Jeśli chodzi o zbrodnię, nie ma rzeczy niemożliwych

Anna Potyra, fot. Mikołaj Starzyński

Wojna wywraca życie do góry nogami. Burzy plany, niszczy marzenia. Każdy człowiek ma jakiś pomysł na siebie, do czegoś dąży, czegoś próbuje. Wojna to wszystko odbiera. Nie można funkcjonować normalnie, kiedy znika rzeczywistość, którą się zna. Kiedy wszystko wokół wali się i to nie tylko w przenośni. A to i tak są przyziemne sprawy. Do tego dochodzą zmiany, jakie zachodzą w człowieku, na skutek ciągłego stresu i osobistych tragedii, z którymi trzeba się zmierzyć.

Z Anną Potyrą, autorką powieści „Pakt” – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

Na początku naszej rozmowy chciałabym zapytać Panią o pracę nad książką „Pakt”. Co było główną motywacją do podzielenia się z czytelnikami tak mroczną i przejmującą historią?

Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że ta książka wyjdzie taka mroczna. Zaczynałam od zera, z kompletną pustką w głowie i budowałam tę historię cegiełka po cegiełce. Miała być intryga z twistem, ciekawy zabójca. Kryminał jak kryminał. Powstał konspekt – kilka suchych faktów i lista bohaterów. Jestem przekonana, że gdyby dać taką rozpiskę dziesięciu różnym autorom, powstałoby dziesięć kompletnie różnych książek. Moja wyszła mroczna. Naprawdę nie wiem, na czym to polega ani skąd mi się to bierze.

Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas kreowania losów poszczególnych postaci?

Na pewno silne. Staram się, żeby to co piszę trafiało jak najgłębiej do czytelnika, a czegoś takiego nie da się osiągnąć opowiadając o błahych sprawach. Niektórzy potrafią, ale to się zdarza niezwykle rzadko. W „Pakcie” jest kilku bohaterów pokiereszowanych przez życie i po napisaniu scen, w których wchodzę do ich głowy, czułam się zawsze koszmarnie zmęczona.

Ciekawi mnie więź łącząca pisarza z ludźmi, których powołuje do życia w swojej twórczości. Czy z którymś ze swoich bohaterów zżyła się Pani na tyle mocno, aby powiedzieć, że bohater ten stał się dla Pani kimś bliskim?

Nie, tego nie mogę powiedzieć. Gdy piszę, wsiąkam w ten wymyślony świat, staram się poczuć swoich bohaterów, bo tylko w ten sposób mogę o nich coś wiarygodnego opowiedzieć. Na pewno ich bardzo dobrze znam, ale kiedy wracam do rzeczywistości, porzucam ich bez żalu i tęsknoty.

Czytając „Pakt” odniosłam wrażenie, że wydarzenia, które się tam rozgrywają, są w pewnym stopniu echem tego, o czym dziś mówi, czyta i pisze cały świat. O wojnie, traumach i śmierci. Jak Pani postrzega zdarzenia, które mają miejsce obecnie w Ukrainie?

To barbarzyństwo. Nie ma na to innego słowa. Ja nie interesuję się polityką i tymi wszystkimi przepychankami kurdupli z rozbuchanym ego i przerostem ambicji. Dla mnie wojna to dramat zwykłych ludzi, którzy chcą być zwyczajni i chcą żyć zwyczajnie. Wojna w Donbasie była zupełnie innym konfliktem, niż ten, który obserwujemy teraz, zaryzykuję stwierdzenie, że na pewnej płaszczyźnie – jako wojna domowa – bardziej skomplikowanym. Gdy o tym pisałam, nie starałam się ocenić, kto ma rację. Ja tylko widziałam ludzi, którzy zamiast chodzić do pracy, miesiącami siedzą w schronach, tracą życie albo bliskich. Sama nie wiem, co gorsze.

Jakie dopisałaby Pani zakończenie tej wojny?

Odczuwam taką wściekłość wobec agresora, że może lepiej, abym nie pisała tu żadnych zakończeń. To by była wyjątkowo brutalna scena z udziałem łysiejącego blondyna. W moich książkach ci, którzy czynią zło, są ukarani. Chciałabym, aby Rosjanie wrócili do siebie z podkulonym ogonem, a Ukraina odbudowała się jako silne i wreszcie w pełni europejskie państwo.

W powieści wyraźnie zaakcentowana została problematyka handlu ludźmi. Czy to, co spotkało bohaterki w „Pakcie”, może mieć także miejsce w rzeczywistości?

