SPOWIEDŹ OFICERA POLSKIEGO WYWIADU

Eugeniusz Bossart

Działania POLSKIEGO WYWIADU CYWILNEGO peerelowskiego okresu, są dziś nie tylko niedoceniane, ale często przemilczane lub oceniane pejoratywnie. I to w sytuacji kiedy młodzi oficerowie, patriotycznie motywowani (mieliśmy wówczas po 30 lub parę więcej lat), działali w INTERESIE POLSKIEJ RACJI STANU, bo wpływali, głównie w gierkowskiej dekadzie, na rozwój gospodarczy Polski, zdobywając technologie i know-how, na które nie było nas stać, często za symboliczne pieniądze. Chyba tylko redaktor Janinę Paradowską, reprezentującą raczej prawicową część naszej sceny politycznej, stać było na to, by obiektywnie ocenić wyniki pracy POLSKIEGO WYWIADU CYWILNEGO. Myślę, że również głosy naszych oficerów wywiadu winny ciągle przypominać naszym elitom politycznym, że dla INSTYTUCJI WYWIADU, dla oficerów wywiadu szkolonych i wychowywanych w duchu patriotycznym, w OKREŚLONYM ETOSIE OFICERA WYWIADU (za co również ja przez pięć lat ponosiłem odpowiedzialność) nieważne są konotacje polityczne, a wyłącznie głęboko patriotyczne zaangażowanie OFICERÓW POLSKIEGO WYWIADU. I takich oficerów nie wolno karać pozbawieniem praw emerytalnych i poważną obniżką ich emerytur, choćby dlatego, że przysporzyli swoimi działaniami gospodarce narodowej miliardowe kwoty.

Z Eugeniuszem Bossartem, oficerem polskiego Wywiadu, byłym Rezydentem Wywiadu w Berline, byłym Komendantem Podyplomowego Studium Wywiadu-OKKW w Kiejkutach Starych – rozmawia Anna Ruszczyk.

Zacznijmy od początku, czyli od tego, jak wyglądała twoja droga do służby w polskim wywiadzie.

W moim przypadku wyglądało to następująco. Dyrektor Naczelny PZPS Kobra w Bydgoszczy, gdzie byłem kierownikiem działu kontroli technicznej (fabryka obuwia), wezwał mnie do siebie informując, że przedstawiciel  jakiejś instytucji z Warszawy, przyjechał, by zaproponować mi atrakcyjną pracę w Warszawie, przy czym najistotniejszym czynnikiem tej propozycji ma być moja biegła w mowie i piśmie znajomość języka niemieckiego. Po godzinach pracy udałem się do restauracji, w której umówione było spotkanie, przy pośrednictwie, mojego szefa dyrektora E. Demusa z gościem z Warszawy. Inteligentny, starszy pan pokazał mi legitymację służbową, z której wynikało, że jest płk wywiadu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Stwierdził, że z uwagi na „deficyt” oficerów wywiadu znających biegle język niemiecki, którzy pracują „na kierunku niemieckim” (rozpracowanie wywiadowcze RFN) ustalono, że biegle znam niemiecki, stąd nawiązanie ze mną kontaktu w celu zaproponowania mi podjęcia pracy w Centrali Wywiadu w WARSZAWIE.

Jak przebiegła ta rozmowa?

Rozmowa motywacyjna, mająca wpłynąć na wyrażenie przeze mnie zgody była prowadzona bardzo inteligentnie. Zaskoczyło mnie, że jednym z elementów tej rozmowy była znajomość faktu, że na bydgoskim Wzgórzu Wolności, na cmentarzu Bohaterów Bydgoszczy, jest grób stryjecznego brata mojego ojca W. Bossarta, który został rozstrzelany w pierwszej grupie rozstrzelanych, pod ratuszem na Starym Rynku w Bydgoszczy, w wyniku represji za konsekwencje tzw. Krwawej Niedzieli Bydgoskiej (Bromberger Blutsonntag), propagandowo rozgrywanych przez geniusza hitlerowskiej propagandy dr Goebelsa. W następnym dniu wyraziłem zgodę i zostałem natychmiast skierowany do szkoły oficerskiej (zaczęło się szkolenie rocznika 1967), a przeprowadzkę żony i dzieci do Warszawy załatwiła pod moją nieobecność FIRMA (tak często nazywano Centralę Wywiadu).

Kiedy po latach pracy w wywiadzie zostałeś rezydentem wywiadu w Berlinie, to z jakimi, największymi wyzwaniami musiałeś się zmierzyć?

Poza kierowaniem Rezydenturą miałem dodatkowe obowiązki jako przedstawiciel ministra S. W. gen. Kiszczaka wobec ministra bezpieczeństwa państwowego NRD Ericha Mielke (listy uwierzytelniające i procedury dyplomatyczne z tym związane, a następnie udziały w różnych uroczystościach państwowych NRD). Kierowanie pracą Rezydentury to zwykła rutyna jeżeli kierowało się wydziałem operacyjnym w Centrali. Może z tą małą różnicą, że wydział niemiecki w Centrali liczył 12 oficerów operacyjnych, a rezydentura berlińska, w okresie kiedy nią kierowałem, to zespół 24 osób, w tym szyfrant, sekretarka, kierowca i dwóch oficerów departamentu techniki MSW, w pewnym sensie autonomicznych, gdyż z zadań rozliczał ich dyrektor departamentu techniki, a rezydentura odpowiadała jedynie za ich bezpieczeństwo (codzienne pobyty w Berlinie Zachodnim) i rozliczała finansowo ich działania.  W skład rezydentury berlińskiej polskiego wywiadu, największej na Świecie, wchodziło 19 oficerów stricte operacyjnych, z tego 7 uplasowaliśmy w Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim, a postali uplasowani byli w części w naszej ambasadzie w Berlinie NRD, w innych instytucjach na terenie NRD, w tym m.in. na terenie Lipska. Poza tym na terenie NRD i Berlina Zachodniego działali tzw. oficerowi nielegalni (poza placówkowi), prowadzeni z pozycji Centrali (określanie zadań, łączność, rozliczanie z wyników pracy). Ilu ich było tego rezydent nie wiedział, a nawet gdyby przypadkowo posiadł taką wiedzę, to obowiązywałaby go w tej sprawie najściślejsza tajemnica.

