Czy o zbrodnię oskarżono niewinnego człowieka?

Na zdjęciu Monika Góra, fot. Jakub Celej

Mam nadzieję, że sąd odwoławczy skieruje sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sąd powinien przesłuchać przede wszystkim policjantów, w tym operacyjnych, którzy prowadzili pierwsze postępowanie do września 2000 roku oraz kierujących tym pierwszym śledztwem. Poza tym należałoby przesłuchać wszystkich byłych i obecnych mieszkańców kamienicy, w której mieszkał Leszek L., jego znajomych i byłe kobiety, a także dokładnie przeszukać jego mieszkanie i pomieszczenie po sklepie zoologicznym, które przez wiele lat stało puste. Dobrze by było znaleźć auto, którym Leszek L. jeździł pod koniec lat 90. To na początek. Zanim sąd skaże Roberta Janczewskiego na dożywocie, wszystkie wątpliwości powinny być wyjaśnione.

Z Moniką Górą, reporterką, scenarzystką, autorką najnowszego reportażu „Kryptonim „Skóra”. Czy o brutalne morderstwo został oskarżony niewinny człowiek?” – rozmawia Anna Ruszczyk.

W styczniu miała miejsce premiera Pani najnowszej książki poświęconej zbrodni, która wstrząsnęła nie tylko polską opinią publiczną. Można powiedzieć, że było to zabójstwo, które zapisało się w annałach światowej kryminalistyki. Chciałabym dowiedzieć się jak wyglądała praca nad tym reportażem i co było główną motywacją do ujawnienia w nim wielu informacji, wcześniej niepublikowanych?

Rzeczywiście, to zabójstwo było niezwykłe z powodu nieludzkiej brutalności. Takie oskórowanie, w którym zabójca zdejmuje skórę z całego korpusu ofiary, bez przecinania jej po bokach, podobno nie zostało odnotowane wcześniej w światowej kryminalistyce, a właściwie chyba powinnam powiedzieć – w światowej kryminologii. Postanowiłam przyjrzeć się sprawie, gdy o tę zbrodnię został oskarżony Robert Janczewski. Wtedy pojawiły się głosy, że śledczy nie mają na niego żadnych bezpośrednich dowodów, że sprawa jest „szyta”. Chciałam to sprawdzić. Zaczęłam spotykać się ze świadkami, rodziną oskarżonego, z jego lekarzami, próbowałam też dotrzeć do znajomych ofiary. Zabrałam się do tego bez uprzedzeń, bez żadnego nastawienia. Ponieważ nie było zgody prokuratury na wgląd do akt, musiałam sama dotrzeć do wszystkich świadków i dokumentów. W miarę upływu czasu oczy coraz bardziej otwierały mi się ze zdumienia – jak śledczy mogą tak naciągać prawdę? Jak można w tak wyrafinowany sposób manipulować rzeczywistością? Wybierać tylko te aspekty, które pasują do oskarżenia, a sprzeczne z nim pomijać? Jak można zrobić z heteroseksualnego mężczyzny geja, z kochającego matkę nienawidzącego ją, a ze schizofrenika zdrowego człowieka? Poza tym niemal od początku w tej historii pojawił mi się Leszek L., kolega Roberta Janczewskiego z zawodówki. Dowiedziałam się, że to on jako pierwszy zadzwonił na policję i powiedział, że Janczewski może mieć związek z tą zbrodnią. Tymczasem wiele osób, z którymi rozmawiałam, właśnie na niego wskazywało jako możliwego sprawcę lub współsprawcę tej zbrodni. Byłam tym zszokowana. Zaczęłam dociekać, o co tu chodzi. Dlaczego Leszek L. doniósł na Roberta? Dlaczego śledczy nie sprawdzili, jaką Leszek L. miał motywację? Dlaczego nie przepytali jego sąsiadów, kobiet, z którymi żył? Gdyby to zrobili, śledztwo by poszło w całkiem innym kierunku. Gdy dowiedziałam się, że Leszek L. blisko współpracował z krakowską policją, miał znajomych wśród krakowskich prokuratorów i sędziów, puzzle zaczęło się układać. Potem moje wątpliwości pośrednio potwierdził Karol S. – pierwszy policjant, który zajmował się tym zabójstwem, założyciel krakowskiego Archiwum X. Od wielu osób słyszałam, że nie wierzy on w winę Janczewskiego. Zadzwoniłam do niego. Powiedział, że powie wszystko, co wie na temat tej sprawy dopiero po prawomocnym wyroku. To jest niewiarygodne. Przecież od sześciu lat w więzieniu siedzi oskarżony o tę zbrodnię człowiek! Został w pierwszej instancji skazany na dożywocie!

