Mój kolega odszedł z pracy nie dlatego, że nie mógł sobie poradzić z cierpieniem ludzi, a ze względu na jakość wyjazdów. Jest bardzo dużo wyjazdów, które nie mają niczego wspólnego z ratownictwem. Często ludzie kłamią by wezwać karetkę, a nie potrzebują pomocy. Pędzimy ambulansem na sygnałach z narażeniem życia, a na miejscu okazuje się, że nie powinno być tam żadnej interwencji. Ci, którzy mają słabe nerwy wykruszają się na poziomie studiowania, widok ciał w prosektorium zmienia ich dalsze plany. Ale także jest też kwestia pensji. Dla mnie moje wynagrodzenie jest po prostu śmieszne, to jest o wiele mniej niż to co otrzymują lekarze. Zamiast wrócić po pracy do domu i się wyspać, trzeba gonić do następnej roboty.
Z Marcinem Borkowskim, Ratownikiem Medycznym, Mistrzem Polski i Europy w Ratownictwie Medycznym, byłym funkcjonariuszem BOR – rozmawia Anna Ruszczyk.
Na Twoim profilu Fb napisane jest „Mistrz Europy w Ratownictwie Medycznym”. Co trzeba zrobić, aby zdobyć taki tytuł?
W Polsce organizowane są mistrzostwa regionalne, mistrzostwa Polski oraz Europy. Byłem w zespole trzyosobowym który zdobył pierwsze miejsce, pokonując inne kraje, które przybyły na Mistrzostwa Europy. Gościnnie byli również Amerykanie, których również pokonaliśmy.
W którym to było roku?
W 2010.
Jak się zaczęła Twoja przygoda z ratownictwem medycznym?
Zaczynałem jako sanitariusz, w tamtych czasach o ratownictwie medycznym nikt nic nie mówił. Jeździłem karetką i wykonywałem polecenia lekarza. Była ze mną na zespole pielęgniarka i kierowca. Potem wszedł system ratownictwa i trzeba było skończyć szkoły medyczne. Zamieniono nas w zespół ratownictwa medycznego. I tak od 12 lat jeżdżę na zespole jako ratownik medyczny samodzielnie wykonujący czynności medyczne. Mam uprawnienia prawie takie same jak lekarz w ambulansie, nie mogę tylko podawać środków zwiotczających ani stwierdzać zgonu.
Czy praca, którą wykonujesz jest jednocześnie Twoją pasją?
Tak i to co teraz powiem, być może zabrzmi niewiarygodnie, ale pracuję 25 lat w pogotowiu i nie było ani jednego takiego dnia, abym pomyślał, że nie chce mi się iść do pracy. Wręcz nie mogę się doczekać, kiedy będę miał dyżur.
Co najbardziej Ci się podoba w tym co robisz?
To, że nie ma powtarzalności. Nie wyobrażam sobie pracować w fabryce samochodów i przez kilka godzin dokręcać śrubki przez pięć dni w tygodniu, nie ma takiej możliwości. To co robię, sprawia mi dużo radości, gdyż uratowanie komuś życia dostarcza satysfakcji. Poza tym co wyjazd spotykam się z nowymi ludźmi, nowym problemem, zdarzeniem. Działania te wymagają podejmowania przeze mnie szybkich i trafnych decyzji. Wiadomo każdy z ratowników czuje oddech prokuratora na plecach. Ogólnie trzeba stwierdzić, że społeczeństwo jest coraz bardziej roszczeniowe. Jest też cała masa adwokatów, prawników specjalizujących się w medycynie, którzy zadają bardzo trudne, fachowe pytania. Widać, że znają specyfikę naszej pracy.
Pamiętasz jakieś zdarzenie, które szczególnie utknęło Ci w pamięci?
Pamiętam jak w 1996 lub 1997 roku na moich oczach bomba rozerwała mojego kolegę, doznał poważnych obrażeń. Pamiętam, że gdy do niego dobiegłem to spadały na nas jeszcze fragmenty konstrukcji budynku obok którego miała miejsce ta eksplozja. To był pirotechnik policyjny, my jako pracownicy pogotowia, obstawialiśmy karetką. Udzielaliśmy pomocy, przewieźliśmy do szpitala. Niestety obrażenia okazały się śmiertelne i po operacji chłopak zmarł.
Jakie emocje towarzyszą, gdy jedziesz na wezwanie, na zdarzenie?