Największe Twoje wyzwanie?

Była to sprawa doprowadzenia do wymiany kpt. Mariana Zacharskiego, odsiadującego karę dożywotniego więzienia, za działalność wywiadowczą przeciwko Stanom Zjednoczonym. Wymagało to często składania w tej sprawie co najmniej raz w tygodniu mojej wizyty szefowi wywiadu NRD, legendarnemu generałowi Markusowi (Mischa) Wolfowi, który osobiście nadzorował wszystkie działania rządu NRD, na rzecz uwolnienia Zacharskiego, poprzez akcję wymiany  na aresztowanych na Wschodzie agentów CIA. Dopiero w Berlinie, na spotkaniach z Wolfem, dowiedziałem się dlaczego Amerykanie nie chcieli w sprawach wymiany Zacharskiego rozmawiać z nami i Związkiem Radzieckim, a tylko z rządem NRD. Rząd NRD reprezentował prawnik szefa państwa, I sekretarza SED Ericha Honeckera, mecenas Wolfganga Vogel.  Vogel, obywatel NRD narodowości żydowskiej, miał przyjaciół w kołach palestry Stanów Zjednoczonych i to tak wpływowych, że byli w stanie spowodować decyzje rządu USA, że tylko NRD będzie ich partnerem, we wszystkich transakcjach wymiany agentów Wschód – Zachód (okres Żelaznej Kurtyny), i to w sytuacji kiedy Vogel nie znał języka angielskiego, a jego tłumaczką była obligatoryjnie jego żona, uczestnicząc w najtajniejszych negocjacjach NRD – USA. Newralgicznym momentem, po wcześniejszym storpedowaniu przez USA ustalonego już terminu wymiany Zacharskiego, dlatego, że Rosjanie nie zgadzali się by w pakiecie wymiany znalazł się ich dysydent Szczarański, dla dojścia do skutku akcji wymiany Zacharskiego tym razem, było żądanie Amerykanów, by w pakiecie wymiany był agent CIA, nasz szablista mjr Jerzy Pawłowski, na co nie zgadzał się generał Jaruzelski. Minister Wolf poprosił mnie bym spowodował natychmiastowy przylot do Berlina kogoś kompetentnego z kierownictwa polskiego wywiadu, by można było na najwyższym szczeblu obu służb polskiej i NRDowskiej próbować znaleźć rozwiązanie tej sprawy. W następnym dniu przyleciał do Berlina Szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu, wiceminister S.W. generał Emil Pożoga, z informacją, że generał Jaruzelski nadal nie zgadza się, by w pakiecie wymiany znalazł się Pawłowski (uczestniczyłem we wszystkim, będąc jednocześnie dla Pożogi tłumaczem). Zdenerwowany Wolf stwierdził do Pożogi (byli na Ty), niech Bossart zawiezie Cię bezpośrednio na lotnisko, będzie tam czekał na Ciebie samolot rządowy, który będzie na Ciebie czekał tak długo w Warszawie, aż przylecisz z pozytywną decyzją generała JARUZELSKIEGO w sprawie włączenia Pawłowskiego do pakietu wymiany, a mamy na to 48 godzin, bo po tym terminie zawitym Amerykanie zerwą negocjacje i następny termin może być dopiero za kilka lat. Trochę apodyktyczna reakcja Wolfa, KTÓRY WALCZYŁ Z DETERMINACJĄ, ZE STRONĄ POLSKĄ O WOLNOŚĆ oficera POLSKIEGO WYWIADU, WZBUDZIŁA mój podziw i pogłębiła ogromną moją sympatię DLA TEGO WIELKIEGO CZŁOWIEKA, dla którego uwolnienie zaaresztowanego oficera wywiadu, tym razem tylko sojusznika, stanowiło najwyższe prawo i wyzwanie (po latach, w OKKW w Kiejkutach Starych, miałem okazję przestawić pierwszemu, „SOLIDARNOŚCIOWEMU” rocznikowi absolwentów, tę legendarną postać WYWIADÓW ŚWIATA).

Co stało się po upływie 48 godzin?

Na szczęście po 48 godzinach generał Pożoga wrócił samolotem rządowym Wolfa do Berlina, z wiadomością, że generał Jaruzelski w końcu wyraził zgodę na to by Pawłowski znalazł się w pakiecie wymiany za Zacharskiego. Zgoda generała Jaruzelskiego została wydana pod warunkiem, że Centrala wywiadu cywilnego, będzie odpowiedzialna za to, by na Glieniecke Bruecke (moście wymiany), nie doszło do tego, by Pawłowski zapytany przez Amerykanów (czy jednak nie zdecyduje się polecieć z nimi do Stanów, gdzie czeka na niego „jego willa na Florydzie” i pokaźna kwota w banku, na jego koncie, za wieloletnią współpracę wywiadowczą z CIA), z propozycji Amerykanów nie skorzysta. Techniczna strona samej wymiany została bardzo precyzyjnie opisana przez Mariana Zacharskiego w jego książce (literatura faktu) pt. „Nazywam się Zacharski, Marian Zacharski”.