Nie wszyscy, do których Pani dotarła, chcą wracać do tych wydarzeń i o nich opowiadać, również śledczy i eksperci, którzy przy tej sprawie pracowali. Z czego to wynika?

Nie wiem, dlaczego rodzina i koleżanki Katarzyny Z. nie chcą rozmawiać. Przypuszczam, że są już bardzo zmęczeni tą sprawą. A może prokuratura im zabroniła? Z kolei śledczy i biegli zasłaniali się trwającym procesem i tym, że jest on niejawny.

Od śmierci Katarzyny Zowady minęło blisko 25 lat. Czy dziś jesteśmy w stanie dokonać pełnej rekonstrukcji zbrodni, odtworzyć bieg zdarzeń i jednoznacznie wskazać rolę ofiary w genezie tego przestępstwa?

Prokuratura Krajowa przygotowała własną hipotezę na temat przebiegu tej zbrodni, którą opisała w akcie oskarżenia. Zgodnie z nią chory na schizofrenię paranoidalną mężczyzna, który miał ogromne problemy w kontaktach z kobietami zwabił nieśmiałą i pogrążoną w depresji dziewczynę do swojego mieszkania w peerelowskim bloku. Następnie udało mu się więzić Katarzynę przez kilka tygodni, torturować, oskórować i poćwiartować jej ciało tak, że żaden sąsiad nic nie słyszał. Pobożna matka, z którą wtedy podobno mieszkał, też mu w tej brutalnej zbrodni nie przeszkadzała. Po tym wszystkim Robert miał tak perfekcyjnie wysprzątać mieszkanie, że policja badająca je kilkanaście miesięcy później nic nie wykryła. Następnie szczątki – nogę i odcięte pośladki – wyrzucił do Wisły w pobliżu swojego mieszkania. Skórę – jak stwierdził sąd w wyroku – wrzucił do napędu barki „Łoś”, do którego można się dostać tylko z pokładu statku. Śledczy nigdy nie wyjaśnili co zrobił z resztą ciała. Moim zdaniem jest to wersja kompletnie niewiarygodna, a przebieg tego zdarzenia wyglądał całkiem inaczej. Jak? To powinien ustalić sąd badając tę sprawę od nowa.

Jest Pani autorką między innymi reportażu dotyczącego zabójstwa Iwony Cygan. Czy dostrzega Pani podobieństwa tych dwóch spraw kryminalnych?

Obydwa zabójstwa przez wiele lat nie mogły znaleźć rozwiązania; to nigdy nie dzieje się bez powodu albo przez przypadek. Doświadczenie mi mówi, że tak się zdarza, gdy macza w tym paluchy policja albo służby, bo tylko one są w stanie skutecznie przekierować postępowanie na fałszywy tor albo zniszczyć dowody. Tak było moim zdaniem w przypadku zabójstwa Iwony Cygan, być może Katarzyny Z. i jeszcze jednej zbrodni, którą się zajmowałam – małżeństwa Jaroszewiczów. Obiema sprawami – i zabójstwem Iwony Cygan i Katarzyny Z. – po tych dwudziestu latach niemocy zajęło się krakowskie Archiwum X. W sprawie zabójstwa Iwony uważam, że zrobili bardzo dobrą robotę. Ich ustalenia pokrywają się z tym, czego sama dowiedziałam się od rodziny Iwony, mieszkańców Szczucina, innych świadków. To dzięki Archiwum X ta sprawa w końcu ruszyła i trafiła do sądu. Inna rzecz, że nie dokończyli tego śledztwa – nie wiadomo, dla kogo prowadzili interesy „Austriacy”, którzy politycy i dlaczego ich osłaniali, kto postanowił, że Iwona musi zostać uciszona, kto zadecydował, że śledztwo w sprawie jej śmierci zostanie umorzone i pilnował, aby sprawa nie wyszła przez niemal dwadzieścia lat. Na te pytania prokuratura prowadząca śledztwo nie odpowiedziała. Natomiast w sprawie zabójstwa Katarzyny Z. śledczy z Archiwum X moim zdaniem pobłądzili. Może za długo pracowali nad tą sprawą? Może stracili dystans i obiektywizm? Może za bardzo się zaangażowali emocjonalnie, traktowali tę sprawę zbyt osobiście? Może zjadła ich ambicja i chęć odtrąbienia kolejnego sukcesu? Bogdan Michalec, były szef Archiwum X mówił w mediach, że wiedział od 2000 roku, kto jest sprawcą. Opowiadał, że długie dochodzenie bardzo go zmęczyło i chce już tylko zamknąć tę sprawę, żeby iść na emeryturę. Może dlatego, mimo braku bezpośrednich dowodów postanowili oskarżyć Roberta Janczewskiego?