Dobry ratownik to jest taki, który nie wykazuje emocji podczas wykonywania swojego zadania. Jest coś takiego jak pamięć mięśniowa. Po to człowiek się uczy, studiuje, praktykuje, żeby nie myśleć za dużo, a wykonywać zgodnie z algorytmami postępowania. Są specjalne książki z których ratownik medyczny się uczy. W nich są opisane poszczególne sposoby i metody działania. Mój trzydziestotrzyletni brat zatrzymał się krążeniowo, mama roztrzęsiona zadzwoniła do mnie i powiedziała co się dziej. Zadzwoniłem po pogotowie, byłem blisko, więc dojechałem pierwszy. Zacząłem go resuscytować, ale nie sprzętem z karetki, ponieważ byłem w tym momencie w cywilu. Prowadziłem resuscytację, przyjechało pogotowie i przejęło ode mnie działania. Niestety resuscytacja nie przyniosła skutku, brat zmarł. Ciało zostało zabrane. Gdy już pojechali, jedyne co działo się z moim ciałem, to trik nerwowy w łydce i tyle. To była cała moja reakcja na to zdarzenie, w tamtym momencie. Nie jestem bezduszny i zimny, po prostu potrafię poskromić emocje. Choć jest zasada, że chirurg nie może operować swojej rodziny, bo gdyby stan pacjenta nagle drastycznie się pogorszył, to mógłby wpaść w panikę. Mi się udało nie panikować podczas ratowania brata.
No tak, ale widok dzieci, które ucierpiały w wypadku komunikacyjnym myślę, że jest trudnym, traumatycznym doświadczeniem?
Oczywiście jeśli mówimy o emocjach, to widok takich dzieci z pewnością nie jest dla mnie obojętny. Aczkolwiek nie tak dawno miałem akcję reanimacji pięciolatka. Na zespole miałem jednego nowego ratownika i drugiego z większym stażem. Nie było większych emocji, wszystko zrobiliśmy tak jak należało. Wiadomo, że jak dziecko umiera to człowiekowi robi się żal, że miało jeszcze tyle życia przed sobą. Jak umiera osoba dorosła, w starszym wieku to emocje są dużo mniejsze.
Udało się uratować tego pięciolatka?
Tak uratowaliśmy go i przewieźliśmy do szpitala. Tam pani doktor anestezjolog, która przejmowała to dziecko, bardzo nam podziękowała za profesjonalną obsługę. Jeszcze przez jakiś czas zbierała ode mnie wywiad, co działo się z dzieckiem i co zrobiliśmy. Do ratowników medycznych, którzy są naprawdę dobrzy i uaktualniają swoją wiedzę lekarze już się przekonali. Chociaż początki były trudne, stanowiliśmy dla nich pewną konkurencję.
Dlaczego stanowicie konkurencję, skoro tak naprawdę Waszym zadaniem jest przywieźć możliwie odratowanego człowieka, aby lekarze mogli działać dalej?
Nie mówię o konkurencyjność dla lekarzy w szpitalach, tylko w ambulansach. Jak zaczynałem pracę w pogotowiu to 100% zespołów było z lekarzem. Na dzień dzisiejszy tam gdzie pracuję na stacji przedtem były cztery zespoły lekarskie a teraz jest jeden zespół lekarski, a trzy z ratownikami medycznymi. W Stanach Zjednoczonych, Anglii, Irlandii, Szkocji, Szwecji nie ma lekarzy w karetkach, bo są za drodzy. W Szwecji nawet zrezygnowano z lekarza w śmigłowcu, co w Polsce jest nie do pomyślenia. U nas jeszcze pokutuje takie przekonanie, że tytuł lekarza gwarantuje sukces. Tytuł ratownika medycznego, takiego ogarniętego też gwarantuje sukces. Przynajmniej ja to gwarantuję z moim zespołem z którym jeżdżę. Stworzyłem taki team, który niczego się nie boi.
Miałeś jakiś wpływ na to, kto będzie w Twoim zespole?
Ponieważ bardzo długo pracuję w pogotowiu ratunkowym, to miałem wpływ. Są miejsca, w których nie ma się takiego wpływu. Byłem liderem i razem z moim kolegą również z długim stażem w ratownictwie dostaliśmy jako trzeciego kierowcę z tytułem ratownika medycznego. Jesteśmy „świrami” tego zawodu, szukamy ludzi którzy ratownictwo mają we krwi. Pierwszego dnia sprawdziliśmy go czy się nadaje, rzucając na głęboką wodę. Miał za zadanie jako lider wydawać nam polecenia podczas wykonywania zadania związanego z udzieleniem pomocy. Oczywiście czynności były sprawdzane na fantomie. Był trochę przerażony, ale zaczął działać. Po tym ćwiczeniu pokazaliśmy mu jak to powinno wyglądać perfekcyjnie. Facet został z nami i jeździmy razem do dnia dzisiejszego. Jest bardzo dobrym fachowcem.
