Tragedie nad wodą

fot. A.Ruszczyk

Ratownik, co do zasady, ratuje, kiedy wydarza się coś złego. A więc nie tylko wtedy, kiedy niebezpieczna sytuacja wynika z ludzkiej głupoty. Są przecież wydarzenia losowe, pech. Poza tym, każda osoba, która zrobiła coś nieodpowiedzialnego, powinna dostać drugą szansę. Jeśli w kłopoty wpędziła się świadomie, być może jej uratowanie sprawi, że bardziej doceni wartość życia. Żyjemy przecież nie tylko dla siebie samych. Wokół nas jest mnóstwo bliskich, dla których jesteśmy istotną częścią życia.

Z Dawidem Górą, autorem reportażu „WOPR. Życiu na ratunek”, zastępcą redaktora naczelnego WP SportoweFakty – rozmawia Anna Ruszczyk.

Dlaczego ludzie toną?

Szczegółowych powodów jest tyle, ile utonięć, ale w ogólnym ujęciu to nieodpowiedzialność, kąpiel w miejscach do tego nieodpowiednich, alkohol, narkotyki, niedoszacowanie własnych umiejętności, beztroska w opiece nad dziećmi, brawura, a wreszcie przypadki losowe. Sporą część zdarzeń, szczególnie w miastach, stanowią te dotyczące samobójstw. Jeśli sam miałbym podać najważniejszy powód, bazując na własnym odczuciu po mnóstwie rozmów z ratownikami wodnymi, był to alkohol. Jego nadużywanie może wiązać się właściwie z każdą z wymienionych przeze mnie przyczyn.

Czy według Ciebie ratownicy wodni i nurkowie cieszą się uznaniem ze strony społeczeństwa?

Niestety nie. To bardzo przykre, ale nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej roszczeniowe. Według części turystów ratownicy mają ratować – i tyle – wczasowicze sami zwalniają się z konieczności myślenia oraz wyciągania wniosków. Nie zastanawiają się nad trudami pracy ratowników, nie pomagają, kiedy jest ku temu okazja – a przynajmniej część z nich tak postępuje. A co chyba najważniejsze, często nie reagują na sugestie, które wychodzą od ekspertów w dziedzinie bezpieczeństwa w wodzie. W historiach, które usłyszałem z ust ratowników często pojawia się motyw lekceważenia uwag z ich strony. Niejednokrotnie z tragicznym skutkiem. W mojej pamięci na trwałe zapisała się historia mężczyzny, któremu ratownicy dwukrotnie zwracali uwagę, że w tym miejscu i przy takiej pogodzie nie należy wchodzić do wody. Ten wychodził z wody zły, nie rozumiał, dlaczego nie może skorzystać ze swojego wolnego czasu tak, jak ma na to ochotę. Zamiast odpuścić sobie kąpiel, po obu uwagach udawał się nieco dalej, w inne miejsce plaży. Za trzecim razem ten mężczyzna już z wody nie wyszedł. Przynajmniej nie o własnych siłach. Wyciągnęli go woprowcy. Martwego. Na ratunek było za późno. Trochę liczę na to, że po lekturze moich reportaży spojrzenie na pracę ratowników się zmieni. Choćby w niewielkim stopniu. Jeśli któryś z czytelników powstrzyma się przed nieodpowiedzialnym zachowaniem w wodzie właśnie dlatego, że poznał jedną z historii, o których piszę, to już będzie sukces. Ale oczywiście nie powinniśmy generalizować. Na szczęście nie można z pełną mocą stwierdzić, że głupota dominuje nad polskim morzem, rzekami czy jeziorami. Co nie zmienia faktu, że jej przykłady można mnożyć.

fot. Puckie WOPR

Z jakimi ludzkimi tragediami muszą mierzyć się ratownicy wodni?

Z całym wachlarzem tragedii. Wielu ratowników powtarza, że najtrudniejsze są akcje dotyczące dzieci. Satysfakcja z uratowania małego człowieka jest wielka, ale jeśli akcja zakończy się niepowodzeniem, śmierć dziecka jest tym, co zostaje w głowie ratownika na długo. Podczas moich rozmów słyszałem, że do pracy w stresie, nawet dotykając ludzkich dramatów, można się przyzwyczaić. Ale część ratowników dodawała od razu, że każda sytuacja kończąca się śmiercią, odkłada się w umyśle ratującego. Nawet jeśli sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego posiadanie predyspozycji do pełnienia tej służby jest niezwykle istotne.

Jak wyglądała praca nad książką, czy łatwo było otworzyć rozmówców na tak szczerą spowiedź?

Zadziwiająco łatwo. Ratownicy wodni to ludzie niezwykle otwarci. U wielu z nich było widać dużą ochotę na opowiadanie o swojej pracy. Powód jest jasny. Do tej pory powstawały książki o policjantach, strażakach, ratownikach medycznych, lekarzach, ratownikach TOPR-u, GOPR-u itd. Ale nie było książki pokazującej pracę ratowników wodnych. To pierwsza taka publikacja. I mam nadzieję, że jeszcze jakieś powstaną. Każdy z ratowników jest inny, ale przynajmniej tych, z którymi rozmawiałem, łączyła chęć podzielenia się swoją historią. I, co ważne, żaden z moich rozmówców nie robił z siebie bohatera. Za to każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że opisy akcji i przybliżenie ich pracy, może pozytywnie wpłynąć na bezpieczeństwo nad polskimi akwenami.

