Wywiad z padliną, czyli dlaczego policjantowi nie wypada zgubić broni?

fot. ME

Zastanawiam się czy kiedykolwiek, ktokolwiek wyłapie zarzuty za ten bajzel edukacyjny i wypuszczanie na ulicę niewyszkolonych według mnie ludzi ubranych w mundury, nazywanych policjantami, bo złożyli przysięgę? Bardzo mnie ciekawi, co mają do powiedzenia obecnie służący, dostający po dwóch miesiącach szkolenia, nowego? Wszystko jedno w jakim wydziale, ogniwie? Jaki jest z niego pożytek oprócz nabicia statystyki kadrowej? Jeszcze więcej interesuje mnie, co czują wykładowcy w policyjnych szkołach oraz kadra dowódcza w Ośrodkach Szkolenia Policji, podpisując i przykładając pieczątki pod dokumentacją poświadczającą nabycie umiejętności oraz przyswojenie okrojonego chyba do granic możliwości materiału? Czy czują wstyd? Upokorzenie munduru? Nic nie czują? Są z siebie zadowoleni?

Marcinem Erlinem, człowiekiem o budyniowym uśmiechu, który nie będzie już mądrzejszy, nie stanie się piękniejszy ani młodszy. Regularnie banowanym w internecie, nieumiejącym przystosować się do świata w którym rządzi hipokryzja i ostatnia szara komórka. Kiedyś tam policjantem i przystojniakiem, ale tylko przez chwilę ulotną, o tym, co wypada gliniarzowi, a co nie przystoi – rozmawia Anna Ruszczyk.

Marcinie na początek pytanie gwoli wyjaśnienia: dlaczego nazwałeś parówę parówą?

Nazwałem parówę parówą dlatego, że według mnie ktoś, kto zrobił sobie w końcu dobrze, służąc w policji, nie powinien bezgranicznie wychwalać tego zawiniętego w sreberko ciężkiego kawałka chleba, żeby mieć chyba jeszcze lepiej. Nie powinien mówić ludziom, że on nie krytykuje, bo nie zajmuje się patologiami w tej formacji, że to działka innych. Ludziom należy się prawda o trudach służby, o syfie jaki na nich czeka w strukturach tej formacji, o hipokryzji i nepotyzmie. O upolitycznieniu. Parówa dla mnie w strukturach policji to typ człowieka giętkiego, śliskiego, wypchanego trocinami, bez kręgosłupa jakiegokolwiek, zazwyczaj myśli wyłącznie o sobie, co najwyżej jeszcze o swoim kredycie hipotecznym, drogiej w utrzymaniu kochance i innych materialnych celach. Mimo, że ma już dość dobre pobory, ale ciągle mu mało, nie potrafi powiedzieć „Dość, mam już dobrze” i żeby się dalej wykazać, musi przekonać innych, okłamać, oszukać, że jest super w glinie, żeby wstępowali, bo on musi mieć kim robić. Sam przecież już na ulicę nie wyjdzie, na przykład z obawy przed nagraniem własnej niekompetencji i wrzuceniem do sieci filmiku na którym kręci się jedynie wokół własnej osi nieporadnie, do tego na jednej nodze. To też dla mnie pewien typ emeryta. Zdobył emeryturę, dzięki „milicyjnym” przepisom o zaopatrzeniu emerytalnym, służąc już od 15-go roku w glinie w poczuciu komfortu psychicznego, że z dnia na dzień może odejść do cywila i na chleb oraz wodę kasa będzie, ubezpieczenie i legitymacja emeryta z urzędu również. Wyklina jednak stary system, bo nie został na koniec najpewniej awansowany albo ma polityczne poglądy z innej strony, niż ta, dzięki której miał podstawową, niską emeryturę już po 15-stu latach. Może nie wyrównał jeszcze jakichś rachunków w glinie i teraz go to gnębi. Jednak emki nie odda honorowo, skoro pluje na przeszłość, bo sobie wysłużył przecież. Wmawia carskim poborom, czyli nowym, przyjmującym się na 25 lat służby, że dadzą radę, a to według mnie nieprawda, bo nie dadzą. W każdym razie nie wszyscy. Może jakieś 10% plecaków, którzy się dobrze i szybko ustawią, a ich kariera będzie nadzorowana przez odpowiednio wysoko ustawionych wujków, szwagrów czy chrzestnych, którzy w razie wpadki kota wyciągną pomocną dłoń, pojadą porozmawiać z nadzorującym sprawę prokuratorem na przykład o umorzeniu pewnej sprawy, bo przecież taki dobry gliniarz z młodego, szkoda człowiekowi skrzydła podcinać. Może jakieś kolejne 10% prawdziwych, życiowych twardzieli z odpowiednimi kompetencjami i silną psychiką, bez znajomości, umiejących walczyć o siebie. Może kolejne 10% najzwyklejszych w świecie szczęściarzy, którzy zawsze będą w odpowiednim, innym miejscu i czasie tak, że nigdy ich o nic nikt nie oskarży. Skorzystają w końcu z tego, że już nie będzie kogo na stołek wsadzić, to jego z braku laku awansują i tym cztery litery uratują, co pozwoli na dotrwanie do carskiej emerytury. Reszta, czyli jakieś 70% to dla mnie zwykłe mięso armatnie, z którym nikt się za bardzo liczyć nie będzie. Nie zazdroszczę tym ludziom i mówię to jako swego rodzaju parówa oraz szczęściarz według własnej, wyżej opisanej definicji, co też mi w sumie nie pozwoliło dosłużyć do 25-ciu lat w policji.

