Niedoświadczony jeszcze medyk, ledwie po studiach, przyjechał z obozu koncentracyjnego położonego 60 kilometrów od Wrocławia. Chciał zapytać, jak się najszybciej uporać z problemem radzieckich jeńców. W ostatnim czasie ich transporty przychodziły regularnie, a załoga miała świadomość, że ci ludzie nie powinni pozostać przy życiu. Buhtz wskazał na cyjanowodór. Wkrótce SS odebrało z uczelni butelki z „niebieską cieczą”. Zaczęło się zabijanie. – Pisze Joanna Lamparska w swojej najnowszej książce „Lekarze od zabijania. Medyczna gwardia Hitlera”.
Publikujemy fragmenty rozdziału „Profesor ze szramą. Zło rusza zza biurka”.
Gerhard Buhtz jest w każdym calu profesjonalny. Chłodny, wyważony i elegancki. W trudnych sytuacjach nigdy nie puszczają mu nerwy. Znakomity patolog, polakożerca. Gardzi życiem gorszej jakości, choć nie potrafi też uszanować świętego ciała esesmana. Do obozu koncentracyjnego wyrusza bez oporu.
NIEBIESKI PŁYN
Profesor Gerhard Buhtz nie miał wątpliwości: „Sugeruję użycie cyjanowodoru. Należy go zamówić i odebrać w Instytucie Higieny naszej uczelni”. Rozmowa toczyła się w gabinecie na pierwszym piętrze ponurego budynku z czerwonej cegły. Miał tu siedzibę Institut für Gerichtliche Medizin und Naturwissenschaftliche Kriminalistik, czyli dzisiejszy Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu. Podobnie jak niemal z nim sąsiadujący Instytut Anatomii, należał do Schlesische Friedrich-Wilhelms-Universität zu Breslau, Śląskiego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma. Pod ceglane gmachy uczelni regularnie podjeżdżały czarne samochody z paką. Te z oznaczeniem „medycyna sądowa” przywoziły ciała na sekcje zwłok, te bez napisu jechały „na anatomię” prosto z wrocławskiej siedziby gestapo. Na szczątkach skazańców uczyli się studenci. Profesor Buhtz pojawił się na uczelni w 1938 roku i od razu zauważył, że budynek Instytutu Anatomii jest znacznie większy, ba, nawet piękniejszy niż „sądówka”. Z satysfakcją jednak obejrzał swój nowy gabinet, bardzo przestronny, z prywatnym aneksem oraz dodatkowym pokojem, który oddzielał go od sekretariatu. Wisiał w nim oficjalny portret Führera.
Wrocław długo namawiał naukowca do przyjazdu. Młody, zaledwie czterdziestodwuletni profesor stawiał mnóstwo warunków, zależało mu na samodzielności, chciał mieć wpływ nawet na najdrobniejsze detale. Negocjował rodzaj umeblowania i wyposażenia nowej placówki. Buhtz był pewnym siebie mężczyzną, surowości dodawała mu szrama na policzku, pamiątka po pojedynku ze studenckich czasów. Siedział teraz za swoim ogromnym biurkiem w tym gigantycznym gabinecie i profesjonalnym, chłodnym tonem doradzał młodszemu koledze.
Niedoświadczony jeszcze medyk, ledwie po studiach, przyjechał z obozu koncentracyjnego położonego 60 kilometrów od Wrocławia. Chciał zapytać, jak się najszybciej uporać z problemem radzieckich jeńców. W ostatnim czasie ich transporty przychodziły regularnie, a załoga miała świadomość, że ci ludzie nie powinni pozostać przy życiu. Buhtz wskazał na cyjanowodór. Wkrótce SS odebrało z uczelni butelki z „niebieską cieczą”.
Zaczęło się zabijanie.
Gerhard Buhtz należał do starej gwardii. Urodził się w 1896 roku w Schönebeck nad Elbą, gimnazjum kończył, gdy Europa stanęła na krawędzi I wojny światowej, nazywanej wtedy wielką, bo nikt nie przypuszczał, że ludzkość przeżyje wkrótce kolejną. Na front zgłosił się na ochotnika, przerwawszy studia. Z okopów wrócił z przestrzelonym płucem i czterema odznaczeniami.
Wojna uczyniła go twardym. Przygotowała dla Hitlera.
Najpierw była euforia. Chęć walki. Brawura. Z czasem pojawiły się strach i desperacja. Frontowa codzienność dusiła się w błocie, z którego żołnierze nigdy nie wychodzili. Latem, pod wpływem upału, okopy zamieniały się w kamień. Ostrzał trwał niemal bez przerwy, więc Buhtz szybko się nauczył, że nie będą grzebać poległych kolegów. Żywi i trupy razem, w słońcu, w deszczu, w fetorze rozkładających się ciał. „Życie w okopach wojny pozycyjnej, jak i punktach sanitarnych rodziło pogardę i zobojętnienie”. Mężczyźni nie wracali do domu z tarczą, byli „zmęczeni, zrujnowani, wypaleni, wykorzenieni i pozbawieni nadziei”. Wojna okazała się szokiem, wstrząsem, szczególnie dla młodej psychiki. Matki nie poznawały pustych oczu synów, synowie patrzyli na świat, za który walczyli, i nie mogli zrozumieć, po co tyle wycierpieli. Niemcy nie były już państwem, z którego wyruszyli na wojnę.
