Czy profesor zabił?

fot. Dowody w sprawie: filiżanka, opłatek i słoik z cyjankiem potasu – „Akta sprawy karnej: Tarwid Kazimierz” VII K 100/58, tomy 1-6

Większości świadków rzuciła się w oczy jego – jeśli nie obojętność – to zimna krew. Ale nie przywiązywałbym do tego większego znaczenia. To był taki typ człowieka. Może nawet miał zespół Aspergera, kto wie? Mamy lata 50. Wiedza na temat tego syndromu była jeszcze szczątkowa. Ludzie różnie reagują, on miał chłodny, analityczny umysł. Poza tym ja mam ograniczone zaufanie do relacji świadków, ludzie się mylą, oceniają, ba, nadinterpretują, czym zafałszowują prawdziwy obraz człowieka czy wydarzeń. To, że nie wył i nie rwał włosów na widok martwej żony, nie oznacza, że zabił.

Z Jarosławem Molendą, dziennikarzem, publicystą, tropicielem tajemnic, autorem książki „Profesor i cyjanek” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Co sprawiło, że postanowiłeś rzucić nowe światło na śledztwo w sprawie śmierci Teresy Tarwid?

Może nie nowe, ale dodatkowe, bo ta sprawa doczekała się tylko krótkich omówień w postaci artykułów lub rozdziałów w pitawalach, więc trudno w tak krótkich formach zawrzeć wszystko. Książka pozwala przyjrzeć się sprawie szerzej, zastanowić nad różnymi aspektami. Dlaczego akurat proces Tarwida? Bo to jedna z najbardziej intrygujących „poszlakówek” w dziejach polskiego sądownictwa. Drugi powód jest taki, że chciałem trochę odpocząć od seryjnych zabójców, zwłaszcza że ci polscy do geniuszów zła czy finezji nie należą i ich przypadki to często po prostu tylko brutalność, co jest mocno obciążające dla psychiki.

Na ile bogate w informacje były akta i materiały, do których udało Ci się dotrzeć?

Jak zwykle nie obyło się bez problemów. O dziwo, stosunkowo szybko udało mi się zlokalizować akta, ale potem zaczęły się przysłowiowe schody. Na dzień dobry pracownik Archiwum Państwowego w Milanówku przywitał mnie słowami: „Mam dwie informacje: dobrą i złą. Dobra jest taka, że akta są, zła jest taka, że brakuje tomu drugiego i szóstego”. Dlatego kilka razy musiałem powołać się na informacje z drugiej ręki, czyli autorów, którzy przeglądali te akta pół wieku temu, gdy dokumentacja była pełna. Na szczęście w swoim czasie był to tak głośny proces, że prasa dość obszernie relacjonowała jego przebieg, więc istniały dodatkowe źródła informacji.

Czy z perspektywy upływu kilkudziesięciu lat jesteśmy w stanie ze szczegółami odtworzyć przebieg zdarzeń z feralnej styczniowej nocy 1955 roku?

Niestety nie, o ile to, co działo się przed feralnym momentem i po odkryciu zwłok Teresy Tarwid można zrekonstruować, jednak chwila śmierci to tajemnica zmarłej. Nie było świadków. Była w domu tylko z malutkimi dziećmi. Można próbować się tylko domyślać, stawiać hipotezy.

Które z wątków tej sprawy wzbudziły w Tobie największe wątpliwości co do winy bądź niewinności profesora Tarwida?

Motyw. Moim zdaniem mąż nie miał motywu, by zamordować żonę. Romans, jakoby miał ze swoją asystentką, był plotą. Być może podobała mu się, ale dowodów, że rzeczywiście profesor sypiał ze studentką, nie ma żadnych. A nawet gdyby było to prawdą, to jeszcze nie powód, by zabijać żonę. Tarwid już raz się rozwiódł, dlaczego nie miałby zrobić tego znowu? Czyż to nie prostsze? Niektórzy twierdzili, że nie dostałby rozwodu, że skandal zaszkodziłby jego karierze. Jak dla mnie trochę to „cieniutkie”.