Czym się różni policyjny internetowy świat od policyjnego realnego świata?

Tym samym, czym różni się gumowa, dmuchana lalka z sex shopu od atrakcyjnej kobiety w realu. Internet to powietrze. Można nim nadmuchać wszystko. Od polityka, czyniąc z niego bohatera narodowego, po wydarzenie i z drobnostki zrobić taką g…no burzę, że przez tydzień jakaś jednostka policji nie zejdzie z czerwonego paska w telewizji, a w biuletynach policyjnych ich przypadek będzie wspominany wielokrotnie, jako ostrzeżenie dla pozostałych służących w policji. Wielu cwaniaków wykorzystuje Internet do nadmuchiwania własnych karier albo zaspokajania nadętego ego i to z nimi zazwyczaj, nazywanymi szumnie adminami bądź userami – liderami, mam kosę już po trzech kolejnych moich wpisach. Aktualnie mogę napisać, że jestem zbanowany praktycznie na połowie for o policji, a na pozostałą część nie mam zamiaru zaglądać. Zresztą nie tylko policyjnych, na innych forach też mnie banują regularnie. Pewnie mam jakąś jednostkę chorobową, może i nadmuchaną.

Czego nie nauczysz się w szkole policyjnej?

W dwa miesiące? Pewnie sporo im unika. Zastanawiam się czy kiedykolwiek, ktokolwiek wyłapie zarzuty za ten bajzel edukacyjny i wypuszczanie na ulicę niewyszkolonych według mnie ludzi ubranych w mundury, nazywanych policjantami, bo złożyli przysięgę? Mnie bardzo ciekawi co mają do powiedzenia obecnie służący, dostający po dwóch miesiącach szkolenia, nowego? Wszystko jedno w jakim wydziale, ogniwie? Jaki jest z niego pożytek oprócz nabicia statystyki kadrowej? Jeszcze więcej interesuje mnie, co czują wykładowcy w policyjnych szkołach oraz kadra dowódcza w Ośrodkach Szkolenia Policji, podpisując i przykładając pieczątki pod dokumentacją poświadczającą nabycie umiejętności oraz przyswojenie okrojonego chyba do granic możliwości materiału? Czy czują wstyd? Upokorzenie munduru? Nic nie czują? Są z siebie zadowoleni?