Czy obserwowałeś akcję wymiany?

Osobiście, odpowiedzialny obok Wywiadu NRD, za szczęśliwe zakończenie wymiany obserwowałem całą akcję razem z generałem Wolfem z obiektu wywiadu NRD, niedaleko Glieniecke Bruecke, przez bardzo silne lunety. Muszę tu podkreślić niezwykle humorystyczną sytuację. Włodek Zacharski (dla przyjaciół nie Marian tylko Włodek) już widać, że całkowicie wyluzowany, idzie w kierunku białej linii na moście, by przejść na stronę NRD’owską, za nim biegnie z rozwianym włosem, z kartonem rzeczy osobistych Włodka, podsekretarz stanu Spraw Zagranicznych USA (zaraz po wymianie Włodka nastąpił jego awans) Richard Burt, wołając: „Panie majorze, zostawił pan swoje rzeczy osobiste w furgonetce” i przekazał Włodkowi karton na samej linii demarkacyjnej na moście. Obraz widziałem, natomiast jeszcze za nim nam to opowiedział sam Włodek, relację jak Burt krzyczał biegnąc za Zacharskim, złożyła mi moja sekretarka Marysia Żołądkowska, która była tłumaczem w czasie akcji wymiany.

Jak oceniasz ten okres twojego życia wywiadowczego?

Lata kierowania rezydenturą, przy ponoszeniu ogromnej osobistej odpowiedzialności za bezpieczeństwo podległych oficerów, z tytułu nadzoru za werbunki agentury (rezydent nie może być werbownikiem), a przede wszystkim za dopływ informacji stricte wywiadowczych, to nie był łatwy okres mojego wywiadowczego życia. Ogromną natomiast sprawą były wspaniałe moje relacje z szefem wywiadu NRD, który od początku traktował mnie jak partnera i nigdy nie odmówił mi pomocy informacyjnej z terenu przeciwnika mojego, ale i Wolfa – czyli RFN. Kierownictwo Wywiadu oceniło wysoko wyniki mojego kierowania rezydenturą berlińską i po raz pierwszy pracę rezydenta w tej „najtrudniejszej” rezydenturze oceniono na „dobry” i nagrodzono pierwszym dla mnie wyższym odznaczeniem państwowym „Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski”, i skierowaniem mnie prosto z Berlina na prestiżowe stanowisko szefa Podyplomowego Studium Wywiadu OKKW – Dowódcy Jednostki Wojskowej Nr 2669 w Kiejkutach Starych. W ten sposób stałem się nieformalnym członkiem kierownictwa wywiadu cywilnego (Departament I MSW).

Kim byli dawni oficerowie wywiadu, co możemy o nich powiedzieć?

Jest to szerokie pytanie, ale nie mogę na nie odpowiedzieć nie mówiąc krótko o wybitnych osiągnięciach wywiadu okresu międzywojennego, czyli latach 1920 -1939. Istniał wówczas jeden wywiad Oddział II Sztabu Głównego Wojska Polskiego (wywiad i kontrwywiad, popularna DWÓJKA). Legendarne postaci wywiadu tego okresu to głównie szef Ekspozytury nr 3 Oddziału II Sztabu Głównego WP w Bydgoszczy mjr Jan Żychoń. Jako szef Ekspozytury nr 3 organizował i realizował zadania tzw. wywiadu płytkiego, odnosząc szereg spektakularnych sukcesów w rywalizacji z wywiadem niemieckim. Jedynym bolesnym przypadkiem jest śmierć por. Liśkiewicza, który w wyniku prowokacji, przez podstawienie stronie polskiej tzw. „agent provocateur”, zginął zastrzelony przez Niemców 24 maja 1930 roku, na linii granicznej Opalenie – Marienwerder (Kwidzyn). W przyszłym roku, w 90 rocznicę tego zabójstwa, na istniejącym do dziś budynku, w którym zamordowano Liśkiewicza w Kwidzynie – Korzeniewo, zawiśnie z mojej inicjatywy, tablica pamiątkowa ufundowana przez prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „RENAWA”, szefa pomorskiego SLD Jerzego Śniega. Imprezie o charakterze święta KOŚCIELNO – PATRIOTYCZNEGO nadamy odpowiednią rangę – z udziałem gdańskiej TVP, która będzie transmitowała tę uroczystość, być może i na skalę ogólnokrajową. Myślę, że nie odmówisz swojego udziału w tej patriotycznej imprezie, z jakąś późniejszą relacją z przebiegu tego patriotycznego święta. Bezsprzecznie największym sukcesem Oddziału II w walce z niemieckimi służbami specjalnymi, była kombinacja operacyjna,  polegająca na uplasowaniu w centrum decyzyjnym Niemiec w Berlinie, z zadaniem m. inn. dotarcia do Reichswehrministerium, z doskonałą legendą, naszego oficera  Barona Georg Ritter von Sosnowski – Nalecz (po polsku rotmistrza Jerzego Sosnowskiego). Tak spektakularnych sukcesów wywiadowczych w rozpracowaniu centrów decyzyjnych  ówczesnych Niemiec, z uzyskaniem ogromnej ilości najtajniejszych dokumentów, m. in. planu napaści na Polskę, nie uzyskał nigdy w historii wywiadów żaden wywiad. No może z wyjątkiem wywiadu NRD, kierowanego przez genialnego generała Wolfa, który uplasował, w wyniku skomplikowanych działań, oficera kpt. Guentera Guilloma, w kancelarii kanclerza RFN Willego Brandta, co w końcowym efekcie doprowadziło do tego, co nie było planowane przez wywiad NRD, tj dymisji kanclerza RFN. Natomiast genialna praca i doskonałe wyniki działań wywiadowczych rotmistrza Sosnowskiego opisał w szczegółach, na podstawie dostępu do wszystkich dokumentów w archiwach niemieckich, już generał – Marian Zacharski w pracy (literatura faktu) pt. „ROTMISTRZ”. W sensie stricte może nie, ale w sensie largo  tak, można do sukcesów wywiadowczych zbliżonych do osiągnięć rotmistrza Sosnowskiego, porównywać wyniki pracy wywiadowczej, wówczas kapitana Mariana Zacharskiego, który poprzez zwerbowanego agenta Williama Bella, uzyskiwał najtajniejszą dokumentację zbrojeniową armii amerykańskiej. Efekt po wpadce Zacharskiego – wyrok za działanie szpiegowskie na szkodę Stanów Zjednoczonych, kara dożywotniego wiezienia. Bardzo wysoko sukcesy wywiadowcze Zacharskiego oceniał szef wywiadu NRD generał Wolf, witając go po wymianie jak własnego oficera i wielokrotnie podkreślając, że wyniki pracy wywiadowczej Zacharskiego plasują go w panteonie najwybitniejszych oficerów w historii wywiadów świata i „zazdroszcząc” polskiemu wywiadowi, że wychował tak wybitnego wywiadowcę, dla którego wymiany należało „poświęcić” prawie 20 agentów CIA, aresztowanych przez kontrwywiady polski i NRD.