Czy Twoim zdaniem jesteśmy w stanie analizować okoliczności i motywy zbrodni bez ukrytych w głębi uprzedzeń, stereotypów, którymi otoczyliśmy się niczym twierdzą?

Trudna sprawa – co łatwo zaobserwować także dzisiaj. Pomimo tylu źródeł informacji, dzięki którym de facto samemu można sobie wyrobić pogląd na daną kwestię, chętniej szukamy źródeł, które reprezentują podobny do naszego światopogląd czy przekonanie. I żaden argument nas nie przekona, jeśli wierzymy w coś innego. Vide – trotyl i katastrofa smoleńska. Żadna ekspertyza, żaden dowód nie przekona zwolenników teorii spiskowej.

fot. zmarła Teresa Tarwid – „Akta sprawy karnej: Tarwid Kazimierz” VII K 100/58, tomy 1-6

Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów zawartych w książce „Profesor i cyjanek”, chciałabym prosić Cię o opinię odnośnie postępowania i zachowania profesora Tarwida tuż po ujrzeniu zwłok swojej żony?

Większości świadków rzuciła się w oczy jego – jeśli nie obojętność – to zimna krew. Ale nie przywiązywałbym do tego większego znaczenia. To był taki typ człowieka. Może nawet miał zespół Aspergera, kto wie? Mamy lata 50. Wiedza na temat tego syndromu była jeszcze szczątkowa. Ludzie różnie reagują, on miał chłodny, analityczny umysł. Poza tym ja mam ograniczone zaufanie do relacji świadków, ludzie się mylą, oceniają, ba, nadinterpretują, czym zafałszowują prawdziwy obraz człowieka czy wydarzeń. To, że nie wył i nie rwał włosów na widok martwej żony, nie oznacza, że zabił.

W tej jakże skomplikowanej i zawiłej sprawie wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków, przygotowano kilkanaście opinii biegłych, a wszystko po to, aby znaleźć właściwą drogę do prawdy materialnej. Czy dostrzegłeś jakiekolwiek błędy, uchybienia, niekompetencję w działaniu ówczesnego wymiaru sprawiedliwości?

Podstawowym błędem Sądu Okręgowego było rozpatrywanie wielu aspektów tej sprawy wbrew obowiązującej zasadzie Kodeksu Karnego in dubio pro reo, która jest ściśle powiązana z zasadą domniemania niewinności. Istotą tej zasady jest to, iż wątpliwości nie dające się usunąć w drodze czynności dowodowych sąd musi rozstrzygać na korzyść oskarżonego. A tego dwukrotnie Sąd Okręgowy nie zrobił. No i kwestia dawki cyjanku, ale więcej nie chcę zdradzać – zachęcam do lektury książki.

Jakiego rodzaju zagrożenia niosą za sobą procesy poszlakowe?

Że posadzisz niewinnego lub wypuścisz winnego (śmiech). A tak na poważnie – w procesach poszlakowych często pojawia się tendencja do rozstrzygnięć „na 50 procent”. Skoro nie został przeprowadzony dowód, istnieją jednak poszlaki, więc zamiast dożywotniego więzienia orzeka się na przykład tylko 15 lat. Inaczej mówiąc: „Ponieważ nie mamy pewności, czy jesteś naprawdę winien, obcinamy ci jedną dłoń zamiast dwóch”.

fot. Kazimierz Tarwid, Archiwum Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk

Wróćmy jeszcze na chwilę do osoby Teresy Tarwid. Czy został w tej sprawie sporządzony profil wiktymologiczny, czy żona profesora mogłaby według Twojej wiedzy podjąć tak desperacki krok, jakim jest odebranie sobie życia?