Jak wygląda dziś życie uliczne posterunkowego?

Jak dawniej. To się nigdy nie zmieni. Co najwyżej zmienia się tło oraz aktorzy na scenie, no i pewnie pory roku. Wszystko zależy kto rządzi, a kto jest w opozycji i w jakim kierunku rozwija się aktualnie ten piękny kraj? Uważam, że obecnie ze względu na sytuację polityczno – gospodarczo – pandemiczną jest to etap dość trudny w życiu ulicznym posterunkowego. Pewnie kiedyś nadejdzie odwilż, ale o to, kiedy, trzeba zapytać jakiegoś maga albo wróżkę, bo ja nie mam pojęcia ile ta mordęga będzie jeszcze trwała. Faktem jest, że jak dla mnie, to jeden z dłuższych okresów trudnego życia dla glin w stopniu posterunkowego. Przeciwko nim jest wszystko. Są z carskiego poboru, ludzie mają w większość na ich temat zdanie różne w zależności, kto na kogo głosował. Co akurat przysłowiowy posterunkowy robi? Goni babcię po Żoliborzu? Przeprowadza dziadka inwalidę przez pasy? Pilotuje samochód z rodzącą kobietą, przez centrum sporego miasta? A może nic nie robi, śpi w radiowozie i ktoś go nagrał telefonem komórkowym, po czym opublikował nagranie w sieci z podpisem: „I na to idą moje podatki?”. Posterunkowi mają przewalone. Zabetonowali im w glinie dobre stołki „dodatkami geriatrycznymi” i teraz pewnie będą wynosić wielu starych nogami do przodu na noszach przykładowo, bo nikt nie da się oderwać dobrowolnie od koryta z którego bierze około 2 tys złotych miesięcznie dodatku służbowego. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu takich starych w ramach czystek programowych, podgryzano choćby na odprawach, za byle co, działając im na i tak zszargane nerwy, zachęcając do odejścia, żeby po chwili płakać że nie ma kim robić i trzeba wprowadzić takie dodatki, bo starzy gliniarze są fundamentem policji. Burdel na kółkach to mało powiedziane. Posterunkowi pewnie obserwują starszych. Widzą ich zmartwienia, zgryzoty, niepewność. Tyle systemów emerytalnych w jednym zakładzie pracy. Wciąż nierozwiązane bardzo istotne kwestie z tzw. art. 15a, a sposób ich rozwiązania tylko dolewa oliwy do ognia niezadowolenia służących w tym systemie emerytalnym. Docierają pewnie do posterunkowego informacje o mundurowych, którym odebrano na łeb i szyję emerytury. Hurtowo, bez ładu i składu. Bohaterom. Generałom również. Niektórzy wywalczyli w sądach ich przywrócenie, inni się poddali, żyją w ubóstwie, inni nie przeżyli. Może sobie posterunkowy jeden z drugim zadaje pytanie: Co to za kraj? Więc życie posterunkowego, uliczne, najbliższe jest życiu bezdomnych, z tym że teraz będzie ono dłuższe, bo nie ma gdzie, ten biedny posterunkowy awansować. Może w końcu będzie chodził po ulicy z sierżantem na pagonach, ale nie dla niego stołki z wyższymi grupami, a na drzwiach w komendach do gabinetów z co lepszymi fuchami będą wisiały zapewne jeszcze długo karteczki z napisami „Zajęte”, „Nie przeszkadzać” albo „Zapraszam za 20 lat, bo mi tu dobrze i mam kredyt we frankach do spłacenia”.

Czy Twoim zdaniem policja może stać się formacją apolityczną?