Jakie zdarzenia są trudniejsze, wypadki komunikacyjne czy wyjazd do człowieka który zasłabł w domu i nie wiadomo jak mu pomóc?
Nie mamy problemów z tym jak kogoś ratować, chyba że to jest jakaś choroba tropikalna. Jeśli ta choroba jest zakaźna, to staje się dla nas niebezpieczna. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie się przed tym uchronić. Zasada jest taka, jeżeli ktoś jest bardzo chory, bardzo „zepsuty”, medycznie mówi się zdekompensowany, to niekiedy niewiele możemy pomóc. Podobnie gdy ktoś jest zwęglony, rozczłonkowany czy ma strukturę mózgu na zewnątrz.
Co robicie w takich przypadkach, jaka jest Wasza rola na miejscu zdarzenia?
Jeżeli ktoś uległ dekapitacji, ma odciętą głowę, to przyklejamy elektrody do klatki piersiowej. Sporządzamy całą dokumentację, powiadamiamy zespół lekarski, gdyż my nie możemy stwierdzać zgonu. Lekarz przyjeżdża, dokonuje dalszej procedury zgonu, a my jedziemy do kolejnego zdarzenia. Oczywiście okrywamy martwą osobę czarną folią jeśli jest to miejsce publiczne.
W jaki sposób warunki atmosferyczne albo sytuacja na miejscu zdarzenia np. pożar w budynku w którym są ofiary wpływa na rodzaj i sposób udzielanej przez Was pomocy?
Generalnie jest tak, że w strefie zero, tam gdzie są płomienie, zawalisko, rumowisko, gdzie jest niebezpiecznie, ratownicy medyczni nie wchodzą. Wchodzą tam ratownicy ze straży pożarnej, oni nam taką osobę wydobywają. Jeżeli jest bardzo zimno, pada deszcz to akcja jest utrudniona, szczególnie wtedy gdy ktoś jest uwięziony w samochodzie, ma zakleszczone nogi. Akcja wydobycia człowieka z wraku może być utrudniona przez to, że jest przygnieciony silnikiem. Po powrocie z wyjazdu musimy zmienić mokre od deszczu ubrania.
W jakim systemie godzin pracujesz?
Pracuję w zespole ratownictwa przez 24 godziny co trzy doby, a w „wolne dni szkolę”
A jak nie jesteś w pracy to myślisz o tym co tam się dzieje?
Często jest tak, że gdy w mediach pojawia się jakaś informacja o wypadku, katastrofie to dzwonią do mnie dziennikarze z prośbą o komentarz w tej sprawie. Z racji dużego doświadczenia w zawodzie i bycia frontmenem, media o mnie nie zapominają. Z reguły gdy przychodzę na dyżur, to koledzy opowiadają jakie mieli sytuacje, przypadki. Niestety praca ratownika medycznego nie jest odpowiednio wynagradzana, więc pracuję jeszcze w innych miejscach. Są to szkolenia medyczne, więc cały czas żyję tą pracą. Jeżdżę po całej Polsce i za granicę. Cały czas jestem ratownikiem medycznym i jak trzeba to udzielam pomocy.
Co możesz mi powiedzieć odnośnie ryzyka zawodowego w twojej pracy?
Agresja ze strony pacjentów, generalnie nie szanuje się personelu, w zasadzie to nikogo się nie szanuje. Ludzie są roszczeniowi, jest agresja ze strony pijanych, osób pod wpływem środków psychoaktywnych, poddenerwowanych sytuacją. Niekiedy powodem agresji może być takie odreagowanie po ciężkiej traumie. Miałem taki przypadek gdy pojechaliśmy do wypadku, gdzie było dwoje martwych dzieci. Niestety nie udało nam się ich uratować. Na miejsce zdarzenia przyjechał powiadomiony ojciec. Dzieci leżały już pod folią. Gdy dojechał na miejsce, zerwał tę folię i zaczął tulić martwe dzieci, krzyczeć, wyć z przerażenia. Nie dziwiłem mu się, rozumiałem go. W pewnym momencie ruszył na nas gotowy do bicia, miał żal że nie uratowaliśmy mu dzieci.
