Bezpośrednio w wyniku awarii zginęło 31 osób, przy czym 3 spośród nich nie w wyniku choroby popromiennej. To są jedyne bezpośrednie ofiary awarii. Dodatkowo w czasie budowy Sarkofagu nad zniszczonym reaktorem zginęło 11 osób, wszystkie z przyczyn nie związanych z promieniowaniem – w wyniku wypadków spowodowanych prowadzeniem pilnych prac budowlanych w skomplikowanych warunkach. Należy liczyć się też z pewną liczbą przypadków zachorowań wśród likwidatorów w pierwszym, chaotycznie przeprowadzanym etapie prac. Ale to mogą być dziesiątki poszkodowanych, a nie tysiące. Natomiast skutki awarii dla ludności zostały przez ośrodki radzieckie, zarówno naukowe jak i polityczno-decyzyjne, absurdalnie zawyżone. I to nie na skutek zamierzonego działania, ale niewiedzy. Władze radzieckie po prostu nie potrafiły naukowo oceniać wpływu takiego wypadku na ludność. Ofiarami cywilnej ludności i żołnierzy w przypadku wojny jądrowej nikt we władzach ZSRR się nie przejmował, więc nie posiadano narzędzi do ich obiektywnej oceny. O Czarnobylu mówi się, że doprowadził do śmierci kilkudziesięciu osób, bezpośrednio wpłynął na losy stu tysięcy ewakuowanych i 300 tysięcy likwidatorów, a wywołał radiofobię u setek milionów ludzi na całym świecie.
Z dr inż. Markiem Rabińskim, energetykiem jądrowym – rozmawia Anna Ruszczyk.
Czy moglibyśmy pokrótce przypomnieć czytelnikom co wydarzyło się 26 kwietnia 1986 roku w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej?
W trakcie wykonywania próby sprawdzenia jak długo po gwałtownym zaniku zasilania bezwładność turbiny może jeszcze dostarczać energii elektrycznej – doszło do sytuacji, w której operatorzy próbowali awaryjnie wyłączyć reaktor. Nie wiedzieli, że w warunkach do jakich wcześniej doprowadzili takie działanie spowoduje chwilowy wzrost mocy reaktora, a nie jej spadek. To tak, jakby po wciśnięciu w samochodzie hamulca naprzód następowało przyspieszenie, a dopiero później zatrzymanie pojazdu. Cały test był standardową procedurą, sprawdzającą możliwość zasilania pomp chłodzących rdzeń reaktora, gdy nastąpi nagłe wyłączenie, a zapasowe generatory Diesla zadziałają dopiero po pewnym czasie.
Dlaczego doszło do katastrofy i czy można było jej uniknąć?
W trakcie przygotowań do eksperymentu dokonano szeregu nieprzemyślanych posunięć, wręcz odstępstw od instrukcji działania, ale w każdym reaktorze innej konstrukcji nie mogłyby one doprowadzić do takich skutków. Nie tylko zabezpieczenia układu sterowania, które wyłączono, ale przyjęte rozwiązania konstrukcyjne powinny uniemożliwiać taki rozwój sytuacji.
Kto zawinił, sprzęt czy czynnik ludzki?
W tak postawionym pytaniu rozumie się kwestię czy przyczyny awarii tkwiły w reaktorze, czy w postępowaniu operatorów – w błędach sprzętu, czy błędach obsługi. Przyczyną były cechy konstrukcyjne reaktora RBMK, wywodzącego się z konstrukcji wojskowych reaktorów do produkcji plutonu na głowice jądrowe. Zawinił więc sprzęt, ale to nie była wina materiałów konstrukcyjnych, tylko decydentów podejmujących decyzje o zastosowaniu takich rozwiązań w cywilnej energetyce. Podejmujący decyzje działali pod presją ideologii, nakazującej im ‘śmiałe’ rozwiązania, przyspieszające zwycięstwo klasy robotniczej nad imperializmem Zachodu. Dodatkowo system radzieckiej biurokracji (tzw. ‘nomenklatura’) stawiał wierność polityce partii ponad profesjonalnym przygotowaniem, powodował promowanie osób niekompetentnych oraz prymat dogmatów ideologii i ‘ekonomii socjalistycznej’ ponad zdrowym rozsądkiem. Dlatego wina leży po stronie systemu, który wymusił wdrożenie reaktorów z wbudowanymi wadami, a nie po stronie operatorów obsługujących sprzęt. Konstrukcja reaktora była tylko nośnikiem błędów systemu polityczno-gospodarczego.
Istnieje wiele teorii spiskowych związanych z samą awarią jak i tym co działo się później. Dlaczego przez wiele lat manipulowano informacjami w tym zakresie wprowadzając niepotrzebny chaos?