Nie ma szans. Uważam, że policja zawsze była, jest i będzie polityczna. Wystarczy spojrzeć jakie procedury obowiązują przy obsadzaniu najważniejszych stanowisk. Uważam również, że każdy nowy szef ma prawo robić rewolucję, dobierać ludzi według własnego klucza i wprowadzać jakie tylko mu się żywnie podoba metody pracy. Jednak nie powinno ubierać się tego w piękne słowa jak „modernizacja”, „nowy ład”, czy „lepszy sort”, ale nazywać rzeczy po imieniu czyli mówić o „czystkach światopoglądowo stażowych” na przykład. Po co ludziom tak oczy mydlić? Głupi i tak nic nie zrozumie z tego bełkotu, a mądry nie da się nabrać na ten każdorazowy cyrk odejść po zmianach politycznych z powodu „nabycia praw emerytalnych”, „pełnej wysługi”, czy „powodów osobistych”.

Nawiążmy do sprawy zagubienia broni w trakcie pełnienia służby. Policjant gubi broń i co wtedy? Co mówi teoria i praktyka?

Nie wiem, nigdy nie zgubiłem broni. Na szkółce podczas szkolenia podstawowego, starzy wykładowcy, milicjanci, oficerowie wyżsi po weryfikacji z lat 90-tych wielokrotnie mówili na wykładach mojemu plutonowi, że lepiej sobie jaja w drzwiach ścisnąć, niż zgubić broń służbową. Mówili o tym do znudzenia, aż się rzygać chciało, śmialiśmy się z tego, nie wierzyliśmy, w końcu puszczaliśmy mimo uszu te ich bajki (jak nazywaliśmy takie wykłady). Obu wykładowcom udało się wbić do naszych pustych łbów takie podstawy, że nie słyszałem, żeby ktoś z mojego plutonu szkolnego zgubił broń przez całe swoje życie zawodowe, a niektórzy jeszcze służą w policji w tym samym garnizonie. Co się dzieje po utracie? Pewnie po takim fakcie zaczyna się cyrk na terenie jednostki, gdzie doszło do utraty broni. W końcu to wydarzenie nadzwyczajne o najwyższym priorytecie, gdzie już w kilka minut w Komendzie Głównej Policji rozdzwaniają się telefony, a wiadomo co to oznacza. Alarm w jednostce w terenie pewnie murowany, jeśli się szybko klamka nie znajdzie, a i pewnie najbliższy Oddział Prewencji i pluton alarmowy też mają spore szanse nadgodziny płatne wyrobić i do domu nie wrócić o czasie. Na pewno nie chciałbym być w skórze tego, który zgubił, już pewnie wolałbym jaja drzwiami sobie ścisnąć. Mniej kłopotów.

Odkładać broń, czy jej nie odkładać?

Gdzie odkładać? Nie wiem jak inni, pewnie ilu gliniarzy tyle grup z różnym poglądem, ale ja mam swój. Pobrałem broń? No to jestem za nią odpowiedzialny do momentu zdania, bo tutaj akurat kończą się wszelkie żarty. O ile w jednostce sprawa jest łatwiejsza, bo zawsze ma się magazyn broni, szafkę na broń, gdzie można ją zdeponować w razie potrzeby chwili, o tyle decydując się na wyjście poza jednostkę sprawa jest prosta. Jesteś w patrolu? To dbajcie o siebie! Koleś/koleżanka musiała skorzystać z WC na stacji CPN? Wraca do radiowozu, zapytaj, czy ma wszystko, czy niczego nie zapomniała, przecież to takie ludzkie! Odłóż jeden z drugim ten telefon komórkowy, przestań przeglądać neta, odpisywać komukolwiek, zajmij się tym, co ważne, czyli służbą! Przestań jeden z drugim mieć wiecznie „wyj….bane na wszystko”, bo to się zazwyczaj źle kończy. Wystarczy kilka sekund zainteresowania drugim człowiekiem, jedno pytanie, rzut oka na pas z śpb kolegi/koleżanki z patrolu. Do tego nawyk. Wychodzisz z WC? Sprawdzaj, oklep się, nie czujesz ciężaru? Przecież broń swoje waży! Jak można być tak zakręconym? Nieuważnym? Ja taki byłem. Dlatego wiedziałem, że nikt mnie nie zapyta o nic, bo albo śpi albo myśli o dupach czy niebieskich migdałach. Nie było wtedy Internetu i telefonów komórkowych, ale odlotowi partnerzy i owszem. Myśleli o wszystkim, tylko nie o służbie. Dlatego nigdy nie odkładałem broni. Klepałem się po naście razy na służbie, aż nerwicy natręctw od tego dostałem i mam to na kwitach od profesjonalisty, jakby kto pytał, ale nigdy broni nie zgubiłem. Stało się więc tak, jak przewidzieli to moi wykładowcy, może niczego sobie nie przytrzasnąłem, ale dbając o broń nabyłem chorobę, bo w życiu nie ma niczego za darmo. Dlatego teraz mam najprawdopodobniej rentę na łeb, a nie wyrok w zawiasach choćby za utratę jednostki broni w wyniku niedopełnienia obowiązków.