Na szczęście tak głębokie patologie, jakie kształtują seryjnych zabójców zdarzają się niezmiernie rzadko, jednak myślę, że w tym miejscu mogę spokojnie powtórzyć za komisarzem Lorenzem: jeśli chodzi o zbrodnię, nie ma rzeczy niemożliwych.

Zaintrygował mnie fragment zdania „jakim byłby człowiekiem, gdyby nie wojna”. W jaki sposób wojna zmienia ludzi?

Wojna wywraca życie do góry nogami. Burzy plany, niszczy marzenia. Każdy człowiek ma jakiś pomysł na siebie, do czegoś dąży, czegoś próbuje. Wojna to wszystko odbiera. Nie można funkcjonować normalnie, kiedy znika rzeczywistość, którą się zna. Kiedy wszystko wokół wali się i to nie tylko w przenośni. A to i tak są przyziemne sprawy. Do tego dochodzą zmiany, jakie zachodzą w człowieku, na skutek ciągłego stresu i osobistych tragedii, z którymi trzeba się zmierzyć. Zresztą, wystarczy spojrzeć wstecz na swoje życie, wszystkie kroki, które doprowadziły nas do miejsca, w którym teraz jesteśmy i wyobrazić sobie, że na pewnym etapie ten równy marsz przerywa wojna. Czy bylibyśmy tu, gdzie teraz?

Rozdział dwudziesty kończy się takimi słowami „Wróciły obrazy z Ukrainy. Padł na kolana i zaczął płakać”. Czy Pani zdaniem obrazy z Ukrainy, które oglądamy codziennie, będą do nas wracały w przyszłości?

Myślę, że tak. To, co się teraz dzieje, budzi ogromne emocje, a to zapisuje się w człowieku najgłębiej. Oczywiście dla nas to tylko echo dramatu. My przeżywamy coś zupełnie innego niż Ukraińcy. Obrazy zniszczeń, jakie oglądamy w telewizji jedynie pogłębiają nasz szok, niedowierzanie, złość, współczucie. I to będziemy wspominać. Towarzyszy nam cała gama przeżyć, ale one są tylko reakcją na to, czego doświadczają tamci ludzie. Oni do końca życia zapamiętają przerażenie i rozpacz.

Większość rozmowy dotyczyła emocji i wojny, przez co zupełnie pominęłam ważnego dla mnie bohatera powieści, komisarza Adama Lorenza. Niezłomny, uparty, zaangażowany, dociekliwy. Uwielbiam takich śledczych, tylko czy tacy w polskiej policji istnieją?

W tej kwestii poruszam się jedynie w krainie wyobraźni. Nie znam żadnych policjantów ani prokuratorów, nie śledzę ich dokonań, jednak jestem przekonana, że z łatwością znaleźlibyśmy w ich szeregach takich bystrych i zdeterminowanych śledczych, jacy pojawiają się w książkach. Jeśli miałabym wskazać pole, w którym pewnie musieliby ustąpić fikcyjnym bohaterom, to skłonność do naginania przepisów i grania według własnych reguł. Za każdym razem, kiedy Lorenz podejdzie z nonszalancją do procedur, budzi w czytelniku sympatię. Każdy myśli: co z tego, że złamał zasady, przecież postąpił szlachetnie. Jest prawym człowiekiem i ten jego wewnętrzny kompas moralny stanowi dla czytelnika gwarancję, ale przecież Lorenz nie ma nic do stracenia. W rzeczywistości śledczy często zderzają się ze ścianą biurokracji i szerokopojętym brakiem elastyczności instytucji państwowych i nie mogą sobie pozwolić na takie romantyczne zrywy, bo ciągnie się za nimi zwykła proza życia.

O czym lub o kim będzie kolejna Pani powieść?

Książka, którą teraz piszę, jest o seryjnym zabójcy. To tak w wymiarze dosłownym i powierzchownym. Jednak opowiadając tę historię zastanawiam się, jak zawsze, nad naturą człowieka i nad tym, co sprawia, że niektórzy stają się katem, a inni ofiarą.

Dziękuję za rozmowę

Anna Potyra – urodzona w 1982 roku w Warszawie. Z wykształcenia anglistka. Pasjonatka jeździectwa. Autorka serii z komisarzem Lorenzem. Jej debiutancka powieść „Pchła” została nominowana do Nagrody Kryminalnej Piły dla najlepszej Polskiej Miejskiej Powieści Kryminalnej roku 2019.

Facebook