Eugeniusz Bossart

I ostatni wielki sukces polskiego wywiadu cywilnego?

Już po przemianach ustrojowych takim sukcesem była spektakularna akcja generała Gromosława Czempińskiego, wywiezienia z terytorium Iraku Saddama Husseina, przed amerykańską akcją „Pustynna burza”, na prośbę CIA, któremu pomocy odmówiły wywiady, brytyjski, francuski i niemiecki, twierdząc, że nie mają możliwości udzielenia Amerykanom pomocy – 6 oficerów CIA, praktycznie ratując im życie. Rząd USA, reprezentowany przez ówczesnego szefa CIA, podziękował Polsce przekazaniem listu prezydenta Ronalda Reagana do premiera Mazowieckiego, z podziękowaniami rządu USA za uratowanie życia 6 oficerom CIA i informacją, że polskie zadłużenie w USA zostaje w podziękowaniu Polsce, zmniejszone o połowę tj. o 40 miliardów dolarów USA. Można się pokusić o wyliczenie ile dla rządu USA jest warte życie jednego oficera wywiadu. A podziękowanie rządu III RP, oficerowi polskiego wywiadu, który oświadczył szefowi CIA – natychmiast lecę do Iraku i uratuję życie pańskim oficerom (narażając własne, czego oczywiście nie powiedział!), to zabranie w procesie dezubekizacji takiej części generalskiej emerytury, że otrzymuje dziś na rękę 1680 złotych (tj.o 200 złotych mniej niż ja – tylko pułkownik?), mając do tego autystyczne dziecko, dziś już dorosłego człowieka na utrzymaniu. Czy Twoi czytelnicy Aniu, coś z tego co teraz mówię, będą w stanie zrozumieć, czego ja jako wywiadowczy profesjonalista nie jestem w stanie pojąć? 

Często mówisz o etosie oficera polskiego wywiadu, dlaczego jest to dla Ciebie tak istotne?

