Bezwzględny morderca dzieci

Na łazienkowym lustrze widniał napis szminką „ZEMSTA” – materiał poglądowy z Akt V Ds. 16/91/s Prokuratury Wojewódzkiej w Poznaniu

Zboczeńcy byli w PRLu i są teraz. Dzisiaj te przypadki są nagłaśniane na nieporównywalnie większą skalę. Wtedy jednak media były pod kontrolą państwa, i to „góra” decydowała, czy taki materiał się pojawi, czy nie. Kwaśniak miał o tyle łatwiej, że jego zbrodnie przypadły na trudny okres dla organów ścigania. To były czasy, gdy Milicja Obywatelska przemianowana została na policję. Wśród funkcjonariuszy dochodziło do czystek, pozbywano się mimo wszystko dobrych fachowców. Inna rzecz, że pracy policji nie ułatwiał fakt, że Kwaśniak był przestępcą, który jeździł de facto po całej Polsce na „chybił trafił”, wsiadał do pociągu, który odchodził najszybciej, stacja docelowa nie miała znaczenia. W dodatku morderstwa i gwałty – statystycznie biorąc – były w jego przypadku incydentami, gównie jednak okradał mieszkania, a takie przestępstwa ginęły w morzu podobnych. To były inne czasy także pod względem wychowawczym, dlatego krzyki dzieciaka, który dostawał od ojca paskiem były czymś normalnym, więc może dlatego sąsiedzi nie byli wyczuleni na tego rodzaju odgłosy zza ściany.

Z Jarosławem Molendą, dziennikarzem, publicystą, tropicielem tajemnic, autorem książki „Ręcznikowy dusiciel. Historia Tadeusza Kwaśniaka, bezwzględnego mordercy dzieci” – rozmawia Anna Ruszczyk.

 

O Tadeuszu Kwaśniaku i popełnionych przez niego przestępstwach powstało wiele artykułów, podcastów, a nawet książek. Co sprawiło, że Ty również zdecydowałeś się przyjrzeć tej mrocznej postaci i związanym z nią tragicznym historiom?

Dlaczego podjąłem się tego tematu? Bo minęły czasy, gdy byłem wyznawcą autoateizmu, czyli nie wierzyłem w siebie (śmiech). A na poważnie. Artykułami się nie przejmowałem ani podcastami, bo co można opowiedzieć w tekście, który czytasz kilka minut lub słuchasz pół godziny? Jeśli chcesz naprawdę poznać jakąś historię, to minimum musi być książka. Gdy zaczynałem moją opowieść, istniała tylko jedna książka, taka bardzo fabularyzowana opowieść, która wyszła ładnych kilka lat temu, więc nie była konkurencją. Było także opracowanie de facto niemal akademickie, ale zostało opublikowane w tak symbolicznym nakładzie, że chyba nawet w Bibliotece Narodowej jest tylko jeden egzemplarz. Notabene chciałbym w tym miejscu podziękować dr hab. Elżbiecie Żywuckiej-Kozłowskiej za udostępnienie materiałów, co stanowiło dla mnie bardzo duże ułatwienie. Gdy już byłem na dość zaawansowanym etapie pracy, dowiedziałem się, że Andrzej Gawliński wyda swoją wersję tej historii. I przyznaję, była chwila wahania, czy pchać się w ten temat. Ale po rozważeniu wszystkich za i przeciw, wyszło mi, że jestem świetnym autorem (śmiech), piszę dla czołowego wydawnictwa z siłą przebicia tylko trochę mniejszą niż ta machina, która drążyła nam tunel w Świnoujściu, więc mam odpuścić w przedbiegach? Wiedziałem, że wydawnictwo Filia zrobi okładkę, która załatwi mi połowę sprzedaży i że na tejże okładce będę miał „polecajkę” pewnej dziennikarki, który załatwi drugą połowę (śmiech). I z tego co widzę na TOP 100 Empiku w dziale „Reportaż”, moja książka na tydzień przed oficjalną premierą wskoczyła już na 18 miejsce jako bestseller tygodnia, więc już chyba teraz mogę powiedzieć, że miałem rację wierząc w ten tytuł.

Jak przebiegała praca nad książką, czy różniła się ona od pracy nad wcześniejszymi Twoimi publikacjami, związanymi z seryjnymi mordercami?

Właściwie niczym się nie różniła. Standard warsztatowy, czyli kwerenda tematyczna, namierzanie akt, potem kilka pism z prośbą o udostępnienie materiałów. I znowu muszę tu podziękować przesympatycznym Paniom z sekretariatu Prokuratury Okręgowej, dzięki którym ekspresowo uzyskałem skany z akt, dzięki czemu Czytelnicy otrzymali – mam nadzieję – w miarę pełen obraz śledztwa z lat dziewięćdziesiątych. A potem było żmudne przedzieranie się przez ponad dwadzieścia tomów akt, ale dzięki fachowym uwagom wspomnianej dr hab. Żywuckiej-Kozłowskiej było o wiele łatwiej.

Czego tak naprawdę szukałeś podążając szlakiem zbrodni Kwaśniaka?