Wszystkie wypadki w ZSRR, niezależnie od ich charakteru, były ukrywane lub tuszowane. Działania organów służb bezpieczeństwa od razu były na to nastawione, jądrowy charakter awarii w Czarnobylu nie miał na to jakiegokolwiek wpływu. Gdyby nastąpiło rozszczelnienie zbiornika z substancjami chemicznymi, a nawet jakiś duży wypadek w środkach komunikacji – działania władz i organów państwowych przebiegały by analogicznie.
Czy obraz katastrofy prezentowany w mediach był wyolbrzymiany?
Początkowo skala wydarzeń była pomniejszana i ukrywana, natomiast w miarę upływu lat wyolbrzymiana – by wyłudzić od Zachodu różnego rodzaju środki pomocowe.
Ile ofiar tak naprawdę pochłonęła awaria reaktora i jej skutki?
Bezpośrednio w wyniku awarii zginęło 31 osób, przy czym 3 spośród nich nie w wyniku choroby popromiennej. To są jedyne bezpośrednie ofiary awarii. Dodatkowo w czasie budowy Sarkofagu nad zniszczonym reaktorem zginęło 11 osób, wszystkie z przyczyn nie związanych z promieniowaniem – w wyniku wypadków spowodowanych prowadzeniem pilnych prac budowlanych w skomplikowanych warunkach. Należy liczyć się też z pewną liczbą przypadków zachorowań wśród likwidatorów w pierwszym, chaotycznie przeprowadzanym etapie prac. Ale to mogą być dziesiątki poszkodowanych, a nie tysiące. Natomiast skutki awarii dla ludności zostały przez ośrodki radzieckie, zarówno naukowe jak i polityczno-decyzyjne, absurdalnie zawyżone. I to nie na skutek zamierzonego działania, ale niewiedzy. Władze radzieckie po prostu nie potrafiły naukowo oceniać wpływu takiego wypadku na ludność. Ofiarami cywilnej ludności i żołnierzy w przypadku wojny jądrowej nikt we władzach ZSRR się nie przejmował, więc nie posiadano narzędzi do ich obiektywnej oceny. Dlatego, obrazowo mówiąc, utożsamiano skutki zejścia przez 300 osób z pojedynczego stopnia schodów z zeskokiem jednej osoby z dachu 10-piętrowego budynku. Sumaryczna wysokość ta sama, ale efekt zupełnie inny. O Czarnobylu mówi się, że doprowadził do śmierci kilkudziesięciu osób, bezpośrednio wpłynął na losy stu tysięcy ewakuowanych i 300 tysięcy likwidatorów, a wywołał radiofobię u setek milionów ludzi na całym świecie.
W jaki sposób katastrofa nuklearna wpłynęła na ludność w Polsce? Czy podanie „płynu Lugola” w jakikolwiek sposób nas ochroniło?
Obrazowo można to porównać z przeniesieniem się na tydzień do Helsinek – miasta w którym poziom naturalnego tła promieniowania jest znacząco wyższy niż w Polsce. Ale w Finlandii nikomu nie wyrasta z tego powodu trzecia ręka. Natomiast akcja podania płynu Lugola była najrozsądniejszą decyzją, za którą jesteśmy do dziś wychwalani na świecie. W tym momencie nikt nie wiedział jak rozwinie się sytuacja, to działanie zabezpieczało przed konsekwencjami znacznie gorszego scenariusza wydarzeń.
Jaką lekcję wyciągnęliśmy z awarii Czarnobylskiej elektrowni jądrowej? Czy istnieje ryzyko że podobna historia mogłaby się dziś wydarzyć w polskiej elektrowni jądrowej?
Typ reaktora ‘czarnobylskiego’ jest tak diametralnie różny od stosowanych na całym świecie reaktorów energetycznych, że trudno jest mówić o jakichkolwiek związkach. Nie ma jakiegokolwiek ryzyka podobnej awarii w reaktorach przewidywanych dla polskiej energetyki jądrowej. Nawet w reaktorach WWER radzieckiej konstrukcji – typu ‘żarnowieckiego’.
Jakie są najczęstsze mity związane z EJ i czy strach przed energetyką jądrową ma racjonalne podłoże?
Profesor Andrzej Strupczewski w swoich wystąpieniach podaje przykład ilustrujący skutki energetyki jądrowej. Gdyby połowa energii elektrycznej zużywanej obecnie na Ziemi była wytwarzana przez następne 100 lat wyłącznie przez elektrownie jądrowe – spowodowałoby to pewne podwyższenie poziomu promieniowania. Takiego samego podwyższenia promieniowania doświadczają kobiety chodzące na podwyższonych obcasach. Chodząc w butach na obcasach o typowej wysokości 7 cm doświadczają one wyższego promieniowania pochodzącego z kosmosu – bo warstwa atmosfery nad ich głowami jest o te parę centymetrów cieńsza. Ta cieńsza warstwa powietrza jest odpowiedzialna za mniejsze pochłanianie promieniowania kosmicznego! A więc chodząc na obcasach są permanentnie wystawione na wyższe promieniowanie, odpowiadające najbardziej fantastycznym planom rozwoju energetyki jądrowej na świecie. Czy u tych kobiet dostrzegamy negatywne skutki promieniowania? A co dopiero u mieszkających piętro wyżej nad nami?