Praca w wywiadzie, bez względu na to jak do wywiadu trafiliśmy wcześniej lub później uzmysławia każdemu adeptowi sztuki wywiadowczej, że trafił do instytucji wyjątkowej. Już na wstępie szkolenia wywiadowczego uzmysławia się kandydatom na przyszłych oficerów, że akces do wywiadu to nie podjęcie pracy, tylko podjęcie się wypełniania określonej misji, w tej elitarnej służbie poświęconej  PAŃSTWU I SPOŁECZEŃSTWU. W wykładzie inaugurującym, rok szkolenia w Podyplomowym Studium Wywiadu OKKW w Kiejkutach Starych, starałem się zawsze przybliżyć słuchaczom pojęcie ETOSU PRACY OFICERA WYWIADU. Unikałem teoretyzowania tematu i zawsze ilustrowałem pojęcie ETOSU jakimś przykładem z realnych sytuacji wywiadowczych za granicą lub w kraju. Może by czytelnik to lepiej zrozumiał taki bardzo spektakularny przykład. Do Centrali wywiadu przyjeżdża „nowy sojusznik” szef CIA, z prośbą by Polski Wywiad udzielił pomocy (mówiłem o tym wcześniej) w uratowaniu jego sześciu oficerów, ukrywających się, gdyż tropią ich służby Saddama Hussaina i Amerykanie nie są w stanie im pomóc, uratować przed niechybną śmiercią, w przypadku ich wytropienia. Płk Gromosław Czempiński, z-ca szefa wywiadu do spraw operacyjnych oświadcza szefowi CIA, że wyleci za kika godzin do Iraku, by na miejscu zorganizować akcję wywiezienia oficerów z terytorium Iraku do Turcji a potem do Polski, przy czym całą akcją będzie kierował osobiście i gwarantuje, że przywiezie oficerów całych i zdrowych do Polski. Etos oficera wywiadu polega na tym, że jeżeli widzi chociażby cień szansy na pozytywną realizację sprawy, to musi się jej natychmiast podjąć ryzykując utratę wolności a czasami nawet życia. Czempiński bez chwili zastanawiania się, m.in. dla uwiarygodnienia zdolności działania postpeerlowskiego wywiadu w ekstremalnych warunkach w Iraku, w oczach NOWEGO WIELKIEGO SOJUSZNIKA, podejmuje błyskawiczną decyzję wylotu do Iraku, z pełną świadomością, że ryzykuje własne życie, jeżeli akcja się nie uda, gdyż ujęcie go z poszukiwanymi Amerykanami oznacza śmierć. To pokrótce istota ETOSU OFICERA WYWIADU. Najlepszy w sensie kompetencji, wyczucia operacyjnego, odwagi podejmowania decyzji, tych trudnych politycznie również, z szefów wywiadu, którym podlegałem, był bez wątpienia generał Zdzisław Sarewicz. Miał tę wyższość nad innymi, że jako wieloletni oficer kontrwywiadu w okresie PRL (Departament II MSW), widział działania wywiadu z perspektywy doświadczonego kontrwywiadowcy, który wychwytuje natychmiast błędy w planach przedsięwzięć operacyjnych wywiadu, wychwytując błędy na które każdy kontrwywiad po prostu poluje. Dzięki pracy gen. Sarewicza, który w ścisłej współpracy ze swoim zastępcą w Wydziale Amerykańskim Dep. II MSW, odnosił sukcesy rozpracowując i doprowadzając do wyroków skazujących na wieloletnie więzienie kilku agentów CIA, mieliśmy pakiet szpiegów do wymiany za naszego Kapitana Zacharskiego. Ukochanego Szefa z uwagi na jego niezwykłość, już bardzo ciężko chorego, odwiedziłem na trzy miesiące przed śmiercią. Oczywiście wspomnieniom z jego pobytów w rezydenturze berlińskiej, z udziałem prawie zawsze w części wieczornej generała Wolfa i w Kiejkuckim OKKW, kiedy kierowałem tymi odcinkami, nie było końca, ale też radościom że zrealizowanych pod jego nadzorem kilku spektakularnych sukcesów w okresie kiedy kierowałem pracą na RFN. Rozmowa zeszła na temat twórczości literacko-sensacyjnej (powieści szpiegowskie z wątkami przeżyć osobistych autorów) moich kolegów a jego podwładnych. Pytanie Geniu (tak się do mnie często zwracał, bo chyba byłem jakimś tam jego ulubionym oficerem, który go nigdy nie zawiódł, nawet na najtrudniejszych odcinkach pracy – rezydentura i OKKW) dlaczego Ty dotąd przy swoim bagażu doświadczeń operacyjnych, przy lekkim piórze, które pamiętam z Twoich meldunków, niczego nie napisałeś. Odpowiedziałem, że nie mam ciągu do literatury  z gatunku science fiction, z wplątywaniem w to wątków własnych działań wywiadowczych, bo mi to nie leży. Geniu, tak łatwo to Ty mi się nie wykręcisz. Dyskutowaliśmy często niby abstrakcyjne pojęcie ETOSU OFICERA POLSKIEGO WYWIADU, (pochwalił kiedyś mój wykład inauguracyjny, który słyszał uczestnicząc w inauguracji „roku akademickiego” w OKKW). Weź notatnik i długopis i zapisz tytuł Twojego tematu, który pasuje do Ciebie jak ulał: „ETOS OFICERA POLSKIEGO WYWIADU NA TLE IMPLIKACJI W ŚWIATOWEJ POLITYCE PO ZAKOŃCZENIU II WOJNY ŚWIATOWEJ”. A teraz Geniu do roboty i wpadnij do mnie z jakąś wstępną koncepcją za kilka dni. Tak jest Panie Generale, rozkaz jak zwykle wykonam najlepiej jak będę potrafił. Żartobliwe, z ciepłym uśmiechem-odmaszerować panie pułkowniku, jest pan wolny. Po dziesięciu dniach chyba przedstawiłem generałowi Sarewiczowi koncepcję WYWIADU RZEKI, wzorowanego trochę stylistycznie na wywiadzie twórcy Gromu gen. Petelickiego. Był zachwycony, zarówno wstępem, w którym dokonuję analizy porównawczej, wielu książek moich kolegów a podwładnych generała, jak i całą koncepcją tego co mam zamiar przedstawić w tym WYWIADZIE-RZECE, który sam napiszę, a wywiad będzie „odbierać” moja żona (poetka), którą Sarewicz darzył ogromną sympatią. Generał wyglądał bardzo źle, był słaby. Stwierdził: to teraz Geniu pisz to szybko, bo chciałbym do Twojej pracy napisać Słowo wstępne, podobne do tego, które napisał minister Andrzej Milczanowski do książki jego ulubionego oficera generała Zacharskiego pt. „Nazywam się Zacharski, Marian Zacharski”, i żartobliwie: my z Twoim ETOSEM będziemy lepsi. Po trzech tygodniach od tej rozmowy, dotarła do mnie do Ciechocinka, wiadomość, że generał Sarewicz nie żyje, a mnie po prostu zapomnieli powiadomić o śmierci i pogrzebie. Myślałem, że mi serce pęknie z bólu. Odszedł WIELKI CZŁOWIEK, który jak nikt przed nim, kierował wspaniale CYWILNYM WYWIADEM i wiedział, że największą wartością WYWIADU są jego doskonale przygotowani do tej pracy oficerowie, którzy mają „to coś” i wiedzą co znaczy ETOS OFICERA POLSKIEGO WYWIADU.

Czy oficer wywiadu może mieć dylematy, jeśli tak to jakie?

