Archiwa, które miały pozostać tajemnicą

Żołnierze niemieccy ze szkoły wojskowej w Żegiestowie-Zdroju podczas biegów narciarskich. W tle widoczne sanatorium "Wiktor" (Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego miało olbrzymi wpływ na pierwsze powojenne lata uzdrowiska. Ta budząca słusznie grozę instytucja władała w Żegiestowie choćby najbardziej znanym sanatorium, jakim był przedwojenny „Wiktor”. W nim leczyli się i nabierali sił funkcjonariusze i pracownicy Urzędów Bezpieczeństwa czy samego ministerstwa. Ciężko mówić tutaj o jakimś rozwoju miejscowości czy poszczególnych obiektów, bo tego w tamtych latach nie było. Być może fakt, iż to właśnie „ubecja” władała tym miejscem uchroniło je od dewastacji czy szabru, a być może całkowitego zniszczenia? Niemniej ja w rozdziale poświęconym sanatoriom MBP w Żegiestowie staram się raczej przypomnieć ludzi, którzy tam pracowali, którzy zostawili tam wówczas także cząstkę samego siebie.

Z Maciejem Bartków, publicystą, autorem książki „Sekrety Żegiestowa” – rozmawia Anna Ruszczyk.

Co było główną motywacją do ujawnienia tajemnic jednego z najpiękniejszych uzdrowisk w Polsce?

Główną motywacją było piękno tego miejsca, które staram się odwiedzać regularnie, ale oczywiście nie tylko. We wszystkich swoich książkach piszę na tematy, o których nikt wcześniej nie pisał lub pisał nieprawdę. Tak jest zatem i w tym przypadku, wspaniała historia Żegiestowa-Zdroju doczekała się swojego uzupełnienia o te informacje, które przez lata pozostawały tajemnicą UB, a później Służby Bezpieczeństwa. Myślę, że jest to o tyle ciekawe, że dotyczy osób powszechnie znanych w tej miejscowości, ale i nie tylko. Państwo Wojdatt czy adwokat Urban to postacie, które odcisnęły mocne piętno, oczywiście pozytywnie, w historii Żegiestowa. Warto zatem pokazać ich zaciekłe boje o odzyskanie swojej własności zagarniętej po zakończeniu wojny przez komunistów.

Jak wyglądała praca nad „Sekretami Żegiestowa”?

Praca nad książką to przede wszystkim wielogodzinna kwerenda archiwalna. Wyszukiwanie tych dokumentów, które mnie interesują, a następnie ich lektura. Ja mam to szczęście, że piszę w tym przypadku o miejscach, które znam, o budynkach, które widziałem czy ludziach, o jakich już słyszałem. Pensjonaty „Zamek”, „Sanata” czy „Warszawianka” to obiekty, które widzę przynajmniej dwa razy w ciągu każdego roku od kilku lat. Dlatego praca nad tą książką sprawiała mi także olbrzymią przyjemność, pozwalając wciąż obcować – chociaż na odległość – z miejscowością, zwaną do dzisiaj Perłą Popradu.

Panorama Żegiestowa-Zdroju, w tle, u góry pensjonaty „Zamek” i „Polonia” (Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Publikacja bazuje na materiałach zachowanych w archiwum IPN. Dlaczego dokumenty te miały pozostać utajnione?

Generalnie wszystkie materiały, jakie znajdują się w archiwum IPN nosiły niegdyś klauzulę tajne. Resorty bezpieczeństwa wszystkich krajów, nawet tych niesuwerennych jak PRL, a może właściwie przede wszystkim tych, nie lubią upubliczniać swojej wiedzy. Pokazują one bowiem kulisy ich działania, przeprowadzane operacje czy chociażby dane personalne funkcjonariuszy, pracowników i tajnych współpracowników. Pokazują jednak także historie niewygodne dla władzy, w tym przypadku dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, a takimi są na przykład nielegalne ucieczki przez „zieloną granicę”, jaka stanowiła i wciąż stanowi rzeka Poprad. Ukazują one bowiem prawdę o tamtych czasach, gdy wielu z ówcześnie żyjących podejmowało próby, niejednokrotnie z narażeniem własnego zdrowia, a nawet życia, wydostania z komunistycznego raju i dotarcia do któregokolwiek z państw „zgniłego” Zachodu. Dzisiaj, gdy wielu z nas nie tylko nie pamięta, ale nawet nie wie, iż podróż za granicę nie była kiedyś czymś zwyczajnym, takie historie mogą budzić niedowierzanie lub grozę, ale przecież dokładnie tak było jeszcze kilkadziesiąt lat temu.

Na łamach „Sekretów Żegiestowa” opisujesz działalność Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jaki wpływ na losy sanatorium miało MBP?

Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego miało olbrzymi wpływ na pierwsze powojenne lata uzdrowiska. Ta budząca słusznie grozę instytucja władała w Żegiestowie choćby najbardziej znanym sanatorium, jakim był przedwojenny „Wiktor”. W nim leczyli się i nabierali sił funkcjonariusze i pracownicy Urzędów Bezpieczeństwa czy samego ministerstwa. Ciężko mówić tutaj o jakimś rozwoju miejscowości czy poszczególnych obiektów, bo tego w tamtych latach nie było. Być może fakt, iż to właśnie „ubecja” władała tym miejscem uchroniło je od dewastacji czy szabru, a być może całkowitego zniszczenia? Niemniej ja w rozdziale poświęconym sanatoriom MBP w Żegiestowie staram się raczej przypomnieć ludzi, którzy tam pracowali, którzy zostawili tam wówczas także cząstkę samego siebie. Oczywiście chodzi mi głównie o lekarzy, lekarki, pielęgniarki czy personel cywilny, który stanowiły dość często młode i ładne dziewczyny. Być może, o co chyba ciężko, któreś z nich żyją do dzisiaj i z sentymentem sięgną po książkę po to, by zobaczyć siebie przed 60 lat? Chciałem po prostu pokazać te osoby, które w jakiś sposób zapisały się w historii miejscowości, a których ankiety personalne czy fotografie bez tego wciąż spoczywałyby, zapomniane, na półkach archiwum.

Kuracjusze przed „Domem Zdrojowym” w Żegiestowie-Zdroju w roku 1937 (Foto-Kowalczyk Żegiestów-Zdrój, z archiwum autora)

Kto i na jakich warunkach mógł korzystać z dobrodziejstwa perły Doliny Popradu?

A to już zależy kiedy? Przed wojną, mógł skorzystać każdy, najbardziej ten, kto dysponował większą gotówką, chociaż obłożenie Żegiestowa była wówczas tak duże, że zdarzało się, iż na stacji kolejowej, przyjezdnych witał „boy” z napisem: „Proszę nie wysiadać. Wolnych miejsc brak”. Zdarzały się także ogłoszenia zamieszczane w prasie, z prośbą, by nikt nie przyjeżdżał bez wcześniejszej rezerwacji miejsca. Z kolei po zakończeniu wojny i upaństwowieniu znajdujących się tam ośrodków wypoczynkowych, przybywający kuracjusze byli kierowani do Żegiestowa najpierw przez MBP, a potem przez FWP czyli Fundusz Wczasów Pracowniczych, ale nie tylko. Swoich pracowników kierowały tutaj także różne zakłady pracy, będące właścicielami poszczególnych obiektów. Oczywiście pojawiali się tutaj także turyści, przybywający na własną rękę – ci jednak musieli się liczyć z kontrolami czy sprawdzeniami, bowiem Żegiestów, jako miejscowość nadgraniczna, objęty był szczególną ochroną. Niemniej jednak funkcjonowały tutaj, dostępne dla wszystkich sklepy, restauracje, apteka czy zakład fryzjerski. Co roku Żegiestów odwiedzały tysiące ludzi, zafascynowanych pięknem tego miejsca.

Zainteresowała mnie przywołana w „Sekretach Żegiestowa” sprawa Krukierka. Czy donosy wysyłane do Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego były częstą praktyką? W jakim celu je wysyłano?

Donosy pisane do UB czy SB to temat-rzeka. W swoich pracach archiwalnych często miałem w rękach tego rodzaju dokumenty, a dotyczyły one niemal każdej dziedziny życia prywatnego czy społecznego. Jedni pisali donosy na przełożonych w pracy, inni na kolegów, jeszcze inni na sąsiadów. Pamiętać jednak trzeba, że każdy taki świstek mógł stać się źródłem olbrzymich problemów tego, kogo dotyczył. Jeżeli informacje w donosie polegały na prawdzie, to mogły stać się obiektem szantażu, w wyniku którego, osoba zaszantażowana stawała się tajnym współpracownikiem, zmuszonym do donoszenia na innych. Różne były powody dla których ludzie pisali. Jedni donosili, ponieważ uznawali, że robią dobrze ujawniając jakieś nieprawidłowości, a bali się jednocześnie powiedzieć o nich z otwartą przyłbicą, inni z powodów osobistych, a jeszcze inni, zapewne, z jakiejś wrodzonej potrzeby. Pamiętam donos, w którym pisano o tym, że dwie osoby mają romans. Kochanek posiadał żonę, a jego kochanka męża. Na podstawie tego donosu obydwoje zmuszono do współpracy SB. Obydwoje zgodzili się donosić, ponieważ powiedziano im, że jeśli zgody nie wyrażą, ich małżonkowie dowiedzą się o zdradach. Tak działają służby na całym świecie, także i dzisiaj.

Czy burzliwa przeszłość właścicieli budynków, o których piszesz w książce, wpłynęła na dzisiejszą kondycję sanatorium?

Raczej nie. Na kondycję Żegiestowa najbardziej wpłynęły przemiany będące wynikiem tzw. transformacji gospodarczej i ustrojowej lat 90. XX wieku. III RP strasznie obeszła się z Żegiestowem, czego wizytówką przez długie lata pozostawał opuszczony i zrujnowany „Dom Zdrojowy”. Dzisiaj jednak, dzięki zaangażowaniu prywatnej firmy „Cechini”, wrócił on do życia i pięknie zrewitalizowany już za chwilę zacznie przyjmować pierwszych gości. Warto pojechać do Żegiestowa i na tarasie „Domu Zdrojowego” lub w którymś z istniejących tam pensjonatów, oddychając czystym powietrzem, w otoczeniu ciszy i zieleni, zanurzyć się w miniony czas opisany w „Sekretach Żegiestowa”.

Dziękuję za rozmowę

Facebook