Na rynku pojawiło się wiele książek i opracowań poświęconych awarii Czarnobylskiej elektrowni jądrowej. Które z nich są wiarygodne, do których zaś powinniśmy podchodzić w pewnym dystansem?
Wadą wielu książek i reportaży jest przekazywanie każdej zasłyszanej relacji czy plotki, bez jakiegokolwiek zastanowienia i krytycznego komentarza. W ten sposób rozpowszechnia się i legitymizuje zasłyszane bzdury z gatunku 'jedna baba drugiej babie coś krzywo w maglu w ucho napluła’. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się ‘Piołunowy las’ Mary Mycio. Mieszkająca od dzieciństwa w USA autorka spędziła wiele miesięcy w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia, w rodzinnym kraju swych rodziców. Jechała na Ukrainę z antyatomowym nastawieniem, szukając dowodów na potwierdzenie z góry założonej tezy. W czasie wizyt zaczęła dostrzegać fakty, które diametralnie zmieniły jej punkt widzenia. Drugą grupę publikacji stanowią kompilacje ‘sensacyjnych’ doniesień żywcem czerpanych z rosyjskojęzycznych źródeł, wśród nich absurdalne legendy o antenie wpływającej generowanymi falami na psychikę ludzi (w rzeczywistości mowa o radzieckim radarze pozahoryzontalnym do śledzenia startów rakiet w USA). Rodzimym przykładem z tego gatunku są rewelacje o rzekomym zabójstwie fizyka atomisty przez służbę bezpieczeństwa. Ich autora na jednym z portali nazwano hieną dziennikarską i całkowicie zgadzam się z tym określeniem. W tej chwili na rynku księgarskim zapowiadane są zbiory wspomnień osób biorących udział w likwidacji skutków awarii. Mam nadzieję, że znajdzie się wśród nich co najmniej parę interesujących. Ale odnoszę wrażenie, że najpoważniejszym problemem nie jest nawet nieznajomość podstaw atomistyki, ale brak elementarnego wykształcenia w naukach ścisłych. Nagminne jest mylenie w tłumaczeniach opisu przebiegu awarii pożaru na dachu hali turbin z dachem hali reaktora, co prowadzi do zupełnie innych wniosków. Do tego mylenie mikroSiwertów, miliSiwertów z Siwertami – czyli jednostek różniących się milion razy.
Wydaje się, że dziś Czarnobyl zaczyna być kojarzony z biznesem turystycznym. Organizowane są „hardcorowe wyprawy do Strefy”, huczne obchody sylwestra w Czarnobylu oraz eksploatowane są wioski znajdujące się poza Prypecią. Czy według Pana Czarnobyl pozostanie w pewnym sensie nieśmiertelny zarówno w pamięci co do samej katastrofy jak i miejsca do którego podróżują atomowi turyści?
W czasie mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO 2012 Ukraina starała się rozreklamować turystykę do Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia, wykorzystując bliskość tego miejsca od Kijowa. Co prawda w kolejnych latach osiągnięty wtedy poziom kilku tysięcy odwiedzających powoli się zmniejszał ale bardzo intensywna kampania reklamowa spowodowała osiąganie coraz to wyższych wyników w tym sektorze turystyki. W zeszłym roku przekroczono poziom 60 tysięcy ‘zwiedzających’. W tej chwili nachalna reklama powoduje tak masowy najazd ‘stonki turystycznej’, że degradacja zachowanej tam dotychczas substancji urbanistycznej, zaśmiecenie terenu i ubolewania godne akty wandalizmu po prostu porażają. Dodatkowo następuje demistyfikacja tego miejsca, odwiedziny przypadkowych osób, dla których jest to coś w rodzaju Disneylandu – pośpiesznie zaliczanego z hot-dogiem i watą cukrową w ręku. Żadnych przemyśleń, kontaktu z duchem miejsca, po prostu deptak turystyczny. I zero refleksji.
Dziękuję za rozmowę
dr inż. Marek Rabiński – absolwent Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej (specjalność – energetyka jądrowa), doktor nauk technicznych, adiunkt w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku (fizyka i inżynieria plazmy). Członek założyciel Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego i Stowarzyszenia Ekologów na Rzecz Energii Nuklearnej, członek Europejskiego Towarzystwa Nukleonicznego.