Brutalna odpowiedź powinna brzmieć: „oficer wywiadu nie może mieć dylematów”. Przecież jedna z doskonałych służb wywiadowczych, w sensie largo – Zakon Jezuitów – dla osiągania celów miał jedną zasadę „CEL UŚWIĘCA ŚRODKI”. W Polskim Wywiadzie Cywilnym w PRL i  jego kontynuacji w UOP III RP sprawa ta jednak była bardziej skomplikowana. Wysoka skuteczność wywiadów to często nie przebieranie w środkach realizacji zakładanych celów, w Polskim Wywiadzie Cywilnym kierowano się jednak zarówno wysokimi walorami moralnymi oficerów jak i bezwzględnym przestrzeganiem prawa. Przykład nieznany, albo w ogóle, a na pewno nie powszechnie, jest do sprawdzenia w dokumentach IPN. W tzw. WYDZIALE NIEMIECKIM (rozpracowanie RFN), w którym szefem był wówczas płk Bogdan Rusin, a ja byłem jego nieformalnym zastępcą, dochodzi do zdrady. Na stronę przeciwnika przechodzi pracownik tzw. wówczas II linii, uplasowany w Polskiej Agencji Prasowej jako dziennikarz. Decyzja mogła być tylko jedna, cały rocznik został natychmiast wycofany z placówek. Ale straty dotyczą nie tylko jego rocznika w OKKW. Naruszane były zasady, że oficer II linii nie przychodzi do Centrali, a spotkania z nim odbywają się wyłącznie w mieszkaniach konspiracyjnych. Stanęliśmy z Bogdanem przed dylematem, jak wybronić najcenniejszych pracowników naszego Wydziału przed przeniesieniem do kontrwywiadu (Dep. II), bo bez nich realizacja zadań na RFN, będzie na okres kilku lat zamrożona. Z trudem udało nam się wybronić przed przeniesieniem do Departamentu II 50% stanu Wydziału, czyli 6 oficerów. Oburzeni na zdrajcę koledzy, który po wyssaniu z niego całej wiedzy przez Zachodnie Kontrwywiady, był windziarzem w hotelu w Nowym Jorku, tworzyli zespoły operacyjne, które deklarowały chęć likwidacji zdrajcy. Po pewnym czasie były szef wywiadu, późniejszy wiceminister nadzorujący wywiad gen. Mirosław Milewski, postać dość kontrowersyjna z uwagi na udział w sprawie krypt. „ŻELAZO”, zwołał zebranie pracowników Centrali i oświadczył, że nie przyjmie już żadnych spontanicznych deklaracji likwidacji zdrajcy, bo POLSKI WYWIAD, nawet zdrajców,nie będzie karał fizyczną likwidacją, którą stosują wobec zdrajców wszystkie wywiady na Wschodzie i Zachodzie. Temat tej zdrady był z wielu względów przedmiotem szkolenia i dyskusji na temat dylematów moralnych oficerów. Tu sprawa była prosta i jednoznaczna. Ale niejednokrotnie inne problemy były dyskusyjne jeżeli chodzi o DYLEMATY. Wszystkie zajęcia, dyskusje z tego zakresu, prowadziłem wyłącznie osobiście, mając wątpliwości czy moi oficerowie-wykładowcy, będą wiedzieli jak odpowiadać na pytania, interpretować sprawę dylematów moralnych adeptów sztuki wywiadowczej. Jednak miałem tę wyższość nad nimi, że kierowałem wydziałem operacyjnym Centrali, najtrudniejszą rezydenturą, którą była rezydentura berlińska, na styku z przeciwnikiem w RFN i Berlinie Zachodnim i spor m doświadczeniem życiowym. Jeden z DYLEMATÓW – genialny oficer wywiadu II RP, rotmistrz Jerzy Sosnowski (za wprowadzenie tematu do programu szkolenia operacyjno-historycznego otrzymałem naganę partyjną Komitetu Zakładowe PZPR, bo winienem był eksponować sukcesy wywiadu ZSRR – Richard Sorge, Rote Kapele i inne, a nie kapitalistycznej II RP). Oczywiście naganę partyjną cofnięto, po awanturze generała Sarewicza, który udzielił mi „tajnej pochwały służbowej” w swoim gabinecie, przy lampce dobrego koniaku. Znowu dygresja przedłużająca wywiad, ale nie mogę pominąć kolejnej okazji pokazania tego jakim szefem służby wywiadu był Sarewicz, tak jak ja obligatoryjnie członek partii. Ad rem: co pan płk sądzi o morale Sosnowskiego, który werbując do współpracy dwie hrabiny von Falkenhayn i Irene von Jena, był ich i jeszcze kilku innych kobiet z Reichswehministerium kochankiem, w sytuacji kiedy był żonaty i permanentnie zdradzał żonę. Jedna z moich odpowiedzi: ocena retrospektywna morale Sosnowskiego, w sytuacji kiedy był najlepszym w II RP oficerem wywiadu, nie może należeć do mnie. Nie było mnie tam, nie znam decyzji jego przełożonych odnośnie formy zdobywania najtajniejszych informacji, bezcennych dla Polskiej Racji Stanu (zagrożenie Polski agresją hitlerowskich Niemiec). Nie można wykluczyć, że kiedyś za granicą znajdziecie się w sytuacji kiedy agentka dostarczająca cenne informacje postawi warunek – szantaż albo będziesz się ze mną kochać, albo koniec z dokumentami na których ci zależy. Kochasz panie poruczniku żonę i mimo że agentka jest piękną kobietą nie masz wcale ochoty na skok w bok. Żaden przełożony z pozycji Centrali , czy rezydent w terenie nie wyda polecenia, byś został jej kochankiem, bo recepty jak się zachować nikt nie zna, i nikt w tak delikatnych sprawach nie może zadecydować za ciebie. Jeżeli ETOS OFICERA WYWIADU, nakazuje działania w interesie Polskiej Racji Stanu, to nie jest jednak wytyczną dla postaw moralnych. Ocenę moralną zachowań zawsze pozostawia się oficerowi, on sam musi zadecydować czy zastosować morale Jezuitów „cel uświęca środki”, czy pozostawać w rozterkach i jak długo. Któryś z absolwentów OKKW, albo w wydanej książce, albo na Facebooku stwierdza: oficer wywiadu, w trudnych momentach swych działań zostaje często sam i musi bardzo często podejmować trudne decyzje za które sam ponosi odpowiedzialność. „Samotność długodystansowca” – „Samotność szpiega”, to też.

