Na to, że Arnold zabijał złożyło się kilka czynników. To był proces, który go ukształtował obejmujący dzieciństwo, dorastanie, kontakty z kobietami i poszczególne małżeństwa. Doszły do tego różne wydarzenia życiowe i okoliczności. W praktyce śledczej, sprawy naśladowania modus operandi innego sprawcy, czy inspirowania jego zbrodniami, są naprawdę marginalne. Chociaż w kontekście Arnolda, ciekawym przypadkiem jest Fritz Honka z Niemiec. MO obu sprawców było zbliżone. Nie sądzę jednak, aby Honka w jakikolwiek sposób umyślnie naśladował Arnolda. Zapewne nawet nie wiedział o jego istnieniu. W Polsce nie słyszałem o żadnym „naśladowcy” Arnolda.
Z dr Andrzejem Gawlińskim, doktorem nauk prawnych, kryminalistykiem i suicydologiem – rozmawia Anna Ruszczyk.
Popełniłeś kilka dzieł poświęconych problematyce samobójstw i obliczom zbrodni. W 2019 roku światło dzienne ujrzała książka „Morderca z Wiatraka”. Rok później swoją uwagę i pracę skoncentrowałeś na osobie Bogdana Arnolda. Dlaczego właśnie na tym jakże mrocznym i bezwzględnym człowieku?
O sprawie Arnolda myślałem już od kilku lat. Z jednej strony zająłem się nią ze względu na jej rangę. Nie było podobnego przypadku w polskiej praktyce śledczej. Z drugiej – zainteresowało mnie modus operandi Arnolda, a szczególnie podejmowane przez niego manipulacje ze zwłokami w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej. Muszę przyznać, że tak złożone rzadko się zdarzają. Poza tym kontekst sprawy wydawał się ciekawy. Katowice, lata 70. XX wieku, masa napływowej ludności, dominująca klasa robotnicza przesiadująca po pracy w lokalnych barach i knajpach, dworcowa prostytucja, proste, wręcz nijakie życie, kiedy nagle w mieszkaniu na poddaszu w kamienicy przy Dąbrowskiego 14 znaleziono leżące tygodniami zwłoki czterech kobiet. Naturalna więc dla mnie wydała się potrzeba poszukania odpowiedzi na pytanie kim tak naprawdę był lokator mieszkania nr 9. Nijaki czy właśnie mroczny i bezwzględny? Tła sprawie Arnolda nadawał też słynny Wampir napadający na kobiety na terenie Zagłębia.
Które z informacji dotyczących tej sprawy wzbudziły w Tobie największe emocje?
Podczas pracy raczej nie kieruję się emocjami. Trudno wtedy zachować obiektywizm. Było kilka rzeczy, związanych ze sprawą Arnolda, które mnie zaskoczyły. Nie chcę jednak psuć Czytelnikom lektury. Jest jednak coś, o czym nie wspomniałem w książce, a zrobiło to na mnie wrażenie. Były to rozmowy na Cmentarzu Katowice-Panewniki ze starszymi mieszkańcami aglomeracji śląskiej. Gdy szukałem grobu Władcy Much przeprowadziłem wiele rozmów z przypadkowymi osobami. Uderzyła mnie ich pamięć odnośnie spraw – Arnolda, Marchwickiego, Knychały czy Kota. Gdy wchodziliśmy w dyskusję ożywiali się. Ich relacje, mimo upływu czasu, wciąż były pełne detali, czy opisów odczuwanej atmosfery w tamtych latach.
Czy wszystko to, co do tej pory o Władcy Much ukazało się w mediach, podcastach, filmach, jest w stu procentach zgodne z prawdą?
Niestety, tych procentów jest raczej niewiele. Praktycznie nikt przez tyle lat nie pokusił się, żeby zajrzeć do akt. To spowodowało namnożenie się błędnych informacji i powstanie wielu mitów o sprawcy. Kolejne publikacje tylko je powielały. W efekcie, postać Arnolda była nieco przerysowana i zbudowana tak naprawdę na fikcji, począwszy od okoliczności zabójstw, jego motywacji czy osobowości. Mam nadzieję, że moja książka pokazuje jaki Władca Much był naprawdę i co doprowadziło do jego samozagłady.
Czy mity, które powstają wokół zabójców i ich kryminalnej kariery są szkodliwe?
Nie przyczyniają się do niczego. Nie wnoszą nic do sprawy, poza tym, że mijają się z faktami i niejednokrotnie niepotrzebnie nakręcają spiralę taniej sensacji. U Arnolda tych mitów było sporo.
Sprawca i jego motywy czy profil wiktymologiczny ofiar Władcy Much? Co Twoim zdaniem wzbudza większe zainteresowanie wśród czytelników?