Wokół sprawy zabójstwa i oskórowania studentki z Krakowa pojawiało się mnóstwo szumu medialnego oraz nieprawdziwych informacji. Jaki mógł być wpływ fałszywych tropów na toczące się śledztwo i dlaczego nie dokonywano sprostowań?

W mojej ocenie, media były w tej sprawie manipulowane przez śledczych. Dziennikarze dostawali przecieki kontrolowane, które w rzeczywistości były niesprawdzonymi hipotezami. Później prokuratura się z niektórych teorii wycofywała, ale media nie prostowały nieprawdziwych informacji. Dlaczego? Bo dziennikarze nie sprawdzali wersji prokuratury, nie prowadzili własnych śledztw. Publikowali to, co im podsuwano. W tej medialnej nagonce chodziło o to, żeby przekonać opinię publiczną, że Robert Janczewski jest winny, zanim jeszcze zapadł jakikolwiek wyrok. Słyszałam, że śledczy nazywali to „wzmocnieniem medialnym”. Jednocześnie nie zgadzali się na wgląd dziennikarzy do akt i udział w rozprawie. Dlaczego? Czy dlatego, żeby dziennikarze nie mogli sami ocenić wartości zgromadzonych dowodów? Żeby nie mogli sobie wyrobić własnego zdania? Ja to tak oceniam. W dodatku kilku dziennikarzy, zaprzyjaźnionych z Bogdanem Michalcem, który kierował policyjnym śledztwem, jakiś czas przed formalnym zatrzymaniem Janczewskiego dostało cynk, że Robert może być sprawcą zabójstwa. Uzyskali jego adres. Dwóch reporterów podobno wynajęło sobie nawet naprzeciwko jego kamienicy mieszkanie. Chodzili za nim, śledzili go w kościele, nachodzili w mieszkaniu, umawiali się na rozmowy z jego ojcem udając, że chcą zorganizować wystawę jego obrazów. Podkreślam – działo się to kilka miesięcy przed przedstawieniem Janczewskiemu jakichkolwiek zarzutów. Później, kilka godzin przed planowaną akcją zatrzymania, niektóre media wypuściły przygotowywane od roku reportaże z tytułami „Wiemy, kim jest zatrzymany w sprawie zabójstwa Katarzyny Z.” Tymczasem Robert, całkiem nieświadomy tego, że już jest zatrzymany, jechał dopiero na rowerze do domu, pod którym czekali na niego policjanci. Moim zdaniem tego typu działania podważają w ogóle prawidłowość ustaleń śledztwa. Dowodzą kompletnego braku bezstronności śledczych.

W ramach czynności operacyjnych policjanci korzystali między innymi z pomocy znanego jasnowidza, chociaż oficjalnie Policja niechętnie się przyznaje do tej współpracy. Dlaczego zdecydowali się na wsparcie ze strony parapsychologii?

Widocznie wierzyli w jej skuteczność w śledztwie. Ta sprawa pokazuje, że było to przekonanie całkowicie błędne. Jasnowidz nie tylko nic nie wniósł do tej sprawy, ale w dodatku kierował śledczych na błędne tropy. Zmarnowane pieniądze podatników.

Kilkaset tomów akt, zawirowania i przełomy, liczne konsultacje i badania, ekspertyzy oraz opinie biegłych. Przesłuchania świadków, mnóstwo czynności operacyjnych i działań związanych z obserwacją, podsłuchami czy przeszukiwaniem nieruchomości. Jakie siły i środki zostały przeznaczone na trwające ponad dekadę śledztwo i kto poniósł koszty z tym związane?

Oczywiście podatnicy. Zadałam pytanie Prokuraturze Krajowej, ile kosztowało to śledztwo. Nie odpowiedziała, chociaż jest to informacja publiczna i śledczy mają obowiązek udzielić taką informację społeczeństwu. Nie pracują przecież za własne pieniądze.

Jakie są Pani zdaniem największe zaniedbania i błędy śledczych w tej sprawie?

Nie sprawdzono dokładnie Leszka L., to chyba największy problem tego śledztwa. Nie przesłuchano jego sąsiadów, nie rozpytano większości jego znajomych spoza policji, nie rozmawiano z niektórymi kobietami, z którymi był w związkach. Nic nie wiem o tym, żeby przeszukano jego mieszkanie i sklep zoologiczny, który prowadził. Śledczy nigdy nie dotarli do większości świadków, z którymi ja rozmawiałam. Nie zrobiono tego nawet po tym, gdy zeznałam w prokuraturze, że jeden ze świadków prawdopodobnie widział w sklepie Leszka L. zamordowaną Katarzynę Z. Dlaczego? Myślę, że powodem tych zaniechań może być fakt jego licznych znajomości w organach ścigania i wymiarze sprawiedliwości. Słyszałam też o pewnej nieformalnej współpracy, jaka łączyła Leszka L. z krakowską policją. W książce opisuję liczne wątpliwości i zastrzeżenia odnośnie do prowadzenia tej sprawy. Rysuję postać oskarżonego, aby każdy mógł sobie wyrobić na jego temat zdanie. Przytaczam relacje rozmówców, którzy przedstawiają interpretacje faktów sprzeczne z wersją przyjętą przez prokuraturę.