Chciałabym zapytać o Podyplomowe Studium Wywiadu OKKW w Kiejkutach, o ludzi, którzy przyczynili się do profesjonalnego wyszkolenia kadr. Co możemy o nich powiedzieć?

Podyplomowe Studium Wywiadu OKKW w Kiejkutach, to kawałek najnowszej historii Polski. Byliśmy wówczas jedynym krajem Układu Warszawskiego, który wybudował JW Nr 2669, jako szkołę polskiego wywiadu cywilnego. Nasi przyszli oficerowie, po 1956 roku (powrót Gomułki do władzy), byli szkoleni wyłącznie w Polsce i infamią jest jeżeli dziś się twierdzi, że byli szkoleni w Moskwie. A jak już powstał OKKW, to często padało pytanie ze strony pozostałych KS-sów: jak wyście tego dokonali, że uzyskaliście zgodę (wiadomo czyją!). Zawdzięczamy to nie tylko opinii „najweselszego baraku” w układzie sojuszniczym z ZSRR. To tajemnica (poliszynela?), ale chodziły plotki, że odporności wątrób i szarych komórek naszych negocjatorów na STOLICZNAJA i WYBOROWĄ (niech pozostanie tajemnicą kto walczył o OKKW PRL) zawdzięczaliśmy decyzję Sojusznika NA TAK. Pierwszy legendarny Komendant OKKW płk Dionizy (Dyzio) Gliński włożył ogromny wysiłek w to by pierwszy rocznik OKKW, był wszechstronnie i niezwykle profesjonalnie przygotowany do służby wywiadowczej w Centrali i zagranicą. Absolwenci pierwszego rocznika to późniejsze tuzy Wywiadu Cywilnego: Gromosław Czempiński (wiceszef wywiadu, szef UOP), Henryk Jasik (szef wywiadu, potem vice minister odpowiedzialny za wywiad i policję) i kilku innych znakomitych oficerów, którzy odnieśli szereg spektakularnych sukcesów wywiadowczych. Z późniejszymi obsadami stanowiska szefa OKKW bywało różnie, raz lepiej raz gorzej, bo nie zawsze kwalifikacje szefa były adekwatne do trudnych zadań kierowania szkołą, w oparciu o własne wysokie kwalifikacje operacyjne i predyspozycje intelektualne. Nie czuję się jednak upoważniony do wystawiania cenzurek moim kilku poprzednikom. Odpowiedzialnie natomiast dobierano kadrę do tego co najważniejsze w wywiadzie – szkolenie stricte wywiadowcze (operacyjne). Wykładowcą przedmiotu operacyjnego, chyba najlepszym (ocena wysoka nie dlatego że jest moim wieloletnim przyjacielem) był np. późniejszy szef wywiadu (Dep. I MSW i UOP III RP – mądra kontynuacja!) gen. Henryk Jasik. Ale było kilku innych wybitnych fachowców – wykładowców przedmiotu operacyjnego, m.in. wycofani z zagranicy „nielegałowie” (zagrożeni aresztowaniem). Własny, wspaniały program szkoleniowy, ciągle modernizowany, szef OKKW osobiście, corocznie, przedstawiał do akceptacji kierownictwa wywiadu i szefów wszystkich pionów operacyjnych program, a uzyskanie akceptacji programu szkoleniowego było zawsze walką Komendanta z decydentami, o zatwierdzenie programu. Żadnej z tych czterech „walk” nie przegrałem. I znowu trochę anegdotycznie o poziomie naszego programu szkolenia operacyjnego. Generał Sarewicz telefonicznie poinformował mnie, że zapadła na szczeblu ministra decyzja (gen. Kiszczak), by szkole wywiadu wojskowego („SZKOŁA DYPLOMACJI WOJSKOWEJ” ówczesna nazwa ich szkoły wywiadu, też studium podyplomowego, dla absolwentów szkół oficerskich) udzielić wszechstronnej pomocy, udostępniając wojskowym wszystkie materiały szkoleniowe (skrypty, sytuacje symulacyjne, sprawy archiwalne dot. np. nie udanych werbunków-analizy przyczyn, praktycznie całość materiałów), a następnie wydając materiały szkoleniowe, głównie tajne, w jednym egzemplarzu, na podstawie odpowiedniego pokwitowania. Nie byłem tą decyzją zachwycony, ale zgłoszenie obiekcji byłoby natychmiastowym „biletem emerytalnym”. Decyzja i jednocześnie informacja: ich Komendant płk Jerzy Sączek, z z-cą d/s szkoleniowych mjrem (nazwiska nie pamiętam) są już w drodze do Ciebie, załatw wjazd na teren jednostki, bez kontroli – są w mundurach wojskowych, potem kolacja i nocleg w willi w strefie „B” i ugość ich Geniu, wiesz tak po naszemu. Sugestia była oczywista – mają poinformować Kiszczaka jak ich potraktowano. Tego wieczora tylko wspólna kolacja, z jednym symbolicznym toastem. Kolację, z większą ilości szlachetnych trunków, zapowiedziałem na dzień następny, po pracowitym dniu. Po tym pracowitym dniu – kolacja z przelicznymi toastami i zapowiedziami pokoju między służbami (zawsze była ostra rywalizacja i zawiść o nasze sukcesy, chociażby w aspekcie kpt. Marian Zacharski – agent Wiliam Bell). I w miarę analizowania tego co zobaczyli, usłyszeli, przeczytali w OKKW i kolejnych dawek wzmacniających „przyjaźń” dwóch służb wywiadowczych, dotąd rywalizujących, Józek Sączek wykrzykiwał coraz częściej do swego z-cy (Kaziu?): „Kurwa, przynieś mój pistolet, ja po tym co nam Eugeniusz pokazał, muszę się zastrzelić”. Dlaczego? Rano wyjechali, a cały tył samochodu, aż po sufit był wyładowany materiałami, które chcieli zabrać – za pokwitowaniem. Reperkusje: telefon gen. Sarewicza – Geniu, jak zwykle dziękuję Ci. Kiszczak prosił, abym Ci specjalnie podziękował za wspaniałą atmosferę spotkania dwóch komendantów „zaprzyjaźnionych szkół wywiadowczych”, co niniejszym czynię. Odmeldowałem się z radością, że „UKOCHANY STARY” mi podziękował. Podobne zachwyty usłyszałem po uroczystości promocji pierwszego „Solidarnościowego” rocznika absolwentów w czerwcu 1990 roku z ust promującego, szefa UOP – ministra KOZŁOWSKIEGO i jego zastępcy Andrzeja Milczanowskiego (cytat części wypowiedzi Kozłowskiego – panie pułkowniku przyjechałem z moją decyzją zakomunikowania panu, kadrze i absolwentom, że to była ostatnia promocja w Kiejkutach, bo podjąłem decyzję o likwidacji OKKW i przejście na inne metody szkolenia oficerów. Po zobaczeniu programu, pytań na egzaminie końcowym, wyników tych egzaminów i rozmów, głównie z absolwentami, oświadczam panu, że nigdy nie dopuszczę nawet do dyskusji nt. likwidacji OKKW, a odnośnie pańskich losów, jak pan zda szkołę następcy, dowie się pan u mnie w gabinecie).