W jaki sposób powinniśmy promować bezpieczeństwo nad wodą, aby takich zdarzeń było mniej?

Jestem dziennikarzem, który na co dzień publikuje swoje teksty w internecie, a to nauczyło mnie banalnej zasady – użytkownik/czytelnik zawsze reaguje/klika na teksty, które wiążą się z dramatem. To oczywiście zasada ogólna, może nieco smutna, ale prawdziwa. A jeśli tak, najpierw trzeba zainteresować odbiorcę daną historią, a potem można przekazać za jej pośrednictwem informację. Jeśli nad polskimi wodami ma być bezpieczniej, trzeba Polaków zainteresować bezpieczeństwa nad wodą. Już samo zainteresowanie sprawi, że łatwiej będzie wyciągnąć właściwe wnioski, które potem wpłyną na poprawę poziomu bezpieczeństwa. Są też sposoby od strony instytucjonalnej. Można promować bezpieczeństwo poprzez kampanie reklamowe, można robić odpowiednie lekcje w szkołach itd. Ale wydaje mi się, że najskuteczniejszy byłby program nauki pływania. Wielu z moich rozmówców powtarzało, że Polacy nie potrafią pływać – nie wiedzą, co robić w sytuacji zagrożenia, które miejsca do kąpieli są odpowiednie itp. A tego skutecznie uczy się tylko w praktyce. Dlatego należy sprawić, aby dzieci uczyły się pływać poprzez odgórne programy realizowane w szkołach. To podstawa, która niestety od lat u nas kuleje.

fot. Aleksandra Wentkowska

Która z historii przedstawionych przez Ciebie w reportażu „WOPR. Życiu na ratunek” wzbudziła w Tobie emocje w sposób szczególny?

Każda, bo każda niesie ze sobą inne emocje przefiltrowane przez umysły ludzi biorących w niej udział. Każda uczy, każda rozwija, każda niesie ze sobą olbrzymią dawkę emocji. Książka jest zbiorem reportaży, ale, z tego, co słyszę od pierwszych czytelników, czyta się ją również jak swego rodzaju thriller. To dowód na to, jakie pokłady emocji przynoszą kolejne historie. Jedna z nich jednak stała się szczególna ze względu na zdarzenie, które bardzo mnie poruszyło, a które miało miejsce niedawno. Niedługo przed premierą książki, właściwie w dniu wysłania materiału do druku, dowiedziałem się, że jeden z bohaterów moich reportaży, nie żyje. Przemysław Regulski zmarł nagle w wieku 30-kilku lat. Poświęciłem mu osobny reportaż. „Oblicze życie, oblicze śmierci” mówi o tym, co w zawodzie ratownika najtrudniejsze. Przemek tłumaczył mi, jak radzić sobie z zagadnieniami naszego ziemskiego istnienia z perspektywy osoby, która w swojej pracy cały czas mierzy się z odchodzeniem. Przemek był bowiem nie tylko ratownikiem wodnym, ale też ratownikiem medycznym, pracował na oddziale covidowym. Doskonale wiedział, o czym mówi. Kiedy dowiedziałem się, że nie żyje, długo nie mogłem w to uwierzyć. Wiem, że z niecierpliwością czekał na publikację książki. Postanowiłem więc mu ją zadedykować. Cieszę się, że zdążyłem, zanim oddano materiał do druku. To hołd także dla jego pracy, profesjonalizmu i poświęcenia, którym dzielił się z nami na co dzień.

fot. Puckie WOPR

Warto ryzykować własnym życiem dla ratowania ludzi, którzy świadomie narażają się na niebezpieczeństwo?

Ratownik, co do zasady, ratuje, kiedy wydarza się coś złego. A więc nie tylko wtedy, kiedy niebezpieczna sytuacja wynika z ludzkiej głupoty. Są przecież wydarzenia losowe, pech. Poza tym, każda osoba, która zrobiła coś nieodpowiedzialnego, powinna dostać drugą szansę. Jeśli w kłopoty wpędziła się świadomie, być może jej uratowanie sprawi, że bardziej doceni wartość życia. Żyjemy przecież nie tylko dla siebie samych. Wokół nas jest mnóstwo bliskich, dla których jesteśmy istotną częścią życia.

Czy obecny system ratownictwa wodnego wymaga według Ciebie dalszych zmian i usprawnień?

Zdecydowanie tak. Nie chcę opowiadać o zawiłościach prawnych, bo nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, ale jest wiele elementów, które wymagają zmiany. Po pierwsze, zarobki części ratowników wołają o pomstę do nieba. To pasjonaci, którzy i tak będą robili to, co robią, ale w pewnym momencie może zabraknąć ich następców. Nie ma wielu osób, które za parę groszy będzie się narażać i przechodzić wymagające kursy. Po drugie, istnieje wiele podmiotów, które szkolą ratowników w sposób niewystarczający. A więc przydałby się dokładniejszy audyt poziomu szkolenia. Przynajmniej taki wniosek wysnułem podczas rozmów z wykwalifikowanymi ratownikami z prawdziwego zdarzenia. Po trzecie, jak już mówiłem, dobrze byłoby objąć Polaków nauką pływania i udzielania pierwszej pomocy od wczesnych lat szkolnych. To drugie w wielu przypadkach jest fikcją, tymczasem pierwsza reakcja po niebezpiecznym zdarzeniu często decyduje o życiu lub śmierci.

Dziękuję za rozmowę

Facebook