Czy o morderstwo został oskarżony niewinny człowiek?

Mam poważne wątpliwości, dużo rzeczy mi tu nie pasuje. Jak już mówiłam, policja zaczęła się interesować Robertem Janczewskim po doniesieniu jego kolegi. Leszka L., który zadzwonił na komisariat i powiedział, że Robert może mieć coś wspólnego ze zbrodnią, bo nienawidzi kobiet i dręczy zwierzęta. Mimo że Leszek L. nie posiadał żadnych konkretnych informacji na temat zabójstwa, śledczy potraktowali jego donos bardzo poważnie. Dodam jeszcze, że kolega Roberta nie powiedział o swoich strasznych podejrzeniach nikomu więcej – żadnemu znajomemu, sąsiadowi, nawet własnej mamie, która dobrze znała Roberta. Tylko policji. Czy to nie jest dziwne? Kilkanaście miesięcy po zabójstwie policjanci wpadli do mieszkania Janczewskiego, przez wiele godzin je przeszukiwali. Zabezpieczyli wiele śladów. Janczewskiego przez niemal cały dzień przesłuchiwali. Jednak po badaniach okazało się, że nie znaleźli żadnych dowodów jego winy i we wrześniu 2000 roku prokuratura umorzyła postępowanie. Zastanówmy się teraz, na ile prawdopodobne jest, że chory na schizofrenię człowiek, będący w różnych stadiach tej choroby, czasami w ostrej psychozie, mimo trzech pobytów w szpitalu, rozmów z psychiatrami, psychologami nigdy się nie wygadał? Przez ponad dwadzieścia lat nie spanikował? Ja w to nie wierzę. Oczywiście znane są makabryczne zabójstwa dokonywane przez schizofreników, które przez długi czas były niewykryte. Ale gdy policja wkraczała w końcu do domu sprawcy, znajdowała ciało lub szczątki ciała, znajdowała masę dowodów, a zabójca przyznawał się do winy. Tu jest inaczej – Robert J. od początku twierdzi, że jest niewinny i nie znał Katarzyny. Z mojego ponad rocznego „śledztwa” wynika, że w sprawie nie wyjaśniono wszystkich wątków, nie sprawdzono wnikliwie wszystkich podejrzanych. Niektóre fakty zostały zinterpretowane na niekorzyść Janczewskiego, podczas gdy istnieje ich proste wytłumaczenie. W winę Roberta nie wierzy pierwszy prowadzący to śledztwo, założyciel krakowskiego Archiwum X. Skoro on nie wierzy, to znaczy, że posiada jakąś wiedzę na ten temat. Jeśli tak, to dlaczego jej nie ujawnił?

We wrześniu ubiegłego roku Robert J. został skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Co w tej sprawie może się jeszcze wydarzyć, jakie scenariusze bierze Pani pod uwagę?

Biuro prasowe Sądu Okręgowego w Krakowie właśnie poinformowało, że termin na sporządzenie uzasadnienia wyroku dożywotniego więzienia dla Roberta Janczewskiego został przedłużony do 15 września 2023 roku. Tym samym sąd planuje pisać uzasadnienie wyroku przez prawie rok od jego ogłoszenia! Tymczasem obrońca nie może złożyć apelacji dopóki sąd nie wyprodukuje uzasadnienia. Jak to możliwe, że sąd potrzebuje cały rok na uzasadnienie swojej decyzji? Nie przeanalizował wnikliwie sprawy przed jej wydaniem? Mam nadzieję, że gdy sprawa trafi wreszcie do sądu odwoławczego, ten skieruje sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sąd powinien przesłuchać przede wszystkim policjantów, w tym operacyjnych, którzy prowadzili pierwsze postępowanie do września 2000 roku oraz kierujących tym pierwszym śledztwem. Poza tym należałoby przesłuchać wszystkich byłych i obecnych mieszkańców kamienicy, w której mieszkał Leszek L., jego znajomych i byłe kobiety, a także dokładnie przeszukać jego mieszkanie i pomieszczenie po sklepie zoologicznym, które przez wiele lat stało puste. Dobrze by było znaleźć auto, którym Leszek L. jeździł pod koniec lat 90. To na początek. Zanim sąd skaże Roberta Janczewskiego na dożywocie, wszystkie wątpliwości powinny być wyjaśnione.

Dziękuję za rozmowę

Facebook