Co możecie zrobić w takich sytuacjach, jak powinniście działać?
Przeważnie jest tak, że gdy na miejscu zdarzenia jest zgon to jest też i policja. Oni są od tego, aby nas chronić. My jako ratownicy medyczni jesteśmy szkoleni w samoobronie. Problem polega na tym, że nie możemy wyprowadzać ciosów, robić ani podduszać tylko przytrzymywać. Za to agresor może robić wszystko, dźgać nożem, walić krzesłem, kopać, gryźć. Widziałem dwudziestolatka pod wpływem amfetaminy, który unosił sześciu policjantów siedzących na nim. W takiej sytuacji musimy albo uciec, a gdy się nie da to bronić.
Jak się bronicie?
Jeżeli gość na melinie będzie miał nóż lub pistolet i spróbuje go użyć wobec zespołu, a to się zdarza w ratownictwie, to nie będziemy go „głaskali po jajach” tylko weźmiemy krzesło i zrobię mu kołnierz hiszpański. To jest moje być albo nie być. Na szczęście takiej sytuacji jeszcze nie miałem. Myślę, że tak wygląda walka o życie. Staramy się przewidywać zagrożenia i nie wchodzić bez asysty policji.
Paralizatora także nie możecie użyć w takiej sytuacji?
Nie możemy mieć środków przymusu bezpośredniego. Jeżdżąc tyle lat w pogotowiu wiem dobrze, że w pewne rejony bez policji nie jedziemy. Czasem przyjeżdżają z nami dwa, trzy radiowozy i dopiero wtedy wchodzimy. Po prostu pewne adresy są nam dobrze znane.
Jak można Twoim zdaniem zwiększyć bezpieczeństwo ratowników, co można zrobić w tym zakresie?
Kary, kiedyś odpuszczaliśmy takiemu łobuzowi, który nam zrobił krzywdę. Ktoś nas popchnął, przewrócił, zrobił siniaka pod okiem, podrapał czy pogryzł. Machaliśmy na to ręką, teraz to się zmieniło. Wołamy policję, zgłaszamy naruszenie nietykalności cielesnej, a jesteśmy funkcjonariuszami publicznymi. Potem takie osoby dostają zawiasy albo kary finansowe… już nie odpuszczamy.
Czy znasz przypadki wypalenia zawodowego wśród ratowników medycznych?
Oczywiście, że tak. Ale jest też inny aspekt. Mój kolega odszedł z pracy nie dlatego, że nie mógł sobie poradzić z cierpieniem ludzi, a ze względu na jakość wyjazdów. Jest bardzo dużo wyjazdów, które nie mają niczego wspólnego z ratownictwem. Często ludzie kłamią by wezwać karetkę, a nie potrzebują pomocy. Pędzimy ambulansem na sygnałach z narażeniem życia, a na miejscu okazuje się, że nie powinno być tam żadnej interwencji. Decydująca jest też kwestia pensji. Dla mnie wynagrodzenie ratowników medycznych jest po prostu śmieszne, to jest o wiele mniej niż to co otrzymują lekarze, ba mniej niż to co zarabia osoba smażąca frytki w sieciowcu. Zamiast wrócić po pracy i się wyspać, trzeba gonić do następnej roboty. Zresztą lekarzy jest też mało i pracują w kilku miejscach. Są tacy którzy cieszą się z godziwej płacy na jednym etacie, inni stają się pracoholikami, materialistami, przemęczeni gorzknieją dotyczy to każdej grupy zawodowej. Ja staram się łączyć pracę z przyjemnościami. Ostatnio szkoliłem przedszkolaków, którzy są bardzo wdzięcznym materiałem czy choćby ochronę statków, które pływają wzdłuż somalijskich wybrzeży. Szkolenie z medycyny pola walki robimy w plenerze. Ponieważ byłem funkcjonariuszem i takiego doświadczenia nabrałem, to teraz szkolę innych.
W jakiej byłeś służbie?
W Biurze Ochrony Rządu.
Ratownictwo medyczne pojawiło się na etapie służby?
Ratownictwo jest moją pasją od „zawodowego dzieciństwa”, zajmuję się tym od osiemnastego roku życia. Jeśli chodzi o BOR, to formacja ta ściąga najlepszych, funkcjonariusze muszą się szkolić też z pierwszej pomocy, dlatego tam się znalazłem. Są takie zdarzenia gdzie taka pomoc jest potrzebna i trzeba szybko reagować. Wiedza funkcjonariuszy w tym zakresie jest dziś nieporównywalnie większa niż kiedyś. Przypomnę, że organizowane są mistrzostwa paramedyczne, gdzie ci ludzie sprawdzają swoje umiejętności.