Oj, nie ukrywam, że po cichu liczyłem na coś ekstra, że znajdę w aktach, coś co podważy na przykład ustalenia śledczych albo naprowadzi na nowy trop. I poniekąd to znalazłem – tyle że nie w dokumentach, a w trakcie nieoficjalnych rozmów na korytarzach prokuratury, co z kolei pozwoliło mi niejako w jednym z rozdziałów skoncentrować się na wątpliwościach, czy Ręcznikowy dusiciel działał w pojedynkę, ale nie spoilerujmy…

Chciałabym się dowiedzieć, jakie emocje towarzyszyły Ci, gdy zapoznawałeś się z kolejnymi tomami akt śledztwa, wczytywałeś w protokoły zeznań świadków, oględzin miejsc zbrodni i zwłok. Czy któryś z etapów pracy nad książką „Ręcznikowy dusiciel” był w jakimś stopniu trudniejszy, bardziej wyczerpujący?

To nigdy nie jest łatwa praca, czego skutki odczuwam zwłaszcza w nocy, bo nie mam niestety wpływu na to, co mi się śni. W dzień jeszcze można podświadomość okiełznać, ale w nocy… W tym przypadku było jeszcze trudniej, bo ofiarami były dzieci. W takim momencie myślisz, Boże, jakie szczęście miało moje dziecko, że nigdy nie trafiło na takie monstrum. Dochodzą do tego zeznania ofiar, które przeżyły, bo suche raporty z sekcji zwłok są jednak takie trochę bezosobowe, jak to dokumenty, ale zeznania dzieci, które miały szczęście przeżyć atak bestii to co innego. Często się zastanawiałem, jak ta trauma odbiła się na ich psychice i czy rzeczywiście miały szczęście, że przeżyły…?

W social mediach nie brak grup i stron poświęconych PRLowi. Niektórzy za nim tęsknią, porównując obecne czasy do minionych. Odnosząc się do zbrodni i przestępstw popełnionych przez Tadeusza Kwaśniaka, czy w PRL tacy sprawcy mogli czuć się bardziej bezkarnymi, sprytniejszymi od służb i organów ścigania? W PRL ludzie byli bardziej czy mniej wyczuleni na obecność na osiedlu obcych ludzi? Reagowali na krzyk dziecka częściej niż dziś, zwracali uwagę, gdy za ścianą słychać było wołanie o pomoc?

Hm, nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Zboczeńcy byli wtedy i są teraz. Dzisiaj te przypadki są nagłaśniane na nieporównywalnie większą skalę. Wtedy jednak media były pod kontrolą państwa, i to „góra” decydowała, czy taki materiał się pojawi, czy nie. Kwaśniak miał o tyle łatwiej, że jego zbrodnie przypadły na trudny okres dla organów ścigania. To były czasy, gdy Milicja Obywatelska przemianowana została na policję. Wśród funkcjonariuszy dochodziło do czystek, pozbywano się mimo wszystko dobrych fachowców. Inna rzecz, że pracy policji nie ułatwiał fakt, że Kwaśniak był przestępcą, który jeździł de facto po całej Polsce na „chybił trafił”, wsiadał do pociągu, który odchodził najszybciej, stacja docelowa nie miała znaczenia. W dodatku morderstwa i gwałty – statystycznie biorąc – były w jego przypadku incydentami, gównie jednak okradał mieszkania, a takie przestępstwa ginęły w morzu podobnych. To były inne czasy także pod względem wychowawczym, dlatego krzyki dzieciaka, który dostawał od ojca paskiem były czymś normalnym, więc może dlatego sąsiedzi nie byli wyczuleni na tego rodzaju odgłosy zza ściany.

Jak oceniasz rolę ówczesnej prasy i mediów w relacjonowaniu informacji dotyczących zbrodni popełnianych przez takich sprawców, jak Kwaśniak? Publikowano chętnie, szukając sensacji, czy trzymano się wyłącznie suchych stwierdzeń i faktów?

Im bliżej III Rzeczpospolitej, tym było lepiej. W pierwszych dwóch-trzech dekadach PRL władza nie chciała, by do społeczeństwa przedostawało się za dużo takich tematów. Mimo wszystko socjalizm miał być idealny, a to Zachód miała toczyć zgnilizna moralna i to tam miało kwitnąć rozpasanie zwyrodnialców. Istniała większa współpraca między mediami i milicją. Dzisiaj w pogoni za sensacją i „klikalnością” ujawnia się szczegóły, które utrudniają czasami pracę śledczym. Wtedy jednak ograniczano się do suchych faktów.

Czym wyróżniał się Kwaśniak na tle innych seryjnych zabójców, pedofilów i złodziei?

