Wydziale Zarządzania Kryzysowego do 31 stycznia 2016 roku, po czym wrócę do Straży Miejskiej. Jasnym jest, że pracodawca ma prawo oddelegować pracownika na trzy miesiące w roku do pełnienia innych zadań. Wróciłem do domu, w niedługim czasie zadzwoniła do mnie pewna redaktor z zapytaniem jak mnie przyjęto w Urzędzie. Opowiedziałem jej jak to przebiegało, po czym ona zdziwiona odparła, „przecież Pan jest zwolniony?” Nic o tym nie wiedziałem, zaskoczyła mnie ta wiadomość. Powiedziała, że ukazał się komunikat Urzędu Miasta, ale stwierdziła, że jeszcze się upewni. Ja także postanowiłem się dowiedzieć jaka jest sytuacja, zadzwoniłem do Sekretarza Miasta, który się enigmatycznie tłumaczył. W końcu powiedział, że zostałem zwolniony. Stwierdził, że skoro nie podpisałem pisma (wariant drugi, który odrzuciłem) to takie pismo uważa się za skutecznie doręczone. Gdyby nie telefon od redaktor, to bym w swojej naiwności nie wiedział, że zostałem zwolniony. Na tym chyba miał polegać cały podstęp. Co więcej, gdyby upłynęło 7 dni nie miałbym nawet prawa złożenia pozwu o przywrócenie do pracy.
I jak ta sprawa potoczyła się dalej?
Od tego czasu przyjeżdżam codziennie do pracy, do Wydziału Zarządzania Kryzysowego. I tak funkcjonuję na stanowisku głównego specjalisty do końca stycznia 2016 roku. Otrzymałem zakres obowiązków, z którym się zapoznałem podpisując go, ale faktycznie bez żadnego zadania do realizacji. Czyżby to pozorność zatrudnienia? Tego nie wiem, ale wszystko na to wskazuje….
Czym się zajmujesz w tym wydziale, co robisz?
Niczym i patrzę w tzw. sufit.
Kto jest twoim szefem?
Naczelnik Wydziału Zarządzania Kryzysowego.
Jak on się w takiej sytuacji odnalazł?
Nie wiem, nie rozmawia ze mną o tym. Chyba sam nie wie, co z tym zrobić.
Jakie są dalsze możliwe warianty rozwiązania twoje sytuacji?
Złożyłem w terminie kolejny pozew do sądu o uznanie wypowiedzenia za nieskuteczne. Mam nadzieję, że uda mi się tę sprawę wygrać. Przewiduję batalię roczną lub półtora roczną, aż zapadnie prawomocny wyrok. Niestety takie są terminy sądowe. Trzeba być cierpliwym i czekać.
Istnieje możliwość rozwiązania tego sporu w drodze mediacji?
Przede wszystkim musiałabym mieć płaszczyznę do porozumienia. Cóż mógłbym zaproponować, skoro mi wypowiedziano umowę? O litość prosić też nie zamierzam, ponieważ niczego złego nie zrobiłem. Pewnym rozwiązaniem byłoby, gdyby druga strona chciała wykorzystać mój potencjał, wiedzę i doświadczenie.
Jest jeszcze szansa, że kiedyś będziesz Komendantem Straży Miejskiej?
Bardzo bym chciał. Mam nadzieję, że sprawiedliwość okaże się być po mojej stronie. Walczę również o moje dobre imię. Chciałbym wrócić do Straży Miejskiej, mam tam wielu strażników, którzy mnie popierają. Czas pokaże, jak to wszystko się ułoży.
Dziękuję za rozmowę
Powyższy wywiad został przeprowadzony w listopadzie 2015 roku. Termin pierwszej rozprawy w Sądzie Pracy został wyznaczony na dzień 06.04.2016 roku.
Karnowski Jacek działa w sposób charakteryzujący lokalnych „kacyków”. To ten sam wzorzec postępowania charakteryzujący Szczuka czy Adamowicza. Zbyt długo są ” władzą” , jedyną i nieomylną. Ludzi, a w szczególności pracowników im podlegających , traktują przedmiotowo. Mają pewien dar – dzielenia się z podwładnymi odpowiedzialnością za ich własne zaniechania czy złe wybory działań. „Sprawą komendanta SM” prawdopodobnie Karnowski chciał „przykryć” własne , niedokończone problemy prokuratorskie. Najwyraźniej wykorzystał – jak mu się wydawało – dobry moment, aby zaistnieć w świadomości wyborców, jako osoba zdecydowana, dbająca o prawo do bezpieczeństwa mieszkańców Sopot, aby „naprawić” swój nadwyrężony wizerunek. Wyroki sądu wskazują, że p. Karnowski jest „słaby”, że intencje którymi się kierował nie koniecznie są czyste. Ale jako dysponent „kasy publicznej” i „władzy umysłów urzędniczej kasty” Karnowski nic nie ryzykuje tocząc spór z p. Mudlaffem. Życzę powodzenia Mudlaffowi, a Karnowskiemu, aby w końcu poniósł odpowiedzialność za własne decyzje. A nam wszystkim – życzę wprowadzenia kadencji piastowania funkcji prezydenta miasta – jako pierwszego kroku do zwalczenia swoistej „ośmiornicy” hodowanej na urzędniczym chlebku.