Które z projektów, szkoleń które zrealizowałeś były dla Ciebie szczególnie ważne?
Moim oczkiem w głowie jest przeszkolenie tysięcy strażaków na Mazowszu z zakresu udzielania pierwszej pomocy. Dziś wiem, że są tam ludzie którzy wiedzą jak zadziałać, a często mają do czynienia z wypadkami na trasach. Podobnie jest z wypadkami na wsiach, gdzie kiedyś, zanim dojechała karetka to człowiek się wykrwawiał. Dziś są tam gęsto rozmieszczone jednostki, które są w stanie szybko dojechać i udzielić pierwszej pomocy do czasu przybycia pogotowia. Kolejny sukces to przeszkolenie urzędników, którzy mają w urzędach AED czyli automatyczny defibrylator. Spowodowałem że te defibrylatory są gęsto rozsiane, przynajmniej w naszym mieście. Poza tym szkolę bardzo dużo młodzieży oraz dzieci w przedszkolach. Razem z kolegą zrealizowaliśmy nasz autorski projekt „Bezpieczny przedszkolak”. Na takim szkoleniu uczymy pozycji żółwia, czyli obronnej przed agresywnym psem, uczymy przyklejania plasterków na rękach lub nogach tam gdzie namalujemy czerwone kropeczki, które są rankami. Uczymy dzieci jak powiadamiać pogotowie ratunkowe, co mówić. Prosimy aby nauczyły się swojego adresu zamieszkania. Ponadto dzieci wcielają się w role ratowników, dostają hełmy ratownicze i kamizelki. Puszczam dźwięk ambulansu i wkraczamy do pokoju, dzieci szukają osoby która leży i potrzebuje pomocy, przyklejają plasterki. Potem zabieramy dziecko do szpitala by po chwili wróciło szczęśliwe. To jest nauka przez zabawę. Starsze dzieci w szkołach uczymy jak ułożyć daną osobę w pozycji bezpiecznej, na boku. Uczymy jak mają się zachować, wezwać pogotowie, sprawdzić czy mama lub tata oddycha. To są bardzo wdzięczne zajęcia, dzieci w przedszkolach są zachwycone. Widziałem jak dzieci odbierane przez dorosłych pokazywały im na trawniku pozycję żółwia.
A z kim pracuje się gorzej?
Z dorosłymi, którzy na szkolenia z zakresu pierwszej pomocy medycznej zostali na siłę wypchnięci przez pracodawcę. Siedzą jak na szpilkach, nie mają ochoty słuchać ani się uczyć. Jak się ich prosi o aktywny udział w zajęciach to jest jedna wielka rozpacz. Na szczęście jest to coraz rzadsze zjawisko. Pierwsza pomoc zaczęła być trendy, co mnie bardzo cieszy. Więcej ludzi zamawia tego typu szkolenia.
Czy ratownicy medyczni spotykają się na szkoleniach?
Każdy ratownik medyczny musi zgromadzić 200 punktów edukacyjnych. Punkty muszą być gromadzone co pięć lat, spotykamy się na szkoleniach doskonalących zawodowo. Są też kongresy, konferencje oraz ratownictwo po godzinach. Tam się spotykamy i wymieniamy doświadczenia, ale najczęściej w pracy na stacji.
Czy Twoim zdaniem jesteśmy przygotowani na atak terrorystyczny pod względem zabezpieczenia medycznego ofiar ataku?
Jeśli chodzi o atak terrorystyczny przy użyciu ładunku wybuchowego, czy też aktywnego strzelca, który wkracza i zaczyna strzelać do ludzi, to ratownictwo medyczne nie ma dużego pola do działania. W pierwszej kolejności musi tam wejść formacja uzbrojona. Jeżeli sprawdzą to miejsce i będzie ono bezpieczne to dopiero wtedy może tam wejść ratownik medyczny. Często sporządza się protokół wypadku masowego, polega to na tym że siły i środki są niewspółmierne do ilości poszkodowanych, stąd dokonuje się segregacji. Trzeba ocenić kogo ratujemy jako pierwszego a kogo jako ostatniego. Ratujemy tych którzy rokują większe szanse na przeżycie.
Czyli to ratownik medyczny dokonuje segregacji?