Trzeba mu przyznać, że wypracował sobie taki „filmowy” czy „serialowy” modus operandi. Moim zdaniem to gotowy materiał na serial. Tylko trzeba by dopisać, jakimi motywami się kierował, bo nie do końca udało się to ustalić. Miał przejść badania psychiatryczne, ale nie zdążono ich przeprowadzić. Ale wracając do pytania – na pewno wyróżniał go ten tytułowy ręcznik, którym dusił ofiary, a także napisy, które pozostawiał lub wysyłał pocztą, informujące o dokonanej zemście. Poza tym, jak już wspomniałem, nie zawsze gwałcił czy mordował, większość jego przestępstw stanowiło właściwie wykorzystywanie łatwowierności dzieci, które wpuszczały go do mieszkań, które on ogałacał z co cenniejszych przedmiotów, gotówki czy biżuterii.

Dlaczego? – to najczęściej pojawiające się pytanie podczas lektury Twojej najnowszej książki. Dlaczego dusiciel tak długo pozostawał niewykryty? Dlaczego działał w sposób brutalny, sadystyczny i bezwzględny? Dlaczego tej czarnej serii nie przerwano wcześniej? Dlaczego tylu ludzi go widziało, a on nadal wymykał się stróżom prawa? Tych „dlaczego?” można by mnożyć. Czy w związku ze sprawą o kryptonimie „Zemsta” są takie pytania, na które nigdy nie poznamy odpowiedzi?

Chyba tak, bo na to, że w sumie działał bezkarnie przez rok, złożyło się kilka czynników. Nie do końca przypisywałbym winę jedynie stróżom porządku. Na jego korzyść działała częsta zmiana rejonu „polowania”, a także doświadczenie zdobyte z wcześniejszej działalności przestępczej, gdyż miał już na swoim koncie wyroki i to ponad dziesięć. Wykazywał się jednak sporą inteligencją. Policji nie pomagały portrety pamięciowe, które odbiegały od jego rysopisu. Ba, dokonałem zestawieniu kilku z nich – łatwo dostrzec, że podobieństwa są znikome, a przecież były to wizerunki tego samego człowieka.

Nie jest to pierwszy morderca, którego życiorys i umysł dogłębnie prześwietliłeś. Czy któryś z elementów kryminalnej układanki zwrócił w sposób szczególny Twoją uwagę, a może natrafiłeś na informację lub ślad, które Cię zaskoczyły?

Nie dostałem dostępu do całości materiału (choćby nagrań z przesłuchań czy wizji lokalnych), a i czas na zapoznanie się z aktami miałem ograniczony. Nie mogłem spędzić tygodni w Prokuraturze Okręgowej, w przeciwieństwie do materiałów z innych spraw, nad którymi mogłem siedzieć dniami i dosłownie „wgryzać się” w każdą, najdrobniejszą nawet notatkę służbową. Wtedy jest większa szansa wypatrzeć jakieś niekonsekwencje lub porzucony trop. Może inaczej też podszedłbym do materiału, gdybym miał informację, którą usłyszałem na sam koniec, dlatego trochę „wstecz” pochyliłem się nad pewnym tropem. Niestety termin oddania maszynopisu gonił. Może kiedyś, przy wznowieniu, wypuszczę książkę z dopiskiem: „wydanie drugie, uzupełnione”?

Zapoznając się z zamieszczonymi w „Ręcznikowym dusicielu” fragmentami przesłuchań ofiar, które przeżyły spotkanie z Kwaśniakiem, zastanawiałam się, jak potoczyło się ich życie. Czy czas faktycznie uleczył rany. Czy także myślałeś o nich, o tym, jak te zdarzenia mogły wpłynąć na ich dorosłość?

Na pewno wpłynęły, ale świadomie zrezygnowałem z ich poszukiwania czy kontaktowania się z rodzinami. Żadna książka nie jest warta rozgrzebywania takich ran. W imię czego? Nie, nie, po co tym ludziom przypominać koszmar, jaki przeszły. Psychika każdego jest trochę inna, tu mieliśmy do czynienia z dziećmi. Dorosłym pewne sprawy łatwiej wytłumaczyć. Z drugiej strony może te dziecięce koszmary łatwiej zatarły się w pamięci właśnie ze względu na czas, jaki upłynął?

Masz już dość przestępców, a może pracujesz nad kolejną książką true crime?

Czasami sobie myślę, że ja też mam w sobie coś z socjopaty, bo nie dość że tylko jakiś mocno „zachwiany” osobnik pisałby książki za takie pieniądze (śmiech), a dwa, że bardzo często mam mordercze myśli, zwłaszcza gdy czytam opinie o moich książkach albo słyszę podcasty, które są bezczelnym plagiatem z moich książek, a ich autorzy zbierają pochwały „za doskonałą robotę”. A na serio, akurat taką tematykę lubię, lubię gmeranie w aktach, doszukiwanie się dziur w śledztwie, czego nie mogę powiedzieć o zbrodniach nazistowskich. Mam upatrzonych kilku „seryjnych”, ale czy siądę do takiego tematu, zależy od tego, jak będzie się sprzedawał „Ręcznikowy dusiciel”. Jeśli wydawca będzie zadowolony i będzie chciał kontynuacji, nie widzę problemu. W swoich archiwach mam nawet już akta niektórych spraw, więc czekam tylko na zielone światło, że jest zapotrzebowanie na historię kolejnej bestii.

Dziękuję za rozmowę

Facebook