Czy tego typu informacje, o okolicznościach zagubienia broni, powinny przedostawać się do opinii publicznej? Komu szkodzą, a komu pomagają?

Tak powinny. Takie czasy. Wszystko jest publiczne. Kiedyś tylko niektóre domy były, a teraz wszystko. W takim kierunku zmierza świat. Mnie się to nie podoba, ale uważam, że powinno być podane do publicznej wiadomości. Łącznie z tym, jak zakończyła się taka potężna wpadka dla tego, który zgubił. Zresztą, samoloty bomby potrafią zgubić, a rodzice dzieci. To też powinno być podawane do publicznej wiadomości. Ludzie zasługują na bycie informowanymi.

Tęsknisz za służbą?

Pierwsze lata brakowało służby jak narkotyku. Nie było stresu, więc trzeba było sobie zrobić samemu. Nie było nerwów, więc trzeba było się wkurzać bez powodów nawet (kod chorobowy wszystkim będącym w temacie znany). Nie było czego i kogo się już bać, więc trzeba było sobie lęk stworzyć (kod chorobowy również powinien być znany). Brakowało burdelowej atmosfery najbardziej, ale na to jedynie tęsknota pozostała i pewnie pozostanie jako antidotum. Nie mam zamiaru być wyciągany za nogę o szóstej zero jeden z domu i ciągnięty po schodach przez wysportowanych jegomości w mundurach z napisem „Policja” do radiowozu, jako wiejski sutener, mający na stanie: dwie krowy, cielaka i dla klientów VIP, kozę. Co to, to nie.

Pracujesz nad kolejnymi książkami?

Tak. Kończę kucharską. Taki przewodnik po polskich melinach dla policjantów będących na dorobku. Tytuł będzie następujący: „Tu jadłem i się nie posrałem czyli tanio i smacznie, Marcin Erlin poleca”. Potem zabieram się za psychologiczny thriller. To będzie coś z pogranicza fantasy i występu Zenka, czyli o tym, że on kochał ją, ale ona jego już niekoniecznie. Jej chodzi tylko o szybką karierę i szlify oficerskie, a jemu o uczucia. W to wszystko w najmniej spodziewanym momencie wkracza pijany sierżant z wykroczeń jako ten trzeci, co zupełnie komplikuje sytuację i przewraca świat do góry nogami w pewnej jednostce policji, bo podoficer zakochuje się w nim, a nie w niej. Pech chciał, że on, to wysoki oficer, żonaty do tego, z dwójką dzieci i sporym akwarium w domu. Powiem tylko, ze będzie się działo… Na trzecią książkę mam już pomysł, ale taki, że boję się o nim tu wspominać, bo słyszałem o programie gruntowania cnót niewieścich i za tę książkę, jak program ruszy, na pewno beknę, bez dwóch zdań. Wydam więc w podziemiu. Mam sporą piwnicę jakby co.

Dziękuję za rozmowę

Facebook