Dlaczego działania polskiego wywiadu okresu PRL są dziś według Ciebie niedoceniane?

Działania POLSKIEGO WYWIADU CYWILNEGO peerelowskiego okresu, są dziś nie tylko niedoceniane, ale często przemilczane lub oceniane pejoratywnie. I to w sytuacji kiedy młodzi oficerowie, patriotycznie motywowani (mieliśmy wówczas po 30 lub parę więcej lat), działali w INTERESIE POLSKIEJ RACJI STANU, bo wpływali, głównie w gierkowskiej dekadzie, na rozwój gospodarczy Polski, zdobywając technologie i know-how, na które nie było nas stać, często za symboliczne pieniądze. Chyba tylko redaktor Janinę Paradowską, reprezentującą raczej prawicową część naszej sceny politycznej, stać było na to, by obiektywnie ocenić wyniki pracy POLSKIEGO WYWIADU CYWILNEGO. Opublikowała w POLITYCE, pod co prawda pejoratywnym tytułem „Ci co ukradli proszek IXI”, artykuł, w którym stwierdziła: Oficerowie POLSKIEGO WYWIADU, głównie w okresie lat 70-ych przyczynili się poważnie do zbudowania potęgi polskiego przemysłu chemicznego i innych gałęzi polskiego przemysłu, zdobywając nowoczesne technologie i know-how, często za promile ich rynkowej wartości. Myślę, że również głosy naszych oficerów wywiadu winny ciągle przypominać naszym elitom politycznym, że dla INSTYTUCJI WYWIADU, dla oficerów wywiadu szkolonych i wychowywanych w duchu patriotycznym, w OKREŚLONYM ETOSIE OFICERA WYWIADU (za co również ja przez pięć lat ponosiłem odpowiedzialność) nieważne są konotacje polityczne, a wyłącznie głęboko patriotyczne zaangażowanie OFICERÓW POLSKIEGO WYWIADU. I takich oficerów nie wolno karać pozbawieniem praw emerytalnych i poważną obniżką ich emerytur, choćby dlatego, że przysporzyli swoimi działaniami gospodarce narodowej miliardowe kwoty.

Czy prawdą jest, że z wywiadu nie można odejść?

Jest to nieprawda. Każdy oficer mógł zawsze, kiedy tylko zechciał, odejść z WYWIADU (myślę, że podobnie jest obecnie), z tym tylko, że jeżeli oficer był nośnikiem tajemnic państwowych, obowiązywał go pewien okres karencji (jak długi ustalali przełożeni)  w swobodzie wyjazdów zagranicznych. Mnie to też dotyczyło, kiedy względy rodzinne (córka zamierzała wyjść za mąż za Niemca, obywatela RFN, urodziła dziecko i z uwagi na komplikacje w życiu osobistym potrzebowała mojej pomocy) zaważyły na tym, że napisałem raport w sprawie odejścia na emeryturę (kilka lat po przemianach ustrojowych). W raporcie tym, poprosiłem o to, by mimo tego, że byłem „nośnikiem poważnych tajemnic” wyrażono zgodę na wydanie mi paszportu i wyjazd do RFN. Minister Andrzej Milczanowski wyraził zgodę na mój wyjazd do RFN, jednak dopiero po napisaniu przez szefa wywiadu UOP płk Henryka Jasika, uwagi, że mój wyjazd z uwagi na moją patriotyczną postawę i wysoką wg niego ocenę honoru oficera Polskiego Wywiadu, nie stanowi zagrożenia dla Państwa, gdyż te moje cechy są gwarancją, niepodlegającej dyskusji mojej lojalności wobec KRAJU i INSTYTUCJI WYWIADU.

Dziękuję za rozmowę

Facebook