Raczej sam fakt przechowywania zwłok u siebie w mieszkaniu i życia z nimi pomimo postępującego rozkładu gnilnego. W większości, nie jesteśmy w stanie tego pojąć. I to wzbudza ogromne zainteresowanie. Do tego skrajne manipulacje z ciałami ofiar w postaci kawałkowania i spuszczania odpływem kanalizacyjnym.
Jak dziś z perspektywy czasu oceniasz wiedzę, siły i środki ówczesnej służby śledczej oraz zaangażowanie grupy oględzinowej?
W sprawie Arnolda, biorąc pod uwagę różne jej aspekty (oględziny mieszkania, gromadzenie dowodów, ustalanie tożsamości ofiar, wizję lokalną, okazania, przesłuchania itd.), nie można im raczej nic zarzucić – zarówno względem technicznym, jak i taktycznym. Była dla nich nowością, podobnie jak przypadek Wampira z Zagłębia. Wszyscy musieli zmierzyć się z rzadkim zjawiskiem sprawcy seryjnego.
Minęło blisko pół wieku od ataków Władcy Much. Czy Twoim zdaniem zdarzenia podobne do tych, które opisałeś w książce, mogły się w późniejszych latach wydarzyć gdzieś, w innej części Polski? Precyzując, czy Bogdan Arnold mógł mieć swojego naśladowcę bądź naśladowców?
Na to, że Arnold zabijał złożyło się kilka czynników. To był proces, który go ukształtował obejmujący dzieciństwo, dorastanie, kontakty z kobietami i poszczególne małżeństwa. Doszły do tego różne wydarzenia życiowe i okoliczności. W praktyce śledczej, sprawy naśladowania modus operandi innego sprawcy, czy inspirowania jego zbrodniami, są naprawdę marginalne. Chociaż w kontekście Arnolda, ciekawym przypadkiem jest Fritz Honka z Niemiec. MO obu sprawców było zbliżone. Nie sądzę jednak, aby Honka w jakikolwiek sposób umyślnie naśladował Arnolda. Zapewne nawet nie wiedział o jego istnieniu. W Polsce nie słyszałem o żadnym „naśladowcy” Arnolda.
Czy w trakcie pracy nad książką zastanawiałeś się, co o sprawie zabójstw dokonanych przez Bogdana Arnolda sądzą jego bliscy, jak oni pamiętają tamte zdarzenia, informacje, które przedostawały się do opinii publicznej? Jak sami poradzili sobie z tą trudną sytuacją?
Bardzo często się nad tym zastanawiałem i nawet teraz, kiedy książka jest wydana i żyje swoim czytelniczym życiem, a sprawa Arnolda jest dla mnie już poniekąd zamknięta, zdarza mi się o tym myśleć. Podobnie jak w przypadku Trojaka, stałem przed trudnym dylematem, czy kontaktować się z bliskimi i prosić o rozmowę, czy też nie. Gdy czytamy o prawdziwych zbrodniach, to poza sprawcą i ofiarą, zwykle interesują nas „oni”, członkowie najbliższej rodziny, małżonkowie, dzieci, czy współpracownicy lub sąsiedzi morderców. Wydaje mi się, że z bardzo prostej przyczyny, chcielibyśmy wiedzieć z pierwszej ręki, jak sprawcy zachowywali się na co dzień – jakie łączyły ich relacje, jaki mieli stosunek do otoczenia, czy ktoś przeczuwał, że może dojść do tragedii. Finalnie uznałem (pewnie przy kolejnych książkach prędko się to nie zmieni), że nie będę się kontaktował z rodziną Arnolda. Nikogo nie można obarczać przeszłością krewnych i prosić, aby do niej wracano.
Przerwa w zabójstwach, czy szykujesz już kolejną porcję kryminalnej historii?
Kolejna książka jest już skończona. Prawdopodobnie ukaże się w połowie tego roku. Wszystko tak naprawdę zależy od tempa prac redakcyjnych. Tym razem będzie to nieco inna książka, zarówno co do formy, jak i treści. Oczywiście zostaję przy zbrodniach i true crime. Powiem jedynie tyle, że przypadki nad którymi pracowałem, a w zasadzie pracowaliśmy, to jedne z najbardziej nietypowych, wyjątkowych, ale i kontrowersyjnych spraw, z jakimi przyszło się zmierzyć śledczym i polskiemu wymiarowi sprawiedliwości w ostatnich latach. Książka powstała we współautorstwie. Myślę, że sam temat, jak i nasz duet, będzie dla wielu osób sporym zaskoczeniem.
Dziękuję za rozmowę