Tak, polega to na tym, że oznaczamy osoby uczestniczące w wypadku, katastrofie poprzez nałożenie opasek na ręce z przewieszkami. W pierwszej kolejności ratujemy czerwone, potem żółte i zielone. Na końcu opaski czarne, są to osoby z odroczoną pomocą. Z reguły osoby te nie przeżyją zdarzenia.
Myślisz, że ataki które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych wpłynęły na zmiany w systemie ratownictwa medycznego?
Tak, chociażby ataki na szkoły. Kiedyś czekano na SWAT które przybędzie i wyeliminuje zagrożenie. Okazywało się że atakujący w sytuacji gdy kończyła im się amunicja, zabijali siebie. Jednostki przybywały zdecydowanie za późno. Stąd zadecydowano aby policjanci mieli w kufrach radiowozów broń długą specjalnie przymocowaną do konstrukcji samochodu, aby nikt jej nie ukradł, hełmy oraz kamizelki kuloodporne. W sytuacji, gdy jedzie patrol i w radiostacji podają informację o ataku aktywnego strzelca, to z automatu w rejonie pojawia się pięć radiowozów, czyli pięciu policjantów z pełnym uzbrojeniem. Oni będą szybciej niż antyterroryści, ponieważ są na mieście, w rejonie. Zakładają hełmy, kamizelki i z bronią długą wkraczają do szkoły. Nasłuchują, obserwują, mijają rannych i zabitych. Idą na tak zwane odgłosy wystrzałów, czyli tam gdzie trwa wymiana ognia. Celem jest jak najszybsze dotarcie do agresora, aby nie mógł dalej eliminować uczniów. Dopiero wtedy dojeżdża do nich SWAT (w przypadku Polski jest to Wydział Realizacyjny Komendy Stołecznej Policji lub BOA) przejmując dalsze działania. Amerykańscy policjanci zauważyli, że w momencie gdy wchodzili do szkół, nie mogli się zatrzymać i udzielać pomocy rannym uczniom. Musieli iść dalej taktycznie. Potem okazywało się, że gdy już wyeliminowano zagrożenie to uczeń nie przeżył tego, gdyż się wykrwawił. Dziś są już paramedycy cywile którzy wkraczają w hełmach, kamizelkach ale bez broni, za ekipą interweniującą. Odłączają się na bezpiecznym końcu i pomagają rannym.
W Polsce też mógłbyś tak wejść z grupą antyterrorystów?
Niestety nie, trzeba czekać na zewnątrz, aż wyprowadzą poszkodowanych. Ewentualnie czekamy aż pomieszczenia zostaną sprawdzone, będzie bezpiecznie i wówczas możemy wejść do środka. Na nieszczęście, pewne dobre rozwiązania ze świata nie są u nas wprowadzane.
Jakie są tego powody?
Różne, nie ma odważnych którzy byliby gotowi na podjęcie takich decyzji. Ci na wysokich stanowiskach, komendanci, generałowie boją się o swoje stanowiska. Wiadomo że ratownik medyczny który wszedł na plecach jednostek kontrterrorystycznych, w sytuacji gdy zostanie postrzelony spowoduje wielką aferę. U nas niestety bardzo długo podejmuje się i wprowadza decyzje, które są dobre, zaś szybko te które są złe. Potem ludzie się wycofują, zwalają winę na poprzedników i tak to się kończy. Czasem kołem zamachowym zmian jest ludzka tragedia. Tak jak w przypadku tego rannego policyjnego pirotechnika. Kiedyś podchodzili ze specjalną tyczką, podnosili przedmiot i umieszczali w specjalnej beczce. Kilka miesięcy po tym zdarzeniu kupiono specjalne roboty, które podjeżdżały do przedmiotu i sprawdzały. W razie wybuchu życie ludzkie zostałoby ocalone. Trzeba było tragedii, aby ktoś podjął decyzję o zakupie takiego sprzętu. Niestety rzadko słucha się praktyków, „mądry Polak po szkodzie”.
Dziękuję za rozmowę
mgr Marcin Borkowski – Ratownik Medyczny, Mistrz Polski i Europy w Ratownictwie Medycznym, wyróżniony przez Wojewodę i Marszałka. Otrzymał medal ProMasovia. Instruktor BLS AED, ALS, PALS, ITLS, TC3. Były funkcjonariusz BOR, od 26 lat czynny zawodowo w ochronie zdrowia FB: Medycyna Pola Walki Borkowski