Ja jeszcze raz przypomnę: mamy lata 50. ubiegłego wieku. To tylko w serialach czy powieściach jest tak idealnie, że przeprowadza się wszystkie niezbędne analizy i wykonuje profile psychologiczne. W tamtych czasach większość milicjantów nie umiała poprawnie pisać… Poza tym nawet dzisiaj część społeczeństwa lekceważy depresję a alkoholizmu nie uważa za chorobę. Od co „mądrzejszego” możesz usłyszeć: „weź się w garść, co ty baba jesteś?”. Wystarczy, że nie mieszkasz na ulicy, więc pozostałe twoje problemy są interpretowane, jako, przepraszam za wyrażenie, „z dupy wzięte”. W przypadku Teresy Tarwid pojawia się wiele oznak, że jednak przeżywała plotki o romansie męża, do tego dochodził konflikt między nim a jej matką. Na zewnątrz pokazywała uśmiechniętą zadowoloną twarz, niby wszystko było w porządku. Być może nie chciała popełnić samobójstwa, myślę, że to był impuls. Wieczorem mąż znowu wychodzi, ona znowu zostaje z dziećmi… Kto wie, co dzieje się w głowie człowieka.

Jak Twoim zdaniem dziś zachowałoby się środowisko naukowców, gdyby zaistniało podejrzenie, że szanowany profesor może być sprawcą zabójstwa własnej żony? Ostracyzm, potępienie, a może wsparcie, bronienie za wszelką cenę dobrego imienia profesora jak wizerunku uczelni?

Myślę, że reakcje byłyby podobne. Ludzie są ludźmi, XXI wiek niczego nie zmienia, tyle że hejt przeniósłby się do sieci, gdzie przyjaciele by go bronili, wrogowie oczerniali – kwestia tylko proporcji: ilu byłoby tych pierwszych i drugich. I trzecich – konformistów, którzy nie zabieraliby zdania, czekając na wyrok.

W książce „Profesor i cyjanek” dużo uwagi poświęciłeś problematyce samobójstw. Jak sądzisz, czy w obecnej rzeczywistości będzie wzrastać liczba osób dokonujących prób samobójczych?

Nie jestem specjalistą od suicydologii, więc mogę mówić tylko o swoich odczuciach lub obserwacjach najbliższego otoczenia. Czasy mamy niesłychanie ciężkie, więc można spodziewać się – jeśli nie fali – to zwiększonej liczby targnięć na życie. Ludzie bankrutują, tracą pracę, rozpadają się związki. Sytuacja jest niesłychanie dynamiczna. Mój kolega, którego znałem od podstawówki i z którym rozmawiałem na jego wernisażu kilka tygodni przed śmiercią, nie wyglądał na kogoś, kto targnie się na życie. Opowiadał mi, że kupił dom do remontu, był pełen optymizmu – przynajmniej tak się wydawało. Potem okazało się, że stracił pracę, a dom potrzebował większych nakładów, niż zakładał. To go przerosło.

Pracujesz nad kolejnymi książkami?

Oczywiście – właściwie teraz zostały mi tylko książki, do prasy już nie pisuję, bo zdarzało się, że artykuł – mający w zamyśle promować książkę – ukazywał się dopiero po kilku miesiącach. Spotkań autorskich nie ma, te online są do bani – jakbym gadał do telewizora (śmiech). W wydawnictwie Replika już złożyłem maszynopis o roboczym tytule „Na tropie mordercy” – to taki pitawal polskich spraw z ostatnich stu lat do dzisiaj najczęściej niewykrytych. To też był taki „odpoczynek” od „seryjniaków”, poza tym trochę testowanie rynku, jak zostanie przyjęte takie opracowanie z leitmotivem „Polacy nie gęsi i swoje słynne zbrodnie mają”. Będą więc rozdziały: „polskie Fargo”, „polskie Milczenie owiec”, „polski Kuba Rozpruwacz” czy „polska przełęcz Diatłowa”. A teraz kończę biografię jednego z najsłynniejszych „wampirów” w dziejach światowej kryminalistyki. Postać znana, ale tak obszernego opracowania w języku polskim się nie doczekał. Dotarłem do zdjęć z akt, które chyba też pojawią się po raz pierwszy w polskiej książce. Tytuł przewidziany na jesień. A ja już czekam na akta kolejnego polskiego wampira. Tylko tyle na razie zdradzę.

Dziękuję za rozmowę

Facebook