Dwudziestodwuletni Gerhard, syn nauczyciela, patrzył na szalejący kryzys, wzrastające podatki i coraz niższe pensje pracowników państwowych. Bezrobocie radykalizowało nastroje. „Profesor uniwersytetu zarabia mniej niż konduktor w tramwaju, ale córki uczonych przywykły do noszenia jedwabnych pończoch (…). Tysiące rodzin mieszczańskich, chcąc żyć uczciwie za własne pieniądze, musiało opuścić swoje sześciopokojowe mieszkania i przejść na jarską dietę. To ubożenie burżuazji widać zwłaszcza po kobietach przywykłych do luksusu, które stają się dziwkami. Zubożała szlachcianka staje za barem, zwolniony z marynarki oficer kręci filmy, córka prowincjonalnego sędziego nie może już oczekiwać, że ojciec kupi jej ubranie” – pisał Konrad Heiden, niemiecki pisarz, autor pierwszej biografii Hitlera.
Na ulicach coraz częściej pojawiały się bojówki, chłopcy w brunatnych koszulach, którzy oświetlając sobie drogę pochodniami, nawoływali do „przebudzenia Niemiec”. Żołnierze NSDAP (Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników) maszerowali za niewysokim mężczyzną ze śmiesznym wąsikiem. W 1921 roku Adolf Hitler stanął na czele partii, ogłaszając istnienie antyniemieckiego spisku, w którym uczestniczą Żydzi, komuniści, masoni i jezuici. Dwanaście lat później został kanclerzem i sformował koalicyjny rząd.
Zaledwie po siedmiu tygodniach, 22 marca 1933 roku, w opuszczonej fabryce amunicji w Dachau koło Monachium powstał pierwszy, wzorcowy obóz koncentracyjny dla 5 tysięcy osób. (…)
1 maja 1933 roku, kilka tygodni po dojściu Hitlera do władzy, Gerhard Buhtz wstąpił do NSDAP i SS, co – między innymi również dzięki poparciu ministra edukacji Rzeszy – zapewniło mu dwa lata później profesurę i fotel dyrektora Instytutu Medycyny Sądowej na Uniwersytecie Friedricha Schillera w Jenie. Tamtejsza uczelnia była bastionem nazizmu. Buhtz szybko poświęcił się dociekaniom, jak powinno się postępować z „egzaminatorami, którzy mają żydowskie pochodzenie”.
Mimo że jego awans miał charakter polityczny, trzeba mu oddać, że działał z rozmachem. Rząd przyznał profesorowi 20 tysięcy marek na rozbudowę placówki, co pozwoliło mu powiększyć przestrzeń do sekcji zwłok, zatrudnić nowych pracowników i kupić nowoczesny sprzęt. Sam zarabiał 7 tysięcy marek rocznie, robotnik mógł wtedy liczyć na około 1,5 tysiąca. Dodatkowy tysiąc miał zagwarantowany jako wykładowca. Równocześnie udzielał się na wszelkich innych polach, przemawiał i przynależał, gdzie się tylko dało, angażował się między innymi w działalność Nationalsozialistischer Deutscher Ärztebund (NSD-Ärztebund; Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Ligi Lekarzy o charakterze organizacji bojowej), Nationalsozialistischer Rechtswahrerbund (NSRB; Stowarzyszenia Prawników Narodowosocjalistycznych),Reichsluftschutzbund (RLB; Stowarzyszenia Niemieckiej Ochrony Powietrznej) oraz Nationalsozialistische Deutsche Dozentenbund(NSDB; Narodowosocjalistycznego Stowarzyszenia Niemieckich Wykładowców).
Ostatnia z tych organizacji sprawowała nadzór polityczny nadkadrami uczelni i oczyszczała ich szeregi między innymi z żydowskich naukowców. Na jej czele stał Reichsdozentenführer (Krajowy Lider Stowarzyszenia Niemieckich Wykładowców) Walter „Bubi” Schultze, lekarz aktywnie zaangażowany w akcję T4 w imię „eliminacji życia niewartego życia”. NSDB podlegała partii nazistowskiej, jej liderzy – co interesujące – rekrutowali się głównie spośród absolwentów wydziałów medycznych.
„Lekarze od zabijania. Medyczna gwardia Hitlera” Joanna Lamparska, Wydawnictwo Znak Koncept